Searching...
niedziela, 2 lutego 2014

No to polej, czyli dlaczego nie lubię spotykać się z Polakami!

Muszę odreagować!
Wybaczcie - padło na Was. Bo wiem, że wysłuchacie, utulicie, pocieszycie.
Tylko już nie dobijajcie bardziej, bo i tak czuję się jakby na mnie kto wiadro pomyj wylał.


*****


Mówi się, że największym wrogiem Polaków są oni sami.
A Polacy na emigracji to już dżungla kompletna.
Zazdrość, wojenki podjazdowe, podejrzliwość, podkładanie świń i obrabianie tyłków.
Nie wiem. Nie powiem wam, bo nie wiem.
Unikam bowiem spotakań z rodakami, jak ognia. Unikam spędów w polskim gronie, zakrapianych nasiadówek i dyskusji Wszystkowiedzących.
 

Nie, nie zrozumcie mnie źle!
Znam wielu Polaków. Część z nich, to 'przywiezieni z Polski' dawni znajomi, z którymi wiele nas łączy (choć niestety coraz więcej zaczyna dzielić). Mam grono bliskich przyjaciół, których potrzebuję jak kania dżdżu i z którymi dogaduję się nawet i bez słów, na poziomie, na jakim raczej nigdy nie będę w stanie porozumieć się z rdzennymi mieszkańcami Wysp Szczęśliwych.
Lubię spędzać czas wśród ludzi, którym nie trzeba tłumaczyć 'Misia' czy przekonywać, że ze sfermentowanej kapusty, podgniłych ogórków, wygotowanych w zupie warzyw czy kaszy zmieszanej z krwią da się zrobić całkiem smaczne potrawy (no dobrze, ta kaszanka to i mi jakoś nie przechodzi przez przełyk).
Lubię się pośmiać, bez wiecznego zmagania się z angielskim humorem i niuansami 'phrasal verbs', gdzie zamiana 'off' na 'on' może drastycznie zmienić znaczenie wyrazu czy zdania.


Ale ...

Zawsze mi się wydawało, że ze mnie jest taki brat- łata.
Staram się nie robić różnicy między ludźmi.
Babinka sprzedająca narwany w ogródku pachnący groszek, sąsiad gawędziarz, pani w poczekali u lekarza czy sprzedawca zachwalający świeżą wołowinę na rynku - zawsze zamieniam z nimi ze dwa zdania.
Nawet jeśli nie mam czasami ochoty na rozmowę, to gdy widzę, że ktoś ma przemożną potrzebę wygadania się - wysłucham.
Nie przeszkadza mi, że rozmówca porusza się po zupełnie innych trajektoriach, niż ja.


Nie mogę jednak znieść - wybaczcie dosadność - pieprzenia bez sensu.
Tudzież klimatu polskich biesiad i przaśnego, rubasznego humoru.


Męczy mnie Zenek, który w co trzecim zdaniu robi aluzje do ślicznych cycuszków Martyny (mężowi Martyny to nie przeszkadza, a ten wręcz dumny jest z faktu, że to jemu w udziale przypadła taka obficie wyposażona przez naturę i wszem i wobec doceniana piękność).

Męczy mnie Radek, co to w jednym znaniu potrafi wcisnąć pięć 'kurew' (w wersji łagodniejszej 'kurn'), skrzętnie potrzymujący piękną polską tradycję narzekania ('Kuuuuurna, urobiony jestem, kurna! No kurna mówię ci jak mnie kurna plery napie*dalają! Kurrrrrna! - mówi oczekując ode mnie współczucia).

Męczy mnie Iwonka, radkowa żona, która nie po to przecież piekła pół nocy te wszystkie pleśniaki, rafaello i panie walewskie, żeby tera się zmarnować miało ('Jedzcie!' - krzyczy znad garu zupy, który jeszcze dogotowuje, bo zestaw sałatek na stole i batalia pizz w piekarniku nie wydają się być wystarczające).
I sruuuu - zanim się zdążysz zorientować - przed nosem ląduje ci talerz z tłustym kremowym tortem wielkości stodoły, choć (z grzeczności) prosiłaś o symboliczny kawałeczek.






Do rozpaczy doprowadza mnie wszystkowiedzący Sławuś, co to ma skrystalizowane poglądy na temat 'ciapatych', 'muslimów', 'żółtków', 'pakisów' i - rzecz jasna - Angoli (choć śmiem wątpić, czy spotkał jakiego na żywo, przewalając nocą paczki w hurtowni 'Polisz Sosydź') i ambicje na zostanie samozwańczym doradcą premiera Camerona.


I Krycha, która zabrawszy dzieciom piszczący gwizdek trąbi mi w ucho znienacka, uśmiercając co najmniej ze dwa rzędy włosków słuchowych, ryjąc z dowcipu jak norka.
A potem, przez resztę przyjęcia poklepuje poufale po ramieniu, obrawszy sobie mnie za główną poplecznicę w podrywaniu Sławusia ('Te, zobacz jak udaje, że nie słyszy' - sprzedaje mi kuksańca w bok - 'A może ja jakaś wybrakowana jestem, Sławuś, co? -  dodaje obciągając zalotnie skąpą bluzeczkę).




Jest jeszcze prostolinijna Anka, która najpierw wydusi z ciebie wszystkie informacje, na temat tego ile masz dzieci, na jakie zajęcia pozalekcyjne chodzą, co robi twój mąż i gdzie mieszkasz, następnie wymaluje przed tobą sielankową wersję własnego życia (Jakimś dziwnym trafem JEJ super zdolne dzieci chodza na karate i balet, a twoje nie, JEJ mieszkanie jest większe i lepiej wyposażone, a mąż zarabia kokosy, bo wie jak sobie owinąć Angoli wokół palca).
Jedynie mój zawód wzbudza konsternację.
Bo, ale, to znaczy ty pracujesz w TYM zawodzie? Tutaj?
Ale to tylko przez moment. Za chwilę to ja zaczynam się czuć nieswojo, że nie sprzątam domów i nie pracuję na nocki w domu opieki społecznej.

I Jarek, który słowa nie beknie, bo ściąga aplikacje na nowego iphone'a.
Piąteczka, wiecie-rozumiecie, ale w tym roku wchodzi szóstka, to trzeba będzie sobie kupić.
Klękajcie narody! Jarek ma telefon! Wow!
45 funtów miesięcznie, ale za to internet śmiga jak opętany ('Ty wiesz kobieto, jaki to ma pałer?!' - zbija z miejsca mój kontrargument, że ja swoich trzystu minut nie wydzwaniam w miesiąc i skromniutki piętnastofuntowy abonamencik mi z powodzeniem wystarcza, a do sprawdzania poczty więcej 300 Mb nie potrzebuję).


A gwiazdą wieczoru i tak jest Żaneta, która zabawia wszystkich opowieściami o swoich dwóch byłych mężach (Malezyjczyk i Szwajcar), o nieudanym związku z Polakiem ("Wiesz, wciąż do mnie wydzwania i chce się hajtać, choć ja mu mówię, że dwa razy do tej samej rzeki nie wchodzę" - Żaneta obdarza mnie ludową mądrością po starej nowej znajomości). Oprócz mężczyzn jej życia (i owoców tych związków pałętających się wokół nóg - jej i moich) Żaneta zahaczy jeszcze o swoją tuszę ('Przytyłam w święta siedem kilo!"), o tlenione włosy, o najbardziej pasujące jej oprawki okularów (No powiedz Sławuś, że ładne - robi konkurencję Kryśce) i o zegarek, który się popsuł.
No stanął.
Na słowo 'stanął' Jarek odrywa się od swojego nowego gadżetu, daje Radkowi kuksańca w bok i zaczynają się rechotać.
'No stanął mi. Ale o co cho ... Nieeee,  chłopaki, no ale wy jesteście zbereźnicy. Przecież u mnie w domu nie ma co stawać oprócz zegarka' - Żaneta włącza się do donośnego już rechotu panów.
Doprawdy, co za wysublimowane poczucie humoru! 



Iwonka, po obdzieleniu wszystkich zupą, pizzą, sałatkami, ciastem i kawą przysiada się wreszcie do stołu.
I tak dziw bierze, że usiadła. Zawsze ją nosi.
Pracuje na 4 etaty ('Wiesz, wczoraj wróciłam o północy i jeszcze się wzięłam za pieczenie ciast - domaga się zachwytów. Mało dyskretnie.) i proponuje też mnie wciągnąć do siebie na wieczór do baru sushi ('Słuchaj, ja robię dużo, ale przynajmniej mnie na wszysko stać! Dam ci ze trzy wieczory, choć nie będzie łatwo, bo szef powiedział, że Polaków już nie chcą).
Nie przypominam sobie, żebym zgłaszała jej kiedyś jakieś luki w budżecie, ale może mi tak jakoś biednie z oczu patrzy?

Jak już towarzystwo trochę się rozkręci, Radzik wyjeżdża na stół z czystą.
Po zaciętej walce rezygnuje z nalania mi spirytusu, ale wina grzanego nie przepuści. W drodze negocjacji dostaję pół szklaneczki rozgrzewającego napoju, zamiast przepisowego kufla. Krycha się trochę nafucza, bo to ona doprawiała grzańca, a ja tu kręcę nosem. Ale trudno. Wolę się narazić Kryśce niż zgubić drogę do domu (bo ja z tych, którym po paru łykach wina nogi miękną na potęgę).




Integruję się, bo nasze dzieci chodzą do tej samej szkoły.
Integruję się, bo przyjęcie urodzinowe, bo nasze córki to papużki-nierozłączki.
Integruję się, bo przecież rodacy, bracia Polacy, ziomkowie (I znów się czuję nieswojo, bo jestem z Warszawy, a wszyscy inni 'spod Sieradza', 'spod Łomży', 'spod' ... - zastanawiam, się czy to bliżej nieokreślony wstyd, czy może usłużne lokalizowanie miejscowości na mapie kraju; w Warszawie może i mieszkają 'słoiki', ale poza nią za to 'spodki' :))).
Integruję się, bo jestem mało asertywna.
Bo chcę być miła i 'normalna' (a nie jakaś tam nabzdzyczona flądra, wielka paniusia z Warszawy z bordowymi pazurami, i ZAWODEM!)
Integruję się, bo przecież wszyyyyyyscy Pooooolacy, to jeeeedna rodziiiiina ...

W imię tej integracji mam:
- kaca (bo coś czuję, że się jednak za mało rubasznie śmiałam),
- poczucie winy, że moje dzieci nie chodzą na karate,
- sflaczały bębenek w lewym uchu,
- wzdęcia,
- martynkowe cycuszki ... przed oczami.
 
I nijak się z tego koszmaru otrząsnąć nie mogę, choć już wybiła prawie druga w nocy...
A i polski rap za ścianą nie pomaga (tak, tak, po zdziesiątkowaniu Hiszpanów mam za ścianą ziomali, na razie 'tylko' wrzucających mi po parę petów do ogródka dziennie i puszczających raperów znad Wisły, którzy klną co prawda siarczyście, ale bez porównania ciszej od hiszpańskich rozmów).


Idę po szklankę ciepłego mleka.
Podobno pomaga i na kaca i na bezsenność.



Ps. Drugą finkę wygrała miażdżącą przewagą Kaczka.
Oficjalne wyniki oraz zapodany przez Kaczkę temat podam jutro wieczorem.
Jak trochę wytrzeźwieję otrzeźwieję.




niedziela, 2 lutego 2014

76 comments:

  1. O mamusiu, jak ja Ci współczuję... Martynkowe cycuszki mogą się śnić po nocach :) Mimochodem udało Ci się wytknąć te wady Polaków, które i dla mnie są przykre: ksenofobię i coś, czego nie umiem nazwać jednym słowem, więc określę frazą "wyżej sra, niż dupę ma". Przepraszam za słownictwo, ale sama widzisz, że inaczej się nie da :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to! 'Wyżej sra, niż dupę ma!' Zabrakło mi tego określenia.
      Nie wiem dlaczego, ale szczególnie w gronie nowo poznanych osób w wielu Polakach katalizuje się przemożna potrzeba przechwalania się, przemądrzania się i dawania ci nieproszonych rad.
      Nie mówię, że Anglicy nie chleją i nie chrzanią głupot (Pamiętasz? Pisałam o tym tutaj
      http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2011/10/kupy-sakrum-i-dulszczyzna.html ), ale generalnie są bardziej dyskretni w doborze tematów i mają do siebie dystans (=rzadko kiedy tematem ich rozmów są oni sami, a jeśli już, to są to oględne gadki zawodowo-rodzinne typu jaka była pogoda w czasie ostatnich wakacji :))))

      Usuń
    2. Pewnie, że pamiętam ten wpis :) O, dystansu też wielu Polakom brakuje..

      Usuń
  2. I wlasnie DLATEGO grono moich "przyjaciol" stopnialo prawie do zera, a ja miewam w swiecie opinie panci, co to nie tylko nie pije, ale (i to jest najgorsze!) do polskiego, ani zadnego zreszta, kosciola w niedziele na kacu nie uczeszcza. Od takich ludzi trzymalam sie zawsze bardzo z daleka i mam w... glebokim powazaniu, co sobie o mnie mysla.
    Szanuje te garstke przyjaciol, ktorzy nie zmuszaja mnie do picia i jedzenie, kiedy ich odwiedzam, a z ktorymi zawsze mam o czym porozmawiac.
    Polecam, Fidrygauko, zaraz sie lepiej poczujesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie często zdarzają mi się takie 'integracje'. Też wolę grono swoich zaufanych znajomych (a też nie bywam w polskim kościele, a moje dzieci nieprzystępujące do pierwszej komuni wzbudziły niemałe zgorszenie i były szeroko omawiane przes szkolną społeczność polskich mam - o czym się pokątnie dowiadywałam, łącząc w całość różne aluzyjki i obgadywanka w rozmowach, w czasie oczekiwania na otwarcie bramy, przed odbiorem dzieci).
      Ale czasami się nie da uniknąć, jak właśnie tym razem (urodziny przyjaciółki).
      W gronie starych, sprawdzonych przyjaciół czas mija mi zgoła inaczej ...

      Usuń
    2. O! Zapomniałam wspomnieć o kościele i komunii! Zapada straszliwe, mrożące krew w żyłach milczenie, gdy oznajmiam, że mojej córki do komunii nie posyłam, a syna na dzień dzisiejszy nie zamierzam chrzcić.

      Usuń
  3. Znakomity tekst o bardzo otrzeźwiającej treści ;) Świetnie się Ciebie czyta, wiesz? :) Pewnie wiesz :) Ale powtórzyć nie zaszkodzi ;)
    Ilekroć wraca w mojej głowie temat emigracji (pracodawca zachęca), to wrzucasz wpis, dzięki któremu stwierdzam, że jeszcze chyba do tego nie dojrzałam. Nie czuj się winna, absolutnie! :) Ja dzięki Twojemu blogowi i takim wpisom własnie nabieram odpowiedniego dystansu do całego wachlarza rzeczy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aotahi, będę Cię mimo wszystko miała na sumieniu, że przeze mnie zaprzepaściłaś szansę na fajną karierę zawodową :)))
      Ja dzięki swojemu blogowi też nabieram dystansu - wyrzucę coś w cyber-przestrzeń i jakoś mi lżej.
      Dzięki :)

      Usuń
  4. Kochana, tutaj, na granicy szwajcarsko-niemieckiej jets tak samo. Co jakis czas ktos mnie probuje zaprosic (chociaz teraz juz nie... ;)) do polskiej dyskoteki/kosciola/na oplatek/integracje. Ile w tym obludy, samochwalstwa i buractwa, to tylko ci wiedza, ktorzy przezyli ;) Ajajajajaj, musze szybko zaczac myslec o czym innym.
    Co do polskich kontaktow, w piatek zaprosilam kuzynke na domowe pierogi, upilam ja po polsku hiszpanskim winem i potem wzielysmy naszych niemieckich chlopow na miedzynarodowa impreze, tak mi lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest moje odwieczne pytanie: dlaczego Polacy potrafią się przestawić, dostosować do lokalnej kultury (bo jednak w dużej mierze potrafią), a w swoim własnym gronie się im nie klei.
      Smutne ...

      Usuń
  5. Wszystkich ich znam. Występują też często w Ojczyźnie, wykształcenie, zawód i pochodzenie nie gra roli. Potrafią być męczący jak cholera. Pytam się siebie siedząc wśród nich, co ja tu jeszcze robię, ale siedzę. I w dodatku wydaje mi się, że jakaś niedostosowana jestem, w dowcipie nie zawsze zrozumiana, a jeśli chodzi o wychylanie szklanic, to już zupełnie, bo też mam szybko następujące problemy z nawigacją. W obecnym moim miejscu zamieszkania, Polacy występują tylko okresowo lub w opowieściach, pt. : kiedyś, była, wyjechał, umarła. Oddycham z ulgą.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i rozumiem doskonale : )

    OdpowiedzUsuń
  6. I masz ci los, zapomniałam napisać najważniejszego, męka Twoja męką ale jej owoce...,masz znowu pretekst, żeby zmysł obserwacji, poczucie humoru i lekkość pióra, w tym miejscu pokazać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łucjo, witaj!
      Znam to uczucie. Piosenka Elektrycznych Gitar to mój osobisty hymn! (Choć przyznaję, że śpiewam ja nie tylko w czasie niektórych spotkań z Polakami)
      http://www.youtube.com/watch?v=Wfq2YpcubSs
      Na Wyspach Brrr Polaków zatrzęsienie.
      A ja bym się bardzo chciała z tego cieszyć ...
      Dzięki za miłe słowa na temat mojej ... męki :)

      Usuń
  7. Gratulacje dla Kaczki! - poszła jak nur!

    A poza tym, więcej "znieczulenia" przed imprezą i będzie lepiej ;) Jako kurację przepisuję obejrzenie kilka filmów pod hasłem "Roast Abelarda Gizy" gdzie się koledzy kabaretowi nawzajem "chwalą". Koniecznie!
    Z wyrazami ;):D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znałam. Obejrzałam kawałek, żeby wiedzieć o czym piszesz i faktycznie, zapowiada się nieźle :))) Zamierzam się trochę poznieczulać :)

      Usuń
  8. Pamietam to jakby sie wydarzylo wczoraj, a przeciez minelo od temtego czasu juz cwiercwieku. Mialam takie 3 lata na emigracji, glownie zafundowane przez meza Polaka, ktory no... lubil towarzystwo rodakow.
    Na szczescie 3 lata minely, malzenstwo zgaslo i nastal czas radosci i normalnego zycia. Z grona dawnych znajomych Polakow nie ostal sie nikt i jakos mi nie teskno. Natomiast juz pozniej bo jakies 20 lat temu poznalam Nuske (Polka) i to jest jedyna Polka, z ktora sie chetnie spotykamy, rozmawiamy, utrzymujemy kontakty i jest naprawde cudowne. Nuska nie zadaje pytan, nie wtraca sie gdzie nie trzeba, jest kulturalna i co wazne MYSLI zanim gebe otworzy.
    Oboje z moim amerykanskim mezem kochamy Nuske!!! Moze jest jeszcze zaleta, ze Nuska jest samotna, chociaz licho wie, wazne, ze nie ma przy boku Rodaka:))))
    I jeszcze sie naraze innym czytelnikom, ale przyznaje, ze jestem ogromnie zadowolona, ze amerykanski rzad nie znosi obowiazku wizowego dla Polakow. Niech tak zostanie przynajmniej na czas mojego zycia. Jak czytam co sie dzieje w krajach "zjednoczonej" Europy, jak czytam jaka opinie wyrabiaja sobie Polacy to naprawde uwazam, ze Ameryka, Kanada, Australia to jedyne kraje gdzie warto bezpiecznie wyemigrowac. Nikt mnie tu nie wytyka palcem, od pierwszego tygodnia pobytu jestem "u siebie" a juz od 25 lat kiedy dostalam obywatelstwo jest to na 100% moja ojczyzna.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dodam jeszcze, ze zawsze nawet na samym poczatku kiedy nie znalam jezyka to unikalam jak ognia mieszkania w polskich skupiskach. Te pierwsze trzy lata to byl wlasnie okres kiedy w dosc bliskim sasiedztwie nazbieralo sie chyba tuzin polskich rodzin i to bylo jak mieszkanie w gettcie.
    Teraz mieszkamy w najbardziej zroznicowanym etnicznie zakatku swiata (tak wieszczy Wiki) i jest cudownie. W naszej dzielnicy slychac kazdy jezyk swiata, w sumie to bardzo fajnie, bo dzieki temu w tutejszych sklepach moge kupic wszystko co mi sie tylko zamarzy, bo sa przystosowane do sluzenia mieszkancom. No i mam boskie restauracje (zadna nie jest polska) z takim zarelkiem, ze tylko jezorem po chodniku ciagnac:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nigdy nie mieszkałam w typowym polskim 'gettcie', choć w Anglii to właściwie trudno uniknąć mieszkania obok Polaków (obecnie mam za ścianą, w Londynie miałam za płotem i pod sobą :)))
      Polacy faktycznie często lubią się gromadzić w swoim gronie i mam wrażenie, że się nakręcają nawzajem. Nawet jak idę po dzieci do szkoły, to widzę polskie grupki, które nie integrują się z nikim innym.
      A ja lubię sobie pogadać z różnymi osobami. Szczególnie, że wiem, że zaraz usłyszę 'A wiesz, że ta babka to ..."
      A co do polskich restauracji, to mam taką teorię:
      Zauważyłam, że polskich restauracji po prostu NIE MA!!! Przy takiej liczbie Polaków na Wyspach nie ma polskich restauracji.
      Kiedyś byłam na spotkaniu studentów naszego roku. Organizowała je Włoszka. I gdzie je zorganizowała? We włoskiej restauracji, oczywiście. Bo jedzenie włoskie jest pyszne.
      Byłam z Hindusami w hinduskich restauracjach i z Irańczykami w perskiej (serwującej przepyyyyszne jedzenie) knajpce, pełnej ... Irańczyków. Ludzie z danych krajów, choć oczywiście jedzą różne rodzaje jedzenia (czemu Londyn i małe miasteczka też sprzyja), a Polacy nie chodzą do polskich restauracji, bo ich nie ma. A dlaczego ich nie ma?
      Bo i tak nikt by tam nie jadł. Bo przecież Polak nie będzie chodził do restauracji! On sobie sam lepiej ugotuje w domu :))))

      Usuń
  10. O rany, znowu w punkt! Znowu opisujesz moje uczucia! Od samego początku pobytu tutaj, po kilku pierwszych, dalece nieprzyjemnych, doświadczeniach, staram sie unikać rodaków jak ognia. I to nic, że z Autochtonami (nie-na-wi-dzę określenia "Angol", brzmi dla mnie uwłaczająco i obraźliwie) nie nawiążę bliskich przyjaźni ze względu na różnice w mentalności. A teraz cierpię, bo pewnych kontaktów z Polakami uniknąć nie mogę. Zostaję bez mojej wiedzy i zgody wciągana w jakieś układy, układziki, bo "musimy trzymać się razem" i nie zawsze mój sprzeciw jest w ogóle brany pod uwagę. Do Twojej listy typów dorzucam takiego "Zenka", który przy KAŻDYM spotkaniu znajdzie moment na wciśnięcie informacji, ile to on zarabia, "Zenka" do spółki z "Rychem" i "Zdzichem", rozwijającymi swój męski pawi ogon za pomocą dowcipów tak chamskich i erotycznie niedwuznacznych, że mnie, osbie z natury kompletnie niepruderyjnej, robi się wstyd. "Agniechę", która drze się na całą ulicę, bo taką ma ekspresję wypowiedzi, oczywiście po polsku, bo po angielsku słowa nie zna.
    O pracy też mogę coś dorzucić. Wśród mojej maleńkiej "polonii" nikt tak naprawdę nie ma pojęcia co robię, bo nie ukrywają, że to przekracza ich możliwości percepcji. Ale spotkałam się już z sytuacją, gdy zapytana, co robię, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że związana jestem z uniwersytetem, a wtedy zapytano, czy tam sprzątam. Chyba nikt, zarówno ze starych, jak i nowych "znajomych" do końca nie wierzy, co tam robię, bo upewniają się przy każdym spotkaniu (ale naprawdę? doktorat? w Anglii? i uniwersytet też angielski???).
    Próbuję za wszelką cenę rozluźnić te znajomości, bo, naprawdę nie wiedzieć czemu, robią mi źle. Dołują i pzyprawiają o dziwnego kaca. Sama nie wiem, dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nienawidzę określenia 'Angol', ale ono niestety pada tu często-gęsto.
      Tak, masz rację, nie uwzględniłam wszystkich 'typków', Opisałam tylko tych, którzy faktycznie się pojawili na rzeczonym przyjęciu.
      Ha, ha, ha, ten tekst o sprzątaniu przez Ciebie uczelni jest po prostu piękny!
      Mnie też ostatnio ktoś spytał czy szukam pracy jako asystent ('urzędnik' niższego szczebla - a i to ze zdziwieniem). Nie mógł uwierzyć, że nie, jako konsultant, no wiesz, taka pani, co chodzi i innych kontroluje i szkoli :)))

      Usuń
    2. Kiedys, pewnie rok temu, kiedy czytalam ten tekst, stwierdzilam ze nie skomentuje, bo niczego nowego nie wniose, wszystko juz zostalo napisane, ale teraz az musze, no musze dodac cos os siebie:) To nie jest tak, ze ja Polakow na obczyznie nie lubie, unikam i sie nie przyznaje, powiedzialabym, ze jest nawet przeciwnie, znam pare fajnych osob, jesli ktos mowi po polsku, pyta i moge pomoc- ja chetnie. Bronie Polakow przed Poalakami, a raczej przed tymi, co to wszystkie rozumy swiata pozjadali i wyzywaja jak leci od polaczkow, muslimow, ciapatych....Noz by mi sie w kieszeni otwieral, gdybym takowy nosila w kieszeni. Najgorsze jednak jest to nagle zwiedle samopoczucie po uodzinach, swietach i tego typu nasiadowach, kedy okazuje sie, ze wszyscy sa ode mnie lepsi, zarabiaja tysiace razy wiecej niz ja, sa kierownikami w Werehousach (koniecznie z duzej litery) sa z Warszawy (nic to, ze Warszawe widzieli raz jeden w dziecinstwie), a to czym moglabym sie pochwalic i tak jest nic nie warte w porownaniu prawdziwym zyciem, ktorego ja, z jakis nieznanych mi przyczyn nie wiode, ot zagadka. Po takim przyprawiajacym o bol glowy przyjeciu, okraszonym oczywiscie dosadnymi erotyczno-rubasznymi opowiesciami z zycia, mysle sobie, co ja tu robie, przeciez w Polsce trzymalabym sie od takiego towarzystwa z daleko, a tutaj jakos sila rzeczy trzeba sie integrowac, bo znajomy, znajomego, bo...

      Usuń
    3. Moniko, ekhm, no tego ... a co Ty masz, przepraszam bardzo, do warszawiaków? :)

      A co do meritum:
      Właśnie opisałaś to, co jest właściwie nieuchwytne dla osób przebywających w rzeczywistości pozaemigracyjnej :)
      Ponieważ za granicą zbiór rodaków ma taką a nie inną statystyczną strukturę - dużo częściej spotyka się ludzi, których by się unikało szerokim łukiem w Polsce, ALE ...
      i jest to właśnie to WIELKIE ALE', które próbowałam wytłumaczyć wcześniej - w pewnym sensie nie da się uniknąć tych niechcianych spotkać z rodakami ( i tu też się absolutnie z Tobą zgadzam, że nie chodzi o jakąś odgórną niechęć), bo te trajektornie się przecinają, bo znajomy znajomego, bo rodzice przyjaciółki córki i tak to się toczy.
      A kac towarzyski później zostaje, po wysłuchaniu tych wszystkich przechwałek, napuszeń, pouczeń, wymądrzeń i innych wypowiedzi przyprawiających o palpitacje serca.
      'Siłą rzeczy' są tu słowami kluczowymi dla zrozumienia złożoności tej sytuacji.
      Z emigranckim pozdrowieniem,
      Fidrygauka

      Usuń
  11. Posmiałam się bo świetnie z humorem to opisałaś ale wiem że Tobie nie jest do smiechu. Jak ja się cieszę że nie mam do czynienia z takimi Polaczkami :)
    Znam kilkoro Polaków tu w Irlandii i to normalni a wręcz świetni ludzie.
    U mnie coś w podobnych klimatach
    http://mikasia.wordpress.com/2014/02/01/manifest-emigranta/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mikasiu, ja też znam wielu fajnych Polaków.
      Tylko wydaje mi się, że właśnie w nieznanym, większym gronie, coś w nas wstępuję. Jakieś napuszenie, chęć zaimponowania, dowartościowania się kosztem innych.
      A co do Twojego manifestu, to ... zgadzam się z wieloma punktami, ale już sam punkt pierwszy mnie dobija: Przyjechaliśmy tu z własnej woli ...
      No właśnie! Ten punkt nie wziął się znikąd. Wziął się z ciągle tłuczonego wśród Polaków tematu emigracji i krytyki emigrantów.
      Już sam fakt, że jest w nas gdzieś potrzeba tłumaczenia się z naszych motywów emigracji jest chory.
      Nie sądzę, żeby podobne dylematy mieli Anglicy mieszkający w Hiszpanii czy Meksykańczycy emigrujący (legalnie bądź nie :))) do USA.

      Usuń
    2. dokładnie! Nie tłumaczą się, o czym też pisałam poniżej manifestu. Aaaa, dużo by gadać, zresztą sama dobrze wiesz :)

      Usuń
  12. dobry tekst, aczkolwiek mam Anka na imię;) i z lekka się oburzyłam, że moje imię - MOJE - zostało tak zbeszczeszczone!!!! Żartuje oczywiście.
    Ponieważ nie byłam i nie jestem osobą kontaktową, po przybyciu na ziemie irlandzkie, nie skorzystałam nawet z pomocy znajomych(upierdliwych do granic możliwości) mojego męża. wolałam iść po grudzie, wywalać zamknięte drzwi, uczyć się na swoich błędach i pytać tubylców, niz prosić o rade rodaka. Po tych 9 latach mamy dwie rodziny bliskich znajomych i to wszystko. A wiesz, jak to fajnie jest mieszkac w 6 tys. miasteczku, gdzie wszyscy wszystko wiedza? a jak nie wiedzą - bo nie imprezujemy i nie zapraszamy do siebie(taka chamka jestem) to wymyśla. Czego ja się już nie dowiedziałam!!! ale czy żałuję? nie.
    Dzieci maja swoje towarzystwo zagraniczno-irlandzkie i w tym się głównie obracam i tu dodam, ze jak już tubylcy cię znają, to też ci dupę obrabiaja, może w mniejszym stopniu, bo jednak mniej wiedzą ale...
    Napisze na koniec tak: tylko i wyłącznie dlatego kontaktuję się z ludźmi, bo mam dzieci. gdybym nie miała, nie potzrebowałabym do szczęścia niczyjego towarzystwa. mój mąż ma podobnie, więc żylibyśmy tylko dla siebie. zupełnie niefajni, nieimprezowi jesteśmy i tyle.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, musiałam kogoś zbeszcześcić :)))
      Na razie co prawda nie odezwała się żadna czytająca mnie Martyna ani Iwona, ale pomyśl - i tak 'nie wypadłaś' w tym zestawieniu najgorzej :))))
      Anglicy plotkują. Plotkują na potęgę. Ostatnio byłam u znajomej w pracy i jej szefowa bez ogródek nawiązała do mojej sytuacji w mojej byłej pracy (zupełnie inna firma, inne hrabstwo itp.). Wryło mnie w ziemię, że i do niej dotarły słuchy.
      Ale ... określiłabym to właśnie plotkowaniem, rozsiewaniem wieści, ale nie 'obrabianiem dupy'. Nie wiem, może nie znam na tyle Anglików, aby się autorytarnie wypowiadać, ale tych, których poznałam, cechowała dyskrecja i dystans. Nawet przy 'obgadywaniu'.

      Ps. W ogóle nie 'wyglądasz' mi na osobę mało kontaktową. Zupełnie mi ten obraz nie pasuje do Twojej wirtualnej osobowości :)))

      Usuń
  13. tekst świetny i boleśnie prawdziwy
    tyle, że nie trzeba wyjeżdżać za granicę, by tego doświadczać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kalino, zgadzam się z Tobą całkowicie.

      Usuń
    2. Kalino, a jednak mam wrażenie, że tutaj jest jakby większe zgromadzenie takich specyficznych osobników (o czym napisałam więcej w następnym tekście).

      Usuń
  14. Kapitalny tekst Fidrygauko! Powtórzę co napisano w poprzednich komentarzach, ale na dobre NAM wyszła ta Twoja impreza w gronie ziomali...Na obecnym etapie mego emigracyjnego życia nie mam znajomych, których mógłbym nazwać przyjaciólmi. Zresztą jestem bardzo ostrożny w szafowaniu tym terminem(?). Własnie takie spotkania w gronie rodaków jakie cudownie opisałaś, odstraszyły mnie skutecznie od podtrzymywania znajomości. I dobrze mi z tym! Fakt, jestem typem samotnika, nad huczne posiadówki i imprezy przedkładam spokojny wieczór z książką w jednej ręce, a szklanicą wina w drugiej, gdy z głośników sączy się relaksacyjny jazzik:). Wystarczy mi kontakt jaki mam w pracy z naszymi WSZYSTKOWIEDZĄCYMI (to doskonałe określenie!!!) rodakami:) Mam kilka osób, głownie kobiet, ( faceci przynudzają lub nadmiernie się chwalą) z którymi uwielbiam rozmawiać. I to mi wystarczy. Mam wreszcie dostęp do sieci, a tam taki blog jak Twój, gdzie- nie ruszając się z miejsca- spotkać można cudownych ludzi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pietia, jeśli chodzi o przyjaciół, to jest to zupełnie odrębny temat. Moje przyjaźnie, takie prawdziwe, nie tylko przelotne emigracyje znajmości też nie są takie, jak bym oczekiwała. Ewoluowały ... Może i dobrze.
      Ja z roku na rok też co raz bardziej cenię sobie ciszę. Mam nadzieję, że to nie starość :))))
      Miło mi, że zaglądasz do mnie :)
      Czekam, aż zaczniesz pisać swój blog!

      Usuń
  15. Jak ja Cię rozumiem... jestem jednak chyba bardziej asertywna... i dlatego mniej lubiana... ehh... trudno. Mam grono Przyjaciół i jakoś żyję :)


    P.S. Dziękuję Ci za wirtualny bukiet pięknych kwiatów ;) i za wyjaśnienia dotyczące głosowania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czasami bywam asertywna, ale jak już 'wejdę między wrony' to mi jakoś tak trudniej. Oczywiście jak trzeba, to się wybronie np. przed piciem gorzały, ale ... mój stanowczy upór już psuje atmosferę. Już każdy patrzy krzywym okiem, że jak to, że co to?! 'Nie pije, więc pewnie donosi' :))))

      Usuń
  16. Chciałbym Cię pocieszyć, ale będzie trudno. Czy w Polsce kolegowałabyś się z tymi akurat osobami? Nie? To po co to robisz na Wyspach?
    Ludzie to ludzie, ich wybieraj, a nie ich plemiona.
    Ściskam brutalnie i serdecznie zarazem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Almetyna, swietnie powiedziane!

      Usuń
    2. Almetyno, i tak i nie.
      Nie koleguję się z tymi osobami. To przypadkowi uczestnicy przyjęcia urodzinowego, na które poszła moja córka (a nie moi regularni znajomi).
      Tak więc nie jest to mój regularny wybór. Ale trochę szkoda, że nie można tak po prostu spotkać się z ludźmi i fajnie z nimi spędzić czas, bez podszytych seksem aluzji, bez przechwałek, bez rad i porad.
      Mam wrażenie, że te obśmiewane angielskie rozmowy o pogodzie znakomicie pełnią jednak swoją funkcję.

      Usuń
  17. Och właśnie, Almetyna - 100% racji. Ponad 10 lat nie w Polsce i znajomi zawsze według klucza z kim nam po drodze, a nie według nacji.
    Przepraszam, po narodowości chodziliśmy na spotkania niemieckich mam, żeby nasze dziecko miało z kim pogadać - ale tam było ździebko inne towarzystwo niż pod polskim kościołem, bo wśród niemieckiej imigracji do UK większość osób jednak bardziej do nas podobna społecznie.

    O ile się poczuwam, żeby pani Wandzi pomóc w potrzebie, gdy zabraknie jej języka, nie wie jak coś działa, to nie mam potrzeb towarzyskich wobec niej. Szanuję ją jako człowieka, ale nie muszę się przyjaźnić. Osoby pokoju pani Wandzi mogę tolerować jedynie jeśli zdarzy im się być moją rodziną, a i to na moich warunkach i w określonym stężeniu. Na tyle mi starcza asertywności plus przekonania, że nie jestem zupa pomidorowa, nie wszyscy muszą mnie lubić.
    A tutejsi w dużej mierze od pani Wandy czy pana Zdzicha różnią się tylko może większą ogładą i polityczną poprawnością w niektórych kwestiach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mialam polska diaspore 'na fabryce' i od czasu do czasu dla zachowania pozorow sie przysiadalam do polskiego stolu, ale poniewaz mialam potem zgage, zaprzestalam. Zaprzestalam tez przysiadania sie do tubylcow, bo nie obchodzily mnie nieszczere gadki, albo rozmawianie z czyims karkiem (glowa wlepiona w telefon). Siadalam zatem w kacie z ksiazka uwazajac, ze robie dobry uczynek, obie strony mogly mnie obgadywac do woli :-)

      Usuń
    2. Panpaniscus, generalnie też funkcjonuję wg takiego klucza, ale przykre jest to, że przypadkowe spotkanie z rodakami, musi się kończyć takim 'zmęczeniem materiału'. Nie oczekuję od razu jakiegoś niezwykłego wybuchu bratersko-przyjacielskich uczuć między uczestnikami imprezy urodzinowej koleżanki mojej córki, ale czy musżę później odreagowywać pół nocy?
      Zupełnie nie zależy mi na tym, żeby mnie wszyscy lubili - mam nadzieję, że z mojego tekstu nie wynika taki wniosek.
      Właśnie o tę ogładę, dystans i luz mi chodzi.
      Czy nigdy Cię nie zastanawiało, że tego typu 'poprawne politycznie' relacje nie są możliwe lub są rzadkością wśród Polaków.
      To mnie właśnie smuci i denerwuje.
      Ze z Niemcami czy Anglikami można niezobowiązująco pogadać bez wytaczania ciężkich dział typu: polityka, religia i pieniądze, a z Polakami jakoś trudno ...

      Usuń
    3. Kaczko, ja zauważyłam, że chyba zaczynam woleć nieszczerość (albo raczej powiedziałabym: powierzchowność) tubylczych rozmów niż nachalność rodaków (w nieproszonym doradzaniu, w zmuszaniu do jedzenia, we wcinaniu się w życie innych).
      Anglicyzuję się?

      Usuń
  18. uwielbiam tematy wyspiarskie z Twojej perspektywy.. Przepraszam, bo powinnam współczuć i w ogóle... Ale moja siostra miała podobny problem z "ziomalami"... Z tym, że dzieliła z nimi cały dom..każdy miał swój pokój, więc te integracyje były znacznie częstsze...
    Powiem Ci tylko.. TY NIC NIE MUSISZ... i odmawiaj jesli nie czujesz tych klimatów. Po co się męczyć? Ci ludzie i tak są i będą obcy dla Ciebie, nie mają i nie będą mieć żadnego wpływu na Twoje życie!
    Bądź dzielna i asertywna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o dzielenie domu, to ... nigdy z nikim go nie dzieliłam. Tylko z rodzicami, a potem z mężem. Ale jak już z mężem, to nie z rodzicami, czy teściami. Może dlatego wciąż wynajmujemy, he, he, he.
      Nie jestem przyzywczajona do żadnych akademikowo-kibucowych klimatów. Stąd może moja szybka irytacja?
      Wiem, że nie muszę, ale czasami wybieram brak reakcji. Mogłam, owszem, zrobić Kryśce dziką awanturę i zarządać składki na zakup aparatu słuchowego :))))
      W takich sytuacjach jednak wybieram milczenie.
      A potem się wyżywam na blogu :)

      Usuń
  19. Slowo daje kiedys cie wysledze i sie z Toba spotkam :P tez mnie czasem ta polska krew wola. Juz sie jednak nauczylam niejako oddzielac plew od ziarna i mam kilkoro badzo fajnych znajomych ,ktorych zaden zawod nie dziwi. Dodam,ze moj niepijacy czarnoskory partner i 3 dzieci kazde w innym kolorze wyeliminowalo z mojego grona tych co na rozne rasy ludzkie narzekaja .
    magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śledź po wejściach na ... swojego bloga :)))
      Aczkolwiek nie wiem, czy moje IP podaje dokładnie moje namiary :)))
      A jeśli chodzi o partnerów nie-Polaków, to też się zetknęłam z nagadywaniem na nich, w czasie przebywnia tylko w polskim gronie (tak jakby ze strachu, że zrobią to inny, Polki naśmiewają się ze swoich angielskich, brazylijskich, pakistańskich mężów).
      Na pewno trzeba się nauczyć selekcjonować. Szkoda życia.
      Moim zdaniem małe zróżnicowanie polskiego społeczeństwa powoduje, że pewne lekcje wymagają wielokrotnego przerabiania.
      Ps. Piękne dzieciaki :)

      Usuń
  20. Koniec "podglądactwa", napiszę coś...
    Wiele lat temu dostałam od Starego Emigranta dobrą radę: "Jak najdalej od rodaków na obczyźnie". Osoba ta wśród znajomych nie miała nikogo ze starego kraju, posiadała za to tamtejszą małżonkę oraz dosłownie kilkoro przyjaciół i tyle mu wystarczyło aby żyć aktywnie towarzysko i nie zdziczeć. Widziałam, że jest szczęśliwy, spełniony.
    Teraz sama jestem na emigracji. Trafiłam do miasta gdzie nie ma za dużo "naszych". Polonia jest skromna, głównie z lat 80tych. Reszta to studenckie "niesparowane elektrony", "cichociemne" małżonki tubylców lub "emigranci zarobkowi". Mieszkam zresztą w innej części miasta więc naturalnie okazji do spotkań nie mam prawie wcale.
    Wiele lat temu, na początku pobytu trafiłam na prawie identycznę polskie horror party z wódką, rubasznymi podśpiewkami i opowieściami o mądrości i "zaradności" rodaków. Poszliśmy na zaproszenie przygodnie spotkanej rodaczki. Czego innego się spodziewaliśmy (ludzie po studiach, wykształcenie i kultura jak zapowiadała zapraszająca) a dostaliśmy co dostaliśmy... Po 15 minutach już nas nie było.
    Rację piszą dziewczyny - po co się męczyć? Nie szukam znajomości na siłę, jak się zdaży. że się rodaczka przysiądzie na placu zabaw to sobie porozmawiamy i tyle. Z tubylcami też nie mam problemu, bo są strasznie zdystansowani do świata i ludzi i kontakty jakiekolwiek poza "Szczęść Boże" nie wchodzą w grę. No i OK. Takie są reguły gry tutaj i ja je akceptuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. EwKa, cieszę się że zdecydowałaś się wyjść z cienia :)))
      Właściwie to powtórzę to, co napisałam już we wcześniejszych komentarzach: zgadzam się z Tobą, ale niestety uważam to za bardzo smutne, że Polacy dają sobie takie rady ("Jak najdalej od rodaków na obczyźnie"), nawet jeśli za nimi stoją gorzkie, realne doświadczenia.
      A co do ludzi po studiach, to ... niestety dla mnie to już dawno przestał być wyznacznik poziomu, szczególnie obserwując sytuację prywatnych polskich uczelni, wyrastających, jak grzyby po deszczu i biorących pod swe skrzydła każdego, kto jest gotowy zapłacić.
      Szkoda :(
      Na co dzień tak się oczywiście nie męczę, ale zadaję sobie pytanie: dlaczego nie można tak po prostu spędzić na luzie czasu, bez dzikiej balangi?

      Usuń
  21. Wszędzie tak samo. Jakbym własne wspomnienia czytała. Odpuść Sobie Fidrygułko te imprezy bo jak się spoufalą to będą wykorzystywać bez opamiętania. Mam niestety wrażenie że typy są co raz pewniejsi siebie i bez barier. Od siedmiu lat w Anglii, nie bywam w żadnym polskim domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Alex,
      Faktycznie, to spoufalanie jest najgorsze. Przysłowiowe klepanie po ramieniu i przekonanie, że o wszystko można zapytać, wszystko skomentować i wszędzie wtrynić swoje trzy grosze.
      Nadal podtrzymuję to, co pisałam wcześniej, że stwierdzenie "Od siedmiu lat w Anglii, nie bywam w żadnym polskim domu" jest jednak bardzo smutne (choć jestem w stanie zrozumieć dlaczego).

      Usuń
  22. Już kiedyś się zastanawiałam, czy to emigracja zmienia ludzi, czy po prostu na emigrację decyduje się jakiś określony typ osobowości (przepraszam za uogólnienie) - ekspansywni, pewni siebie, którzy chcą od życia więcej niż przeciętni zjadacze chleba i są szczególnie dumni z własnych osiągnięć. Być może dlatego jednym z ważniejszych emigranckich tematów są pieniądze i sukcesy...

    Ja nie mam wielu znajomych, z którymi łączyłyby mnie takie wspólne okazje towarzyskie, a z tymi, których mam, jesteśmy na podobnym poziomie społeczno ekonomicznym więc nie mogę narzekać. Ale zdarza mi się też mieć do czynienia z ludźmi, którzy niesamowicie mnie irytują dokładnie tym co piszesz - bezrefleksyjnym powtarzaniem zasłyszanych gdzieś opinii, bezmyślnym narzekactwem, wymądrzaniem się na tematy, o których nie ma się zielonego pojęcia i prostackim humorem. Ale to obcy (choć rodacy, ale na własnym terenie nie jest to aż tak wielki atut) więc to po mnie spływa. Gorzej, gdy odwiedzają mnie moje emigracyjne przyjaciółki, kiedy to każde spotkanie nie może obejść się bez pytania o moje zarobki! Jak można o to pytać? Nawet moja własna matka mnie o to nie pyta! A one pytają i jeszcze się obrażają, że nie chcę o tym rozmawiać. Opowiadają mi o swoich zarobkach i wydatkach - że szkoła tyle, wakacje tyle, a codzienne życie tyle. A mąż jednej, to wypisz wymaluj Twoi zbereźnicy - słowa nie można powiedzieć, żeby mu się nie skojarzyło i nie zaczął głupawo rechotać. Spotkania z nimi to koszmar. Dlatego doskonale rozumiem Twoją frustrację. Ale ciekawa też jestem jak Twój małomówny i stonowany mąż daje sobie radę w takich okolicznościach:)

    I jedyne co mogę poradzić - trenuj asertywność! Bo nie ma ludzi idealnych i w każdym jest coś, co może wkurzać, ale... Co ja Ci zresztą będę pisać, przecież sama znasz tę zabawę w wyszukiwanie pozytywów:) A rozumienie Misia to jednak ogromny pozytyw:)

    Poza tym każdy jest normalny na swój własny sposób i nie ma co się z tego powodu czuć winnym, lepszym czy gorszym:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renya, napisałam trochę więcej w moim kolejnym wpisie o Polakach.
      Na pewno na emigrację decyduje się jednak specyficzny rodzaj ludzi. Czy akurat są oni najbardziej ekspansywni i nastawieni na sukcesy - nie wiem. Na pewno są dość zdeterminowani. A co do sukcesu, to wbrew pozorom wcale nie jest go łatwo osiągnąć, zaczynając wszystko od zera w wieku trzydziestu lat. I stąd może frustracja?
      Pamiętam, jak do mojego pierwszego angielskiego CV wpisywałam takie prace, że teraz mi się chce śmiać (a które już mogę spokojnie z niego wykreślić), bo ... nie miałam nic innego w zanadrzu. I może stąd bierze się polskie przechwalanko?
      Co do pytania o zarobki, to ... mój tato się pyta :)
      Nawet uzyskał ironiczne miano naszego domowego księgowego (choć ukrywamy przed nim fakty dość skrupulanie :)))

      Mój małomówny i stonowany mąż ... w ogóle na takie imprezy nie chodzi. Życiem towarzyskim naszych dzieci muszę zająć się ja! Od latania z wywieszonym jęzorem w poszukiwaniu prezentów (a uwierz mi, niemalże co tydzień jakiś kolega/koleżanka mają urodziny), po dowożenie i ewentualne zostawanie (na niektóre imprezki rodzice nie są wpuszczani, na innych są wręcz mile widziani i przygotowuje sie dla nich drinki i coś do jedzenia :))). Mój mąż zabiera ich tylko do lasu i na basen, gdzie może skutecznie uniknąć takich sytuacji.
      A poza tym ... on ma niebywałe pokłady cierpliwości i umiejętność wyłączania się.
      Po prostu jest lepszym filtrem niż ja. A raczej ... on jest filtrem, a ja gąbką :)))

      'Miś' - no właśnie! To jest jednak rodzaj porozumienia, który jest mi potrzebny jak rybie woda! (swoją drogą, to czytają szybko Twój komentarz, myślałam, że nazwałaś mojego męża Misiem, hi, hi, hi).

      Staram się wyszukiwać pozytywy. Ale sama wiesz, co się dzieje, jak ktoś ci nadepnie na odcisk.
      A mnie w zeszłą sobotę nieźle podeptali.
      Muszę chodzić bardziej ustronnymi scieżkami :)

      Usuń
    2. a ja powiem tak: to określenie ludzi emigrujących jest bardzo mocno uogólnione; już chyba lepsze określenie znalazła Fidrygauka - zdeterminowani, aczasem naprawdę nie mający nic do stracenia. Bo kiedy sytuacja w kraju cię przywali, to nie pomyślałabyś o swoim dziecku? nie postawiłabyś go na pierwszym miejscu? my tak musieliśmy, bo poniżej godności było proszenie o pomoc rodziny, a już w grę zupełnie nie wchodziła pomoc społeczna.
      mieszkając przez 7 lat w stolicy, w różnych jej częściach i tych bogatych i tych biednych, skrajnie biednych, spotkałam różnych ludzi. I też były tam takie przykłady, jak opisała F. nie musiałam wyjeżdżać z kraju. mało tego, w rodzinnej wsi spotykałam takich samych - nawet do Wa-wy nie musiałabym się przenosić.
      Ale co chcę napisac najważniejszego. przyjeżdżam do PL i to tutaj ludzie zasypują mnie pytaniami, czy dużo zarabiam(i nie wystarcza im odpowiedź, że wystarczająco, żeby utrzymac rodzinę), a ile samochodów mamy?jakich za ile kupionych i jaki rocznik(kur.. no to się im powodzi... i śmiech) to nie ja wyskakuję ze swoimi opowieściami o kasie. a co ciekawe, kiedy próbuję opowiadać o Irlandii, to jednostki sa zainteresowane. nawet zdjęcia nie kręca. ot, po kilku - wszystko tam zielone i tyle. i nie ma między tymi ludźmi tylko tych "nisko wykształconych".

      Fidrygauko, w internecie z nikim nie staję twarzą w twarz, więc może wydaję się inna. to, że pisze o swojej rodzinie i wstawiam zdjęcia, zaczęło się na potrzeby naszych rodzin w PL, bo nie musiałam po kilka razy pisać podobnych maili. i tak to ruszyło. Ale kontaktowa w realu nie jestem. W naszym małym miasteczku Polacy odkryli mojego bloga, ale nie mają wstępu do domu,a na blogu nie pisze o tym, co ludzi kręci najbardziej.
      O Irlandczykach myslałam przez długi czas inaczej, ale kiedy moja bliska znajoma, zaczęła obgadwać koleżankę, która przed chwilą od nas odeszła... do tego używać non stop przekleństw, zmieniłam zdanie. Tak ładnie wszystko wygladało, kiedy byłam na innym poziomie znajomości z ludźmi. ale nie wszyscy sa tacy, jak i między nami, emigrantami czy nie :)

      anka

      Usuń
    3. Więc wychodzi na to, że to pytanie o zarobki, to jednak bardziej polska cecha, niż skutek emigracji.
      Mnie jakoś tak mocno nie przepytują, ale wiem z pokątnych historyjek, że myślą, iż nam się tu niesamowicie powodzi (co niesie ze sobą pewne oczekiwania :)))

      A co do bloga, to chyba nie chciałabym, żeby moi znajomi z realu się o nim dowiedzieli (choć mam silne podejrzenia, że przynajmniej jedna osoba już wie, do tego mój maż i ... jeszcze jedna osoba, ale to temat na zupełnie inny wpis).

      Ok. więc ustaliłyśmy, że nie jesteś osobą kontaktową.
      Nadal w to nie wierzę. Mogę? :))))

      Usuń
  23. hahahah polaków portret własny :))) Idealnie przedstawiłaś jak sprawy się mają ale hmmm... chyba potrafię się odszukać w kilku przypadkach. Nie całkowicie ale jakiś "element" tej cebulo-polskości nosimy w sobie niestety wszyscy. Gorzej, nie widzimy tego sami.

    Co do polskiego towarzystwa na emigracji, również, wielu stałych kontaktów nie mam. Nie po to wyjeżdżałam żeby historię powtarzać na innym gruncie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino, zainspirowałaś mnie do kolejnego wpisu:
      http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2014/02/polski-syndrom.html
      Więc jak się będą czepiać, że przynudzam na ten sam temat, to wskażę paluchem na Ciebie :)))
      Ale tak swoją drogą, to żeby tak ludziom od cebul wymyślać! ;)

      Usuń
  24. Szczerze mówiąc, to mnie zaskoczyłaś Fidrygauko, zaskoczył mnie tekst, jego wymowa i kreacja autorskiego "ja" między linijkami. I nie mam tu na myśli zdania "Jestem mało asertywna" ;)). Wpis - jak zwykle - jest świetnie napisany.
    Pozdrawiam!
    O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obieżyświatko, ale czym Cię zaskoczyłam?
      Wymowa tekstu? Że gorzka? (Elaborate, please :)))
      No i zupełnie nie wiem (autentycznie!) co masz na myśli pisząc o kreacji autorskiej...
      Uwierz, że opisane przeze mnie typy i typki uczestniczyły w rzeczonym przyjęciu. Nadałam im tylko inne imiona.
      Wszystko inne to tylko sprawozdanie z wieczoru w polskim gronie.

      A co do asertywności, to nie jest oczywiście tak, że jestem w tej dziedzinie kompletnie nieudolna, ale w pewnych sytuacjach tracę rezon i już.
      Im bardziej jestem asertywna na blogu, tym mniej w realu :)

      Usuń
  25. Ciebie to aż strach na imprezy zapraszać!! Bomba, po prostu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, chyba przestanę chodzić. Taki ze mnie 'wet blanket' :)

      Usuń
  26. Tyle razy przymierzałam się do pisania artykułów na tematy 'polskie' i zawsze jakoś frustracja i zniecierpliwienie bierze górę i olewam. Napiszę sobie o ptaszkach, czy jakiejś górce. Księciu Karolu vs zatwardzenia. Na szczęście napatoczyłam się na Ciebie i Ty to odwalasz za mnie, więc mogę sobie pokiwać głową, no, tak, o, właśnie, dokładnie. Moim problemem jest to, że ja takich sytuacji (spędów, wódeczkowych zlotów rodzinnych itp) zawsze unikałam jak ognia, zarabiając na etykietkę dzikusa, aspołecznej i wywyższającej się. Już dawno przestałam tłumaczyć rodzinie, że cierpię straszne katusze na imieninach cioci i dlaczego wolę iść sama do lasu. Spora część Polaków na emigracji chce żyć jakby dalej byli w Polsce, tylko z fajniejszym payslipem. No to żyją, i ja tak samo wolę do lasu. Na szczęście od dawna jestem głucha na to co o mnie mówią za plecami i nic nie muszę. Git.
    Swoją drogą, staram się nie potępiać takiego stylu zycia. Skoro większość nim żyje, to musi przecież mieć jakieś plusy. Po prostu nie dla wszystkich. Swoja drogą, jak tam już ktoś napisał, przynajmniej masz z czego czerpać inspirację i to już jest plus, nie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się też zabierałam wielokrotnie, ale mi zawsze wewnętrzny cenzor mówił: nie kalaj własnego gniazda :)
      Ale w końcu się przelało. Po prostu to (tak, przyznaję, to a nie inne,) towarzystwo tak zalazło za skórę, tak zmęczyło, tak wyssało wszelkie soki życiowe, że musiałam odreagować. Może zbyt hojnie obdarowałam pewnymi cechami wszystkich rodaków na obczyźnie, ale cóż ... statystyka zadziałała.
      Ja mam podobną łatkę 'wywyższającej się warszawianki', co to wódeczki nie tknie, w rodzinnych rejonach mojego męża :)
      I też sobie z tego niewielę robię, choć trochę mnie to denerwuje, bo wydaje mi się, że jednak staram się integrować w miarę możliwości :-D

      Usuń
  27. Brawo za "spodki". Musiałam się chwilę zatrzymać, żeby zrozumieć ale teraz pękam ze śmiechu :) Chociaż dobrze czuję Twoje bóle "pointegracyjne", to jednak takiego kaca wyobrażam sobie po próbach integracji z nieodpowiednimi przedstawicielami jakiejkolwiek innej nacji. To po prostu nie Twój poziom, według mnie, a nie problem "polactwa"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czaro, miło mi, że doceniłaś moje 'spodki', co zresztą mnie nie dziwi, przy Twojej wrażliwości na niuanse językowe i słowne lapsusiki :)
      Co do buractwa, to na pewno zdarza się ono wszędzie. Czasami tylko spada na nas w zupeńie nieperzewidywalnych okolicznościach :)

      Usuń
  28. Heh, trafne spostrzeżenia. Znam to z życia.

    OdpowiedzUsuń
  29. a ja z troche innej perspektywy... jestem juz w Londynie od ponad szesciu lat i od poczatku wykonuje tak zwane prace biurowe oczywiscie zacznalam od najnizszego pulapa a rowniez i w chwili obecnej nie jestem dyrektorem wszechswiata tylko jedynym z tuzinow podobonych nizszego szczebla managerow. Nie mniej jednak jestem w jakis umiarkowany sposob z siebie dumna.
    Wracajac do sedna sprawy strasznie przykro zrobilo mi sie po komentarzu ojca mojeg przyjaciela. Przyjaciel ow rowniez Polak robi naprawde duza kariere jest bystry, ma na siebie plan itp i jego tato jest niezmiernie z niego dumny. Ow przyjaciel w chwili obecnej mieszkam w samym centrum Londynu niedaleko mojego biura, czasami bez zapowiedzi wpadam do niego w odwiedziny. Ostatnio akurat tak sie zlozylo, ze byli u niego w odwiedzinach jego rodzice grzecznie sie przywitalam i napomknelam, ze tak czasami wpadam z zaskoczenia bo pracuje w sumie za rogiem na co tato ale to w sklepie czy w restauracji... nie dalam po sobie poznac ale cholernie przykro mi sie zrobilo, starajac sie nie dac po sobie znac odpowiedzialam, ze w firmie zajmujacej sie badaniami rynku. Widac bylo, ze starszy Pan popatruje na mnie z niedowierzaniem i lekka kpina w spojrzeniu bo przeciez tylko jego syn ma prawdziwa kariere, jest specjalnu, wyjatkowy i predestynowany do sukcesu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mam też takich w rodzinie. Tylko ich synowie są predestynowani do sukcesu, a tym sukcesem jest jedynie bycie lekarzem, prawnikiem lub informatykiem.
      Wszystko inne to dno i niewykorzystanie szans życiowych, a sukcesy mniejsze niż lexus i własny dom z dziesięcioma pokojami nie są w ogóle brane pod uwagę.
      Mam ich w nosie.
      Najgorsze, że oni mnie nie.
      Zawsze, gdy się spotkamy, poczuwają się do skrytykowania mojego stylu życia, podejmowanych decyzji i efektów moich poczynań (bardzo marnych, wg ich standardów).
      Mimo usilnych prób olewania tego, co mają mi (na siłę) do powiedzenia, zawsze odchorowuję takie rozmowy.
      Tak więc rozumiem Cię doskonale.
      Pozdrawiam

      Ps. Pisałam o tym kiedyś tutaj:
      http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2011/08/czarnuchowi-zaliczam.html

      Usuń
  30. A mi się strasznie nie podoba Twój negatywny stosunek do ludzi myślących w odrębnych kategoriach. Tak, jest to część polskiej kultury, ale krytykując ją w ten sposób nisko latasz. Masz przysłowiowy 'chip on your shoulder' stąd też tak ogromna krytyka. I ten 'chip' - jak mniemam - związany jest z Twoim polskim pochodzeniem. Również mieszkam w UK i pracuję w swoim zawodzie. Polaków nie unikam, choćby nie wiem jacy byli. Nie przeszkadzają mi, ale ja jestem szczęśliwa i widzę w nich pozytywny folklor, a nie coś, czego należy się wstydzić. Polska kultura plebejska jest rubaszna i zawsze była. A jak przeszkadzają Ci Polacy to zapraszam na sielską angielską wieś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee tam, zaraz negatywny stosunek. Wręcz przeciwnie - wkładam wiele wysiłku w to, aby zrozumieć ludzi myślących inaczej niż ja i jak by Ci się chciało zagłębić trochę w mój blog, to na pewno byś się o tym przekonał(a).
      Dlaczego krytyka ma być od razu niskim lotem? Nienawidzę rubaszności, nienawidzę dowcipu biesiadnego, nienawidzę pewnych cech typu przechwalanie się czy wśbistwo, więc o tym piszę.
      Mam 'chip on my shoulder', to niewątpliwie - i nie raz o tym pisałam, ale wiąże się on raczej z pogardliwym stosunkiem Anglików do Polaków. I wtedy tym bardziej czuję się Polką i nawet jestem skłonna zewrzeć szyki z bohaterami powyższego wpisu :)))
      Na pewno nie wstydzę się tego, że jestem Polką, NIE UNIKAM Polaków i nie wszyscy mi przeszkadzają (coś mi się widzi, że czytanko było po łebkach), a na sielskiej angielskiej wsi mieszkam jedną nogą.
      Po prostu po latach mieszkania tutaj widzę pewne rzeczy z dystansu i niektóre cechy mnie mierżą bardziej, co nie znaczy, że mieszkając w Polsce je akceptowałam.
      Tu po prostu widać je w dużo większym kontraście (do innych nacji, mentalności, kultur), a i jest to specyficzne skupisko pewnego typu ludzi.
      I tyle.
      Dzięki za komentarz :)

      Usuń
  31. Taaa, pracowałam kiedyś ja w sklepie, w Irlandii (Boshe, czegoż ja w życiu nie robiłam), pracowała tam ze mną młoda Polka -z przejęciem opowiadała mi, że "bo wie pani, ja okulary to mam jakieś inne, bo ja, proszę panią mam ten no STYGMATYZM w oczach"...podobno po studiach dziewczyna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Studia w Polsce się nieco zdewaluowały, przynajmniej niektóre kierunki :)
      Ale mi już nawet nie chodzi o sposób mówienia, czy brak wiedzy, ale o taki swobodny strumień bredzenia i przechwałek. Nabijamy się z angielskich 'small talk', a tymczasem ma on swoją uzasadnioną funkcję, którą zaczynam coraz bardziej lubić :)

      Usuń
  32. obsmarowujesz w blogu swoich znajomych, którzy zapraszają Cię do siebie. Nieładnie. Poza tym jak towarzystwo nie odpowiada to się z nimi nie należy spotykać i tyle w temacie.

    Jaro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaro, Fidrygauka moze sobie pisac co chce, to jej blog, wiec nie musisz tego czytac. Proste.

      A jesli chodzi o spotkania towarzyskie, ktore nie zaspakajaja naszych potrzeb kulturalno-rozrywkowych, to nalezy na nie po prostu nie chodzic i juz. Nie ma ani obowiazku ani przymusu. Juz wiele lat temu to zrozumialam, chociaz nigdy nie doswiadczylam czegos podobnego, unikam tego typu imprez. Mieszkam na koncu swiata juz przeszlo 20 lat i nadal moja najblizsza przyjaciolka jest Polka. Wiele lat temu po przyjezdzie do Aucklan (NZ) przyjal nas pod swoj dach Polak, ktory nas wczesniej na oczy nigdy nie widzial i moglismy u niego mieszkac, tyle ile chcielismy. Procz nas "przewinelo" sie przez jego dom przeszlo 20 osob w przeciagu dwoch lat, nigdy z nikim nie bylo problemu. NO ale tamtejsza Polonia byla bardzo specyficzna i malutka- kazdy kazdego znal, a jesli nie znal osobiscie, to gdzies cos slyszal na jego temat.

      Usuń
    2. Hej,
      Piszesz, że mieszkasz za granicą już ponad 20 lat.
      Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że emigracja przedunijna była zupełnie inna. Polaków nie było aż tak wielu (szczególnie na Antypodach :)). Chcieli sobie pomagać. I chcieli ze sobą być. Oczywiście nie mówię, że ja zupełnie chcę unikać Polaków. Ostatnio w moim zakładzie pojawiła się Polka i choć w ciągłym kotle nie ma za wiele czasu, nie mogę się doczekać, kiedy uda nam się wyrwać na 'polską randkę' gdzieś w zacisznym kącie, gdzie nikt nam nie przeszkadza. Nie znamy się jeszcze prawie wcale, ale ten magnesik już od razu przyciąga.
      Tylko że to jest po prostu normalna osoba :))
      Obecna emigracja to amalgamat trudny do zaakceptowania, a pewnych spotkań 'towarzyskich' naprawdę trudno unikać. Zwłaszcza gdy ma się dzieci (co - przypominam - było JEDYNĄ przyczyną tego spotkania).

      Nie chce mi się wierzyć, że od napisania tego tekstu minęły już prawie trzy lata i muszę przyznać, że skutecznie stosuję tę szkołę uników i po prostu jest mi lepiej.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  33. Cześć,
    Odpisuję z wrodzonej uprzejmości :)
    Choć tak naprawdę, to mam ochotę jedynie wziąć głęboki wdech i wydech.
    Czytałeś (cały) tekst?
    Jeśli tak, to powinieneś znaleźć tam informację, dlaczego się z tymi ludźmi spotykam.
    I tyle w temacie.
    Ps. Wolę obsmarować ich anonimowo na blogu, niż obrabiać im tyłki z innymi Polakami, którzy znają ich osobiście :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Muszę ci przyznać, że masz znakomity zmysł obserwacji "paniusiu z Warszawy" (jestem z Krakowa, nie spod), też bywałam na takich imprezach, ale ostatnio jakoś mam innych Polaków wokół siebie. I nasze spotkania są inne, jakby z dystansem, z kulturą, bez cycowatych dywagacji czy tłustych tortów. Cieszę się z tego bardzo. I cieszę się, że oprócz nich mam też przyjaciół wsród Angoli i "ciapatych" ( okropnie nie lubię jak ktoś tak mówi).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Lata wprawy robią swoje. Kiedyś częściej robiłam za wodzireja i naczelnego opowiadacza zabawnych historyjek.
      Teraz z przyjemnością się wyłączam i obserwuję.
      Ja się nawet ostatnio zapisałam do Klubu Polskich Profesjonalistów (choć brzmi mi to nieco bufoniasto :))) - żeby spotkać jakichś ludzi z zawodem.
      Ale przyznam, że do Londynu na spotkania z ludźmi, których (jeszcze) nie znam jakoś mi na razie nie po drodze.
      Jak się kiedyś wybiorę, to opiszę na blogu moje obserwacje :))

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!