Searching...
środa, 25 stycznia 2017

Uczę się układać kamienie

Nie jestem wielką fanką trenerów personalnych maści wszelakiej.

Może dlatego, że jednym z nich jest moja krewna, o której życiu i wybrykach można by napisać niejedną książkę, począwszy od jej decyzji o porzuceniu liceum na rzecz tzw. 'Sorbony' (potocznie znanej jako zbiorowisko mocno niedostosowanych społecznie osobników, wymagających przepchnięcia przez polski system edukacyjny) i pracy w McDonaldzie na nocne zmiany w celu uzbierania pieniędzy na podróż do Ameryki Południowej (z której, rzecz jasna nic nie wyszło, tak samo zresztą jak i z kariery na niwie fastfood'ów). 
Następnie, pominąwszy drobny incydent zakochania się w narkomanie i szantażowania rodziców milionem (niepodjętych) prób samobójczych w ramach kary za utrudnianie spotkań z ukochanym, dość niefrasobliwy (by nie powiedzieć niemalże z biegu) ślub z ultraortodoksyjnym zielonoświątkowcem, zakończony rozwodem ... po miesiącu, kiedy to ów bogobojny człowiek, przyrzekający, że do grobowej deski, że nigdy i zawsze, odstawił (moją; nie jego przecież) kuzynkę pod panieński adres zamieszkania (a wiózł ją z przeciwległego końca Polski), ze słowami: "Niech ją państwo leczą!". 
Następnym upolowanym kąskiem był człowiek ze warsiawskiej śmietanki artystycznej, ze znanym i powszechnie rozpoznawanym nazwiskiem, które - jak się potem okazało - było wabikiem i afrodyzjakiem wartym zachodu, acz niewartym budowania stadła domowego. Pogoń z rozbuchanym apetytem za karierą naukowa na wydziale filozofii (!) nie przeszkadzała pani doktor (!) rzucać w małżonka nożem, tudzież wydzierać się na całą kamienicę czystą łaciną.
O obietnicach odstawienia rodziców do domu starców przy najbliższej możliwej okazji, brakiem kontaktów z bratem, za to że ożenił się z (cyt.) 'wsiową babą' czy kompletnym scedowaniem opieki nad jedynym potomkiem na babcie, dziadków i opiekunki szkoda nawet pisać.

Erudycji odmówić jej nie można. Ogląda się ją w telewizji dość przyjemnie.
Jakby nie zaglądać poza profesjonalną fasadę, to można by nawet i w podziw wpaść.

Tylko że ja wiem, co za tą fasadą stoi i jak usłyszałam, że się kuzynka na trenera personalnego wyrychtowała, to mi szczęka i inne części ciała (szczególnie te mocniej demonstrujące prawo powszechnego ciążenia) poopadały jeszcze bardziej.


Nie jestem też wielką fanką promowania rozwoju osobistego jako recepty na wszystko w życiu, gdyż za długo już żyję na tym ziemskim padole, by dać się nabić w butelkę obietnic, że wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
Bullshit!

Tu pozwolę sobie polecić bardzo ciekawy wpis, na ciekawym blogu, który - jakże smutno i ... znamiennie - skończył się, niedoczekawszy kontynuacji, na wpisie pt. "Jak robić, gdy się nie chce/nie lubi. Teoria budowy determinacji (część 1)".  *

Obejrzałam parę filmików o ludziach, którzy chadzają na setki wykładów o tym, jak zostać milionerami, a zostają głównie sponsorami milionerów, którzy im wciskają różne pseudo-psychologiczne gnioty.
Poczytałam też parę wywiadów z ciekawymi ludźmi i mam do całego tego cyrku pt. "Ja, Mnie i Moje zmieniamy świat we troje" ogromny (agnostyczny wręcz) dystans.

Tym niemniej ...
Coraz częściej uświadamiam sobie, że od pewnych rzeczy uciec się nie da.
Nie da się uciec od pewnych zasad, mechanizmów, prawd objawionych.
To znaczy można uciekać. 
I na trybie niedokonanym poprzestać.
 

Można tkwić w nieświadomości, niewiedzy, ignorancji.
Można całe życie robić szukać sobie pretekstów, wymówek i usprawiedliwień.
I dać się ponieść fali frustracji.
Frustracji tuczonej teoriami, jak się jej pozbyć.
Można kurczowo trzymać się starych nawyków.


Ja, na przykład, zajmuję się laniem wody.
Woda mnie fascynuje i koi.
Woda przyjemnie szumi, pięknie się mieni w oczach, unosi z łatwością nawet sporą nadwyżkę kilogramów.
Dzień rozpoczynam od wody.
Choć nie korzystam z jej największego dobrodziejstwa.
Nie piję jej.
Tylko leję.


Potem zanurzam ręce w piasku.
Mikroskopijnym, miękkim, miałkim.
Mogę sypać piasek godzinami.
Nie sypię innym piaskiem w oczy, ale sama zakopuję głowę w piasek.
Często też buduję zamki na piasku.
Zbieram piasku ziarnka, które potem ciurkiem sypią się przez dziurkę.
No i mam piasek w rękawach :)



Kamykami się zajmuję z rzadka.
Nie będę ich przecież wrzucać do cudzego ogródka!


Z kamieni zaś, paradoksalnie najbliższy jest mi ten filozoficzny.
Generalnie kamienie ciążą mi u szyi.
Albo kojarzą mi się z osadem w czajniku.
Kamienie rzadko spadają mi z serca, bo natura pesymisty realisty mi to uniemożliwia utrudnia.
Kamień węgielny pod mój własny dom śni mi się po nocach. Sny te coraz bardzie przypominają koszmary.
Kamienie milowe natomiast zdarza mi się napotykać na mojej drodze, ale dużo trudniej w kalendarzu.


Tymczasem powinnam się skupić na tych właśnie kamieniach**
Wkładać je do słoika życia sumiennie i systematycznie.
Pielęgnować i pieścić.
Hołubić i honorować.




Tylko że moi rodzice zajmowali się głownie otoczakami.
A ja całe życie bawiłam się w piasku i jakoś to szło.
No i ta woda tak kusząco szumi...


*****

Uczę się układać kamienie.
Idzie mi to bardzo opornie.
Nienawidzę tego.
Klnę na potęgę ("Twarda pularda! Grom i musztarda!" - cytat z bajki mojego dziecięcia).
Efektów nie widać.
Kocham wodę.
Tkwię po uszy w piasku.
Uczę się układać kamienie.
Muszę się nauczyć, bo się uduszę.




środa, 25 stycznia 2017, godz. 01:56 w nocy
(Układanie kamieni szlag jasny trafił!)


Ps1. Blog jest kamyczkiem. Takim prawie skruszonym na piasek ... 
(Czy jak powiem, że jesteście wodą na mój młyn, to zabrzmi to jak obelga? :))

Ps2. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Dawno się nie widzieliśmy.

Ps3. Postaram się ponadrabiać zaległości w odpowiadaniu na komentarze wkrótce.

__________________________________________________________ 

* Nie liczę wpisu o tym jak napisać artykuł (cyt.) wirusowy :)), bo bardzo mało wniósł on do mojego rozwoju osobistego, he, he.


 ** Wiem, że każdy zna tę opowiastkę, ale gdyby trafił się ktoś żyjący w nieświadomości, to proszę uprzejmie:




A tu jeszcze inna wersja, z wodą piwem :)

17 comments:

  1. Wszytskiego dobrego i dla Ciebie. Cieszę się, że wróciłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Ja tu właściwie cały czas jestem. Tylko tak sobie siedzę cichutko w kąciku :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. dawno, ale cierpliwie czekam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczekiwanie Kaczki znaczy dla mnie wiele!
      Uściski.

      Usuń
  3. Nigdy tu nie byłam. Wszystko przez Kaczkę i jej listę ulubionych blogów.
    Tekst zaczynający się od słów "tym niemniej.." gdybym umiała porządnie ubierać myśli w słowa oraz wykazywała się autorefleksją mogłabym napisać sama, o sobie. Ale nie napisałam. Natomiast przeczytałam, to już coś, chociaż nie to samo.
    Pozdrawiam i dziękuję, wyciągając na chwilę głowę z piasku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kaczki wina wielka i bezapelacyjna :)
    Też tak czasami mam, że czytam coś i myślę, że to o mnie.
    Dziwne uczucie :)
    Dobrze, że wystawiasz głowę z piasku choć na chwilę. Wtedy się otwierają oczy :))
    Pozdrawiam i również dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Po raz trzeci pod tym wpisem próbuję zamieścić komentarz. Jestem wielce szczęśliwa z tego powodu, że dwa pozostałe wystrzeliły w... ... .... A może jeden masz w spamie? Były długie, smukłe, piękne, ale ponieważ Cię darzę sympatią i uwagą, spróbuję jeszcze raz.
    Po pierwsze, cieszę się, że wróciłaś, niech ten rok będzie dla Ciebie dobry, a blog przybiera na wadze :)
    Jakbym miała dodać Ci przewrotnie nieco ciepłych myśli powiedziałabym, im dłużej ćwiczysz wolniej, tym szybciej ćwiczysz szybciej (czasownik ćwiczyć można dowolnie zastępować).
    Ad vocem rozwoju osobistego. Nie wiem, czy uwierzysz, ale piszę w tej chwili dwa wpisy, jeden dotyczy tego, o czym już wcześniejszej gdzieś tam wspominałam, czyli o mitach rozwoju osobistego. I tutaj zrobię mały przystanek. Podążanie za wrzaskiem mody bywa czasami przyjemne, bardzo często ogłuszające (zdrowy rozsądek i serce). Przejmowanie niektórych prawd objawionych rozwoju osobistego, czy też pozytywnego myślenia jest po prostu szkodliwe, a zmiana, owszem może następować, ale nie będzie to ta, której człowiek pragnie. Nie chodzi też o to, by brać to co przyjemne, i to, co nie wymaga wysiłku, zaangażowania, bo takie działania skazane są na porażkę (a to wielowarstwowe pojęcie). Chodzi o to by w sposób świadomy, się uczyć. Tak tylko o to, i aż o to, oczywiście skracam wypowiedź. Nie wiem, czy moja intencja jest czytelna w powyższych zdaniach? Nie o to biega, że ludzie, którzy zajmują się rozwojem osobistym, czy kołczowaniem, są (i tu należy wstawić przymiotnik/i), chodzi o jakość tej wiedzy, czy czasem nie kupuję się szkodliwych, dobrze brzmiących, nie prawdziwych przekonań?

    Drugi przykład pisałam właśnie wpis, drugi, gdzie przywoływałam metaforę układania kamieni, jest bardzo popularna, wchodzę tutaj, i cóż. Naprawdę się uśmiechnęłam. :))) Nie jest tak, że należy wszystko z gruntu odrzucać.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i cierpliwość przy jego wpisywaniu :)
      Nie od dziś wiadomo, że Blogger i Wordpress się nie lubią ...

      Zgadzam się całkowicie, że wszech panująca moda na samo-udoskonalanie się czy wiara w pozytywne myślenie mogą wręcz być szkodliwa.
      Tę przypowiastkę znałam już od dawien dawna, ale chyba ostatnio otrzymała ona w sieci nowe życie. Tuż po moim wpisie zobaczyłam gdzieś link do innego bloga, na którym był wpis oparty o ten sam filmik.
      Ależ byłam zła! Bo to przecież mój pomysł był! To ja chciałam o tym napisać! Tylko się jakoś wolniej do tego zabierałam :)
      Co jest jednak znamienne, to (sądząc na podstawie komentarzy pod owym wpisem) wiele osób jednak zupełnie nie rozumie sedna tej alegorii.
      Albo inaczej - wydaje im się, że rozumieją, bo przecież to takie oczywiste! Ważne sprawy najpierw, rodzina, przyjaciele, pasje. Potem rzeczy mniej ważne, acz niezbędne. A wszystko inne to uzupełnienie. Jakież to banalnie proste!
      Tymczasem tego 'układania kamieni' właśnie trzeba się nauczyć.
      Gdyby wszyscy byli takimi mistrzami zarządzania własnym czasem, to życie na tym świecie byłoby łatwe, proste i przyjemne.
      Wszyscy chcą ćwiczyć krótko i szybko :)

      Dziękuję jeszcze raz za życzenia i wyrazy sympatii :))
      Blog niech przybiera na wadze. Najlepiej niech ją sobie weźmie ode mnie. Oddam za darmo parę(naście) kilogramów :))
      Uściski.

      Usuń
    2. Proszę bardzo. :) Wiele jest mitów, ba, stereotypów, czy uprzedzeń, czy mechanizmów karmiących status quo.
      Ja na tę przypowiastkę trafiłam w jakimś filmu(nie pamiętam tytułu).
      Tyle, że proste nie znaczy łatwe. Ludzie często o tym nie wiedzą, albo mylą te dwa pola semantyczne.

      Usuń
  6. Nie wierzę w pomocność trenerów personalnych ani jakichkolwiek innych speców od wskazywania drogi i metody, a to dlatego, że żaden z nich nie jest w stanie sprawić, by człowiek CHCIAŁ robić to, co oni uważają za dobre dla człowieka. Nie wspominając już o tym, że każdy człowiek potrzebuje własnej ścieżki, bo nawet drobiazgi są ważne i ich przeoczenie lub zlekceważenie może położyć dowolne przedsięwzięcie.
    Każdy musi pomóc sobie sam, niestety, a inni mogą to tylko odrobinę ułatwić, jak witamina C walkę z przeziębieniem.

    Powodzenia w układaniu!

    OdpowiedzUsuń
  7. O to to! Trudno mi uwierzyc, że jakiś przypadkowo napotkany znachor bedzie potrafił dać nam na tacy "pacaneum" na nasz ból istnienia.
    Wszystko zalezy tylko I wyłącznie od Ciebie, jak sie Tobie nie chce ruszyć 4 liter to cudu nie ma sie co spodziewać - lekcje trzeba odrobic osobiscie. A to czy ktoś robi to przesypując kamienie, piasek, kulki szklane, diamenty czy leje wodę to juz jego osobista sprawa, ważne, ze się wogóle do roboty zabrał. No I na efekty trzeba czasem poczekać, ludziom dziś trudno przychodzi czekanie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wierzę w trenerów personalnych, właśnie dlatego, że kilku znam od podszewki. Nie ma jednej recepty na szczęście dla wszystkich.
    Na marginesie, moja kuzynka wystąpiła u Ewy Drzyzgi w "Wybacz kochanie, wolę z pieskiem przytulanie"..:-) gdybym jej nie znała, to prawie bym uwierzyła.

    OdpowiedzUsuń
  9. A kiedy będzie świeży wpis?

    OdpowiedzUsuń
  10. Gdzie ty jesteś?

    OdpowiedzUsuń
  11. Zajrzałam tu, bo Aniukowe Pisadło poleca, a wiadomo, że jak Aniukowe poleca, to warto zajrzeć. No i nie myliłam się. Bardzo fajny blog. I oryginalny.
    A co do coachingu. Na pewno jest przydatny i pomocny, gdy jest fachowy i dostosowany do indywidualnych potrzeb "pacjenta/klienta". Problem w tym, że tyle osób się pod coaching i rozwój osobisty podpina, robiąc z siebie pseudoekspertów. W sumie bardzo łatwo założyć bloga i pisać, że tylko sky is the limit. Łatwiej zostać pseudocoachem niż pseudoinżynierem. Stąd pewnie taki zalew bzdury i tandety. Ze szkodą dla dobrych, fachowych i pomocnych narzędzi służących do sprzątania sobie w głowie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Cos w tym jest, że trenerami osobistymi zostają osoby, które same potrzebują pomocy...
    A ci, którzy byliby wspaniałymi coachami, nie garnę się do tej roboty, bo i tak są szczęśliwi :-)

    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. mam nadzieje, ze wszystko w porzadku, teskno za wpisami. Przesylam usciski i zycze zdrowych swiat :)

    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!