Czasami mam potrzebę zrobić coś na wielką skalę.
Potrafię wtedy zmobilizować wszystkie swoje siły, uruchomić proces twórczy, wyjść poza swoją comfort zone (obszar, w którym czuję się pewnie i bezpiecznie), pracować po nocach, głównie po to, by poczuć, że uczestniczę w czymś fajnym.
W czymś, co będzie miało wpływ na przyszłość nie tylko moją, ale też większej grupy ludzi.
Po angielsku to się ładnie nazywa 'being a historymaker' :-D
I kilka razy miałam takie zrywy. Na skalę lokalną, a nie światową, rzecz jasna :))
Równie często (jeśli nie częściej) dopada mnie jednak poczucie, że jestem tylko mało znaczącym, podrdzewiałym trybikiem w machinie świata, która toczy się swoim torem, bez względu na to, czy mnie zabraknie, czy nie.
To rozdwojenie jest - przyznaję - bardzo męczące, gdyż albo czuję się nadmiernie wypalona albo mam poczucie straconych okazji.
Mój wewnętrzny Tewie Mleczarz nieustannie roztrząsa swoje za i przeciw.
Podobny dylemat dopadł mnie z okazji świętowania Diamentowego Jubileuszu Królowej.
Nie mogłam się zdecydować, czy uczestniczyć w obchodach, czy nie.
Z jednej strony miałam świadomość, że taki dzień już się pewnie nie powtórzy za mojego życia, z drugiej zaś strony ... nie czułam, że to moje święto.
W końcu nie jestem poddaną Królowej :)
W moim miasteczku niemalże wszyscy mieszkańcy wylegli na tzw. street party. Roznoszone po domach ulotki 'nakazywały' mieszańcom spod numerów parzystych przynieść coś słodkiego, a spod nieparzystych coś na słono.
Brytyjskie flagi, zdjęcia młodej pary w oknach, przystrojone ulice, ogólnonarodowe szaleństwo zachęciły mnie jednak, by razem ze wszystkimi obejrzeć na telebimach uroczystość zaślubin.
Tym bardziej, że byli u mnie akurat moi rodzice - stwierdziliśmy więc, że pobędziemy sobie trochę brytyjscy ;)
Zaangażowanie stonowanych na ogół Anglików, przerosło moje oczekiwania. Wiele kobiet przyszło w sukniach ślubnych, porozstawiane straganiki z królewskimi gadżecikami zachęcały przepychem do nabycia nikomu niepotrzebnych duperelków, a stoły uginały się pod tonami jedzenia w kolorach Union Jack.
Gdy już mieliśmy wychodzić, włączyłam YouTube, by zobaczyć na jakim etapie są przygotowania do rozpoczęcia ceremonii. Nie mogłam się za bardzo połączyć (pewnie królewski kanał był przeładowany). W ostatniej chwili jednak zobaczyłam machających z balkonu Kate i Williama. Zastanowiło mnie to nieco, po co narzeczeni godzinami machają z balkonu pałacu Buckingham, zamiast się spieszyć do Westminster Abbey na ślub.
W swej niefrasobliwości pomyliłam bowiem godziny i na fetę dotarliśmy już ... grubo po ślubie :)
Byliśmy całkowicie wyindywidualizowani z rozentuzjazmowanego tłumu i to nie tylko z powodu spóźnienia. Mieszkaliśmy w tym miasteczku od niedawna i nie mieliśmy jeszcze kręgu przyjaciół, z którymi moglibyśmy się zintegrować.
A poza tym - mimo, iż usilnie próbowałam sobie wmówić, że przecież taka okazja, że cały świat ogląda, że taka impreza się nie powtórzy - nie umieliśmy się wczuć w atmosferę. Krążyliśmy tylko między paniami w granatowych koafiurach, panami w muszkach i dziećmi powiewającymi kolorowymi flagami, patrząc się na świętujących Anglików jak na rarogi.
Doszłam do wniosku, że na royalistkę się nie nadaję :)
Dlatego też w tym roku stwierdziłam, że sobie daruję świętowanie.
Królowa, choć wzbudza we mnie raczej ciepłe uczucia, przegrała z deszczem i dawno nie widzianymi znajomymi.
Hymnu 'God save the Queen' nie znam, paszportu brytyjskiego nie posiadam, powiązań kulturowo-rodzinnych nie mam, nie poczułam się więc odpowiednią kandydatką do powiewania flagami i pokrzykiwania na cześć Monarchini.
Choć wielokrotnie uśmiecham się do siebie na myśl, że jakby nie było ... mieszkam w Królestwie, mijam nierzadko miejsca zamieszkałe przez rodzinę królewską, wchodzę do kościołów, gdzie miały miejsca wydarzenia znane na całym świecie.
Taki dotyk historii ma w sobie jakąś magię.
Rodzina Królewska to temat na niejedną książkę czy film (i wielu już je popełniło).
To także wdzięczny temat plotek.
I 'kura znosząca złote jajka', co było szczególnie widoczne w ciągu ostatnich tygodni, gdy oczy bolały od patrzenia na czasami przepiękne, czasami komiczne wystawy sklepowe.
A można było nabyć co tylko dusza zapragnęła: od klasycznych wyspiarskich prezjozów jak dzbanuszki do herbaty, kubeczki, puszki na herbatniki oraz rzeczy do przystrajania domów i ulic ...
Właściwie to można było kupić dosłownie wszystko.
Brytyjczycy chyba nie mają problemów z profanowaniem ich flagi i zdobią nią klapki, legginsy, kalosze czy dziecięce body.
Nie tylko wystawy trąbiły o Diamentowym Jubileuszu.
Ozdobione było całe miasto.
Tradycyjną bielą, karminem i ultramaryną, ale także aranżacjami stylizowanymi na Union Jack, ale odbiegającymi od klasycznych odcieni.
Ozdobione było całe miasto.
Tradycyjną bielą, karminem i ultramaryną, ale także aranżacjami stylizowanymi na Union Jack, ale odbiegającymi od klasycznych odcieni.
Te kolorystyczne alternatywy bardzo nam się spodobały i ulegliśmy paru, mało tradycyjnym i właściwie niezbyt upamiętniającym jubileusz, przedmiotom:
piórnik
I tak się zakończyło celebrowanie czterodniowego ... lenistwa.
Nie byłabym sobą, gdybym przy okazji nie przeanalizowała sobie paru kwestii związanych z tym, czy w ogóle istnienie monarchii w dzisiejszych czasach ma sens ... ale o tym może innym razem.
A na koniec piosenka, która została nagrana przez Garego Barlowa, który szukał muzycznych inspiracji u poddanych Elżbiety II, podróżując po wszystkich krajach Wspólnoty Narodów.
Long Live the Queen!
wtorek, 5 czerwca 2012
2012/06/06 07:00:07
Szczerze, to zazrdoszcze Brytyjczykom
monarchii, tej dumy i ochoty organizowania wielkich i mniejszych
uroczystosci. Jest w tym mniej zadecia niz w polskich imprezach.
Gdybym tam bylo, chyba bym sie przylaczylaq do swietujacych, ot chocby by posluchac o czym gadaja:)
Gdybym tam bylo, chyba bym sie przylaczylaq do swietujacych, ot chocby by posluchac o czym gadaja:)
2012/06/06 08:34:27
U nas jest dokładnie tak samo tylko
etykietki inne: !!! EURO 2012 !!! Mamy serki topione w biało-czerwonych
opakowaniach i papier toaletowy w kopiących piłkę piłkarzy... Auta
jeżdżą udekorowane flagami narodowymi, a ze wszystkich mediów grzmią, że
zbliża się wielkie, WIELKIE ŚWIĘTO .... i że WSZYSCY JESTEŚMY DRUŻYNĄ
NARODOWĄ !!!
A ja, choć żyję w tym kraju od urodzenia, to też jakoś nie potrafię się zaangażować w to narodowe świętowanie... hm... piłka nożna to jednak nie moja królowa;)
A ja, choć żyję w tym kraju od urodzenia, to też jakoś nie potrafię się zaangażować w to narodowe świętowanie... hm... piłka nożna to jednak nie moja królowa;)
2012/06/06 12:40:37
"W końcu nie jestem poddaną Królowej :)"
ekhm, może paszportu nie masz, ale podatki raczej płacisz, więc wygląda na to, że jednak jesteś ;-)
ekhm, może paszportu nie masz, ale podatki raczej płacisz, więc wygląda na to, że jednak jesteś ;-)
2012/06/06 12:58:41
Trudno mi sie wypowiedziec, bo ja
akurat od poczatku jak przylecialam do Stanow wiedzialam, ze to moja
nowa ojczyzna, wiec pewnie mialam inne nastawienie a teraz mam inne
uczucia. Rycze jak wol kazdego 4 lipca i nie potrafie tego opanowac,
wystarczy jeszcze na dlugo przed fajerwerkami, ze uslysze kilka znanych
piosenek patriotycznych i juz mozna wokol mnie podloge myc:))
Ale jakos jestem przekonana, ze takiej okazji jak slub Ksiecia Williama czy teraz 60-lecie panowania Krolowej raczej bym nie przepuscila.
To sa faktycznie okazje zdarzajace sie raz w zyciu.
Ogladalam slub Karola i Diany, pogrzeb Diany (mimo, ze u mnie to bylo w srodku nocy) to pewnie nie odpuscilabym sobie takiej okazji na zywo:)
Ale jakos jestem przekonana, ze takiej okazji jak slub Ksiecia Williama czy teraz 60-lecie panowania Krolowej raczej bym nie przepuscila.
To sa faktycznie okazje zdarzajace sie raz w zyciu.
Ogladalam slub Karola i Diany, pogrzeb Diany (mimo, ze u mnie to bylo w srodku nocy) to pewnie nie odpuscilabym sobie takiej okazji na zywo:)
2012/06/06 13:38:01
@Duo.na - monarchii może nie
zazdroszczę (a może zazdroszczę? - naprawdę nie mogę się zdecydować, bo
widzę i wady i zalety tego sytemu; na pewno jest w tym coś 'bajecznego'
:)) ale niewątpliwie trzeba przyznać, że Brytyjczycy potrafią
zorganizować imprezę na wielką skalę i właśnie tak jak mówisz - bez
zadęcia.
U nas pewnie nie obyłoby się bez mów i ciągnących się w nieskończoność peanów na cześć.
Różnorodność atrakcji zdumiała mnie.
Z jednej strony było bardzo podniośle i z dostojeństwem. Flota królewska i wiele innych parad pokazywało - co tu ukrywać - potęgę i bogactwo tego kraju. Z drugiej zaś koncert z gwiazdami z różnych scen muzycznych, ze evergreenami z połowy wieku, żartami ... hmmmm w angielskim stylu (czyli czasami na ostro), które ja bym czasami odebrała jako ... faux pas. A królowa, starsza pani o niebywałej kondycji (ja bym już dawno padła na pysk po tych godzinach stania i machania, po słuchaniu tego łomotu, po niezliczonych uroczystościach) śmiała się i podrygiwała w rytm muzyczki :))
@Ren-ya, no nie wiem, czy tak samo. Księżna Cambridge jest ładniejsza ;)
Piłka też mnie zupełnie nie kręci :)
@Nemuri, no z technicznego punktu widzenia, to faktycznie jestem, choć się zupełnie nie czuję :)
@Stardust, czytałam co napisałaś o różnicy między emigracją do Stanów, a emigracją europejską i trudno mi się nie zgodzić. Przede mną jeszcze długa droga do tego, bym się w pełni poczuła częścią tego społeczeństwa, a nie tylko emigrantem.
Niektórzy mówią nawet, że w UK emigranci ... są poza systemem klasowym; gorsi niż klasa robotnicza :)))
O identyfikacji możnaby pewnie książkę napisać. Ja jestem wciaż na etapie zbierania materiałów i robienia notatek do mojej 'prywatnej książki'.
Jeśli zaś chodzi o samo uczestniczenie w uroczystości, to ... wygrał tu mój racjonalizm i niechęć do podróżowania po Londynie (co robię na co dzień w pracy).
Tłumy mnie odrzucają. Poza tym w praktyce wyglądałoby to tak, że stałabym gdzieś w tłumie, uwięziona w jednym miejscu, próbując opanować dzieciaki, a i tak wiele bym nie widziała.
A tak, w domowym zaciszu, dzięki globalnej sieci miałam przekrój przez całą imprezę :))
U nas pewnie nie obyłoby się bez mów i ciągnących się w nieskończoność peanów na cześć.
Różnorodność atrakcji zdumiała mnie.
Z jednej strony było bardzo podniośle i z dostojeństwem. Flota królewska i wiele innych parad pokazywało - co tu ukrywać - potęgę i bogactwo tego kraju. Z drugiej zaś koncert z gwiazdami z różnych scen muzycznych, ze evergreenami z połowy wieku, żartami ... hmmmm w angielskim stylu (czyli czasami na ostro), które ja bym czasami odebrała jako ... faux pas. A królowa, starsza pani o niebywałej kondycji (ja bym już dawno padła na pysk po tych godzinach stania i machania, po słuchaniu tego łomotu, po niezliczonych uroczystościach) śmiała się i podrygiwała w rytm muzyczki :))
@Ren-ya, no nie wiem, czy tak samo. Księżna Cambridge jest ładniejsza ;)
Piłka też mnie zupełnie nie kręci :)
@Nemuri, no z technicznego punktu widzenia, to faktycznie jestem, choć się zupełnie nie czuję :)
@Stardust, czytałam co napisałaś o różnicy między emigracją do Stanów, a emigracją europejską i trudno mi się nie zgodzić. Przede mną jeszcze długa droga do tego, bym się w pełni poczuła częścią tego społeczeństwa, a nie tylko emigrantem.
Niektórzy mówią nawet, że w UK emigranci ... są poza systemem klasowym; gorsi niż klasa robotnicza :)))
O identyfikacji możnaby pewnie książkę napisać. Ja jestem wciaż na etapie zbierania materiałów i robienia notatek do mojej 'prywatnej książki'.
Jeśli zaś chodzi o samo uczestniczenie w uroczystości, to ... wygrał tu mój racjonalizm i niechęć do podróżowania po Londynie (co robię na co dzień w pracy).
Tłumy mnie odrzucają. Poza tym w praktyce wyglądałoby to tak, że stałabym gdzieś w tłumie, uwięziona w jednym miejscu, próbując opanować dzieciaki, a i tak wiele bym nie widziała.
A tak, w domowym zaciszu, dzięki globalnej sieci miałam przekrój przez całą imprezę :))
2012/06/06 15:06:45
Oj to ja tez wole takie rzeczy
ogladac w zaciszu wlasnej sypialni w telewizorni:)) Przynajmniej jak
rycze to nikogo nie osmarkam:))
A wyjatkiem bylo spotkanie z Dalai Lama, ktore bylo w Central Parku i mimo, ze przybylo na nie 20 000 ludzi to mozna bylo spokojnie lezec na kocu, posilac sie przyniesionym piknikiem i ogladac na rozstawionych po calym parku bimach.
Jeszcze kilka lat temu tez chodzilam ogaldac na zywo fajerwerki 4 lipca, bo mozna bylo kupic bilet i miec miejsce siedzace na cyplu Roosevelt Island. Niestety ta wygoda sie skonczyla, bo gospodarze Roosevelt Island postanowili na cyplu zrobic ogromny park i teraz ogladam fajerwerki w tv;/
A wyjatkiem bylo spotkanie z Dalai Lama, ktore bylo w Central Parku i mimo, ze przybylo na nie 20 000 ludzi to mozna bylo spokojnie lezec na kocu, posilac sie przyniesionym piknikiem i ogladac na rozstawionych po calym parku bimach.
Jeszcze kilka lat temu tez chodzilam ogaldac na zywo fajerwerki 4 lipca, bo mozna bylo kupic bilet i miec miejsce siedzace na cyplu Roosevelt Island. Niestety ta wygoda sie skonczyla, bo gospodarze Roosevelt Island postanowili na cyplu zrobic ogromny park i teraz ogladam fajerwerki w tv;/
2012/06/06 15:08:58
Ups, wlasnie sprawdzilam, na tamtym spotkaniu z Dalai Lama bylo 65 000 ludzi, no troche sie nie doliczylam;))
2012/06/06 17:00:22
Ja mam podobnie jak Ty. Nie czułam,
że to moje święto, nie moja królowa, nie moja tradycja. Mój mąż niestety
musiał iść do pracy, więc nie miałam przewodnika. Owszem w TV
obejrzałam koncert, wczoraj nawet kawałek mszy przy śniadaniu i nie mogę
powiedzieć, bo to było wzruszające i interesujące. Mimo to królowa nie
moja.
Co więcej ja nawet nie rozumiem, czemu Brytyjczycy nie znieśli rojalizmu dawno temu? Niby takie demokratyczne państwo, a arystokracja dalej istnieje i ma się dobrze. Dla mnie tytuł, który przynależy się z urodzenia się nie liczy. Tylko zasługi się liczą. Podobnie z królową, dziedziczenie tronu jakoś do mnie nie przemawia.
Jednego jednak zazdroszczę Anglikom, sposobu w jaki świętują. Te wszystkie akcesoria we flagi narodowe nawet majtki. Jakoś nie wyobrażam sobie majtek z flagą polską. Zaraz podniosłyby się głosy o profanacji. Już nawet nie wspomnę orła w koronie (czy bez). Podoba mi się, że ludzie świętowali na ulicach i cieszyli się z tak wyjątkowej okazji. W Polsce nie mamy radosnych świąt państwowych, wszystko kończy się martyrologią i smutkiem. A przecież 11 listopada to powinien być dzień radości, podobnie jak 15 sierpnia, a tymczasem nie ma ulicznych imprez, ludzie nie noszą polskich flag...
Myślę, że brakuje Polakom tej angielskiej radości...
Co więcej ja nawet nie rozumiem, czemu Brytyjczycy nie znieśli rojalizmu dawno temu? Niby takie demokratyczne państwo, a arystokracja dalej istnieje i ma się dobrze. Dla mnie tytuł, który przynależy się z urodzenia się nie liczy. Tylko zasługi się liczą. Podobnie z królową, dziedziczenie tronu jakoś do mnie nie przemawia.
Jednego jednak zazdroszczę Anglikom, sposobu w jaki świętują. Te wszystkie akcesoria we flagi narodowe nawet majtki. Jakoś nie wyobrażam sobie majtek z flagą polską. Zaraz podniosłyby się głosy o profanacji. Już nawet nie wspomnę orła w koronie (czy bez). Podoba mi się, że ludzie świętowali na ulicach i cieszyli się z tak wyjątkowej okazji. W Polsce nie mamy radosnych świąt państwowych, wszystko kończy się martyrologią i smutkiem. A przecież 11 listopada to powinien być dzień radości, podobnie jak 15 sierpnia, a tymczasem nie ma ulicznych imprez, ludzie nie noszą polskich flag...
Myślę, że brakuje Polakom tej angielskiej radości...
2012/06/07 11:46:46
Anglicy nie zniesli monarchii z
prostego powodu - bo to jest mimo tych wszystkich wydatków kura znosząca
złote jajka. Cały przemysł turystyczny do pewnego stopnia bazuje na
Królowej.
Jesli zas chodzi o radosć swiętowania, to faktycznie Polacy chyba tego nie potrafią.
Wydaje mi się, że nam się to wciąż mocno kojarzy z akademiami na czesć, z wymuszonymi komunistycznymi spędami i okrzykami na czesć sekretarzy partiii i towarzyszy bratnich państw
(przynajmniej ja mam takie skojarzenia).
A i współczesne manifestacje mało mają w sobie afirmacji :))
Jesli zas chodzi o radosć swiętowania, to faktycznie Polacy chyba tego nie potrafią.
Wydaje mi się, że nam się to wciąż mocno kojarzy z akademiami na czesć, z wymuszonymi komunistycznymi spędami i okrzykami na czesć sekretarzy partiii i towarzyszy bratnich państw
(przynajmniej ja mam takie skojarzenia).
A i współczesne manifestacje mało mają w sobie afirmacji :))
2012/06/07 17:02:31
Jeśli utrzymanie monarchii kosztuje prawie 40 mln funtów, to bezapelacyjnie należy wzbudzić w sobie entuzjazm i iść się bawić!
W różnych narodowych momentach żałuję, że mamy tylko dwa kolory narodowe - ileż to mniej możliwości w produkcji gadżetów ;)
A twoje youtubowe wklejki nie wyświetlają się tu, w ojczyźnie, zablokowane 'na mocy praw autorskich' co powoduje, że czujemy się jak ubogi krewny z europy wschodniej buuu. (Dlaczego piszę w liczbie mnogiej? Bo do przemyśleń owych dołączył mój wewnętrzy Tewjie ;)
W różnych narodowych momentach żałuję, że mamy tylko dwa kolory narodowe - ileż to mniej możliwości w produkcji gadżetów ;)
A twoje youtubowe wklejki nie wyświetlają się tu, w ojczyźnie, zablokowane 'na mocy praw autorskich' co powoduje, że czujemy się jak ubogi krewny z europy wschodniej buuu. (Dlaczego piszę w liczbie mnogiej? Bo do przemyśleń owych dołączył mój wewnętrzy Tewjie ;)
2012/06/07 18:32:04
@IK przyznaję, że flaga brytyjska
jest naprawdę bardzo wdzięczna kolorystycznie. Nam same biele i
czerwienie nie pozostawiają wiele pola do manewru.
Jedyna nadzieja w orle :))
Co do filmów, to ja niestety też wielu nie mogę oglądać (nie mówię już o wielu programach typu tvn player - także jest 50:50 :)
Mam nadzieję, że nie wszystkie filmiki są blokowane.
Niektóre łamią prawa autorskie więc YouTube mi je blokuje :(
Możesz zawsze spróbować wpisać tytuł i/lub autora i znaleźć je na innym kanale.
Jedyna nadzieja w orle :))
Co do filmów, to ja niestety też wielu nie mogę oglądać (nie mówię już o wielu programach typu tvn player - także jest 50:50 :)
Mam nadzieję, że nie wszystkie filmiki są blokowane.
Niektóre łamią prawa autorskie więc YouTube mi je blokuje :(
Możesz zawsze spróbować wpisać tytuł i/lub autora i znaleźć je na innym kanale.
0 comments:
Prześlij komentarz
Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)