Searching...
niedziela, 13 lipca 2014

Nic nie boli tak jak życie

Zawsze wydawało mi się, że całkiem nieźle radzę sobie z ubieraniem myśli w słowa.

Chlubiłam się - zachęcana nieśmiało Waszymi komentarzami - że nie najgorzej wychodzi mi amatorska psychoterapia i rozprawianie się z życiem za pomocą klawiatury.

A jednak nadszedł taki czas, że odebrało mi nie tylko mowę, ale też jakiekolwiek zainteresowanie internetem - co w moim przypadku mogło oznaczać tylko jedno ... ciężką depresję.

Czytałam Wasze komentarze i maile, obiecując sobie, że tego wieczora, a najpóźniej następnego dnia rano odpiszę, podziękuję, ukorzę się za niezasłużone ignorowanie.
Rozpoczynałam zdanie i równie szybko je wykasowywałam.
Nawet przemożne poczucie winy wobec Inwentaryzacji Krotochwil, która wygrała ostatnią 'finkę' i zapodała super ciekawy temat* nie mogło mnie zmobilizować, żeby naskrobać choć parę słów.

Szczerze powiedziawszy to i teraz piszę w bólach, rozgrzana jedynie zastrzykiem adrenaliny, który zaaplikowałam sobie przez to, że ... ZAPOMNIAŁAM HASŁA DO BLOGGERA i przez ponad dwadzieścia minut rozpaczliwie próbowałam je sobie przypomnieć (jak widać, ze skutkiem pozytywnym).



*****

W ciągu ostatnich paru tygodni przeżyłam dwie próby samobójcze, będące wynikiem koszmarnego, nieoczekiwanego rozwodu, bardzo ciężki wypadek o nieodwracalnych skutkach oraz śmierć.
 

Nie, nie moją.
A i rozwód, tudzież wszystkie inne przypadłości też nie były moim bezpośrednim udziałem.
 

Zdarzyły się jednak w mojej najbliższej rodzinie.
 

I gdy tak próbowałam ratować, co się ostało, gdy zeskrobywałam zmiażdżonych z Wszechniszczącego Walca Losu, gdy zawalałam noce pisząc setki maili i spędzałam godziny wisząc na telefonie, gdy pocieszałam na odległość, krzesałam iskry nadziei, szukałam argumentów mających wytłumaczyć niewytłumaczalne - też mi się porządnie oberwało.

Bolało mnie to życie okrutnie.
Wyjadło od środka, wysysało soki, zabierało nadzieję i motywację.
Zwijałam się w kłębek i zasypiałam gdzie popadło, by budzić się z pulsującym pytaniem: "Jaki to wszystko ma sens?!".
 

Z tą depresją, to oczywiście bujda na resorach.
Nie można mieć depresji, gdy trzeba co rano wyprodukować masowe ilości kanapek, wieczorem wywiesić niezliczone zastępy gaci, a plan dnia trzeszczy w szwach (to znaczy pewnie można, ale w moim przypadku perspektywa tego, co by się wydarzyło w wyniku braku czystych gaci czy nienaszykowanych kanapek była dziwnie motywująca do zautomatyzowanego działania).

Nie można sobie nawet pobyć w depresji, bo - cholera jasna - trzeba znowu iść na kolejną rozmowę o pracę.
Nie można mieć depresji u boku kogoś, kto nie wierzy w jej istnienie.
Bo trzeba walczyć, przeć do przodu i mieć siłę, żeby wieczorem znów tłumaczyć innym, że ... trzeba dalej żyć.

Na przekór wszystkiemu.
 

Tylko z dużo cięższym bagażem.

Bo po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój (że już tak pojadę dalej Budką Suflera).

*****

I pewnego dnia zaskoczyło mnie to życie.
Znów odebrało mi mowę
- tym razem pod wpływem jego nieoczekiwanych przejawów (nie sądziłam, że mogę być tak podatna na milknięcie, czy to pod wpływem śmierci czy życia).
Uderzyło z potężną mocą, poraziło swoją siłą i determinacją, napełniło energią.
Zapulsowało ze zdwojoną mocą, dało sygnał, że w środku, niezależnie od nawałnicy na zewnątrz, panuje niezmącony spokój.
Nie dało mi wyboru.
Musiałam otrzeć łzy i uśmiechnąć się do tego figlarnego, niepoddającego się wewnętrznego głosu, który mi mówił, że to wszystko ma jednak jakiś sens.
Musi mieć sens.


I mimo, że burza wciąż wydaje swoje pomruki, że się błyska, że zniszczenia trzeba będzie jeszcze przez wiele miesięcy, ponosząc ogromne koszty, to jednak moją poranną motywacją przestały być już tylko kanapki i gacie.

Ostatnio urzekł mnie taki domek.
Domek jak domek - takich tu w Anglii na pęczki.
Ucieszyłam się jednak, że w tej malignie coś tak błahego (acz uroczego) przykuło moją uwagę.


Opuszczam dolinę rozpaczy.



Na razie nie wiem, jak często będę pisać.
Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby poczuć się tu ... jak u siebie w domu :)
Grunt, że mam klucze! (Szkoda, kurczę, że nie do tego powyżej :))

Ściskam serdecznie Wiernych Czytelników!
_______________________________________________________________
* deklarować się nie będę, ale bardzo mocno się postaram, żeby - z opóźnieniem bo opóźnieniem - temat ów zaprezentować i wskrzesić przedwcześnie omdlałą 'finkę'.

65 comments:

  1. Tesknilam juz. Sciskam mocno.
    Napisalas ze nie mozna miec depresji u b0ku kogos kto nie wierzy w jej istnienie.. wlasnie taki ktos dal mi motywacje zeby sie z depresji i roznych takich wygrzebac. Moze i czasem chcialoby sie wyplakac i polezec patrzac w sufit ale o stokroc lepiej robic kanapki i prac gacie.. tak z wieloletniego doswiadczenia pisze..
    Dom piekny.. Powodzenia w wychodzeniu z burzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, czasami taki 'niedowiarek' trochę pomaga, choć pewnie w przypadku prawdziwej depresji (endogennej, jak napisała Almetyna) to pewnie nie jest już tak łatwo.
      Mnie trochę przerosły 'okoliczności natury', które przecież jednak nie dotknęły mnie bezpośrednio, choć wystarczyły, żeby mnie wyłączyć na trochę z aktywnego życia.
      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję :)

      Usuń
  2. nie wszystko zrozumiałem ale może tak miało być .. przesyłam wiele dobrych fal ~~~~~ zza oceanu .. przyznaję się, że ja często wstrzymuję oddech bo wiem, że los potrafi platać euforię i rozpacz ze sobą ... wiele dobrych myśli
    domek piękny i ogródek zadbany ale nigdy nie wiadomo co tam w środku jakie troski i jakie szczęścia ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "nie wszystko zrozumiałem ale może tak miało być ..."
      To mnie trochę martwi, tym bardziej, że nie jesteś sam (patrz: Almetyna :))
      No nie wiem, może zagdadkami jakimiś mówię?
      Fale bardzo przydatne - dzięki :)
      Los bywa różny - niewątpliwie uczy pokory.
      A co do domku, to masz trochę racji. Nigdy nie wiesz, co w środku. Wszystkie te trzy osoby, które dotknęła tragedia, miały piękne, śliczne urządzone domy. Niestety, to nie pomogło im w budowaniu szczęścia :/
      Co nie znaczy, że nadal nie marzy mi się jakiś uroczy własny kącik :)))
      Pozdrawiam serdecznie.


      Usuń
    2. przeczytałem jeszcze raz .. dziś lepiej chyba zrozumiałem .. przepraszam, że tak powoli ..
      myślę, że będąc daleko na telefonie czy przy liście ...rzeczy trudne są jeszcze trudniejsze .. wiele dobrych fal Fidrygauko .. i serdecznie życzę Ci tak ślicznego domku jak na zdjęciu... ale to domownicy sprawiają, że dom jest piękny ..
      a tak dla lekkiej odmiany pamiętasz Twoich sąsiadów iberyjskich i jaki to wtedy był problem :^)

      Usuń
    3. Tak Piotrze, pamiętam iberyjskich sąsiadów i dziękuję z całego serca za moich nowych - parę spokojnych Polaków, którzy z dzieckiem, psem i królikiem są dużo mniej zauważalni niż poprzednicy.
      A co do domowników, to zgoda, ale jednak wynajmowanego domu nie do końca można urządzić tak, jak się chce. Ale ... to temat na zupełnie inną historię :)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. Wszystko potrzebuje czasu na wyprostowanie, zostaw wiec go sobie dosyc, zeby znow mocno stanac na nogach. Masz nasze duchowe wsparcie i na pewno o tym wiesz.
    Bywa, ze cudze tragedie i troski potrafia bardziej dowalic od wlasnych i uporanie sie z nimi jest znacznie trudniejsze od prostowania swoich pokreconych sciezek losu.
    Badz silna i trzymaj sie! :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że mam Wasze wsparcie i to jest naprawdę niesamowite, że ludzie do mnie piszą maile, albo zaniepokojone komentarze. Jest w tym coś magicznego i za to Wam bardzo dziękuję.
      Jest dokładnie tak jak piszesz - cudze tragedie potrafią nieźle dopiec, szczególnie jak się jest wobec nich bezsilnym i za bardzo nie można pomóc (oprócz - czasami - wsparcia moralnego i ucha nastawionego na słuchanie).
      Rozmawiałam kiedyś z kobietą, która szkoliła się, by zostać psychoterapeutą i zapytałam się, jak ona sobie radzi z ogromem tych wszystkich problemów, których musi wysłuchiwać. Powiedziała mi, że sama ma też swojego 'terapeutę', koleżankę po fachu, z którą co i raz się spotyka, by odreagować (i to jest obowiazkowa część pracy, nie jakieś tam nieformalne pogaduszki).
      Mnie dopadły te trzy rzeczy na raz i to ja musiałam być tą stroną 'chłonącą', bez możliwości wyrzucenia tego z siebie.
      Dzięki jeszcze raz za słowa otuchy!

      Usuń
  4. Zrobiłaś mi fajny prezent urodzinowy:))) Cieszę się że choć trochę jesteś:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 100 lat Pieprzu! Niech Ci życie nie dopieprza, za to Ty pieprz nam śmiało w swoich wpisach :)
      Trochę jestem, a będę coraz bardziej ...

      Usuń
  5. Mocna jesteś baba! I że radę dasz, wiedzą wszyscy. I nie chcę tu mędrkować bo każda sytuacja jest inna, ale daj sobie czasu na przemyślenie, odpoczynek (głowy!), a hasło zapisz i zakitraj gdzieś, obyś nie zapomniała gdzie. I sobie bądź po prostu. Kanapeczki na luzie rób i gacie składaj w kostkę a reszta sama się naprostuje. Daję kopa w tyłek na szczęście!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja jestem mocna, to nie wiem, ale chyba mam jednak jakiś wewnętrzny motorek, który w najgorszym momencie włącza rezerwę i pozwala dojechać do najbliżej 'stacji benzynowej'.
      I masz rację - najgorsza do okiełznania jest ta nieszczęsna głowa. Szkoda, że myślenia nie da się czasami wyłączyć, choć jak patrzę na niektórych ludzi, co coś mi mówi, że oni posiedli tę tajemną wiedzę :)
      Dzięki :)

      Usuń
  6. Kiedy życie wali obuchem w łeb włączam swoją "metodę". Liczy się tylko najbliższy dzień do przeżycia, najbliższe 24 godziny i tylko to, co mogę w ciągu nich zrobić. Potem wstaję i znów robię tylko to, co mogę i jestem w stanie dzisiaj zrobić. Tylko dzisiaj. A potem się okazuje, że mogłam bardzo dużo, problemy są rozwiązane, kryzys zażegnany, a ja znowu mam motyle w brzuchu i cieszę się z każdego przeżytego dnia :) Polecam tę "metodę na ciężkie dni".
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różo, chyba podświadomie też stosowałam tę metodę (stąd te przysłowiowe już gacie - wieszanie ich wydawało mi się całkiem osiągalnym celem na dany dzień :))
      Człowiek ma jednak niebywałe zdolności regeneracyjne (choć niestety niektóre przypadki są nieodwracalne), tylko faktycznie musi sobie sobie dać trochę czasu i strać się skupiać na tym, co w zasięgu ręki, co możliwe do osiągnięcia/uniesienia.
      Dziękuję i również pozdrawiam :)

      Usuń
  7. Fidrygauko! czytuje cie bo bardzo lubie Twoje pisanie...ale ten post mnie zasmucil, chociaz widze,ze z dolka wychodzisz skoro przyuwazylas taki domek, bardzo sliczny, wiec jestes czula na slicznosci swiata a to znaczy ze depresja sobvie odchodzi a moze nawet poszla..sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażyno, zaczynam na nowo zauważać śliczności tego świata i dlatego odwiedziłam Twój blog jako jeden z pierwszych, żeby po raz kolejny podziwiać Twój zmysł obserwacyjny (wypatrzeć 23 gatunki ptaków na czeresience - to jest dopiero coś!) i piękno Wenezueli (choć wygląda na to, że będzie jej tam teraz trochę mniej :)))
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. Bożena się bardzo ucieszyła, że napisałaś. Bardzo trzyma kciuki za to, żeby zbieranie pozostałości bałaganu po wielkiej burzy przebiegało w miarę chociaż bezawaryjnie. P.S. Człowiek dostaje na głowę tylko tyle, ile potrafi udźwignąć. Podobno. Czyli kawał z Ciebie siłaczki :D
    Mąż Bożeny prosił, żeby pozdrowić. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, do siłaczki mi jeszcze dużo brakuje, ale chyba faktycznie zwala się na nas tyle, ile możemy unieść (wolałabym kurcze, być jakąś cherlawą, eteryczną kobietą-bluszczem, ale coś mi się widzi, że nici z tego :)))
      Pozdrowienia dla Bożeny i jej męża (nie wiem, czy nie powinnam wystoswać oficjalnego pisma, skoro sama Bożena kontaktuje się ze mną przez swoją Sekretarkę? :))
      Dzięki!

      Usuń
    2. Spokojnie, Bożena czyta osobiście :D Cmok-cmok.
      Jako cherlawa kobieta-bluszcz nie miałabyś szansy na tak wiernych fanów. ;)

      Usuń
    3. No też fakt. Bluszczyk by pisał słit kontent i słit komcie. Więc pozostanę jednak przy silnej babie :)
      Mwah!

      Usuń
  9. Eeeee... Yyyyy... Pfffff...
    Tego.

    Szukam domu! Też chcę już!!!
    Ponieważ Ty masz już, to ja się cieszę, jak ze swojego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaa, ja mam ... Chyba na zdjęciu (albo 'jak se narysuję' - jak to się mawiało zamierzchłymi czasy :)))
      Ale w sumie zdjęciem się też można cieszyć :)

      Usuń
  10. Fidrygauko, mam nadzieję, że życie przestanie niemiło zaskakiwać. A jeśli już tak się zdarzy, to życzę, by łatwiej było sobie z tym radzić. Trzymaj się. To niesamowite, że w tym wszystkim dostrzegasz jasną stronę życia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żono, muszę dostrzegać jasną stronę. Ba, wbijam sobie do pustego łba, żeby wreszcie przestać narzekać (oj, bo narzekam, narzekam, że zupa mi wyszła za słona i takie tam życiowe dylematy) i być wdzięcznym za to, co się ma. Niby to wiem, ale na co dzień się zapomina. A potem jedna chwila i cyk - nic się nie liczy, ani zupa, ani dom, ale aby choć dożyć do następnego dnia, żeby choć porozmawiać z bliską osobą.
      Muszę się trzymać, bo to w końcu nie mnie zostawił z hukiem mąż dla jakiejś cycatej dziuni. Żyję, chodzę, mam zdrowe dzieci, które sobie bezproblemowo idą przeż życie (pochłaniając niewyobrażalne wprost ilości jedzenia), mam bieżącą wodę, wygdne łóżko. Marzenia chwilowo w uśpieniu, ale przecież też gdzieś są. Nie ma rady. Trzeba się otrząsnąć i żyć!
      Buziak.

      Usuń
  11. Ahoj
    Czasami jest tak, ze jak ktoś aż tak implsywnie reaguje, to i szybciej się i uspakaja. I tego ci życzę. Bo cudze dramaty bliskich nam ludzi, też bolą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Czasem intensywne emocje pomagają, bo szybciej można je rozładować, niż gdy się coś w sobie kisi.
      A cudze problemy naprawdę są trudne, bo właściwie nie za bardzo da się im zaradzić, szczególnie na odległość. I ta bezradność też jest bolesna.
      Dobrze, że mogę sobie o tym pogadać na blogu :)

      Usuń
  12. Super, że jesteś! Byłam pełna obaw. Nie powiem, żeby to co piszesz było łatwe, ale grunt że się odbijasz. Nie całkiem zrozumiałam Twoje słowa, najważniejsze że się odezwałaś. Depresja sytuacyjna nie jest taka zła, bo jest adekwatna. (Gorzej z endogenną, mam trochę tego w pobliżu i widzę, że bywa bardzo trudno). A Ty się nie dajesz okolicznościom i to jest wspaniałe!
    Buziaki i uściski.
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Almetyno, nie jesteś jedyną, która nie całkiem zrozumiała moje słowa (i to mnie trochę martwi - Wyszłam z wprawy? Padło mi na klarowność wypowiedzi? No, może nie napisałam wprost o pewnych sprawach, ale na pewno znajdzie to gdzieś odbicie w następnych wpisach).
      Masz rację. Moja 'depresja', to raczej takie sytuacyjne obniżenie nastroju. Wiem, że depresja endogenna tak łatwo nie przechodzi (choć dla mnie to jest zjawisko wciąż trudne do pojęcia).
      Nie mogę się dać okolicznościom. Zabrały mi już prawie sześć tygodni mojego życia!
      Czas zacząć coś robić.
      Dzięki serdeczne za słowa wsparcia!

      Usuń
  13. Wiem, rozumiem, czekam....

    OdpowiedzUsuń
  14. Przesyłam wyrazy wsparcia i poparcia! Człowiek w depresji nie lubi słuchać, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży, ale tak przecież jest... Czas leczy wszystkie rany, trzeba mu tylko na to pozwolić. Miło znów Cię czytać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas leczy rany ... to prawda, choć ostatnio to powiedzenie mnie złości, bo tak też non stop mówi zdradzający mąż (z mojego wpisu) swojej brutalnie porzuconej żonie. Niewiele brakowało, a nie byłoby czego leczyć ...
      Ale - tak, to prawda. Emocje łagodnieją, na pewne rzeczy patrzy się z innej perspektywy. Poza tym samodestrukcja, też ta emocjonalna, nie prowadzi do niczego dobrego.
      Miło Cię znów widzieć :)
      Powoli będę nadrabiać zaniedbania w lekturze zaprzyjaźnionych blogów.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  15. O, to jak u mnie! Czuję się jak u siebie w domu! Obawiam się, że i tak pobiłam Cię w nieszczęściach :) Ostatnio los jest hojny! :)
    Głowa do góry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie aż się boję wejść na Twój blog ...
      Ja mam to szczęście, że w sumie to mnie osobiście podłe wydarzenia omijają szerokim łukiem. Przybił mnie smutek i bezradność innych, a z tego jednak łatwiej się podnieść.
      Ściskam mocno i mam nadzieję, że i dla Ciebie nastanie dzień i spokój po burzy!

      Usuń
    2. Spokojnie możesz wchodzić, mój blog to nie pamiętnik, nie opisuję w nim tych tragedii. Ale było sporo! :) Połowa in progress :)

      Usuń
    3. Dobra, to zaczynam nadrabiać zaległości! A co do różnych innych okolicznści losu, to wierzę, że również sobie z nimi poradzisz. Nie ma innej opcji!

      Usuń
  16. Fidrygauko, nawet nie wiesz, jak się martwiłam Twoją ciszą. Tylko ja jestem z tych, co to się boją odezwać i tylko codziennie sprawdzają - jest post, czy nadal nic. Ale myślami błądziłam wokół Ciebie i słałam w Twoją stronę ciepłe fluidy. Mam nadzieję, że nawałnica już za Wami. I czy mam Ci gratulować bliźniaczej ciąży? :) Dla mnie, kobiety marzącej o piątce dzieci, te "pulsowania ze zdwojoną siłą" kojarzą się tylko z jednym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moe, ja te fluidy czułam i dlatego się wreszcie zmobilizowałam, żeby coś napisać.
      A z tymi bliźniakami to Cię poniosło! A co, to ja już się nie liczę w 'podwójnym pulsowaniu'? :)
      Dobrze, że nie napisałam: 'w trójnasób; :)))
      A co do piątki dzieci ... odważnaś!
      Buziak

      Usuń
  17. O, achaś, czyli żyjesz.
    Jak dobrze, że nie napisałaś, że przez jakiś czas będziesz działać tylko w realu, zatem do zobaczenia, bo nigdy byś się nie dowiedziała, kto się o ciebie zamartwia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, Inwentaryzacjo! W Twoich słowach przebrzmiewa obietnica przebaczenia - to topi me serce, bom winna okrutnie (ale obiecuję, temat Twój zapodam wkrótce).
      W realu wiele nie zdziałałam. Czas wracać do wirtualnej rzeczwistości :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  18. Piękne okiennice, kamienny murek i intryguje mnie ten dach...
    Dobrze, że jesteś :)
    Już się martwiłam, że TOBIE stało się się coś złego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Izabelko. Ze mną (w sensie okoliczności życiowych, bo emocjonalnie to jeszcze niezupełnie) na szczęście wszystko dobrze. Nad wyraz dobrze. Aż się sama dziwię :)
      Pozdrawiam.
      Ps. A dach to chyba dość popularne tu płytki (slates), czyli proste dachówki, tyle że dwukolorowe.

      Usuń
  19. Tak myślałem, że świat realny zrobił Ci coś dolegliwego.
    Finką się nie przejmuj. Wdaje mi się, że ona i tak przygasa i nie sądzę, aby miała przed sobą długi żywot.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram kwestię finki. Odwaliłaś kawał dobrej roboty, animowałaś, ale nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza chów wsobny ;)
      Jeszcze wymyślisz coś nowego.
      Pozdrawiam

      Usuń
  20. Cieszę się, że znowu szepczesz. Zyczę spokoju i powrotu do sił.

    OdpowiedzUsuń
  21. A tak w ogóle - nie zapominaj o nas:)

    OdpowiedzUsuń
  22. Czuję to bardzo. Ja w życiu głównie ściągam na siebie pioruny i wpadam w kałuże, ale wciąż tli się nadzieja na to, że będzie lepiej. Życzę, aby i u Ciebie los się odwrócił, a po burzy wyszło słońce. Musi tak być. Po prostu musi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam. Dzięki, słońce powoli wychodzi zza chmur, choć grzeje już słabo, z jesienną zaledwie siłą. Cóż, zimy też są do przejścia :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  23. Przeczytałam post parę razy, jesteś mistrzynią słowa pisanego. Trzymam mocno kciuki, aby te sprawy zawiłe, i uwikłanie z czasem robiły się prościejsze. Moimi ulubionymi słowami w takich sytuacjach blyskających, burzowych są: właśnie słowa Budki Suflera.
    Klucze nie pozwolą Ci na żadną depresję. Trzymaj się tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lui, pamiętam, że gdy jako małolata pierwszy raz usłyszałam nazwę 'Budka Suflera', to myślałam, że nie może być głupszej nazwy zespołu.
      Teraz już zupełnie tak nie myślę. Myślę, że 'suflerzy' z tego zespołu podszeptują nam całkiem sensowne życiowe partie :)
      Na depresję wciąż nie mogę sobie pozwolić :)
      Pozdrawiam (z dużym opóźnieniem :)))

      Usuń
  24. Nic nie boli tak jak życie, ale też nic nie inspiruje tak jak życie, któregoś dnia wstaniesz, otrzepiesz się z tego wszystkiego i wrócisz tu ze zdwojoną siłą. Trzymam kciuki. Take your time. Domek, hm, tak. Taaaak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, dzięki. Powoli się otrzepuję. Trochę mi to zajęło czasu, ale w końcu nie można się tak łatwo poddawać :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  25. Dawno tu nie zagladalam zajeta ukladaniem na nowo zycia w Anglii, teraz w koncu znalazlam czas, ech no i coz moge powiedziec... nie zawsze jest lekko, ale sens na pewno w tym wszystkim jest. Nawet jesli czasem ciezko go dostrzec w ciemnych barwach codziennosci. Ciesze sie, ze post zakonczyl sie takim w sumie dosyc optymistycznym swiatelkiem w tunelu. Wierze, ze szybko poczujesz sie tu jak w domu i znowu bede mogla czytac Twoje posty :) A teraz w koncu powinnam miec na to czas :) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyno, ja już szczerze wątpię, czy Ty kiedyś spoczniesz na miejscu i będziesz miała czas na czytanie moich wpisów. Widać, że Was nosi po świecie :)
      Ale jak widzisz, na razie nie masz za dużo do nadrabiania.
      A ja na Twoim blogu tak ...
      Pozdrawiam z ponad dwumiesięcznym opóźnieniem, hmmm ....

      Usuń
  26. Ja reż powoli z kolan wstaję...będzie dobrze, musi być!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, za długo nie da się na kolanach. Robią się oddciski :)
      Czas się spionizować!
      Uściski.

      Usuń
  27. Fidrygauko, ja tu wpadam, zeby sie przywitac, bo ostatni tydzien spedzilam na czytaniu Twojego bloga (od poczatku! z komentarzami! ) a tu - zonk... Nic to. Bede cierpliwie czekac.
    Tak czy siak - chcialam Ci tylko powiedziec, ze jestes na szczycie mojej listy blogow i bardzo Ci dziekuje za chwile, ktore u Ciebie spedzilam. Bardzo bardzo serdecznie pozdrawiam i trzymam kciuki, zeby wszystko sie ulozylo.... Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Aniu, takie komentarze niezmiennie dodają mi skrzydeł, choć w sumie to mi się nie mieści w głowie, że ktoś tak od dechy do dechy ...
      Mam nadzieję, że jeszcze coś tu u mnie przeczytasz :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  28. Drogi Pharlapie, tak mi przykro, że dopiero teraz to przyuważyłam - jakoś mi ostatnio nie po drodze było z blogosferą.
    Bardzo serdecznie dziękuję! I postaram się dalej szeptać, co by wpis pochwalny nie był na darmo :)

    OdpowiedzUsuń
  29. "Nie można mieć depresji u boku kogoś, kto nie wierzy w jej istnienie." - rzeczywiście trudna sprawa :) ale faktem jest, że sa ludzie, ktorym nigdy "ból duszy" nie dokuczał... ciężko więc zrozumieć kogoś kogo nie tylko dusza, ale każda sekunda okrutnie boli. Uwielbiam takie domki jak zamieściłas na zdjęciu. patrzę na ten błogi spokój (nawet jeśli jest tylko pozorny) i poukładanie i już jest lepiej. Dobra terapia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, domek (i w ogóle ładne widoki) działają na mnie kojąco.
      A co do zrozumienia kogoś z bolącą duszą, to chyba generalnie jest to trudne. Można się mniej lub bardziej wczuć w cudzą sytuację, ale i tak każdy z nas musi sobie sam jakoś uporządkować wszystko. Czasem wolniej, czasem szybciej. W zależności od zdolności regeneracyjnych 'tkanki duszewnej' :))

      Usuń
  30. Droga Fidrygauko,
    na Twoim blogu jestem pierwszy raz-poprzez Wykop z Nemeczkiem. Natrafiłam na ten wpis i mam do Ciebie prośbę: nie lekceważ depresji. To jest paskudztwo, a lekarz psychiatra naprawdę może pomóc w lepszym spojrzeniu na otaczający nas Świat-i nie trzeba się tego bać. Nie jestem psychiatrą :-), ale sama przeszłam depresję. serdecznie pozdrawiam
    Monika

    http://www.youtube.com/watch?v=d6_8eLGW9hg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniko, dzięki, ale jest już lepiej. W moim przypadku pomogło mi rzucenie się w wir nowej pracy. To była chyba taka pseudo-depresja. Raczej przybicie nadmiarem negatywnych emocji, które dotknęły parę bliskich mi osób.
      Pozdrawiam

      Usuń
  31. Oczywiście, że można mieć depresję przy kanapkach i gaciach. Tylko że tniesz się tak, żeby nie było widać (uda), wyjesz nocą, a w ciągu dnia przy tych kanapkach i ocieraniu glutów działasz jak robot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, ja na szczęście do takiego etapu nie dotarłam. Mówi się, że depresja to choroba ludzi, którzy stracili cel. Może to smutne, ale te kanapki i gacie chyba mnie uratowały, wyznaczając mi niewielkie, banalne cele możliwe do osiągnięcia z dnia na dzień.
      Nie wiem, jak musi boleć, żeby chcieć się ciąć. Jeśli piszesz to z własnego doświadczenia, to bardzo współczuję i mogę mieć tylko cichą nadzieję, że znajdziesz z tego wyjście ...

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!