Searching...
wtorek, 8 maja 2012

Zakop Power

Zakop power, czyli:
  • zakop gdzieś głęboko resztkę mocy, która ci jeszcze została; przyda się na czarną godzinę,
  • w sensie: kopnij moc; no jakąś moc, może piekielną, może kosmiczną - tę która mąci w twoim życiu,
  • za kop - power, czyli dasz się kopnąć, to będzie ci dane trochę pałeru; coś za coś,
  • zakop -> power, czyli kopanie (np. leżącego) da ci moc
No nie wiem ...
Inne interpretacje nie przychodzą mi do głowy.
Ale osochodzi?

Bredzę dziś trochę, z żalu raczej niż z nadmiaru procentów, bo ...

Miało być po prostu Zakopower :(
Tak dobrze żarło i zdechło.

No dobrze, od początku: Zakopower przyjeżdża do Londynu.
Zakopower jak Zakopower. Jeden Beboso nie czyni wiosny.
Nie jestem wielką fanką, choć niektóre kawałki lubię.
Płyt nie posiadam, po rękach się nie tnę, autografów ani zdjęcia z Sebą nie potrzebuję.


Że Bułecka to ciacho? No ciacho!
Tak samo jak młody Cugowski .
Ale jam stateczna mężatka :)


zdjęcie stąd 

Chciałam się po prostu wyrwać gdzieś, z tych cholernych domowych pieleszy, od tych nudnych raportów, od tej monotonii życia przeciekającego przez palce.
Pewnie góralskiego pogo bym nie zatańczyła, bo mam kompleksy, nie mam do siebie dystansu i w ogóle to obciach jakiś w moim wieku :)
Ale, myślałam sobie, robią chłopaki wysiłek, by mnie odwiedzić, to dlaczego nie?
Spotkajmy się na Camden.

A tu same kłody: moje Osobiste Domowe Ciacho, że nie, bo nie, bo on nie będzie na koncerty jakieś się włóczył (zakalec jeden).

Koleżankę jedną z drugą urabiałam, by mi się raźniej po nocy wracało. Też nie, bo praca (w niedzielę wieczorem?), bo syn na wycieczkę jedzie, bo to, bo siamto. Ok. rozumiem.

Mam dwie zaprzyjaźnione pary na Camden.
Na Camden, rozumiecie? Mogłabym z koncertu spacerkiem wrócić.
Jedni wyjeżdżają do Afganistanu na tydzień (Cholera, nie miało gdzie ich ponieść?!), a drudzy już mają gości.
 

A ja Seby aż tak bardzo nie kocham, żeby dla niego na podłodze kątem spać i potem jeszcze rano do roboty leźć. Co to, to nie!

Ale normalnie się zacięłam, że pójdę.
Sama, po nocy, z sercem na ramieniu, z modlitwą na ustach, przez Camden, jedną z londyńskich dzielnic grozy :)
 

Bo ciągle tylko zmęczona, zmęczona, znudzona, stłamszona ...
Jak już się zmobilizowałam, to trzeba iść za ciosem!


Nie był to jednak koniec przeszkód.
Najpierw mój, do tej pory bardzo posłuszny ajfonik, sobie wziął i się wymsknął z rąk.  Jak iphone wchodził na rynek, reklamowano go jako ustrojstwo niezniszczalne, doporne nawet na ciskanie o podłogę.
Mój - dziadek w świecie technologii, bo już czteroletni - ale za to w skórzanej, grubej oprawie, spadł z wysokości metra i doznał rozległych urazów wewnętrznych.
Na zewnątrz ani jednej ryski.


Skonał w cierpieniach.
Jeszcze go próbowałam reanimować, jeszcze chciałam przez iTune'a dane ocalić, ale wyzionął ducha, zabierając ze sobą w niebyt wszystkie moje adresy, dane kontaktowe gromadzone skrzętnie w pamięci telefonu od lat, w naiwnym przekonaniu, że są tam bezpieczne.
Niestety, nowego modelu za głupie 500 funtów raczej sobie nie kupię (mój poprzedni dostałam za darmo, w promocyjnym kontrakcie).
Jakoś te iphony nas, nie wiedzieć dlaczego, nie lubią :(

Telefon jednakowoż muszę mieć.
Jakieś niewarte spojrzenia badziewie kosztuje co najmniej tyle, co bilet na koncert (czyli w sumie nie tak znowu dużo).

Byłam jednak zdeterminowana, by nadszarpnąć nasz domowy budżet.
Po tak długotrwałej i intensywnej autoindoktrynacji wstydem by było przyznać się do porażki.
I to z powodu parudziesięciu funtów.

Gdy wieczorem otworzyłam laptopa, by drogą kupna nabyć bilety, oczom mym ukazał się komunikat, że system operacyjny Windows odmówił posłuszeństwa.
Oczywiście, że próbowałam potrząsania, wyciągania baterii i zaklęć.
Niestety Bill Gates nie chciał być gorszy od Steva Jobsa w pozbawianiu mnie radości życia.
Jak konkurować, to na całego.

Bill potencjalnie stanowił dużo większe zagrożenie, albowiem danych nieprzegranych na backup było 'jednynie' 37 GB.
Wszystkie moje prezentacje, raporty i ciężka praca z ostatnich trzech lat (o zdjęciach, blogach i innych nostalgicznie bezcennych dokumentach nie wspominając) tkwiły gdzieś w systemie zero-jednynkowym w metalowo-plastikowo-krzemowym prostopadłościanie 25x20x3, gotowe na zagładę.

Jeden nieprzewidziany ruch ...

Ale przecież właśnie osiem miesięcy temu, przy podobnej awarii już miałam kupować ten backup. Już nawet wybrałam model ...
Pan z firmy 'naprawykomputeroweodzaraz' przybył w kwadrans.
Przez pierwsze 10 minut truł mi łeb, że powinnam kupić sobie backup (Tak, wiem, wiem, cholera, przecież WIEEEEEM!!!!), przez następne 10 przekonywał mnie, że nie tylko backup trzeba mieć, ale też na niego regularnie przegrywać (No nie? Serio?)


Potem ratował te moje dane przez 40 minut zachwalając islam, jako najszybciej rosnącą w siłę religię i wyrażał podziw nad nawróconymi Anglikami, którzy są najgorliwszymi wyznawcami Allaha na Wyspach.
W końcu zgarnął 150 funtów i poszedł.


No, to by-bye Sebek. Fajnie było.

Teraz czekam, aż może jakiś Artur Rojek przyjedzie, to się pokiwam na koncercie :)
No, to tego ...




0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!