Searching...
wtorek, 10 stycznia 2012

Szwy

Jeśłi coś w tym kraju spowoduje, że się załamię i podejmę decyzję o ucieczce z Wysp Szczęśliwych, jeśli znajdzie się słomka łamiąca grzbiet wielbłąda (albo może powinno być 'osła' :)), jeśli jakaś kropla przeleje czarę, to nie będą to wcale ignorancja i imperialistyczne myślenie Anglików.

Będzie to ... brud !!!!

Pewnie niejednego to zdziwi, bo nie jest to raczej pierwsze skojarzenie, które nasuwa się na myśl o Anglii. Jednak nadszedł wreszcie czas, by to jasno i wyraźnie powiedzieć: higiena nie jest najmocniejszą stroną tego zakątka ziemi.
Dziwi to nieco w kraju Florence Nightingale czy Aleksandra Fleminga.
I zanim ktoś mnie spróbuje przystopować, zanim mnie posądzi o profancję, zanim wykrzyczy mi w twarz, żem bluźnierca, niech posłucha mojej subiektywnej mowy oskarżycielskiej...


Nasze pierwsze mieszkanie było ... w piwnicy.
To długa historia, której nie ma co rozwiajać.
Dość powiedzieć, że wylądowaliśmy tam na skutek lekkiej beztroski mojego męża, który nie zdążył na czas wyperswadawać posiadaczom posesji, że wynajęcie domu rodzinie z dziećmi nie równa się wybuchowi bomby atomowej.
I tak wylądowaliśmy w przerobionej na mieszkanie piwnicy.


Mieszkaliśmy tam co prawda tylko miesiąc, ale i tak doświadczenie to pozostawiło po sobie traumatyczne wspomnienia.
Wynajmowałam parę mieszkań w Warszawie, naoglądałam się sporo i wiem, że generalnie krwawi kapitaliści, trzymający w garści bidaków skazanych na wynajem ich obskurnych nor są wszędzie tacy sami.
Ale ci polscy chyba nie mają aż takiego tupetu.


Mieszkanie w 'norze' było relatywnie czyste.
Sofę co prawda trzeba było omijać szerokim łukiem, jeśli się nie chciało przykleić do tapicerki, ale inne meble były spoko. Dywan był nowy, położony przez mojego męża wprzeddzień mojego przyjazdu w celu zniwelowania napadu furii, który - jak przewidywał, mógł nastąpić.
Nie nastąpił, bo mi mowę zupełnie odjęło.

Nora miała natomiast jedną znaczącą wadę. Ścieki nie ściekały, ale musiały się jakimś cudem przedostać do kanału położonego wyżej. Cud (techniki) manifestował się pod postacią pompy. Pompa niestety była słabowita i wszystko (zarówno z wanny jak i z sedesu) wybijało z powrotem przez wannę.
Nie muszę chyba mówić, że landlord miał to (nomen omen) głęboko gdzieś.


Następne mieszkanie zostało wybrane wg podobnego klucza: byle by ktoś się zgodził przyjąć rodzinę z dziećmi.
Ja wtedy jeszcze nie pracowałam, więc agencje nawet nie chciały z nami gadać (wynajem mieszkania to temat na oddzielny wpis, ba, na książkę nawet). A prywatni najemcy nie chcieli brać na siebie ryzyka - jak rodzinę z dziećmi wpuścisz, to już się jej (w przypadku niepłacenia) nie pozbędziesz. Takie prawo.


Mieszkanie nr 2 - po miesiącu poszukiwań (od pierwszego dnia, gdy ujrzęliśmy norę, rzecz jasna) wydało się nam pięknym, jasnym, przewiewnym lokalem.
Zdziwiło nas tylko trochę, dlaczego jakiś idiota wstawił metalowe nogi łóżka ... w szklanki, które zaraz na wstępie ktoś zbił walizką.
Odpowiedź przyszła na wiosnę, gdy zaczęliśmy się jakoś dziwnie drapać.
Nie trzeba było wiele, by odkryć, że kolonia pluskiew obudziła się właśnie ze snu zimowego (wykluła, precyzyjnie mówiąc, z jajek składanych w drewnie (wszyskie łóżka, nawet te o metalowej konstrukcji miały drewniane elementy).



Internet przyszedł z pomocą, wyjaśniając, że szklanki z wodą zapobiegają wspinaczce pluskiew.
W naszym słodziutkim gniazdku było już jednak za późno na profilaktykę.
Środki chemiczne pomagały tylko doraźnie.


Rozpoczęliśmy kolejne poszukiwania. Niestety ja wciąż jeszcze nie pracowałam, bo po pierwsze nikt mnie nie chciał bez doświadczenia na Wyspie (próbowałam nawet zahaczyć się jako - o naiwności - wolontariusz), a po drugie uparłam się, że będę pracować w wyuczonym zawodzie, co pociągnęło za sobą konieczność dokształcenia się (co też skrzętnie robiłam).

Ku mojej rozpaczy śliczny sklepik z wyposażeniem łazienek, nad którym mieszkaliśmy, zbankrutował i lokal został zajęty przez 'spożywczak' i jego mieszkańców, czyli ... karaluchy.
Angielskie budownictwo to kolejny temat-rzeka. I uwierzcie mi na słowo: polscy robotnicy są tu ogólnie cenieni nie tylko ze względu na relatywnie niskie stawki, ale też za znajomość fachu i polot.
Dość powiedzieć, że jeśli warszawskie blokowiska nie stanowią problemu dla karaluchów, tym bardziej londyńskie 'dziurawce'.



Odkaraluszanie (z własnych pieniędzy, bo landlord się nie poczuwał) nie dawało efektów z przyczyn oczywistych.

Nie trzeba było długo czekać, by za karaluchami pojawili się kolejni przedstawiciele łańcucha pokarmowego ... myszy! Dobrze, że nie był to las podzwrotnikowy, bo tam za myszami podążają węże :))



Myszy nic sobie nie robiły z pułapek i innych 'humanitarnych' wymysłów typu specjalne plastry klejące. Pomogła dopiero niehumanitarna, brutalna w skutkach, acz użyta przeze mnie bez najmniejszych skrupułów trutka przywieziona z Polski. Wadą trutki było jednak to, że myszy umierały wolno i męczyło je pragnienie, więc ... wychodziły z kryjówek i zdychały na środku kuchni, pozostawiając mi przykry obowiązek usuwania trupków.


Brrrrr ... do dziś mam w uszach pisk mysiego miotu pod podłogą.

Przyznam szczerze, że mimo iż nie jest w moim stylu popadać w depresję z powodu karaluchów (Byłam w Indiach - lepianki z krowiego gówna, kozy zżerające stosy śmieci, dzieci bawiące się w ściekach na ulicy czy kobiety piorące ubrania w Gangesie, niosącym prochy spalonych starców, wrzucone przez kapłanów paręnaście metrów wcześniej przy Świątyni Śmierci w Varanasi naprawdę wyglądają gorzej), to jednak nie był to standard, jakiego oczekiwałam od życia.

Przed przeprowadzką do następnego mieszkania pakowaliśmy rzeczy przez ponad 2 miesiące. Procedura (po wcześniejszej dezynsekcji) była następująca: najpierw oklejało się wszyskie klapy pudła, by przez przypadek karaluchy nie wlazły do karbowanych kanalików. Następnie, po dokładnych oględzinach pakowało się przedmioty skrzętnie w papier i ponownie szczelnie oklejało pudło. Najgorsze były 'ukochane' przez karaluchy przedmioty elektryczne, w których zakamarkach z lubością składały tony jaj.
Wierzcie lub nie, ale przy rozpakowywaniu pudeł upolowałam jeszcze 2 żywe gady!!!
Pluskiew nie przenieśliśmy, bo wywaliliśmy wszystkie drewniane meble, a cały dobytek tekstylny wypraliśmy. Nie pytajcie ile razy fatygowaliśmy pralkę...


Ale udało się!

Dwa lata mieliśmy błogi spokój.
Gdy więc pewnego majowego poranka zobaczyłam dorodnego karaczana dostojnie kroczącego po stole kuchennym - nie mogłam uwierzyć własnym oczom !!!
Szybko jednak uwierzyłam.
Proporcjonalnie szybko do tempa rozmnażania się nowej kolonii obleśnych gnojów.
Oczywiście od razu skojarzyłam to z naszymi nowymi sąsiadami z góry - Brazylijczykami.


I tak niestety rodzą się uprzedzenia...

Oj, napsuli nam krwi ci Brazylijczycy, napsuli.
 

Mieszkanie nr 3 było jednak całkiem fajne i zabawiliśmy tam całe 4 lata, mimo miliona przygód i atrakcji związanych z menelowatością samej dzielnicy.

Tam jednak dojrzałam do decyzji o ucieczce z Londynu .
Ze względu na brud (oczywiście, są fajne dzielnice, ale przy naszej licznej rodzinie były one zdecydowanie poza naszymi możliwościami finansowymi), ze względu na marne szkoły, ze względu na łomot, hałas i brak poczucia bezpieczeństwa.


W ostatnich miesiącach naszego pobytu Londyn zafundował nam kolejną niespodziankę w postaci niczym niezapowiadanego, skomasowanego ataku ... owsików.
Owsiki - wiadomo - choroba brudnych rąk.
Więc nie mogłam już tak bezkarnie zwalać winę na syf wokół :)
Gdzieś jednak te moje bachorki musiały to dziadowstwo podłapać (najprawdopodobniej w szkole lub w parkowej piaskownicy).
Dość powiedzieć, że zamiast rozkoszować się początkiem lata, planowanymi wyjazdami do znajomych, noclegami u koleżanek i kolegów kiblowaliśmy przez 2 tygodnie w domu, piorąc codziennie pościel, piżamy, bieliznę i prasując to na potęgę (a muszę wam wyznać, że prasowania nienawidzę szczerze), by wytępić jaja - bo same owsiki ukatrupia się za jednym zamachem jakimś lekarstwem bez recepty.





Miałam ochotę kogoś zamordować!
Tylko kogo? I w czym by mi to pomogło?

Do naszych zwierzątek domowych dochodziły jeszcze następujące atrakcje londyńskie:
- snujące się po ulicach i przeskakujące z łatwością nawet przez wysokie płoty lisy, przewalające kosze i rozszarpujące worki na śmieci w poszukiwaniu jedzenia (dodatkowym bonusem było wycie lisic w czasie orgazmicznych zabaw wczesnowiosennych, najczęściej gdzieś w okolicach 2-giej w nocy - kwik zarzynanej świni to przy tym szept)




- wory śmieci na ulicach - tzw szeregowce nieposiadające ogródków frontowych nie mogą mieć koszy na śmieci. Worki wystawia się wprost na ulicę. Zabierane są one najczęściej codziennie, nie zmnienia to faktu, że nawet jak uprzątnie się je rano, to kolejna partia zalega znów całą dobę. W takich domach nie ma też koszy na recycling, produkcja śmieci - jak na społeczeństwo konsumpcyjne przystało- jest więc kolosalna.
Kosze uliczne zaś są często przepełnione kosze.
Co prawda ulice są tu dość regularnie sprzątane, ale widok ludzi (dzieci, dorosłych, 'dresów' i intelektualistów, białych, czarnych, fioletowych, płci obojga, orientacji seksualnych i wyznań wszelakich) wyrzucających wprost na ulicę śmieci począwszy od gumy do żucia, a kończywszy na paczkach po chipsach i opakowaniach z fastfoodów, jest tu tak powszechny, że właściwie to przestało mnie to nawet dziwić.
Jakiż to problem obgryźć udo z KFC i ciepnąć kość na chodnik?




- plucie, charchanie, placki zielono-żółtej flegmy i porozpryskiwane przeżute liście tytoniu (paan), wypluwane z nadmiarem zabarwionej na czerwono śliny.
Zjawisko wszechobecne, z wyjątkiem turystycznego centrum Londynu, rzecz jasna. Tam miewa się ułudę luksusu i doświadcza powiewu wielkiego świata.




- psie kupy
Nie łudźcie się. Owszem, na pewno sytuacja jest lepsza niż w Polsce, ale sprzątanie po milusińskich odbywa się tylko tam, gdzie są odpowiednie kosze, np. w parkach. Nie myślicie chyba, że English Yob będzie zasuwał z amstaffem po councilowskich osiedlach, dzierżąc w ręku torbkę na psie gówienka?



 ten tu to ani za bardzo English ani nie typowy 'yobbo'


- sikanie, także w wydaniu żeńskim;
Kiedyś - anegdotkę opowiadam - stałam w kolejce do bankomatu. Kolejka posuwała się dość wolno, ale bez przesady. Stojąca przede mną Murzynka, po dorwaniu się wreszcie do 'hole in the wall' sprawdzała namiętnie stan swojego konta. Jej ok. 3 letnia córka niecierpliwiła się bardzo, przestępując z nogi na nogę i najwidoczniej chciała siku. Na co beztroska mama wyburczała coś w jakimś afrykańskim narzeczu i wskazała palcem na ziemię. Posłuszne dziewczę ściągnęło majtki i tam gdzie stało (= pod bankomatem, obok mamusi) zrobiło piękną kałużę wprost na chodnik.
Tak po prostu.


O innych milutkich czynnościach pięlęgnacyjno-fizjologicznych typu dłubanie w nosie, obgryzanie paznokci, czyszczenie zębów nitką czy obcinanie paznokci w miejscach publicznych szkoda nawet pisać.
 




- grzyb i pleśń
Ohydny, wszechobecny, nie do wyplenienia grzyb. Na framugach okien, w łazienkach, za sofami, przy kaloryferach, w pralkach. Najgorsze, że zagnieżdżony w świeżo wymalowanych antygrzybiczną farbą ścianach nie daje się tak łatwo wykryć, przy oglądaniu mieszkań na wynajem, a potem wyłazi z przemoczonych deszczami ścian ze wzmożone siłą.




- smród w metrze i innych środkach komunikacji,
- brud lokalnych sklepów,
- brak zasad higieny obserwowany namiętnie w przychodniach i szpitalach,
- kraniki do zbiorowego i ogólnodostępnego picia wody (w teorii pryska się strumieniem wody do ust, w praktyce każe dziecko to oblizuje, bleeee).
- i wiele, wiele innych doznań zmysłowych, zmuszających do zadania sobie pytania: jak to się stało, że tu jeszcze nie wybuchła żadna epidemia.



*****

Dom nr 1, w malutkim, uroczym, nastrojowym miasteczku dał nam nadzieję, że jednak w tym kraju może być pięknie :)
Standardu życia, mentalności, stopnia wymuskania i wysiłku wkładanego w wygląd domu i ogrodu nie da się nijak porównać z większością londyńskich dzielnic.


Wreszcie odetchnęłam z ulgą.

Jak już pisałam kiedyś, musieliśmy się jednak znów przeprowadzić .
Do miejsca innego, równie fajnego, ale już dużo mniej angielskiego.
Ma to wiele zalet, ale ma też i wady.


Mam bowiem niecne przypuszczenie, że - jakkolwiek ksenofobicznie to brzmi - brud, a szczególnie ten wielkomiejski - jest nieodłącznym składnikiem dzielnic emigranckich.
 

Bo rotacja, bo życie na kupie, bo bakterie i wirusy mają tu idealne środowisko do mutacji.
Bo bo ciągłe przeprowadzki, meble z second-handów lub tzw. 'wystawek'.
Bo jak wynajmowane, to można zniszczyć, ubrudzić, zapuścić.


Bo jak ktoś przyjeżdża z kraju, gdzie mu kule świszczą koło ucha, to mu mysz nie straszna.
Bo jak do tej pory przymierał z głodu, mieszkając w wsi bez bieżącej wody, to mu byle karaluch nie podskoczy.
Bo jak mieszkał wśród węży, skorpionów, much tse-tse, to głupia zakichana pluskwa nawet go nie ruszy. Ani ona, ani te jej żałosne pokąsania.

Bo ...

To tylko hipoteza, niepoparta badaniami socjologicznymi, nieudowodniona.
Intuicyjnie jednak w nią wierzę.


Wracając do domu nr 2...

Wszystko było pięknie-ładnie, do czasu gdy ... moje dziecię, które rozpoczęło we wrześniu nową szkołę, przyniosło do domu ... szwy.

Tzn. wszy, ale moi polscy 'Brytyjczycy' nie mogli fonetycznie dać rady temu wyzwaniu, zostały więc "szwy".


Przyniosła potajemnie.


Zaczęła się drapać.


Sprawdziłam.


Nic. Tylko jakaś zaczerwieniona skóra.


"Alergia" - pomyślałam odpychając najgorsze.


Dostałam list ze szkoły, że proszę sprawdzić, bo są przypadki, że head lice, że ewentualnie...


Oficjalnie nie można nic nikomu bezpośrednio powiedzieć. Toć to politycznie niepoprawne.


Sprawdziłam.


Nic.

A młoda się drapała. I drapała. I co raz bardziej drapała. I ja też się zaczęłam nerwowo drapać na jej widok.
Aż wreszcie się pojawiły białe gnidy.

I wtedy się zaczęło.





Wertowanie internetu, szukanie najlepszych środków, wydawanie majątku na preparaty, wyczesywanie, pranie, mycie, wyczesywanie, pranie, wyparzanie szczotek, mycie, iskanie, sprawdzanie, kupowanie nowych spinek i gumek, wyczesywanie, zlewanie, smarowanie ...


Cholera jasna, niech to szlag!!!

Bo akurat nie miałam co przed świętami robić!!!

Okazuje się, że te cholerstwa są maluśkie (ok. 3 mm) i zlewają się z włosami. Jaja składają nad wyraz wolno (jak na taką drobnicę, która najczęściej mnoży się na potęgę), bo ok. 10 na dobę. Osobnik dojrzewa przez tydzień.
Więc nie dziwne, że w szopie mojej Młodej długo nic nie mogłam dojrzeć.


No, to już wiecie, dlaczego mnie nie było przed świętami na bloxie.

Przynam szczerze, że te 'szwy' mnie dobiły.
Mieszkając w Polsce nie miałam nigdy do czynienia z żadnym z tych żyjątek !!!


Na szczęście teraz są takie preparaty, że dają radę całkiem nieźle. Po prostu duszą tą wampirzą zarazę i wysuszają potomstwo jeszcze przed wykluciem.


*****
A tak w ogóle, to my jesteśmy normalną, cywilizowaną, czystą rodziną :-D
(i wbrew pozorom zdjęcia nie pochodzą z mojej prywatnej kolekcji :))


Sprzątamy gruntownie raz w tygodniu, wyrzucamy śmieci, kąpiemy się codziennie, odkurzamy, wietrzymy, zamiatamy, zmywamy naczynia, czyścimy podłogę, szorujemy sedesy, nie żałujemy na mydło.
Normalnie.


Dacie wiarę?




wtorek, 10 stycznia 2012




2012/01/10 06:55:43
i teraz wszystko mnie swędzi :):):)

2012/01/10 07:51:57
Przyznam, że zjeżyły mi się włosy na moich nieogolonych nogach... Naprawdę...
Ja, zakochana bez pamięci i ślepo w GB nie miałam pojęcia, że tak takie rzeczy się dzieją... Trochę to PRZYBRUDZIŁO obraz, jaki miałam w głowie.. Moja siostra wspominała coś tam o myszach i że Anglicy higienę mają w głębokim....ale że to na taką skalę... Z drugiej strony, tak jak mówisz, tyle tam różnych "brudnych" nacji... (bez obrazy, ale Indie to rzeczywiście brud, smród i ubóstwo... wiem co piszę)
Dziś będę miała przed oczami te Twoje fotki...fuj... i może lepiej, że jestem w Ł.... ohydnej i zaniedbanej, znienawidzonej, ale mam czyste mieszkanie póki co.... Pozdrawiam!

2012/01/10 08:34:17
Ja też się zaczęłam drapać!!! To okropne!
Pamiętam kiedyś, jak jeździłam na wieś do rodziny, to wystarczyło mi wejść do jakiejkolwiek chałupy i już miałam całe nogi w pchłach. Wszystkie zlatywały się na mój widok ;))) Podobno taka krew, że lubią mnie wszelkie żyjątka. Dlatego też nie chodzę do lasu - boję się kleszczy, a znając swoje "szczęście" wiem, że załapię. A się po prostu brzydzę.
Kurcze - chyba jednak coś złapałam, bo swędzi mnie coraz bardziej... ;)))

2012/01/10 08:50:08
O rany, ale horror!
Mnie obrzydza świadomość, że w moim łóżku mieszkają roztocza, ale przynajmniej ich nie widzę... A wszy... myślałam, że już wyginęły...

2012/01/10 11:42:30

@All
Do wszystkich odczuwających swedzenie tudzież inne objawy psychosomatyczne ;) - to normalne. Ja się też drapalam cały czas składając do kupy ten wpis.
Mało tego, jak już wcisnęłam Publikuj to z tego wysiłku twórczego (ktoś tu kiedyś deklarował zwięzłość stylu ...) aż przysnęłam na sofie, by się obudzić po kwadransie z dzikim krzykiem. Przyśniło mi się bowiem, że podbiega do mnie ... ogromny lis! 

Dodam jeszcze (dla wszystkich anglofilów :)), że trzeba brać poprawkę na to, iż Londyn /duże miasta mają się na ogół nijak do pięknych, sielskich miasteczek, słodkich zakątków, uroczych miejsc, których jest tu zatrzesienie.
Jednak siedem lat w dzielnicy emigranckiej (no niestety, jak ktoś wyjeżdża 'za chlebem', to nie stać go raczej na dom w Belgravii, ekskluzywny apartament w Chelsea lub choćby skromne mieszkanko w snobistycznym Hampsted Heath) zostawia w człowieku pewien uraz i skłonność do uogólnień.

2012/01/10 11:52:52
Co do wszy zaś, to kiedyś była to przypadłość biedoty (wspólne łóżka itp), ale teraz mamy równość ;)
Poza tym gdzieś wyczytałam (powoli staje się specjalistą od parazytologii, entomologii i innych dziedzin pokrewnych), że faktycznie wszy niemalże wytępiono. Jednak nie całkowicie. Sporadyczność występowania uspiła czujność w społeczeństwach (podobnie jak to się dzieje z gruźlicą) i procent osób zarażonych wzrósł znacząco w ciagu ostatnich lat.

2012/01/10 15:00:17
Niestety muszę się z Tobą zgodzić, Fidrygauko. Jakoś tak się stało, że Londyn jest właściwie zmonopolizowany przez Chińczyków w zakresie wynajmu mieszkań. Moja Najstarsza dwukrotnie zmieniała mieszkania w Londynie i za każdym razem byłam przerażona stanem tych mieszkań. Brud, smród i ubóstwo. I wszechobecne robactwo. Pół biedy, jeśli wynajmowało się samemu, wtedy była jeszcze szansa doprowadzić mieszkanie do jakiego takiego porządku. Ale ceny najmu mieszkań w Londynie są horrendalne, więc zazwyczaj wynajmuje się albo miejsce w pokoju, albo przy dużym szczęściu własny pokój, ale kuchnia i łazienka wspólne. Skrobaczki w dłoń, tak grubo jest wszędzie brudu, że ścierka tego nie weźmie. Między innymi właśnie to było powodem przeprowadzki Najstarszej na angielską prowincję. To już ostatnie tygodnie pobytu w wynajmowanym domu. Kupili sobie własny i dopiero teraz będą mogli zamieszkać jak ludzie. Bo chociaż wynajmowany dom był nowym domem, to nie mogli tam nawet jednego gwoździa wbić bez zgody agencji. Nie mówiąc o malowaniu, czy jakichkolwiek przeróbkach lilipucich wnętrz.
A angielskie domy to temat-rzeka. Ja nazywam je tekturowymi, bowiem mimo bardzo solidnego wyglądu ma się wrażenie, że za moment pięterko spadnie na parter, a każdy ruch w jednej sypialni, powoduje skrzypienie podłóg w całym domu:)) Niedawno wybudowanym domu, dodam.
Fidrygauko, idealnie pokazałaś prawdę o Anglii. Mieszkam w Polsce na zadupiu, ale takich rzeczy, o jakich opowiadała mi córka ze swojego pobytu w Londynie, to ja nigdy nie widziałam. Nawet w najgorszych polskich slamsach. A tam jest to normą.

2012/01/10 16:46:03
I to wszystko co napisałaś, to prawda!!! Ja mieszkam w Dorset, ale takie pokoje/mieszkania, jakie tutaj czasami miałam okazje oglądać, to zgroza bierze i do tej pory mam koszmary, jak sobie je przypominam. Znaleźć w Anglii przyzwoite mieszkanie to jest duży wyczyn.
Teraz mieszkamy w nowym własnym mieszkaniu, całkiem przyzwoitym, nie ma grzyba, ani innych żyjątek, tylko jakość pozostawia wiele do życzenia. W pierwszym tygodniu po przeprowadzce zalaliśmy sąsiadów na dole, ponieważ hydraulik nie dokręcił zaworu odpływowego w wannie.
Fidrygauko, ty musisz napisać książkę!!! Heh nawet mój głodny synek płakał ułamek sekundy dłużej, bo musiałam skończyć czytać.
Pozdrawiam.

2012/01/10 21:44:58
@Semi & Viki
Bardzo się cieszę z waszych komentarzy, bo jak już opublikowałam wpis, to pomyślałam sobie, że może tylko ja mam taką schizę (lub niefart).
A więc potwierdzają się moje doświadczenia...

Co do opanowania rynku przez Chińczyków, to zależy pewnie od rejonu. W moich rewirach prym wiedli Hindusi, ale są też i Cyganie :)

Domy faktycznie są papierowe, chwiejące się jak osiki na wietrze, dziurawe, koślawe, nieprzemyślane - naprawdę temat godny osobnego wpisu.
Standard budownictwa jednorodzinnego w Polsce jest po prostu fantastyczny w porównaniu z tutejszą prowizorką.

Co do książki, to ja zawsze moim znajomym powtarzam, że jak się wkurzę, to napiszę książkę o tym kraju i będę bogata!
To będzie zadośćuczynienie za moje zmagania z tutejszym systemem i mentalnością ;-P

Viki, londyńskie brudy nie są warte lez twojego synka :)

2012/01/10 23:46:04
Oj, tak brud angielski to temat rzeka... Koleżanki z Polski nie mogły mi uwierzyć w temacie szwów, po raz ostatni słyszało się o tym w czasach głębokiego PRL. A tutaj grzebyki, szampony odwszawiające specyfiki zapobiegające zagnieżdżaniu się cudeniek są na porządku dziennym. Ja też mam objawy psychosomatyczne, ale nie tylko od czytania. W ramach swojej pracy i swoich obowiązków często odwiedzam rodziny emigranckie w ich maleńkich wynajętych domkach i jestem przerażona. Zastanawiam się zawsze, jak źle musieli mieć w swoich macierzystych krajach, miejscowościach, domach, skoro te warunki są dla nich lepsze... Kiedy wracam potem do swojego, wynajmowanego wprawdzie, ale czystego i przestronnego domu, doceniam to w dwójnasób.
Pozdrawiam Cię

2012/01/11 10:27:04
To prawda, syf. Byłam ongiś w odwiedzinach u koleżanki w Brighton i w ramach poznawania kolorytu lokalnego poszłyśmy również do tzw. prawdziwego angielskiego pubu. Koleżanka uprzedziła mnie lojalnie, że warunki są trochę inne od tego co znamy (z Polski czy z Niemiec) i dobrze, że mnie uprzedziła. Dobrowolnie więcej do pubu w Anglii raczej nie wejdę.

Ale, ale, syf syfem a tu mi moje filologiczne serce krwawi: Jakim cudem Twoje dzieci nie są w stanie wymówić słowa "wszy"? No jak?! To nie mówią też na przykład "wszędzie" albo "wszystko"? Co z wszelkimi wszędobylskimi wszetecznicami? Co z wszechnicami, co z wszechobecnymi wszywkami, co z wszechpotężnym Wszechmogącym?
:-s

2012/01/11 12:26:07
@Ewo, pewnie niektórym było gorzej. Dużo gorzej. Gadałam z osobami z Somalii, Afganistanu, Ugandy - nie ma za czym tęsknić.

A z drugiej strony wielu emigrantów ostro oszczędza i woli tak przez jakiś czas pomieszkać, pościskać się, pognieździć, podwynajmować pokoje, by później kupić sobie dom.
My nigdy z nikim nie mieszkaliśmy - ja bym nie potrafiła (mów mi francuski piesek), szczególnie z dziećmi, ale widzę, jak wiele osób tak żyje i ... finansowo pewnie lepiej na tym wychodzą :)

@Nemuri - przyznaję, uogólniłam na wszystkie moje dzieci.
(na potrzeby wpisu - wiesz, czasami trzeba jakoś udramatycznić. Tytuł 'Szwy'też brzmiał mi bardziej tajemniczo niż 'Wszy' :)).

W rzeczywistości - by ukoić twe filologiczne serce - zmagała się tylko sama nosicielka, ale jak na przedział wiekowy <6 to wydaje mi się to w granicach normy rozwojowej.
Właściwie to były 'sfy', tak samo jak jest 'systko', 'szendzie' ([sz] - wymawia jak jej się zachce :)).
Pozostałe wyrazów raczej nie ma w słowniku czynnym. Wszetecznicy nie ma nawet w biernym :)
A o Wszechmocnym najczęściej per God :)

Pozdrowienia

2012/01/11 21:39:33
A więc jednak w styczniu nie miałam omamów, jak zobaczylam w Londynie lisa! Uff... Twoje uwagi o wyspiarskim brudzie przyniosły mi niejaką pociechę wobec hostelowego pokoju w polskiej stolicy, w którym się dziś znalazłam - nie ma wszak robali :) (bo to, że nogi łóżka nie stoją w szklankach znaczy, że nie ma, prawda?) ;)

2012/01/11 22:17:05
Tak, jest tam brudno. Na szczęście zauważyłam to na ulicy, nie w mieszkankach, w ktorych miałam przyjemność bywać. ;) 'Relatywnie czysto'. :DDDD

2012/01/11 22:41:07
Na dobranoc wpiszę swoje wspomnienie z pobytu w Londynie kilka lat temu. To była wyprawa obejmująca największe atrakcje turystyczne Londynu. Byłam zachwycona. Z wrażenia nie czułam kilometrów, które musiały przejść moje nogi. Ale po kilkunastu godzinach poczułam głód i jeszcze coś...:/
Nie pomyślałam, że w takim mieście jak Londyn, trudno będzie znaleźć miejsce, gdzie można bez obaw zjeść jakiś posiłek. Nigdy nie zapomnę swoich odczuć w jednej z restauracji McDonald, położonej w pobliżu London Eye. Smród jaki wydobywał się z jej pomieszczeń uniemożliwił mi nawet skorzystanie z toalety, nie mówiąc już o jakimkolwiek posiłku:/ Ja naprawdę jestem zwyczajna. Nie mam fobii czystości. ale nie dałam rady:/ Musieliśmy biec jeszcze długi czas, zanim udało nam się znaleźć ludzką restaurację, z ludzką toaletą.
Ja wiem, że Londyn odwiedzają tysiące turystów dziennie, ale czy jest to wytłumaczenie dla wszechobecnego brudu i smrodu w miejscach publicznego użytku, jakimi są restauracje?
No. To tyle śmierdzących wspomnień.
Ale popatrzcie jakie to dziwne...
Mimo niezbyt miłych doświadczeń, ja wciąż jestem nieustannie zakochana w Anglii:)

2012/01/11 23:45:56
oh my god ... zrozumie karaluchy, wszy, owsiki nawet myszy, ale pluskwy

2012/01/12 09:03:49
@Modologio, lisów jest w Londynie całe mnóstwo. Nie jeden raz widziałam je w naszym ogródku, na samochodach (wygrzewają się na ciepłych jeszcze maskach) lub wylegują całymi lisimi rodzinami na obrzeżach lasków przy nadziemnych liniach metra.
Co do pluskiew w stołecznym motelu, to nie sadzę. W Polsce to chyba się o pluskwach nie słyszało od czasów wojny. Ale mogę się mylić. Może hotelu nie stać na dodatkowe szklanki :)

@Fluorscent, Anglia jest wielowarstwowa i nie wątpię, że wielu Brytyjczków (lub ludzi, którzy w jakiś tam sposób uwolnili się od statusu emigranta) mieszka w wymuskanych domach. W takich domach, że oko bieleje! To, co tu opisałam nie dotyczy raczej middle czy upper class :)

2012/01/12 09:29:09
@Semiranno, temat toalet to następna saga. Ani one czyste, ani nie aż tak łatwe do znalezienia (choć i tak jest lepiej niż w Polsce pod tym względem). Podejrzewam, że w takich miejscach jak McDonalds przerób jest taki, że nie nadążają ze sprzątaniem. Choć z drugiej strony na lotniskach jakoś sobie radzą, wiec widać się da.

@Amthonyb, mi też te pluskwy się kojarzą z jakaś biedną wsią pod zaborem rosyjskim :(
Ostatnio zszokowała mnie historia znajomej, która podnajmowała pokój. Koleś się wyprowadził i mąż koleżanki odmalowywał ściany. W połowie dnia znaczył się nieco i chciał się zdrzemnąć, a że był w poplamionym uniformie, walnał się na stojące w pokoju łóżko. Obudził się cały pogryziony. Na początku nie skojarzyl tego ani z łóżkiem, ani z pokojem. Myślał, że to jakieś uczulenie. Dopiero potem coś go tknęło. Sprawdził, a tam aż się roiło od pluskiew. Najdziwniejsze jest to, że koleś, który musiał je nanieść, tak sobie z nimi po prostu żył w symbiozie, nie skarżąc się. Dramat!

2012/01/12 22:54:34
Jeszcze się wypowiem tak co do tego pluskwofila: Każdy ma takich kolegów, na ktorych zasługuje, o! ;)

2012/01/13 01:33:48
@Fluorscent, złośliwcze!
To był 'koleś' w sensie 'gostek', a nie że przyjaciel wielki.
Pokój podnajmował, skryty był, cały dzień zasuwał, więc jak się zwalał na wyrko, to mu wsjo ryba było :)

2012/01/13 23:47:35
Chciałem się zrujnować na sms, ale wbrew temu co napisałaś u mnie, nie znalazłem na Twoim blogu żadnej informacji o tym, że bierzesz udział w konkursie? jakieś wskazówki, gdzie mam szukać kodu? ;-)
pozdrawiam ;-)

2012/01/14 00:05:40
Jonasz, bo ja startuję tam z innym blogiem - ale to tajne przez poufne - nikomu go nie ujawniam.
Taki dr Jekyll an mr Hide rys mojej osobowości.
Ja bym też się tak naprawdę z chęcią 'zrujnowała' :-) na Twojego bloga, ale nie mogę głosować z zagranicy :(
Mam nadzieję, że nie wygram, bo wtedy by się wszystko wydało :)
Szepty nie mają jeszcze roku, więc trochę by to było śmieszne.

2012/01/16 12:47:11
Uff, odetchnęłam. Dziękuję za wyjaśnienie. Dążenie do pewnego dramatyzmy też jak najbardziej rozumiem.

A wracając do tematu: pamiętam ze szkoły podstawowej regularne grzebanie we włosach przez szkolną pielęgniarkę. Wszy wszami, nie wiem, czy da się je roznieść w ten sposób, ale ja się po prostu brzydziłam, że mnie pani dotyka po tym czy innym koledze. W klasie zawsze była konsternacja - czy i co pielęgniarka szepnie pani nauczycielce???

Co do ogólnego syfu, którego kwestię poruszyłaś, to tak mi się przypomniały jakieś badania, które wykazały, że dzieci chowane w sterylnych warunkach niemal na 100% rozwijają rozmaite, niepojęte wręcz alergie, bo jako zwierzętom potrzebny jest nam kontakt z brudem i innymi organizmami, żeby rozwinąć system odpornościowy. Ale co innego owsiki w wieku przedszkolnym (kto nie miał, ma statystycznie większe szanse na zespół jelita drażliwego i tym podobne przewlekłe schorzenia) a co innego codzienne pożycie z robactwem...

2012/01/23 01:45:16
@Nemuri
Nie jestem zwolenniczką sterylności, bo po pierwsze właśnie te alergie, a poza tym ... zwariowałabym :)
Sterylność a syf londyńskich dzielnic są jednak na zupełnie przeciwnych krańcach skali :)

8 comments:

  1. szukalam i szukalam jak dac komentarz a wszystkie te powyzej byly stere i przeniesione :)

    tez siedzialam i sie drapalam, u nas w Szwecji jestesmy na drugim koncu tej skali... ale... statystycznie alergii o wiele mniej niz w Polsce! to jak to jest...? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, te komentarze z Bloxa trochę zmylają, ale grunt, że dałaś radę ;)
      Co do alergii, to nie wiem, wydaje mi się, że składa się na to wiele rzeczy: czystrze powietrze, chlodniejszy klimat, generalnie bardziej ekologiczny tryb życia.
      A 'robale' pewnie też lubią określony klimat; np. w Anglii (w większości miejsc) nie ma komarów (i chwała im za to ;)))
      Też się non stop drapię przy tym wpisie i każę się mężowi profilaktycznie 'iskać' :)))
      Do czego to dochodzi w CYWILIZOWANYM kraju !!!

      Usuń
  2. Podbiję stawkę. Moje drugie mieszkanie na Wyspie, po tygodniu mojego pobytu, musieli zakleić folią i dwa razy zagazować na 12h. Okazało się bowiem, że poprzednia lokatorka zostawiła po sobie pchły, które z braku laku żarły mnie. Nie wspomnę o praniu....w pralni, bo nie miałam wtedy własnego osprzętu. Bleee!

    A na Wyspie nie pyta się przecież czy masz pleśń na ścianach, tylko ile ;)

    Trzymajcie się, czysto :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bebeluszku, dziękuję za wzbogacenie mojej listy :)
    Założę się, że nie jest ona zamknięta :))
    W sumie można by jeszcze dodać srające gołębie i ... w ostatnich czasach dość szybko rozprzestrzeniające się mewy (w miejscowościach zupełnie oddalonych od morza)
    Powiedzenia o pleśni nie znałałam, ale prawdziwe!

    Staramy się, staramy ... z różnym skutkiem :)
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie pękasz na widok karalucha? Dzielna z Ciebie niewiasta. Ja na widok dorodnego okazu niemal straciłam zmysły. Natychmiast musiałam się położyć, w nadziei, że po powrocie do kuchni już go nie zobaczę. I zniknął, jak za dotnięciem różdzki. Moze mi się przyśnił tylko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karaluchy trzaskam niczym kung-fu panda (na szczęście moje umiejętności są w zaniku, jako że już nieużywane od dobrych paru lat :))).
      Boję się tylko wszystkiego, nad czym nie mam panowania i co nie da się łatwo zabić :)

      Usuń
  5. moje wrazemia z Angli... syfiaste mieszkania, smieci na ulicach (to akurat byli Murzyni) oraz najgorsze, owsiki, ktore nie reaguja na leki, (Ovex czy inne z Boots) , te scierwa przywleczone z Azji lub Afryki , piekielnie swedzace i torturujace ofiare 24/7, niestety sa osporne na leki... wiec jak sie zarazisz... to na cale zycie (mnie zarazila mala Murzynka)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety duże miasta, a w szczególności tzw. dzielnice emigranckie (bo nie oszukujmy się, i w Londynie są dzielnice ze strzeżonymi osiedlami i wymuskane domki, tylko że my szaraczki tam nie bywamy :))) to syf.
      A poczucie nie bycia u siebie, jakie towarzyszy imigrantom, jeszcze bardziej nasila proces zaśmiecania, bo 'co się będę przejmował'.
      Poza Londynem jest dużo lepiej :)
      Ps. Aż mi się nie chce wierzyć, że owsików nie da się pozbyć. Jak nie Ovex, to może coś mocniejszego, przepisanego przez lekarza?

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!