Searching...
piątek, 10 lutego 2012

Każdy ma swoją "Madzię"

Zawsze mi się wydawało, że będę idealną matką.

Miałam wszelkie ku temu predyspozycje: kochałam dzieci od zawsze, liznęłam trochę profesjonalnej wiedzy psychologicznej, uzupełnionej oczywiście paroma opasłymi bestsellerami na temat rozwoju i wychowywania dzieci i comiesięczną lekturą Twojego Dziecka, Dziecka, Mamo to Ja (co tam mi wpadło w ręce). Byłam "wyszumianą" za młodu mężatką, z sytuacją materialną może nie idealną, ale za to ze stałą pracą, swoją i męża. Męża też miałam fajnego :)
Dziecko chcieliśmy mieć od razu po ślubie i jak postanowiliśmy, tak też wprowadziliśy słowo w czyn.

Moje pierwsze dziecko zaskoczyło mnie totalnie.
Mimo, że było zdowe jak ryba (z wyjątkiem podłych kolek, które je i nas katowały przez jakieś 3 miesiące), zaplanowane, chciane, śliczne jak z katalogu, kochane i rozpieszczane przez wszystkich wokół - dało mi popalić jak jasna cholera.

Teraz sobie myślę, że ta 'dokuczliwość' nie była jakaś osobliwa, ale po prostu zaburzyła moje idalistyczne oczekiwania.

Starałam się nie być nadopiekuńczą matką, choć czarne myśli atakowały mnie zewsząd.

Ileż jak razy myślałam, że śpiące na balkonie dziecko już nigdy się nie obudzi.
Ileż razy byłam pewna, że zakrztuszenie zupką zakończy się natychmiastowym uduszeniem.
Ile razy, jak zostawiałam starsze już u koleżanek, przypominałam sobie przeczytaną gdzieś historię o ojcu pedofilu zapraszającym obce dzieci na wspólne nocowanie.

Z drugiej zaś strony zabierałam wszędzie, nie otaczałam kokonem, pozwałam chodzić boso, nie żyłam w sterylnych warunkach, nie prasowałam ubranek, nie rozczulałam się nad każdym rozbitym kolanem, nie kupowałam ekologicznych zabawek, nie nosiłam w chuście i nie miałam pokoiku urządzonego w słodkiej tonacji kolorystycznej z toną przytulanek i zasłonkami pasującymi do pościeli.
Nie miałam nawet karuzeli z pozytywką :).


Z dnia na dzień stawałam się coraz normalniejsza :)
Co prawda wyrzuty sumienia (że znowu gdzieś nawaliłam) dopadały mnie często, ale balsamem na duszę były codzienne wyznania miłości - różne, na różnych etapach rozwojowych.

Przy kolejnych dzieciach byłam już dużo bardziej wyluzowana, bardziej tolarancyjna dla siebie samej, mniej idealna, mniej męcząca dla otoczenia :)

Nawet moja teściowa, która - delikatnie mówiąc - moją wielką fanką nie jest, przyznawała, że nasze dzieci są 'dobrze wychowane' i bardzo z nami związane. Nie ukrywam, że był to dla mnie komplement dużej rangi, choć ... nigdy nie usłyszałam go osobiście :)
Najczęściej mówiła to mężowi lub moim rodzicom na rodzinnych spotkaniach.

Mogę powiedzieć, że byliśmy (i nadal jesteśmy) po prostu fajną, kochającą się rodzinką :)

*****
Pewnego dnia byliśmy na pikniku z grupą znajomych. W Green Parku, w centrum Londynu.

Było upalnie, było sielsko, było wspaniale. Ktoś zorganizował jakieś zabawy i konkursy.
Śmiech, luz i pyszne jedzonko.
Dzieci zachwycone brykały z kolegami do woli, bez ciągłego maminego 'Nie wolno'.
Moje dwa najmłodsze skarby bawiły się jak zwykle razem, niczym papużki nierozłączki.


Ja, również poczułam trochę wolności.
Nie byłam sama - wszyscyśmy się patrzyli na nasze "wspólne" dzieci. Mogłam więc oddać się moim dwóm pasjom gadulstwu i fotografowaniu.
Powiedziałam mężowi, że sobie trochę połażę wokół z aparatem.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że ... jak zwykle zrobiłam błędne założenie.

Dla mnie bowiem 'połażę z aparatem' oznaczało 'Raz, dwa, trzy, dziećmi zajmujesz się TY!'

Mój mąż jednak aż tak domyślny nie był. A raczej był 'domyślny inaczej' - myślał, że prócz aparatu wezmę też pod swoją opiekę małolaty (Robienie zdjęć z dziećmi – jak można być takim ignorantem?!)

Wynik tych domniemywań był taki, że po jakichś 15 minutach ktoś ze znajomych wskazał nam na parę trzymającą na rękach naszą córkę.

Szli przez park i ... pytali się czyje to dziecko.

Okazało się, że nasza Młoda postanowiła sobie pozwiedzać wielki świat.
Nie mówiąc nic nikomu (cóż w wieku 16-tu miesięcy wygadana jeszcze nie była) ... wyszła sobie z parku i paradowała wprost na dziko zaludnioną Picadilly Street.
Po prostu sobie dziewczyna poszła przed siebie, zadowolona, że nikt jej nie goni.
Uszła ‘jedyne’ 300 metrów.

Pan z panią dostrzegli ją, gdy bosymi stópkami swoimi schodziła z krawężnika wprost pod rozpędzone samochody.

tu mapa The Green Park z trasą przemarszu panienki
Nogi się pode mną ugieły, choć wtedy jeszcze nie docierało do mnie zupełnie, co się stało.

Co się MOGŁO stać!

A owi państwo ... nie chcieli nam jej oddać, bo nie mogli uwierzyć, że ktoś tak głupi może rzeczywiście być rodzicem.

Pytali się nas chyba z 10 razy, czy to naprawdę jest nasza córka , szczególnie, że z twarzy nie mogli wyczytać żadnych emocji - bo byliśmy w takim szoku, że nie mogliśmy wykrzesać z siebie nic, poza kiwaniem głową. Młoda też się za bardzo nie wyrywała do nas. Siedziała Powsinoga na rękach u jakiegoś faceta i źle jej nie było. Uśmiech od ucha do ucha, żadnego strachu w oczach. Mama i tata zniknęli z pola widzenia? A kto by się tym przejmował?! Właśnie się znaleźli.

To, że ci ludzie nie wezwali policji albo Social Services można wytłumaczyć chyba tylko tym, że nie mieli ochoty już więcej angażować w całą sprawę i chcieli oddalić się 'po angielsku' na niedzielny spacer (choć parę ciętych komentarzy pod naszym adresem rzucili).

Gdyby jednak byli bardziej gorliwi ...

Już sobie wyobrażam jaką patologię by z nas zrobiono!
Na pewno wyśledzili by jakieś problemy rodzinne, choroby dziedziczne, trudne dzieciństwo. Dopatrzyli by się alkoholu zakrapiającego nasz niewinny piknik.
Widzieli by w nas tylko głupich Polaczków puszczających dzieci samopas.
Debili nienadających się na rodziców.
Żyjących z zasiłków emigrantów.
Margines społeczny.
Potwory, narażające takie maleńkie dzieci na niebywałe niebezpieczeństwo.

Cóź - jeśli chodzi o to ostatnie stwierdzenie, to pewnie mieli by rację.

Czułam się jak potwór.

Przez parę tygodni nie mogłam spać.

I odtąd włosy musiałam już farbować nie dlatego, że nie podobał mi się mój naturalny kolor.
Tylko ze zdumieniem odkryłam, że odrosty były niemalże całkowicie siwe ...

*****

Czy coś nas to doświadczenie nauczyło?
Oczywiście!

Czy udało nam się całkowicie uniknąć 'wpadek' rodzicielskich?
Nie.
Po paru latach traumatyczne wpomnienia nieco zelżały.

Czasami jednak wracają ...

piątek, 10 lutego 2012





rest5
2012/02/10 00:28:53
Tytuł jest bardzo adekwatny.
A swoją drogą - jaka Ty pamiętliwa jesteś! Gdybym chciała pamiętać wszystkie swoje "grzeszki" w trakcie wychowywania swojej czwórki, to już na pewno bym zwariowała. Zauważyłam u siebie bardzo pozytywne zjawisko: jakoś zupełnie nie pamiętam pierwszych lat życia moich dzieci. Chociaż pamiętam kontekst (tzn. gdzie mieszkaliśmy, ogólnie jakie dzieci były, większe choroby) - szczegóły jakoś zatarłam w pamięci. I cieszę się z tego, bo od przybytku jednak głowa boli...
 
2012/02/10 00:36:14
Wszystkich nie pamiętam. Nie chcę pamiętać (zresztą podobno to naturalna tendencja i specyfika ludzkiej pamięci).
To jednak nie był 'grzeszek', ale grzeszysko.
No i nie codziennie człowiek siwieje w przeciągu paru tygodni :)
 
2012/02/10 12:16:58
łomatkobosko. Nie dziwię się, że osiwiałaś w takiej sytuacji O.O
I właśnie tak to czasem jest.
Mogę Cię pocieszyć, że hoduję w domu takiego Potworka, który to przejawia tendencje samobójcze (proszę mocno przymrużyć oko) i systematycznie włazi pod koła samochodom, zwisa z balkonu, staje dokładnie pod strumieniem wody odlewanej z ziemniaków, materializuje się przy gorącym piekarniku w momencie otwierania drzwiczek, instaluje się dokładnie pod niesioną przez Ciebie tacą z gorącymi herbatami dla gości, postanawia badać budowę framugi paluszkami, gdy Ty akurat trzaskasz drzwiami... mogę tak bez końca.
Na razie Jej się nic nie stało, bo wszystkie konsekwencje, w szczególności te uszkadzające ciało, przyjmujemy na siebie. Ale jak się Gapa nie ogarnie, to my długo nie pożyjemy ;)
 
2012/02/10 15:04:22
Jesteś niesamowita! Ten post zrobił na mnie ogromne wrażenie i to nie z powodu opisanej w nim sytuacji, ale z powodu Twojej otwartości i szczerości. Nie mam jeszcze dzieci, ale mogę sobie jedynie wyobrazić, ile strachu i cierpienia musiało Cię kosztować tamto zajście. Fakt, że potrafisz o tym się dzielić, pisać, opowiadać świadczy, że jesteś wspaniałą matką, mimo że podobne zajścia mają miejsce bardzo często!
 
2012/02/10 21:34:57
@Veni, no fakt, już odkąd czytam twój blog natrafiłam na parę scenek mrożących krew w żyłach - faktycznie, niech się lepiej Gapa ogarnie, bo szkoda by było takiej fajnej mamy :)
(mój drugi syn jest taki - 4 szramy na buzi, palce poprzycinane nie raz, język przegryziony obustronnie i takie tam - ale to już zupełnie nie do upilnowania było)

@jedenpieczyk (próbowałam jakoś zdrobnić, ale nie mam pomysłu; 'Pieczyku' mi jakoś nie pasuje do dziewczyny :))

Wyznam ci, że ... nosiłam się z tym wpisem jakiś czas. De facto napisałam go parę dni przed tekstem o sprawie Katarzyny W., ale zapisałam jako szkic i wahałam się, czy w ogóle go opublikować. Właśnie dlatego, że jest bardzo osobisty. Zbyt osobisty, jak na mnie i na potrzeby tego bloga.
Zdecydowałam się jednak, jako poparcie mojej tezy o tym, że czasami jesteśmy o krok od tragedii, a czasami ona się zdarza - nawet w normalnej, kochającej się, świadomej rodzinie.
Akurat (mam chyba szczęście :)) wszystkie osoby komentujące zgodziły się ze mną, że nie należy pochopnie kogoś osądzać, więc nie musiałam tej tezy zażarcie bronić - czułam jednak wewnętrzną potrzebę rozwinięcia tematu.
Myślę, że jak bym podobny tekst opublikowała 'na świeżo' po tym wydażeniu, lub opisała gdzieś na forum dyskusyjnym, to reakcje mogłyby być mało wyszukane.

Czy jestem wspaniałą mamą? Nie wiem. Nie wiem. Akurat ten opisany przypadek zdaje się temu zaprzeczać, ale dzięki :)

Jeśli zaś chodzi o otwartość i wplatanie wątków osobistych na blogu, to ... prawdopodobnie ten wpis był grubym przekroczeniem postawionych przez siebie samą barier. I raczej nie planuję dalszego uzewnętrzniania się - z powodów, które wkrótce opiszę (kolejna notatka, która chodzi za mną od paru tygodni).

Pozdrawiam
 
2012/02/11 00:08:01
Może i wyznaczone przez siebie bariery przekroczyłaś, ale przez to stałaś się jeszcze bardziej realna. Kurcze - że ja gdzieś w pobliżu nie mam takiej koleżanki...
 
2012/02/11 22:27:57
Rest, przeprowadź się. U mnie piękna okolica, cisza, spokój, polski sklep za rogiem :)
A tak na serio, to mam nadzieję, że oczywiście żartujesz i jakaś 'realna' koleżanka się jednak znajdzie w najbliższym otoczeniu :)
 
2012/02/12 23:48:27
Nie - rzeczywiście w pobliżu nie mam (miałam jedną, ale mi zmarła niedawno na raka). Mam jednak kilka dobrych koleżanek (nabytych albo wyjechanych), z którymi gadamy telefonicznie namiętnie i to musi nam wystarczyć. Teraz już tak łatwo nie nawiązuje się przyjaźni.
 
2012/02/13 08:50:23
Ja przy pierwszym dziecku przymocowałem wszystkie duże szafy do ścian - na wkrętach. Niektórzy pukali się w czoło. A Staś i tak pociągnął na siebie szafkę z butami - ciężką i większą od niego. Przeżył tylko dlatego, że najpierw z szafki zsunął się cały czapkowo-szaliczkowo-sweterkowy bajzel. I zamortyzował uderzenie.
 
2012/02/13 11:38:52
nasz trzylatek to też model ekstremalny :/ bez strachu, łatwo gubiący się, bo kompletnie nie zwracający uwagi na rodziców, wręcz przeciwnie dobrze bawiący się uciekając. Więc i zniknięcie w sklepie, i na placu zabaw, połączone ze żwawym marszem "gdzie mnie oczy poniosą" mamy zaliczone. Dodatkowo tatuś zdołał już przytrzesnąć młodemu palce drzwiami i pozwolić na zjechanie na twarzy po schodach. Więcej grzechów na tę chwilę nie pamiętam, ale pewnie coś by się znalazło. Cóż, dzieci....
 
2012/02/14 00:57:27
@Rest, i tu się z koleżanką zgodzę, że o przyjaźnie z wiekiem co raz trudniej.
I trochę się trudniej otworzyć, i ponownie wszystko od początku opowiadać (bo w rozmowach przecież przewijają się różne wątki) czy nawet zrobić wysiłek, by tę drugą osobę lepiej poznać. Coś, co kiedyś przychodziło naturalnie, samo z siebie ...

@Trina & Smutneczawartki
No więc właśnie - chyba każdy rodzic ma do opowiedzenia taką historię, choć większość jednak rzuca się na ratunek ...
 
2012/02/18 21:31:41
Upadło mi kiedyś dziecko, córka mego brata ciotecznego, miała z 11 miesięcy, nie chodziła, ale siedziała normalnie, jak się wydawało. Siedziała na łóżku, ja stałam obok, za jej plecami, moja siostra siedziała przy niej, ale na podłodze, i nagle wstała i odeszła kilka kroków, a ja miałam siąść na jej miejscu i nagle w ciągu tych kilku sekund jeb, Natalia się przechyliła i spadla z łóżka, uderzając głową o podłogę. Ja stałam jak skamieniała, moja siostra też. Małej się nic nie stało oprócz siniaka i wielu łez, ale ja nawet nie potrafiłam do niej podbiec i pomóc jej złapać równowagę, bo byłam w tak ciężkim szoku, że to sie zdarzyło i że ona ot tak spadła z tego łóżka... To było jednak dla mnie i mej siostry traumatyczne, przez długi czas nie brałysmy na ręce dzieci naszego rodzeństwa, ze strachu.
I mimo że nic nic się nie stało małej, to to było straszne, i dlatego mimo wszystko nie dziwię się tej dziewczynie, młodszej ode mnie, że nie zareagowała tak jak powinna, bo jesli mówi prawdę i to dziecko jej się wyślizgnęło (nie wiem jakie teraz sa teorie, bo przestałam słuchac wiadomości na ten temat, czytam jedynie nagłówki na portalach), to chyba wiem, jakie poczuła przerażenie. Dlatego też nie umiem jej potępić, i dziwię się ludziom, którzy tak potrafią, tak jakby sami nigdy nie zgubili dziecka w tłumie, nie uderzyli przypadkowo, nie wywalili się z dzieckiem, itd.
 
2012/02/20 00:40:25
@Milennn, myślę, że możnaby zmienić tytuł i napisać:
Każdy, kto miał swoją "Madzię" zrozumie.
Zgadzam się z Nemuri (zresztą Twój wpis zdaje się to potwierdzać), że nasze doświadczenia wpływają na dalsze postrzeganie spraw.
Przeżyłaś ten wypadek, więc wiesz, jak nieoczekiwana może być reakcja.
Reakcja, której pewnie byś się sama po sobie nie spodziewała wcześniej.

Ile razy w życiu zrobiłam coś, co później śniło mi się po nocach. I samo zdarzenie i moja reakcja lub jej brak na nie...
 
2012/02/22 12:56:32
. wybrzmiało to, co napisałaś. mądra z Ciebie Kobieta.
 
2012/02/27 20:03:09
@Chud-sza, na mądrą się absolutnie nie godzę; na mądrzejszą o jedno doświadczenie - tak.
 
2013/06/27 23:20:50
"w dzisiejszych czasach" to głos mi się na głowie jeży na myśl o SS (Social Services), które zaangażowałyby się w tę sprawę... nie za takie "przewinienia" odbierano ludziom dzieci :(

na przykład po zgłoszeniu się do lekarza z jakimś problemem dziecka lekarz zawiadamiał SS i dziecko znikało do rodziny zastępczej... a z nim pozostała dwójka, "na wszelki wypadek"

mamy takich historii sporo w Szwecji, wiem, ze UK też ma

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!