Searching...
poniedziałek, 7 stycznia 2013

tam dom twój, gdzie łóżko twoje


Większość z nas prędzej czy później staje w życiu przed dylematem: kupować czy wynajmować.
Znam takie 'pollyanny', które potrafią wyperswadować sobie, że wynajmowanie domu jest dużo korzystniejsze niż kupno.
Jednym z argumentów jest niechęć do legalnego lichwiarstwa i finansowania panów w białych rękawiczkach kołnierzykach, przekonujących nas, że kredyty są przecież dla ludzi.

A poza tym wynajmowanie to czysta beztroska, wolność i swoboda!

Popsuje ci się piec?
Dzwonisz do landlorda. On się wszystkim zajmie, zostawiając ci w kieszeni lekką ręką 1500 funtów.
Lodówka przestała działać?
Jeszcze wieczorem właścicielka przyjeżdża z nową (no dobrze, może nie jest to od razu najnowszy amerykański model dwudrzwiowy z automatycznym odszranianiem i oddzielną wentylacją chłodziarki i zamrażarki, ale fakt pozostaje faktem).
Ogród zarósł mleczem, a perz jest takiej wysokości, że z powodzeniem chowa się w nim twoje najmłodsze dziecko?
Cóż? Pretensje kierować do wynajmującego, że oszczędza na ogrodniku. W końcu tobie za koszenie cudzych trawników nikt nie płaci.
Odpadają ci problemy z ocieplaniem, naprawą dachu, tynkowaniem, przepychaniem rynien i całą masą innych niecierpiących zwłoki prac remontowych, których domaga się wiecznie nienasycona pijawka.


A na dodatek jak ci naciśnie na odcisk jakiś sąsiad lub koty w ogrodzie doprowadzą na skraj wyczerpania nerwowego, możesz zwinąć manatki i w ciągu miesiąca zamieszkać na drugim końcu świata.
Z domem na karku ten numer już by nie przeszedł :)

Tyle teoria.

Ja jednak, jak typowa kobieta (w tej kwestii elementy męskie są w totalnym zaniku) mam do własnego domu stosunek wielce emocjonalny.
Do kuchni bez sraczkowatych kafelków.
Do przedpokoju ciepło witającego gości, a nie walącego po oczach kretyńskim buraczkiem ścian.
Do salonu z miękką sofą, a nie rozpadającymi się 'wypierdzianymi fotelami' (copy right by fidrygaukowska teściowa).
Do ogródka pięknie przystrzyżonego, ukwieconego, cieszącego oko każdą świeżo wypuszczoną gałązką.
Do wanny w rozmiarze ludzkim, a nie gnomim.
Do podłogi drewnianej, bez dywanów cuchnących płynami fizjologicznymi i resztkami organicznymi milionów poprzedników, ich potomstwa i ich zwierzyny.

Do domu, którego nie mam.

I niech szlag trafi ekonomię, ekonomikę, logikę czy inną ekwilibrystykę.
Ja wolałabym płacić już te ciężkie pieniądze za swój kąt.
Póki co jednak staram się oswoić te wynajmowane kawałki podłogi na tyle, na ile się da.
Jedną z przyczyn, dla których uciekliśmy z Lądka była - oprócz poszukiwania miejca bezpieczniejszego i szkół, w którym nie jest potrzebny policyjny monitoring - chęć wynajęcia PUSTEGO domu.
Domu, w których przynajmniej meble byłyby nasze.

Oczywiście w Londynie też wynajmują puste lokale, ale by do pustego lokalu móc wstawić sofę, na której zmieściłaby się nasza rodzinka, to trzeba mieć spore zasoby finansowe.

Ale udało się!!!

Teraz mamy nie tylko swoje meble i większość sprzętów, to nawet powoli udaje nam się pozbywać dywanów. I za spory dom z ogrodem, w super lokalizacji (wszędzie blisko, no i dobre szkoły w rejonie :)) płacimy tyle samo ile za dwupokojową klitkę londyńską z karaluchami i bezrobotną sąsiadką z pierwszego piętra w komplecie (której nocne imprezy doporwadzały mnie do rozpaczy).
Dom jest oswojony, a i na ogród przyjdzie pora.
Nie od razu Kraków zbudowano.

Poprzeprowadzkowy wystrój naszego pierwszego domu na głębokiej prowincji był żałosny, jako że byliśmy w posiadaniu li i jedynie komody sześcioszufladowej, łóżka młodzieńczego sztuk jeden, materaców lateksowych sztuk dwa i materaca dmuchanego sztuk jeden, dziur jeden (każda noc zwieńczona poobijanymi o podłogę gnatami).
Resztę stanowiły piramidy kartonów, z dnia na dzień wybebeszane dogłębniej, w poszukiwaniu rzeczy niezbędnych.
Oczekujące na zakup zbawiennych, odciążających garderób.
Przesuwane, przestawiane, znienawidzone.


Odrapany, plastikowy stół ogrodowy dziurką na parasol i parę krzeseł od Sasa do lasa, porzuconych w szopie przez właścicieli, miało robić za jadalnię.
I jedynie meble kuchenne (nieprzenośne w swej naturze, a więc w standardzie pozostawione nawet w tzw. domu bez mebli) tłumiły nieco echo.

I już miałam - spojrzawszy wokół - usiąść i zapłakać nad mym losem.
Już miałam wprowadzić się w trans samoużalania.
Już miałam ulać żółci, że normalni ludzie w moim wieku to nie dość, że mają ustabilizowane życie, to i jeszcze dom, i kominek, i skoordynowane kolorystycznie tapety z poduszkami w salonie, prosto spod ręki projektanta.

Ale pomyślałam sobie, żem głupia!
Dostałam przecież od losu szansę, by kupić sobie wreszcie moje pierwsze prawdziwe łóżko.
Nie twardą wersalkę po rodzicach (późny Gierek), nie studencki materacyk z przeciągiem w komplecie, nie łóżko z Ikei (przy całej mojej miłosci do tej sieci oraz do mojego męża, który mi to łóżko nabył, bym nie musiała się z pięciomiesięcznym brzuchem turlać po podłodze; łóżko składane okazało się marne, bo się nie rozkładało całkowicie na płasko, w efekcie czego ja, mój maż i nasze przyszłe dziecko spotykaliśmy się regularnie w okolicach północy w zagłębieniu na środku, bez większej przyjemności), nie lepiącą się angielską sofkę z wciśniętymi między poduszki stringami po poprzednich właścicielkach (też mi się zdarzyło - aż tak dogłębnie nie oglądałam mieszkania przed wynajęciem) i nie metalowy kołchoz z materacem sprężynowym i gryzącymi lokatorami, ale MOJE WŁASNE ŁÓŻKO.
I że wreszcie mnie na nie stać.

Mąż jeszcze nieśmiało próbował, że może najpierw łóżka dla dzieci, że ewentualnie szafa, że stół by się przydał, no i sofa w salonie, co by się rodzina integrowała.
Ja wiedziałam jednak jedno: jeszcze tydzień spania na dziurawym materacu i ... poleje się krew!

Jak postanowiłam, tak też zrobiłam.
Wertowałam internet godzinami. Szło mi topornie, bo działałam przy pomocy iphone'a, jako że na internet mieliśmy czekać kolejne trzy tygodnie.
Ceny przeciętnych drewnianych łóżek zwaliły mnie z nóg.
Ceny wygodnych materacy (a tylko taki wchodził w grę) wbiły w ziemię na dobre.
Na dodatek mało co wpasowywało się w mój prosty gust.
Po parunastu godzinach poszukiwań, tygodniu oczekiwania na dostawę, uszczupleniu zasobów finansowych o paręset funtów (tak, tak i to bliżej sumy czterocyfrowej; świat oszalał) zostałam posiadaczką ... nie do końca tego, co chciałam.

Chciałam bowiem materac z twardej pianki lateksowej. Ponieważ te podwójne (double size; o queen czy king size nie wspomnę :)) były kosmicznie drogie, wybrałam taki który miał jedynie warstwę lateksu. Dokładnie 50 mm.
Pięćdziesiąt to pięćdziesiąt. Kto by się zastanawiał, że to jedynie ... 5 centymetrów, hi, hi. Zresztą ten mały ekran iphon'a, pośpiech i totalne zmęczenie materiału.
W efekcie końcowym, po trzech dniach oczekiwania na dostawę (musiałam wziąć dwa dni wolne z pracy, bo firma dowozi od 8 do 18-tej, a pierwszego dnia coś im SIĘ pomyliło i pan nie dojechał, a drugiego dnia ZAPOMNIAŁ wypakować jedną z części łóżka) mieliśmy dębową ramę z materacem zapadającym się pod nami ponad wszelką oczekiwaną i przewidywaną miarę.


warstwa lateksowa, to to niebieskie, jakby się ktoś pytał, he, he

Ech, uroki kupowania przez internet!
Każdy normalny człowiek by się wybrał do jakiegoś salonu, by - chcąc wydać tak pokaźną sumę - obejrzeć to cudo na żywo.
Każdy, ale nie kąpana w gorącej wodzie Fidrygauka.

Mąż tylko spojrzał żałośnie (a bidak śpi na brzuchu, więc komu jak komu, ale jemu ten zapadający się materac wyjątkowo nie przypadł do gustu) i powiedział szarmancko: Miłego oszczędzania na nowy materacyk!

Pierwsza noc była prawie jak ta poślubna.
Badaliśmy się nawzajem delikatnie, przytulaliśmy czule, dopasowywaliśmy z nieśmiałą ciekawością.
To znaczy ja i materac. Bo mąż oczywiście chrapał w najlepsze, ledwie powąchawszy poduszkę.

I ... dopadła mnie niespodziewana, gorąca, kojąca fala miłości od pierwszego spojrzenia, przytulenia, wyspania.
Materac ortopedyczny z tak zwaną 'memory foam', czyli pianką dostosowującą sie do kształtów ciała okazał się strzałem w dziesiątkę.
Zaskoczył mnie swoją usłużną miękkością.

Kocham to raczej niepozorne łóżko.
Uwielbiam do niego wracać.
Nie mogę pojąć, jak mogłam przez tyle lat się męczyć na tych kostropatych, rozwalających się, kościstych potworkach.
To łóżko jest ... najlepszym podsumowaniem każdego urlopu.

Wracając z Polski po ostatnim świąteczno-noworocznym wypadzie, z czterdziestostopniową gorączką, z grypą kąsającą każdy mięsień mojego ciała, z łbem spuchniętym od zatkanych zatok, z gardłem niezdolnym do przełykania myślałam tylko o tym, że za chwilę, za te głupie osiem godzin rzucę się w objęcia mojego ukochanego Josepha (no, taka nazwa firmy produkującej materace, znaczy się :)).
I ta myśl pomogła mi przetrwać.

Rzuciłam walizkę w kąt, wyjęłam z zamrażalki sos do odgrzania, zdjęłam buty i tak jak stałam wlazłam pod kołdrę.

Po siedmiu godzinach wstałam jak nowo narodzona.
Wiem, że niektórzy przypisaliby to najzwyklejszemu przesileniu choroby.
Ja jednak wiem swoje.
Na pewno na rozkładanej kozetce u mojej teściowej proces 'uzdrowienia' przebiegałby wolniej.

Wiem, że tam gdzie moje łóżko, tam mój dom.


oto kolejny dowód, że nawet skromny, niepozorny szaraczek może mieć ukryte walory nie do przecenienia :))
 
I na koniec ... czyż może być piękniejsza
ilustracja muzyczna?


Kocham ich jeszcze bardziej. Mogłabym nawet oddać im swoje łóżko! :)))




poniedziałek, 7 stycznia 2013 




2013/01/07 15:39:32
Gdybym miała sobie sama kupić materac (śpię na zastanym u pana męża), to tylko osobiście. Wybierała bym tak, jak wybierałam wannę do łazienki: do każdej wchodziłam osobiście całym ciałem, kładłam się, wysuwałam i opuszczałam nogi - ludzie mieli w sklepie cyrk, a ja mam wygodną dla mnie wannę (chociaż wolę prysznic!). Tak samo robiła bym z wybieraniem materaca: na każdym musiała bym się położyć w każdej pozycji (też uwielbiam na brzuszku) - no bo całe ciało by odczuć musiało...
A materac, na którym śpię (ten zastany) albo do luftu, albo moje jestestwo już do luftu i rano wstać nie może bez bólu...

2013/01/07 15:39:32
Heh, zazdraszczam) Ja jestem na tym etapie, że chyba wiele lat upłynie, zanim się czegoś dorobię. A łóżeczko wygodne - to jest to!!

2013/01/07 16:52:14
@ Avo, nie będę pisać, ile miałam lat w wieku kupowania tego łóżka! Tobie na pewno uda się dorobić czegoś dużo, dużo wcześniej :)))
Czego ci z całego serca życzę!

@ Rest, parafrazując inne powiedzenie: nie ma jestestw do luftu, są tylko niewygodne materace.
A czy mężowskiego nie da się zastąpić nowym?
Ja już teraz wiem, że dobry materac to podstawa.
W Polsce się ze mnie nabijali, że jestem niedostosowaną do tamtejszych warunków księżniczką na ziarnku grochu, taka byłam poobijana.
Bo w Polsce - tak mi powiedział szwagier (choć wiem, że mówił to z przymrużeniem oka) trzeba mieć ciała, które się dostosowują do każdej powierzchni, a nie liczyć na materac, który się dostosuje do ciała :)))
No ale co poradzę, że już jestem taka zepsuta i zmanierowana? ;-P
Ps. hi, hi wyobrażam sobie Ciebie włażącą do wanny w salonie wystawowym :-D

2013/01/07 21:54:45
Trzy lata spałam na materacu rzuconym na podłodze. Na początku było to zabawne i taaaakie wyluzowane. Tak coś około przez rok. Potem nagle zaczęła mi przeszkadzać gniecąca od spodu podłoga, radio sąsiadki z dołu z modlitwami od godziny 6 rano codziennie, a spałam z uchem przy podłodze, jakby nie było (potem sąsiadkę zastąpiła rodzina z wyjątkowo płaczliwym dzieckiem, które miało chyba pode mną pokój w którym wypłakiwało się do woli), pościel, która wciąż zbierała kurze z podłogi, to, że nigdy nie było wiadomo, w który kąt pokoju powędruje nasze "łóżko" w nocy, ustawiczne sturlawanie się na podłogę - moja podświadomość uznawała w nocy, że skoro już leżę na podłodze to przecież wszystko jedno, na której jej części. A w ostatnim roku wstawałam w bólem w krzyżu. Znienawidziliśmy to narzędzie tortur zwane materacem. Jak mieliśmy już bardzo, bardzo dość, to marzyliśmy o własnym, wygodnym, szerokim łożu i powtarzaliśmy sobie, że będzie to nasz pierwszy zakup po przeprowadzce do nowego lokum.
Otóż wygodne łóżko to podstawa, żeby dobrze zacząć dzień :) Teraz już wiemy, jak bardzo. Wyjeżdżając gdziekolwiek z noclegiem z ulgą wracamy pod własną kołdrę, na własnym łóżeczku (chociaż akurat ono nie zostało przez nas kupione, skapnęło się nam, ale jest rewelacyjne)

2013/01/08 19:43:07


2013/01/08 20:57:07
Jak ja Cię rozumiem! Przez całe lata marzyłam aby nareszcie zasypiać i budzić się w moim domu, mojej sypialni i moim łóżku z materacem, który sama wybrałam, teraz to mam nareszcie i jestem szczęśliwa, czego i Tobie życzę. Mam poduszkę lateksową "memory", jest wspaniała, a Marta kupiła sobie również takiż materac. Kiedy go kurier przywiózł też nam oko zbielało taki był mizerny i cienki, jednak w użyciu okazał się nadzwyczaj wygodny. Fidrygauko kochana, życzę Wam wiele szczęścia w tym nowym domu, a Tobie samych kolorowych snów!


2013/01/08 22:28:09
potrzeba:
dwóch drewnianych dykt o powierzchni łóżka
jak łóżko ma byc podwójne, to jeszcze gruba listwa o długości łóżka
cztery deski (dwie na długość, dwie na szerokość)
gąbka z metra
tkanina do obicia
młotek, gwoździe, metalowe zawiasy, tacker
deski zbijamy, u dołu przybijamy dyktę - mamy ramę
drugą dyktę już w sklepie przeciętą wzdłuż na pół łączymy w całość za pomocą zawiasów - mamy wierzch
na ten wierzch kłądziemy gąbkę
obkładamy materiałem obiciowym, który mocujemy tackerem
aby wzmocnić konstrukcję po środku mocujemy listwę
Jedno takie łóżko w moim domu ma 30 lat, drugie 16
wymeniłam w nich tylko obicie
jest to mój pomysł na to by nie mieć za dużo szaf (każda szafa graci, a takie łóżko to jednocześnie mega pojemnik)
z tym że ja lubię twarde łóżka


2013/01/09 07:22:52
Prawdziwe łóżko byłą czwartym w kolejności, poważnym małżeńskim zakupem, po telewizorze, wózku dziecięcym i pralce automatycznej więc doskonale Cię rozumiem:) Tułało się wraz z nami od mieszkania teściowej, poprzez wynajęte, następnie mieszkanie mojej mamy, aż wreszcie stanęło w naszym domu i służy nam do dziś, choć już kilkakrotnie przeze mnie przemalowane i z wymienionym materacem... W żadnym innym nie udało mi się lepiej wyspać i wypocząć:)


2013/01/09 11:49:28
Na samym poczatku mojej przygody z Uk bylo oczywiscie share accomodation. Mieszkalem wtedy z kilkoma ludzmi i nie powiem,wzbogacilem sie o jaies nowe doswiadczenia,jednak mieszkanie z kims jest bardzo uciazliwe. Warto zaplacic wiecej za swiety spokoj i samemu wynajmowac, wiem ze w jednej z dzielnic Londynu wprowadzone zostalo nowe prawo dla Landlordow. Nie bedzie juz bandyckiego wynajmowania mieszkan wsrod polakow, kary beda srogie bo nawet do 3000 funtow.


2013/01/09 14:12:31
@ Emilya, trzy lata na materacu ... to jesteś kozak! Ja bym nie wyrobiła.
Doświadczenia 'podłogowe' by mnie dobiły :))
Fajnie, że obecne łóżko Wam służy, choć nie jest Wasze :))
Nie ma to jak powroty do domu!

@ Nemuri, rozumiem, że to próba polemiki :)))
Wiesz, technologia idzie w takim kierunku, że możesz twardy dysk zabrać wszędzie ze sobą. Wygodnego łóżka jeszcze nie.
Jeszcze długo nie :))

@ Sukienko, tułacz tułacza zawsze zrozumie. Wiesz, że ja zaczęłam czytać Twój blog, jeszcze na bloxie, mniej więcej od wpisu o domu i tajemczym ogrodzie :)))
Choć wcześniej jeszcze wpadły mi w oko przepiękne lampy Silvii :)
Dzieki za życzenia. Co prawda ostatnio rzadko mi się coś śni, ale już sam fakt, że mogę się wyspać wygodnie i budzą mnie ptaki (no, w tygodniu to oczywiście budzik :))), a nie impreza u sąsiadki, nastraja wystarczająco optymistycznie :))

A co do materaca, to ... sama widzisz, jaki potencjał może kryć w sobie tak niepozornie wyglądająca rzecz, jak materac :))


2013/01/09 14:24:57
@ Ninga, nieeeeee, takie 'harcerskie' łóżko to nie dla mnie. Zdecydowanie!
Ale jeśli faktycznie sama je zrobiłaś i trwa tyle lat to chapeau bas!
W Anglii drewno jest bardzo drogie. Mąż zrobił kiedyś piętrowe łóżko dla dzieci, ale z materiałami wyniosło go to dużo drożej niż takie, jakie można było kupić np. w Ikei (choć fakt, że nasze było dla trzech osób - na samym dole było trzecie, 'wyjeżdżane' na noc.
A poza tym w większości wynajmowanych przez nas mieszkań były łóżka, których nie za bardzo można było się pozbyć.
Ja też kiedyś myślałam, że lubię na twardym. Teraz bym się za nic nie zamieniła :))
A pod łóżkiem też mamy składzik, choć umiarkowany. Głównie na zapasową pościel dla gości.

@ Ren-ya, więc Wy, 'po bożemu' kupowaliście wszystko w takiej kolejności, jak trzeba. Najpierw telewizor ... hi, hi, hi
My własnego łóżka dorobiliśmy się sporo po piętnastej rocznicy ślubu.
Hmmm, że to małżeństwo w ogóle przetrwało ... :))))

@ Runservice, share accomodation to dla mnie abstrakcja. Jam dziewczyna z Warszawy, co to nawet akademika nie liznęła i taka opcja nie mieściła mi się w głowie. Raz mieszkał u nas wujek mojego męża - ale tylko przez 2 miesiące. Później musiał sobie znaleźć pokój. Taki był układ.
Ja nie mogę z kimś mieszkać. Lubię mieć prawo do ... swobodnego kłócenia się :)))
To tak trochę pół żartem, pół serio.
Nie wiem do końca o jakich regulacjach piszesz, ale faktem jest, że Polacy żyjący na kupie, po 5 osób w pokoju (w dzień materace poustawiane pod ścianą, ścisk i syf) to temat na oddzielny wpis.
Ja już wolę więcej płacić, ale mieć jakiś komfort życia.
Pozdrawiam


2013/01/09 14:44:00
A gdzie tam, jak trzeba:) Łóżko powinno być przed dziecięcym wózkiem, a już z całą pewnością przed telewizorem;) Telewizor, to dopiero teraz, po prawie dwudziestu latach byłby bardziej na miejscu... Ale na co komu teraz telewizor, jeśli każdy ma komputer;)


2013/01/13 01:33:42
Przez cale 28 lat imigracji wynajmuje i jestem bardzo zadowolona. Jeszcze nigdy nie wynajlelam mieszkania z cudzymi gratami, poza oczywiscie podstawowym wyposazeniem kuchni (lodowka, kuchenka, szafki, zmywarka do naczyn) i lazienki (umywalka, wanna, kabina prysznica). W pierwszym mieszkaniu mielismy wlasne lozko, stol i dwa krzesla, ale byly wlasne i bylam bardzo szczesliwa:))
Nigdy tez nie wynajmowalam mieszkania, w ktorym podlogi sa pokryte wykladzina dywanowa. Przepraszam raz tak bylo, ale zanim sie wprowadzilam na moja prosbe landlord zerwal wykladzine i odswiezyl drewniana podloge. Podobnie nigdy nie wynajelam mieszkania, ktore bylo pomalowane bez sensu, lub mialo uklad, ktory mi nie odpowiadal. Po prostu zawsze wynajmuje mieszkania, ktore mi sie podobaja;)))


2013/01/14 02:52:59
Star, a nigdy nie zatęskniło ci się za swoim własnym domem? Słyszałam, że w Stanach dużo bardziej opłaca się kupić, niz wynajmować.

Co do zadowolenia, to ... nie zawsze się ma to, co się lubi. W Anglii wynajęcie mieszkania/domu bez wykładziny graniczy z cudem. Nam się udało tylko raz. Właściciel był ... Francuzem :)))
Często też trzeba było brać na cito, jak już się znalazło coś, co z grubsza odpowiadało naszym wymaganiom i możliwościmo finansowym, szczególnie jak właściciel godził się w swej łaskawości na dzieci (oj, zbieram się zbieram, żeby opisać proces wynajmowania lokali w Anglii - to też jest bardzoe wdzięczny temacik :)))
Na zmiany albo nie było już czasu, albo ... nie było nawet mowy o negocjacjach.

Poza tym Anglicy lubują się w jakichś idiotycznych buraczkach, wannach w kolorze oliwkowym, zielonych kaloryferach, różowych drzwiach wejściowych itp.
Jeśli główne warunki są spełnione (a pamiętaj, że w naszym przypadku dochodzi jeszcze czynnik szkół, które są objęte rejonizacją i miejsce zamieszkania ma kolosalne znaczenie; a szkoła parę ulic dalej może być o milion razy gorsza niż ta z 'dobrym adresem'), to godzimy się bez fukania. Mój mąż na szczęście potrafi zrobić bardzo wiele rzeczy (np. w naszym obecnym domu wymienił mi prawie pół kuchni i teraz jest ona dużo bardziej funkcjonalna) - landlord oddał nam tylko za materiały, oszczędzając sporo na robociźnie - na taki układ chętnie idą.

Tak więc jesteś szczęściarą, że możesz wybierać mieszkania, które Ci się podobają :)))


2013/01/14 12:35:34
OK, najpierw odpowiedz na pytanie:) Nie nigdy nie chcialam miec wlasnego domu, nigdy to nie bylo moim marzeniem. Jeszcze w Polsce pamietam jak ludzie sie spinali (40 lat temu) zeby kupic dzialke i wybudowac, dla mnie to byl chory pomysl.
Wiem, kupic latwiej niz zbudowac... albo i nie;) Bo jak kupujesz w sytuacji ograniczonych finansow to znow pozniej przez reszte zycia remontujesz zeby bylo tak jak sobie wymarzylas. To nie dla mnie, absolutnie nie. Poza tym uwazam, ze kupno domu to jest wlasnie niewolnictwo, w sensie przypisania do ziemi i bankow.
Wiem, wszyscy patrza na to inaczej i nazywaja wolnoscia - ja odwrotnie:)))
Ja mysle, ze rynek wynajmowania w Stanach i w Europie to troche jak niebo i ziemia.
Tutaj malo kto kupuje dom tylko dla siebie, bo to sie zupelnie nie oplaca. Jak juz kupuje to taki zeby chociaz polowe mozna bylo wynajac, a wiec od razu potrzebujesz lokatora i to dobrego. Najbardziej oplacane jest kupno domu 6-rodzinnego i gdybym miala na to pieniadze, to jest to jedyny przypadek kiedy byc moze pokusilabym sie na kupno;)
Jest duza konkurencja na rynku mieszkan do wynajecia i duze zapotrzebowanie na "dobrych" lokatorow, dobrych czyli takich co nie remontuja, ale nie dewastuja i placa w pore. Ja jestem dobrym lokatorem, oboje jestesmy dobrymi lokatorami.
W obecnym mieszkaniu mieszkamy juz 8.5 roku i jeszcze nigdy nawet nie wspomniano o podniesieniu czynszu chocby o przyslowiowego centa.
Mieszkanie jest naprawde sliczne, w nowym domu, bo sam dom ma zaledwie 15 lat, a wiec wszystko nowka. Przez pierwsze 7 lat mieszkali tutaj rodzice naszej gospodyni, malzenstwo po 70tce, co oni mogli zniszczyc? tym bardziej jesli nalezalo to do ich dzieci? Dziadkowie nawet nie korzystali z jednej lazienki, bo jak ogladalismy mieszkanie to nie bylo w jednej lazience nawet kabiny prysznicowej, dopiero wstawili po podpisaniu umowy. Byla pralnia juz wyposazona w pralke i suszarke, ale ja nie chce tego miec w domu, jeszcze nie daj buk musialabym robic sama pranie:)) to poprosilam i wyjeli a ja sobie ten pokoj przerobilam na office i storage. Wszystko jest urzadzone z duzym gustem (wlasciciele Wlosi) zadnych oczojebnych kolorow, zadnych figurynek i ozdobek. Jedyne do czego moglabym sie przyczepic to wszystkie drzwi sa drewniane i w kolorze drewna, a wiec przy jasnych scianach sa bardzo widoczne, co sprawia zludzenie pomniejszenia pomieszczen. Ale z drugiej strony te drewniane drzwi pasuja do kazdego koloru scian, a malowac moge na jaki kolor chce. Podlogi sa marmurowe w salonie, jadalni i kuchni oraz duzej lazience, sypialnie i mala lazienka maja bardzo ladne jasne plytki. Nawet moj office ma marmurowa podloge. Mam pieknie wyposazona kuchnie z ogromna iloscia szafek kuchennych, zmywarka i nawet mikrofala wbudowana w calosc. Mam duze patio i caly backyard. W kuchni do kompletu szafek byl jeszcze okragly stol z krzeslami wszystko pasujace i robione na zamowienie razem z szafkami. Ale ja nie chcialam okraglej kolubryny na 4 osoby bo nas jest tylko dwoje i mam swoj wlasny stol, wiec wyniesli razem z ta pralka i suszarka. Nie widze zadnej potrzeby kupowania domu, bo na TAKIE warunki nie byloby mnie stac, zeby sobie kupic. No i jak pomysle, ze musialabym to wiecznie remontowc, dbac, odsniezac, grabic liscie... a po cholere mi to?
Ja naprawde nie lubie sie narobic:)))
Jak przejdziemy na emeryture, to trzeba bedzie zminimalizowac czyli przestawic sie na inny tryb zycia, to wtedy wynajme male mieszkanko i tez bedzie dobrze.


2013/01/15 00:46:47
Star, no więc właśnie ja się co raz częściej spotykam z taką filozofią, jak opisałaś.
Ja jednak wolałabym mieć swój dom, właśnie ze względu na jego wygląd. A uwierz mi, angielskie domy 'pod wynajem', to często obraz nędzy i rozpaczy. Owszem, można wynająć lokale luksusowe, ale wtedy płaci się jak za zboże i wtedy by mi się serce jeszcze bardziej kroiło, że ładuję tyle kasy w cudzą kabzę.
Masz rację, rynek musi być zupełnie inny, bo Anglia (GB, to be exact :)) to wyspa i tu się bardzo oszczędnie buduje (małe kliteczki; oczywiście nie mówię o arystokracji :)) - wiec nie można za bardzo powybrzydzać.
Oczywiście standard w Londynie, a ten prowincjonalny różnią się bardzo, na niekorzyść stolicy. Tak więc teraz mieszkamy w luksusach, w porównaniu z tym, co było na początku.
Ale ... to miejsce jest tylko trochę oswojone, ale nie moje. A ja mam silny instynkt posiadania na własność (jeśli pamiętasz mój wpis o piwnicy, to powinno Ci sporo o mnie powiedzieć :))
Dziękuję za dokumentację zdjęciową. Miło mi było u Ciebie gościć :))
Zgadzam się natomiast co do tego, że na kupno takiego domu, jaki wynajmujemy, nie byłoby nas stać :(
No nic to, może za te piętnaście lat, jak dzieci wyfruną z gniazdka, kupimy sobie coś na własność, by spokojnie przeżyć emeryturę (o ile nas/ w nas coś wcześniej nie trafi).
Póki co, rozkoszuję się swoim super wygodnym łóżkiem i równie wygodną sofą w salonie :))


2013/01/15 15:50:21
Z filozofiami to juz tak jest, ze kazda jest dostosowana do potrzeb i czesto mozliwosci filozofa:)))
Nie napisze, ze doskonale rozumiem Twoja potrzebe posiadania, bo to bylaby nieprawda, ale ja szanuje, a to juz duzo;) Ja nie mam takich potrzeb, wrecz przeciwnie staram sie nie przywiazywac, czesciowo jest to pewnie kwestia osobowosci, czesciowo tak sobie wypracowalam, ze wiem, ze nic w zyciu nie jest stale ani nawet "na zawsze".
Oczywiscie pamietam Twoja notke o piwnicy i smialam sie z niej szczerze, bo tu widac jak bardzo sie roznimy pod tym wzgledem;)
Ty wyjezdzajac zostawilas wszystko, a ja rozpalilam ognisko i nie pozostawilam po sobie sladu;))))
No taka jestem nie tylko w stosunku do rzeczy, ale i ludzi.
Jak cos sie konczy, to na 100% jest to koniec.


2013/01/16 15:05:00
@ Star, no w tej kwestii różnimy się wybitnie. Ja lubię powracać, odgrzewać, odgrzebywać, wspominać. Co do posiadania, to ... wiem, że nic nie trwa wiecznie, ale moja potrzeba posiadania to raczej porzeba poczucia bezpieczeństwa niż posiadania dla samego posiadania. Nie muszę mieć najnowszych gażetów czy miliona par butów. Ale swój dom, urządzony tak jak bym chciała, zorganizowany tak jak bym chciała, z możliwością przekazania go później moim dzieciom satysfakcjonowałby mnie bardziej niż świadomość, że spłacam za kogoś kredyt mieszkaniowy i że on w każdej chwili może nas wygonić (jak nasz poprzedni landlord, który zdecydował, że dom sprzedaje i już).


2013/01/17 13:55:16
Ja to wszystko rozumiem, lub przyjmuje do wiadomosci, bo Twoja filozofia jest bardziej powszechna niz moja, wiec spotykam sie z tym bardzo czesto.
Bon buk nie namawiam na zmiane wiary;) tylko tak sobie argumentuje po swojemu i tym razem tez sie nie moge oprzec, wiec wybacz.
Ale... piszesz, ze chcialabys dom bo to daje Ci niejako gwarancje bezpieczenstwa. Moim zdaniem nie ma nigdy zadnej gwarancji zwlaszcza jesli chodzi o bezpieczenstwo. Po prostu nie ma, w zyciu moze sie tak wiele wydarzyc, historia wskazuje nam tyle majatkow, ktore nie mialy prawa upasc, a jednak upadly, ze... no dalej juz wiesz.
Drugie, ten dom ma byc taki jak Ty sobie wymarzylas, tak urzadzony jak Tobie sie podoba i jak Ty uwazasz za funkcjonalne.. a potem chcesz go przekazac dzieciom.
Nie wiem ile masz dzieci, ale cos mi mowi ze wiecej niz jedno, a wiec czy ten dom dostana wszystkie dzieci czy tez jedno?
No i czy ten dom po ilus tam latach bedzie sie im podobal?
Czy nasze dzieci nie maja prawa do posiadania tego co sobie same wymarza, tylko musza miec i byc wdzieczne za to co wymarzyli sobie ich rodzice czyli my?
To troche tak jak kobieta zachowujaca wlasna suknie slubna dla corki. Spotkalam sie tutaj z takimi przypadkami i co ma zrobic corka?
Od slubu matki minelo juz 30 lat, suknia jest niemodna, ale jest w niej ladunek emocjonalny. Odmowic i zyc dalej ze swiadomoscia, ze zranilo sie serce matki, czy tez przyjac i nienawidziec wlasnych slubnych zdjec...
No tak sobie pogadalam:)))
Mam nadzieje, ze sie nie obrazisz, a w zasadzie to wierze, ze sie nie obrazisz, bo na tyle chyba Cie juz znam, ze mozna z Toba rozmawiac nawet jak sie ma inne poglady.
W koncu i tak nas laczy nienawisc do kotow:))))


2013/01/20 12:17:14
Star, wiem, że nic nie da mi absolutnego poczucia bezpieczeństwa. Wiem, że człowiekowi może spać na głowę cegła w drewnianym kościele, że może mnie zastrzelić jakiś szaleniec, że może wybuchnąć bomba w metrze (ostatnio była potężna ekslozja 100 metrów od mojej pracy, samochód pułapka - tylko że na szczęście o drugiej w nocy), może być powódź, pożar, bomba atomowa, metoryt, atak kosmitów i wiele innych rzeczy, ale ja mówię o (nazwijmy to roboczo) 'czasie pokoju'.
Mnie po prostu najbardziej wkurza to, że płacę komuś, a mogłabym spłacać swój kredyt i to nawet dość sporo mniejszą ratę niż płacimy czynsz, tylko że nikt nam nie chce dać tego kredytu, bo mamy parę dzieci (jakoś dziwne, że tyle lat te dzieci nam nie przeszkadzały płacić regularnie wszystkie rachunki, co potwierdza nasza historia kredytowa, ale pomińmy to).
Oczywiście, że nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby moim dzieciom podobał się mój dom, ale dom zawsze można sprzedać, kupić dużo mniejszy (jak już dzieci wyfruną z gniazdka - tak robi tu wiele osób) i mieć kapitał dla dzieci.
A tak, to tylko kapitał będą miały dzieci landlorda :(

I oczywiście, że się nie obrażam!
Ja w ogóle się raczej nie obrażam na nikogo. Mogę się tylko czasami zniechęcić (i wycofać szkitki :)), jak ktoś za wszelką cenę nie chce/ nie próbuje zrozumieć, co do niego mówię - ale to absolutnie nie dotyczy Ciebie.
W końcu współnienawiść do kotów zobowiązuje :))


2013/01/20 13:16:33
Placi sie zawsze komus, bez wzgledu na to czy ma sie wlasne czy wynajete.
Ale chyba juz powiedzialam wszystko, wiec tylko grzecznie dygne dziekujac za mila dyskusje:***


2013/01/23 23:52:30
Star, dyskusja z Tobą to czysta przyjemność. Buziaki ;*




0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!