Searching...
sobota, 5 listopada 2016

Ludzie Chmur

Wpadła do mnie jak po ogień i rzuciła jedną ze swoich domowej roboty 'bomb'.
Wykluta na poczekaniu, podszyta skrajnymi emocjami, rzucona w klasycznym stylu 'możesz-mówić-co-chcesz-ale-zdania-i-tak-nie-zmnienię' decyzja zapadła.
Wracają do Polski.
Tak wiem, to oklepany motyw na moim blogu i z chęcią bym go nie powtarzała, szczególnie w tak krótkim odstępie czasu.
Z tym, że tym razem to naprawdę.
Operacja pod kryptonimem 'Zwijamy Żagle' właśnie się rozpoczęła.
Finał w przyszłe wakacje.

Moja reakcja była podobna do Waszych.
Sole trzeźwiące, hiperwentylacja płuc, kubeł zimnej wody na łeb i jedno wielkie niedowierzanie.
Że po siedmiu latach chudych, po morderczej orce na ugorze, kiedy właśnie pierwsze zielone kiełki zaczęły wypuszczać swoje łebki, kiedy kwiatki zaczęły się wreszcie przeradzać w owoce, kiedy dzieci zaczęły mówić po angielsku, kiedy pensja zaczęła starczać na coś więcej niż opłacenie czynszu oni zdecydowali się tak po prostu to wszystko zaorać, zagrabić, popakować w skrzynki rzeczy pierwszej potrzeby i włożyć niebywałe pokłady energii i zaoszczędzonych zasobów finansowych na ... rozpoczynanie wszystkiego od początku.

Nie próbowałam odciągać jej od tego pomysłu.
Chciałam zrozumieć.
Przebąkiwała coś o skutkach Brexitu, atakach na Polaków, niepewnej przyszłości.
O tym, że jej dzieci nie mają tu żadnych znajomych.
 

Aż wreszcie wypaliła, że jej ojciec jest ciężko chory i ona się boi, że umrze, a jej nie będzie stać na transport ciała do Polski.
 

I to - przyznam - zbiło mnie zupełnie z pantałyku.
Nie podała mi żadnych konkretnych powodów, ale wiedziała, że żadna siła nie zmusi jej do pochowania ojca na jednym z tutejszych cmentarzy.
On musi być tam, bo tam już leży cała jego rodzina.
Dla mnie, osoby niechodzącej 'na groby', nieangażującej się w 'świat zmarłych', niezapalającej świeczek, niechętnej nekrobiznesowi (co nie znaczy, że wymazującej z pamięci tych, którzy byli mi bliscy) perspektywa przearanżowania, żeby nie powiedzieć ponownego (!) przewrócenia do góry nogami
życia pięciu osób 'tylko' z powodu miejsca pogrzebu dziadka, wydała mi się niedorzeczna i absurdalna.
Międliłam temat w sobie przez kolejne parę dni i nocy.
 

Aż pewnego dnia z pomocą zupełnie nieoczekiwanie przyszła mi moja ukochana BBC ...



*****

Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to jak idealne miejsce do osiedlenia.
Ani tym bardziej do zbudowania cywilizacji, która - choć wciąż owiana nimbem tajemnicy i niechętnie ujawniająca swoje zagadki - miała stać się przez sześć wieków jedną z najpotężniejszych w tym rejonie.
Z zachodu pas masywnych i trudno dostępnych szczytów Andów, ze wschodu rozległe dorzecze Amazonki i gęste lasy tropikalne.

Andy, Peru

A jednak to miejsce okazało się strategicznym i wbrew pierwszemu wrażeniu logicznym wyborem. Otoczone zewsząd niełatwymi do pokonania barierami stało się skrzyżowaniem szlaków handlowych łączących ludy andyjskie z plemionami Amazonii.
Góry były idealnym miejscem do budowania bezpiecznie położonych osad, ale to płynące w kierunku Atlantyku rzeki zapewniały szybkie przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Dystans, którego przejście szczytami górskimi zajęłoby tygodnie, skracał się do paru godzin spędzonych na tratwie. 

Pamiątki po nich znajdowano niezwykle rzadko, gdyż w większości handlowali nietrwałymi dobrami codziennego użytku.
Jednym z najpopularniejszych towarów eksportowych był wytwarzany w dorzeczu Amazonki wosk pszczeli. 

Zachowały się zdobione papuzimi piórami ozdoby na głowę a także zmumifikowane zwierzęta. Gliniane instrumenty muzyczne i piękne tkane tekstylia uchylające rąbka tajemnicy. Powtarzające się motywy węży oraz dziwnych żabopodobnych stworów wskazywały na rozwinięty system wierzeń.


Ruiny rotund oraz ślady po belkach sugerujące budowanie niespotykanych wśród innych kultur południowoamerykańskich budowli piętrowych wskazywały na to, że oprócz bycia wytrawnymi kupcami, znali się też na sztuce budowania. 
Strome zbocza gór stanowiły optymalne pozycje obronne. Były także idealnymi miejscami na centra obrzędowe. Kaniony wyrzeźbione przez rzeki, a także położone na różnych poziomach pola uprawne ze specyficznym mikroklimatem były natomiast miejscem do uprawy ziemniaków i kukurydzy.




Życie na skrzyżowaniu dwóch kultur - ludzi wybrzeża i ludzi puszczy podzwrotnikowej uczyniło ich kosmopolitami i wyposażyło ich w to, co najcenniejsze: wiedzę.
O ziołach, tworzonych przez naturę lekarstwach i roślinach halucynogennych.
O wytwarzaniu wyrobów artystycznych, technikach łowieckich i egzotycznych zasobach naturalnych, które można było wykorzystywać do rozwoju własnej cywilizacji.
Cywilizacji, która do dziś stanowi jedną z najbardziej niedostępnych zagadek Południowej Ameryki.

Mimo, że ich osiedlenie się na szczytach Andów miało nastąpić w VIII wieku naszej ery, nie zostawili po sobie żadnych pisanych dowodów swojego istnienia.
Lub zostawili je w formie, której nikt do tej pory nie może rozszyfrować, w postaci khipu - sznurkowych 'naszyjników', uważanych pierwotnie za prymitywne liczydła. 
Różnorodność węzłów i kolorów, grubość sznurków, skomplikowane sploty, nieregularne odległości między poszczególnym wiązaniami mogą jednak wskazywać na, odnajdowany często w miejscach pochówku, dużo bardziej wyrafinowany rodzaj przekazu.

 
Oznaczające węzeł słowo 'khipu' pochodziło z języka inkaskiego. Podobnie jak Chachapoya - nazwa andyjskich 'kupców i kosmopolitan' nadana im przez Inków.
Nawiązywała ona do zamieszkałych przez to plemię terenów, ukrytych na szczytach gór, wiecznie spowitych we mgłach unoszących się znad tropikalnych lasów.
Ludzie chmur (the people of cloud/ the warriors of the clouds) nie byli jednak wyłącznie spolegliwymi handlarzami.

Pierwszym wiarygodnym źródłem informacji o ich istnieniu były zapiski hiszpańskich konwiskadorów. Kronikarz Antonio Calancha, który udał się na zamieszkiwane przez Chachapoya terytoria w 1638 roku, opisał ich jako walecznych i nieposkromionych wojowników , posiadających rozległą wiedzę ezoteryczną zielarzy i czarnoksiężników, żyjących w komunie niedowodzonej przez żadnego konkretnego przywódcę.

Niepokorni i niezależni, wybierali sobie za wodzów - jedynie na czas wojny -  tych najodważniejszych, zuchwałych i niebojących się wyzwań.

I ten właśnie egalitarny model struktury społecznej, jaką stanowili, stał się najprawdopodobniej przyczyną ich unicestwienia.
Zanim jednak zostali (nie bez zaciętej walki) pokonani przez Inków i zdziesiątkowani przez nawiezione przez hiszpańskich misjonarzy choroby zdołali zbudować jedną z najbardziej intrygujących cywilizacji Ameryki Południowej.

Ich istnieniem zainteresowano się ponownie dzięki temu, co zachowało się po nich najlepiej czyli ... kościom, odkrytym przez - wiedzionych tropem dziewiętnastowiecznych podróżników - szabrowników.
Jednym z najbardziej zdumiewających były krypty umiejscowione na stromych pionowych (sic!) zboczach La Petaca. 
Naturalne nisze wyżłobione w piaskowcu mogły być pierwotną inspiracją, jednakże groby nosiły na sobie liczne ślady ludzkiej interwencji, takie jak dobudowywane ściany, czy wygładzone brzegi, świadczące najprawdopodobniej o wielokrotnym odwiedzaniu. 





Widoczne gdzieniegdzie drewniane przęsła sugerowały, sposób w jaki Chachapoyas wspinali się w trakcie odprawiania rytuałów pogrzebowych.
A jednak fakt zbudowania tak wielu grobowców (chullpas) w niemalże niedostępnych miejscach, spędza sen z powiek współczesnym archeologom, odzianym w wysokiej klasy sprzęt wspinaczkowy, odbywających swoje trzystumetrowe wspinaczki w asyście najlepszych instruktorów trekkingu.


jedna ze ścian, na których znaleziono ukryte w skalnych alkowach i niszach grobowce

 archeolog dr Jago Cooper

Poszukiwaczy odpowiedzi na pytanie: 'jak?' dręczy też kwestia: dlaczego?
Jakie znaczenie mieli zmarli dla swoich następców, że wkładali oni tak wiele energii w umieszczenie ciał na zboczach gór i wielokrotne ich odwiedzanie?

Więcej światła na kulturę i niezwykłe zwyczaje pogrzebowe plemienia Chachapoyas rzuciło kolejne odkrycie w Laguna de los Condores, gdzie zupełnym zrządzeniem losu (przy usuwaniu zwalonego w poprzek drogi drzewa)  w jaskini znaleziono dwieście mumii.
Dla postronnego widza zarówno skalne alkowy, z misternie poukładanymi kośćmi (co sugeruje, że mogły zostać one oddzielone od ciała przed umieszczeniem ich w skalnych niszach), jak i niewielkie, skulone z związane postronkami mumie mogą wyglądać upiornie.
Dla znawców tematu to jednak niezwykły dowód, na to jak troszczenie się o zmarłych było ważne dla kultury Chachapoyas.


Groby zawierały nie tylko skrupulatnie poukładane, często pogrupowane według (jak każą antropologiczne spekulacje) rodzinnego klucza, ale też sarkofagi.
Sposób, w jaki ludzi chowali swoich zmarłych od zawsze symbolizował i pomagał późniejszym odkrywcom identyfikować hierarchię społeczną.
Chachapoyas zdawali się być nad wyraz egalitarni w swoich poglądach, jako że nie znaleziono nigdzie grobów czy bardziej okazałych miejsc pochówku, które wskazywały by na królewskie lub chociażby 'wodzowskie' pochodzenie zmarłych. Nie ma też miejsc świadczących o pochówkach niewolników.



  Stojące na wypustkach skalnych antropomorficzne w formie sarkofagi sporządzane były z kamieni i mieszanki gliny z trawą. Z osobliwie dużymi nosami i płaskimi twarzami robione były niemalże według wystandaryzowanej normy, mając za dekoracyjne formy jedynie wąskie wzorzyste paski namalowane farbą zrobioną z tlenku żelaza. 
Umieszczenie ich na zboczach gór miało znaczenie strategiczne - ciała i mumie chronione były przed niszczycielską siłą pogody i przyrody. Tworzone zaś przez naturę naturalne bariery (nie tylko w postaci skał czy porastających wszystko chaszczy, ale też np. chętnie osiedlających się w sarkofagach pszczół) stanowiły dodatkową ochronę.
I było też swojego rodzaju manifestem, punktem orientacyjnym i znakiem rozpoznawczym dla innych plemion.

Podobnie jak sześciometrowe mury Yalape - miejsce odprawiania obrządków religijnych czy forteca Kuelap.
Budowle te miały być widoczne z daleka i oznajmiać przybyszom, że to terytorium należy do ludzi, którzy nie muszą się ukrywać.
I choć - jak chcą zapisy hiszpańskich misjonarzy, którzy jednak posiadali te informacje z drugiej ręki - Chachapoya byli ludźmi jasnej karnacji i blond (!) włosów i mogli w pokrętny sposób być potomkami Europejczyków, w ich architekturze nie było jakże częstej w euroazjatyckich kulturach manifestacji władzy. 

romby miały symbolizować jaguara, a zygzak węża

Kuelap - wejście


Chachapoyas nie budowali pałaców, nie stawiali świątyń, zdawali się nie mieć silnie zróżnicowanej hierarchii społecznej. Pracowali kolektywnie, stawiali budowle użyteczne dla ogółu. Budowali razem, by trzymać się razem.
W odnalezionych ruinach (choć szacuje się, że jest to jedynie ok. 5% tego, co mogło się zachować lub wciąż czeka na odkrycie) nie ma śladów fortyfikacji, celebrowania wojen, czy składania ofiar.

A jednak budowle te wskazują na to, że Chachapoyas nie byli tylko pasywnymi kupcami.
Otoczona 600-metrowym murem osada Kuelap początkowo uważana była za fortecę.
Niektóre z kamieni, użyte do jej wybudowania ważyły aż do trzech ton i były dziesięć razy większe od tych, z których zrobiono egipskie piramidy. 



Wejście, początkowo szerokie i przyjaźnie zapraszające do wnętrza, zwężało się tak, by na końcu przez otwór w ścianie mogła się przecisnąć tylko jedna osoba. Po drugiej stronie były dodatkowe okrągłe fortece, z których z łatwością można było zaatakować niechcianego przybysza, któremu udało się przecisnąć przez przepust.



 
Wybudowanie Kuelap musiało zająć wieki i wymagało ciągłych poprawek i ulepszeń.
Prowadzone wciąż badania archeologiczne, wskazują jednak na to, iż nawet, jeśli była to swojego rodzaju fortyfikacja, to głównym jej przeznaczeniem było obchodzenie rytuałów religijnych, o czym świadczy chociażby potężna liczba wtórnych grobów, wbudowanych w jej ściany. 
Laikom pozostaje wierzyć intuicji archeologów, antropologów i historyków, że okrągłe cytadele nie były flankami obronnymi, lecz de facto miejscami, gdzie Chachapoya świętowali, odprawiali rytuały religijne i praktykowali magię.
Gdzie spotykali się by celebrować swoją kulturę i gdzie ... przynosili swoich zmarłych w tekstylnych torbach, co by tłumaczyło, dlaczego mumie zmarłych były powiązane i zwinięte w swojego rodzaju kokony, wraz z instrumentami muzycznymi i przedmiotami codziennego użytku.

 związywanie zwłok miało ułatwiać przenoszenie 'paczki' z miejsca na miejsce






W Kuelap, jak na ironię, lub może właśnie jako oczywistość, odnaleziono ciała ponad dwustu osób niepochowanych w tradycyjny dla Chachapoyas sposób.
Biorąc pod uwagę, jak rygorystycznie przestrzegali oni swoich rytuałów pogrzebowych i troszczyli się o swoich zmarłych, mogło to oznaczać tylko jedno: brutalną masakrę z rąk największych wrogów Chachapoyas - Inków.

Inkowie byli dla Ameryki Południowej tym, czym Rzymianie dla Europy.
Gwałcili, rabowali, sycili wszelkie pożądania.
Budowali drogi, zdobywali terytoria i podbijali okoliczne plemiona.
Chachapoyas, pokojowo nastawieni, nie zorientowani na walkę, wzbudzający zazdrość Inków nie tylko dostępem do rzek, ale znajomością handlu, wiedzą i władzą sprawowaną na rozległych terenach, musieli zapłacić potężną cenę i zginąć za swoją wolność. 
Nie odbyło się to bez potężnego oporu. Inkowie najeżdżali osady Chachapoya dwukrotnie.
Ich okrutną polityką wobec okupowanych ludów było rozpraszanie ich po jak najodleglejszych krańcach swojego królestwa.
Pokonani, zdziesiątkowani, rozproszeni, częściowo wygnani w rejony jeziora Titikaka, walczący z chorobami zakaźnymi przyciągniętymi przez konkwistadorów Chachapoyas wymarli, pozostawiając po sobie tak wiele i tak niewiele.

Na szczytach Andów, po Ludziach Chmur zostały tylko chmury.




Czy archeologom udało się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Chachapoyas poświęcali tyle uwagi swoim zmarłym?
Według Dr Sonii Guillen, peruwiańskiej antropolog specjalizującej się w badaniu mumii, Chachapoyas chcieli za wszelką cenę zatrzymać przy sobie żywe wspomnienia o zmarłych. W świecie bez fotografii, bez filmów, komputerów i kart pamięci, odwiedzanie, odświeżanie, przearanżowywanie ułożenia zwłok i przenoszenie ich w różne miejsca, zapewniało nieustanny kontakt z bliskimi im zmarłymi.
Traktowanie ciał zmarłych z niebywałym pietyzmem, delikatnością, wrażliwością było dziwacznym dla nas, współczesnych, przejawem uczuć i wielkiego szacunku.
Było też, znamiennie, ważnym sposobem pokazania innym, że twoi przodkowie są z tobą. Podkreślają prawo do ziemi, na której mieszkasz.
Swoją obecnością definiują i naznaczają terytorium.
Stanowią korzenie nie tylko jednostek, ale całych społeczeństw.


*****
Być może niektórzy potrzebują mieć swoich zmarłych przy sobie i zaznaczać swoje terytorium dla potomnych.
Ja nie jestem Człowiekiem Chmur.
A Ty?


 sobota, 5 listopada 2016

Temat ładnie się zgrał z moimi corocznymi okołohaloweenowymi rozważaniami.
Polecam (jeśli uda się Wam gdzieś na nią natrafić) świetny, czteroodcinkowy dokument BBC pt. Zaginione Królestwa Ameryki Południowej (Lost Kingdoms of South America).


źródła informacji:
People of the Clouds 

An overview of Chachapoya Archaeology and History

19 comments:

  1. Nie jestem. Bardzo nie jestem.

    PS Fascynujaca historia. Ta o Chmurach, bo racjonalnosc ludzkich wyborow ... jak sobie poscielisz i ulozysz piernaty, tak sie wyspisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życząc rzeczonemu panu długich lat w życiu i zdrowiu, zastanawiam się, co by było, gdyby jednak mu się zmarło przed przyszłymi wakacjami ...
      Może jak po prostu o wszystkim nie wiem, a powody są jeszcze jakieś inne.
      A historia faktycznie fascynująca.
      Nie tylko plemienia, ale też odkrywania jego śladów.
      Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że komuś się chciało budować na takich wysokościach.
      Mi się czasami pod górkę do domu nie chce podejść :)

      Usuń
  2. Absolutnie nie mam potrzeby posiadania zmarlych w zasiegu reki. Gdybym miala to pewnie zorganizowalabym sobie taka polke pamieci, na ktorej stalyby urny z prochami gdzies w domu. Nie rozumiem tego przymusowego odwiedzania grobow 1ego listopada. Pamiec o moich najblizszych mam w sercu i nie musze czekac do konkretnego dnia zeby ich pamietac, wspominac. Bardzo czesto opowiadam historie w ktorych przewijaja sie moi dziadkowie, rodzice i reszta niezyjacej juz rodziny. Na tym moim zdaniem polega pamiec i szacunek dla zycia.
    Szacunek dla zycia - to dla mnie kluczowe slowa. Szanowalam i kochalam ich jak zyli, szanuje ich opowiadajac o nich teraz jak juz nie zyja.
    Ale polerowac kamien do blysku, ustawiac kwiatki i znicze raz w roku?
    Po co? Komu? Zmarly tego nie widzi, podobnie jak i nie slyszy moich opowiesci. To wszystko robimy dla siebie, nie dla nich a czesto na pokaz, dla reszty swiata "niech widza, ze mnie stac..."
    Ile to ma wspolnego z pamiecia o zmarlych?
    Nie wiem, moim zdaniem niewiele.
    A juz przestawiac zycie dzieciom tylko z powodu ewentualnej smierci ich dziadka to dla mnie zupelnie kosmiczny pomysl.
    Nie wyobrazam sobie zebym przywiazala moje dziecko do mojego grobu, dlatego wszyscy juz teraz wiedza, ze grobu nie bedzie. Moje prochy beda gdzies rozsypane, wystrzelone w powietrze w formie fajerwerkow, ale na pewno nie bedzie grobu i obowiazku odwiedzania go.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy trzymanie urn z prochami w domu czy ogródku też jest dla mnie trochę 'creepy' :) i kojarzy mi się głównie z jakimiś wątkami komediowymi (jakimś dziwnym trafem rozsypywanie, czy przypadkowe spożywanie prochów zdaje się być wdzięcznym motywem, który widziałam już z parę razy).
      Też jestem zwolenniczką okazywania szacunku w pamięci, w opowieściach (też blogowych :)), w anegdotach.
      Ostatecznie nie mam nic przeciwko małemu 'grobikowi' dla urny na cmentarzu komunalnym (na angielskich przykościelnych cmentarzykach chyba już nie organizuje się pogrzebów), z ładnie przyciętą trawką, bez konieczności odwiedzania przez kogokolwiek.

      Usuń
  3. Nie, nie jestem. Może jest to związane z brakiem wiary? Nie wiem. Nie zalezy mi na tym, gdzie sama spocznę na wieki wieków. Dla mnie życie jest tu i teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja odwrotnie. Nie jestem zainteresowana tym, co po mnie i po moich bliskich zostanie gdzieś tam w ziemi, właśnie ze względu na wiarę. Wierzę, że moje ciało to tylko coś chwilowego :)

      Usuń
    2. U nas wiary nie brak, ale grobów nie będzie. Ja chciałabym zapisać swoje szczątki studentom medycyny - niech się uczą fachu.

      Usuń
    3. Widzisz, i to jest właśnie ciekawe, że mimo mojej (pozornej?) obojętności wobec tego, co się stanie z moim ciałem po śmierci, wersja z zapisaniem ciała na cele medyczne jakoś mnie uwiera.
      Oczywiście nie dlatego, że jest zła. Wręcz przeciwnie - jest niesamowita, logiczna, szlachetna i praktyczna.
      Ale jakoś (tak zupełnie irracjonalnie) nie mogę tego 'przełknąć', co tylko potwierdza, jak bardzo nasz sposób myślenia uwikłany jest w pajęczynę skojarzeń, uprzedzeń, schematów i stereotypów utrudniających zmianę poglądów.

      Usuń
  4. Widziałam kiedyś w telewizji program o społeczności, dla której coroczne ekshumacje i pielęgnacja zwłok bliskich są elementem kultury...
    Dla każdej chyba społeczności zwyczaje związane ze zmarłymi są w jakiś sposób ważne. Ale ja też nie czuję tego tematu. Pielęgnowanie zwłok, czy grobów jest dla mnie pozbawione sensu. Najbardziej podoba mi się kremacja i wysypanie prochów w miejscu ważnym dla zmarłego. Gdybym mogła, to tego właśnie życzyłabym sobie dla swoich szczątków. Zawsze ceniłam sobie wolność;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do rozsypywanie prochów, to mam z tym jeden problem. Gdyby wszyscy tak je rozsypywali, gdzie się da, to prędzej czy później byśmy się na to natykali, a ja jakoś niekoniecznie mam 'zapędy hinduistyczne' (jak to widziałam onegdaj w Varanasi, gdzie na przestrzeni parudziesięciu metrów w Gangesie się myto, prano ubrania i wrzucano świeżo spalone zwłoki. Pewnie to niechęć na poziomie mentalnym, bo z chemicznego punktu widzenia, to i tak pierwiastki. No ale jednak jest to dla mnie jakaś bariera myślowa (swoją drogą kiedyś czytałam burzliwą dyskusję na ten temat, bo właśnie obywatele UK, wyznający hinduizm domagali się prawa do rozsypywania prochów i pomysł spotkał się ze sporym sprzeciwem).
    W każdym razie ... nie chciałabym nosić ze sobą zmumifikowanego członka rodziny na uroczystości rodzinne.
    Ani też przewracać życia całej rodziny ze względu na nieuchronny, ale na razie bliżej niezdefiniowany pogrzeb.
    No chyba, ze powody są jeszcze jakieś inne, a pogrzeb to tylko pretekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale na co natykali? Przecież to tylko proch: wsiąknie z deszczem w ziemię, albo wiatr rozwieje... Trudno to odróżnić od innych ziemskich pyłów. Dużo to bardziej ekologiczne i higieniczne niż zakopywanie marwego ciała w wyściełanych trumnach. Nieprzyjemne może być natykanie się na tak pogrzebane zwłoki za kilkaset lat...

      Usuń
    2. Ja wiem, że to tylko pierwiastki i związki chemiczne, ale na poziomie podprogowym mi się jakoś te pozostałości mieszają np. z zupą :)
      Na poziomie racjonalnym, to się absolutnie zgadzam - np. zalane cmentarze podczas powodzi. Koszmar!
      Może więc mumifikacja nie jest taka znowu zła :))

      Usuń
  6. Dlaczego Chapapoyas poświęcali tyle uwagi i wysiłku swoim zmarłym?
    Nie wiem, ale nasuwa mi się poniższa refleksja.
    Pierwotne cywilizacje wiekszość czasu wolnego od zajęć zwiazanych z pracami koniecznymi wykonania żeby przeżyć, spedzały na ceremoniach o charakterze religijnym lub kulturalnym. Opieka nad zmarłymi dobrze wpisuje się w ten model.
    W wyniku postępu (zwanego cywilizacyjnym) czas ten spędzany jest na gromadzeniu pieniedzy i przedmiotów oraz biernej rozrywce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno się z tym nie zgodzić. Ogólna (czyt. statystyczna, bo przecież są wyjątki) bezrefleksyjność współczesnych ludzi jest dość przerażająca. A na pewno by się taką wydała Chachapoyas :)
      Szybkość życia, mnogość i ulotność informacji, które po sobie zostawiamy (nie ogarniam fenomenu Twittera, a już Snapchat, to dla mnie absurd nie do pojęcia) jest tak naprawdę smutna.
      Ja może nie zachwycam się (choć zachwycam, przecież) obrządkami pogrzebowymi Chachapoyas, ale jak patrzę nie tak daleko wstecz - w epokę wiktoriańską, to widzę, jak postęp cywilizacyjny miesza się regresem. Ile wtedy tworzono chociażby przedmiotów codziennego użytku, które były piękne, wycyzelowane, oryginalne i niemasowe. W pewnym sensie Anglia wciąż jeszcze jest tego świadectwem.
      Można mieć też refleksję 'w drugą stronę', że niestety cywilizacja Chachapoyas jednak nie przetrwała, a te, które skupiały się na postępie chociażby technicznym - tak.
      Chyba nie ma tu prostych recept, a znalezienie balansu, to nie lada sztuka...

      Usuń
  7. Serial jest super, bylam grzeczna to Mikolaj mi pod choinke przyniesie.
    W sprawie pochowkow, jako archeolog powiem ze lepiej zostawic tu slad po nas dla przyszlych pokolen :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serial jest naprawdę niesamowity.
      Ja chyba jestem bardzo niegrzeczna, bo dostaję same świeczki, kubki i balsamy do ciała, których (Jako żywo, Mikołaju, miejże oczy, miejże litość!) nie używam.
      Może w tym roku postaram się bardziej :)
      Tak, Pani Archeolog (no proszę, no proszę!) ma Pani rację. My, frakcja krematoryjna, wychodzimy na strasznym międzypokoleniowych samolubów :)
      A może przyszli archeolodzy nie będą przekopywać ziemię, tylko ... blogi? ;)

      Usuń
  8. Świetny tekst, bardzo interesujący i dający do myślenia. Mam wrażenie, że kiedyś sie więcej dbało o zmarłych niż dzisiaj. Sama jestem z tych niecmentarnych tzn czasami chodzę tam na spacery, by pomyśleć. Po śmierci chciałabym by mnie spalono, prochy wrzucono do ziemi i w ich miejscu zasadzono drzewo. Najlepiej olbrzymi klon, albo wierzbę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki.
      Teraz świat goni, to prawda. Na zmarłych (i na refleksje czy inne 'bezproduktywne' rzeczy) brakuje czasu. Choć jak tak się dobrze zastanowić, to tyle tego czasu marnujemy, że 'na jednego zmarłego by starczyło' :)
      Wydaje mi się, że to też zasługa coraz mniejszej religijności czy szerzej pojętej duchowości. Kiedyś troska o zmarłych wiązała się też ze strachem przed duchami zmarłych, w których wpływ na nasze życie wierzy już raczej mało kto.
      Na moim miejscu może wyrosnąć czereśnia lub araukaria :)))

      Usuń
  9. Droga Fidrygauko .. to pierwsze zdjęcie u Ciebie w notce u góry wydaje mi się jest z jednej z najwyżej położonych przełęczy na Inca Trail spórz czyż nie
    https://peregrinopl.wordpress.com/2015/07/30/inca-trail-peru/#jp-carousel-2061

    bardzo ciekawie się czytało ... a podobny dylemat, który najpierw opisałaś sprawie, że jestem już jedną nogą w Polsce . .czas pokaże co dalej
    gorąco pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!