Searching...
wtorek, 5 czerwca 2012

Królowa i ja

W moim życiu pragnienie patosu często miesza się z nijakością.

Czasami mam potrzebę zrobić coś na wielką skalę.
Potrafię wtedy zmobilizować wszystkie swoje siły, uruchomić proces twórczy, wyjść poza swoją comfort zone (obszar, w którym czuję się pewnie i bezpiecznie), pracować po nocach, głównie po to, by poczuć, że uczestniczę w czymś fajnym.
W czymś, co będzie miało wpływ na przyszłość nie tylko moją, ale też większej grupy ludzi.

Po angielsku to się ładnie nazywa 'being a historymaker' :-D

I kilka razy miałam takie zrywy. Na skalę lokalną, a nie światową, rzecz jasna :))


Równie często (jeśli nie częściej) dopada mnie jednak poczucie, że jestem tylko mało znaczącym, podrdzewiałym trybikiem w machinie świata, która toczy się swoim torem, bez względu na to, czy mnie zabraknie, czy nie.

To rozdwojenie jest - przyznaję - bardzo męczące, gdyż albo czuję się nadmiernie wypalona albo mam poczucie straconych okazji.
Mój wewnętrzny Tewie Mleczarz nieustannie roztrząsa swoje za i przeciw.

Podobny dylemat dopadł mnie z okazji świętowania Diamentowego Jubileuszu Królowej.

Nie mogłam się zdecydować, czy uczestniczyć w obchodach, czy nie.

Z jednej strony miałam świadomość, że taki dzień już się pewnie nie powtórzy za mojego życia, z drugiej zaś strony ... nie czułam, że to moje święto.
W końcu nie jestem poddaną Królowej :)




Rok temu towarzyszyły mi podobne 'zmagania': świętować ślub królewski czy nie.
W moim miasteczku niemalże wszyscy mieszkańcy wylegli na tzw. street party. Roznoszone po domach ulotki 'nakazywały' mieszańcom spod numerów parzystych przynieść coś słodkiego, a spod nieparzystych coś na słono.
Brytyjskie flagi, zdjęcia młodej pary w oknach, przystrojone ulice, ogólnonarodowe szaleństwo zachęciły mnie jednak, by razem ze wszystkimi obejrzeć na telebimach uroczystość zaślubin.
Tym bardziej, że byli u mnie akurat moi rodzice - stwierdziliśmy więc, że pobędziemy sobie trochę brytyjscy ;)
Zaangażowanie stonowanych na ogół Anglików, przerosło moje oczekiwania. Wiele kobiet przyszło w sukniach ślubnych, porozstawiane straganiki z królewskimi gadżecikami zachęcały przepychem do nabycia nikomu niepotrzebnych duperelków, a stoły uginały się pod tonami jedzenia w kolorach Union Jack.




Gdy już mieliśmy wychodzić, włączyłam YouTube, by zobaczyć na jakim etapie są przygotowania do rozpoczęcia ceremonii. Nie mogłam się za bardzo połączyć (pewnie królewski kanał był przeładowany). W ostatniej chwili jednak zobaczyłam machających z balkonu Kate i Williama. Zastanowiło mnie to nieco, po co narzeczeni godzinami machają z balkonu pałacu Buckingham, zamiast się spieszyć do Westminster Abbey na ślub.




Zrozumiałam to dopiero, jak już dotarliśmy na street party i ujrzeliśmy zgaszony telebim.
W swej niefrasobliwości pomyliłam bowiem godziny i na fetę dotarliśmy już ... grubo po ślubie :)
Byliśmy całkowicie wyindywidualizowani z rozentuzjazmowanego tłumu i to nie tylko z powodu spóźnienia. Mieszkaliśmy w tym miasteczku od niedawna i nie mieliśmy jeszcze kręgu przyjaciół, z którymi moglibyśmy się zintegrować.

A poza tym - mimo, iż usilnie próbowałam sobie wmówić, że przecież taka okazja, że cały świat ogląda, że taka impreza się nie powtórzy - nie umieliśmy się wczuć w atmosferę. Krążyliśmy tylko między paniami w granatowych koafiurach, panami w muszkach i dziećmi powiewającymi kolorowymi flagami, patrząc się na świętujących Anglików jak na rarogi.

 

Doszłam do wniosku, że na royalistkę się nie nadaję :)

Dlatego też w tym roku stwierdziłam, że sobie daruję świętowanie.
Królowa, choć wzbudza we mnie raczej ciepłe uczucia, przegrała z deszczem i dawno nie widzianymi znajomymi.

Hymnu 'God save the Queen' nie znam, paszportu brytyjskiego nie posiadam, powiązań kulturowo-rodzinnych nie mam, nie poczułam się więc odpowiednią kandydatką do powiewania flagami i pokrzykiwania na cześć Monarchini.
Choć wielokrotnie uśmiecham się do siebie na myśl, że jakby nie było ... mieszkam w Królestwie, mijam nierzadko miejsca zamieszkałe przez rodzinę królewską, wchodzę do kościołów, gdzie miały miejsca wydarzenia znane na całym świecie.
Taki dotyk historii ma w sobie jakąś magię.

Rodzina Królewska to temat na niejedną książkę czy film (i wielu już je popełniło).
To także wdzięczny temat plotek.
I 'kura znosząca złote jajka', co było szczególnie widoczne w ciągu ostatnich tygodni, gdy oczy bolały od patrzenia na czasami przepiękne, czasami komiczne wystawy sklepowe.

A można było nabyć co tylko dusza zapragnęła: od klasycznych wyspiarskich prezjozów jak dzbanuszki do herbaty, kubeczki, puszki na herbatniki oraz rzeczy do przystrajania domów i ulic ...



... po bardziej wyszukane słodkości oraz limitowane edycje znanych produktów ...

... aż po produkty dla koneserów i dziwaków :)





Właściwie to można było kupić dosłownie wszystko.
Brytyjczycy chyba nie mają problemów z profanowaniem ich flagi i zdobią nią klapki, legginsy, kalosze czy dziecięce body.




 
Nie tylko wystawy trąbiły o Diamentowym Jubileuszu.
Ozdobione było całe miasto.
Tradycyjną bielą, karminem i ultramaryną, ale także aranżacjami stylizowanymi na Union Jack, ale odbiegającymi od klasycznych odcieni.


 

Te kolorystyczne alternatywy bardzo nam się spodobały i ulegliśmy paru, mało tradycyjnym i właściwie niezbyt upamiętniającym jubileusz, przedmiotom:




nowe pudełko na herbatę ;)


piórnik



lustereczko :)

I tak się zakończyło celebrowanie czterodniowego ... lenistwa.

Nie byłabym sobą, gdybym przy okazji nie przeanalizowała sobie paru kwestii związanych z tym, czy w ogóle istnienie monarchii w dzisiejszych czasach ma sens ... ale o tym może innym razem.

A na koniec piosenka, która została nagrana przez Garego Barlowa, który szukał muzycznych inspiracji u poddanych Elżbiety II, podróżując po wszystkich krajach Wspólnoty Narodów.



Long Live the Queen!




wtorek, 5 czerwca 2012



2012/06/06 07:00:07
Szczerze, to zazrdoszcze Brytyjczykom monarchii, tej dumy i ochoty organizowania wielkich i mniejszych uroczystosci. Jest w tym mniej zadecia niz w polskich imprezach.
Gdybym tam bylo, chyba bym sie przylaczylaq do swietujacych, ot chocby by posluchac o czym gadaja:)

2012/06/06 08:34:27
U nas jest dokładnie tak samo tylko etykietki inne: !!! EURO 2012 !!! Mamy serki topione w biało-czerwonych opakowaniach i papier toaletowy w kopiących piłkę piłkarzy... Auta jeżdżą udekorowane flagami narodowymi, a ze wszystkich mediów grzmią, że zbliża się wielkie, WIELKIE ŚWIĘTO .... i że WSZYSCY JESTEŚMY DRUŻYNĄ NARODOWĄ !!!

A ja, choć żyję w tym kraju od urodzenia, to też jakoś nie potrafię się zaangażować w to narodowe świętowanie... hm... piłka nożna to jednak nie moja królowa;)

2012/06/06 12:40:37
"W końcu nie jestem poddaną Królowej :)"

ekhm, może paszportu nie masz, ale podatki raczej płacisz, więc wygląda na to, że jednak jesteś ;-)

2012/06/06 12:58:41
Trudno mi sie wypowiedziec, bo ja akurat od poczatku jak przylecialam do Stanow wiedzialam, ze to moja nowa ojczyzna, wiec pewnie mialam inne nastawienie a teraz mam inne uczucia. Rycze jak wol kazdego 4 lipca i nie potrafie tego opanowac, wystarczy jeszcze na dlugo przed fajerwerkami, ze uslysze kilka znanych piosenek patriotycznych i juz mozna wokol mnie podloge myc:))
Ale jakos jestem przekonana, ze takiej okazji jak slub Ksiecia Williama czy teraz 60-lecie panowania Krolowej raczej bym nie przepuscila.
To sa faktycznie okazje zdarzajace sie raz w zyciu.
Ogladalam slub Karola i Diany, pogrzeb Diany (mimo, ze u mnie to bylo w srodku nocy) to pewnie nie odpuscilabym sobie takiej okazji na zywo:)

2012/06/06 13:38:01
@Duo.na - monarchii może nie zazdroszczę (a może zazdroszczę? - naprawdę nie mogę się zdecydować, bo widzę i wady i zalety tego sytemu; na pewno jest w tym coś 'bajecznego' :)) ale niewątpliwie trzeba przyznać, że Brytyjczycy potrafią zorganizować imprezę na wielką skalę i właśnie tak jak mówisz - bez zadęcia.
U nas pewnie nie obyłoby się bez mów i ciągnących się w nieskończoność peanów na cześć.
Różnorodność atrakcji zdumiała mnie.
Z jednej strony było bardzo podniośle i z dostojeństwem. Flota królewska i wiele innych parad pokazywało - co tu ukrywać - potęgę i bogactwo tego kraju. Z drugiej zaś koncert z gwiazdami z różnych scen muzycznych, ze evergreenami z połowy wieku, żartami ... hmmmm w angielskim stylu (czyli czasami na ostro), które ja bym czasami odebrała jako ... faux pas. A królowa, starsza pani o niebywałej kondycji (ja bym już dawno padła na pysk po tych godzinach stania i machania, po słuchaniu tego łomotu, po niezliczonych uroczystościach) śmiała się i podrygiwała w rytm muzyczki :))

@Ren-ya, no nie wiem, czy tak samo. Księżna Cambridge jest ładniejsza ;)
Piłka też mnie zupełnie nie kręci :)

@Nemuri, no z technicznego punktu widzenia, to faktycznie jestem, choć się zupełnie nie czuję :)

@Stardust, czytałam co napisałaś o różnicy między emigracją do Stanów, a emigracją europejską i trudno mi się nie zgodzić. Przede mną jeszcze długa droga do tego, bym się w pełni poczuła częścią tego społeczeństwa, a nie tylko emigrantem.
Niektórzy mówią nawet, że w UK emigranci ... są poza systemem klasowym; gorsi niż klasa robotnicza :)))
O identyfikacji możnaby pewnie książkę napisać. Ja jestem wciaż na etapie zbierania materiałów i robienia notatek do mojej 'prywatnej książki'.
Jeśli zaś chodzi o samo uczestniczenie w uroczystości, to ... wygrał tu mój racjonalizm i niechęć do podróżowania po Londynie (co robię na co dzień w pracy).
Tłumy mnie odrzucają. Poza tym w praktyce wyglądałoby to tak, że stałabym gdzieś w tłumie, uwięziona w jednym miejscu, próbując opanować dzieciaki, a i tak wiele bym nie widziała.
A tak, w domowym zaciszu, dzięki globalnej sieci miałam przekrój przez całą imprezę :))

2012/06/06 15:06:45
Oj to ja tez wole takie rzeczy ogladac w zaciszu wlasnej sypialni w telewizorni:)) Przynajmniej jak rycze to nikogo nie osmarkam:))
A wyjatkiem bylo spotkanie z Dalai Lama, ktore bylo w Central Parku i mimo, ze przybylo na nie 20 000 ludzi to mozna bylo spokojnie lezec na kocu, posilac sie przyniesionym piknikiem i ogladac na rozstawionych po calym parku bimach.
Jeszcze kilka lat temu tez chodzilam ogaldac na zywo fajerwerki 4 lipca, bo mozna bylo kupic bilet i miec miejsce siedzace na cyplu Roosevelt Island. Niestety ta wygoda sie skonczyla, bo gospodarze Roosevelt Island postanowili na cyplu zrobic ogromny park i teraz ogladam fajerwerki w tv;/

2012/06/06 15:08:58
Ups, wlasnie sprawdzilam, na tamtym spotkaniu z Dalai Lama bylo 65 000 ludzi, no troche sie nie doliczylam;))

2012/06/06 17:00:22
Ja mam podobnie jak Ty. Nie czułam, że to moje święto, nie moja królowa, nie moja tradycja. Mój mąż niestety musiał iść do pracy, więc nie miałam przewodnika. Owszem w TV obejrzałam koncert, wczoraj nawet kawałek mszy przy śniadaniu i nie mogę powiedzieć, bo to było wzruszające i interesujące. Mimo to królowa nie moja.
Co więcej ja nawet nie rozumiem, czemu Brytyjczycy nie znieśli rojalizmu dawno temu? Niby takie demokratyczne państwo, a arystokracja dalej istnieje i ma się dobrze. Dla mnie tytuł, który przynależy się z urodzenia się nie liczy. Tylko zasługi się liczą. Podobnie z królową, dziedziczenie tronu jakoś do mnie nie przemawia.
Jednego jednak zazdroszczę Anglikom, sposobu w jaki świętują. Te wszystkie akcesoria we flagi narodowe nawet majtki. Jakoś nie wyobrażam sobie majtek z flagą polską. Zaraz podniosłyby się głosy o profanacji. Już nawet nie wspomnę orła w koronie (czy bez). Podoba mi się, że ludzie świętowali na ulicach i cieszyli się z tak wyjątkowej okazji. W Polsce nie mamy radosnych świąt państwowych, wszystko kończy się martyrologią i smutkiem. A przecież 11 listopada to powinien być dzień radości, podobnie jak 15 sierpnia, a tymczasem nie ma ulicznych imprez, ludzie nie noszą polskich flag...
Myślę, że brakuje Polakom tej angielskiej radości...

2012/06/07 11:46:46
Anglicy nie zniesli monarchii z prostego powodu - bo to jest mimo tych wszystkich wydatków kura znosząca złote jajka. Cały przemysł turystyczny do pewnego stopnia bazuje na Królowej.
Jesli zas chodzi o radosć swiętowania, to faktycznie Polacy chyba tego nie potrafią.
Wydaje mi się, że nam się to wciąż mocno kojarzy z akademiami na czesć, z wymuszonymi komunistycznymi spędami i okrzykami na czesć sekretarzy partiii i towarzyszy bratnich państw
(przynajmniej ja mam takie skojarzenia).
A i współczesne manifestacje mało mają w sobie afirmacji :))

2012/06/07 17:02:31
Jeśli utrzymanie monarchii kosztuje prawie 40 mln funtów, to bezapelacyjnie należy wzbudzić w sobie entuzjazm i iść się bawić!
W różnych narodowych momentach żałuję, że mamy tylko dwa kolory narodowe - ileż to mniej możliwości w produkcji gadżetów ;)

A twoje youtubowe wklejki nie wyświetlają się tu, w ojczyźnie, zablokowane 'na mocy praw autorskich' co powoduje, że czujemy się jak ubogi krewny z europy wschodniej buuu. (Dlaczego piszę w liczbie mnogiej? Bo do przemyśleń owych dołączył mój wewnętrzy Tewjie ;)
2012/06/07 18:32:04
@IK przyznaję, że flaga brytyjska jest naprawdę bardzo wdzięczna kolorystycznie. Nam same biele i czerwienie nie pozostawiają wiele pola do manewru.
Jedyna nadzieja w orle :))
Co do filmów, to ja niestety też wielu nie mogę oglądać (nie mówię już o wielu programach typu tvn player - także jest 50:50 :)
Mam nadzieję, że nie wszystkie filmiki są blokowane.
Niektóre łamią prawa autorskie więc YouTube mi je blokuje :(
Możesz zawsze spróbować wpisać tytuł i/lub autora i znaleźć je na innym kanale.


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!