Searching...
piątek, 30 marca 2012

Gangsterka

Kiedy Gang Synowych wykluwał się wspólnymi siłami paru blogerek, moją pierwszą myślą było: Zapisuję się!
Myślę, że dziewczyny by mnie przyjęły :)

Ociągałam się jednak.

Nie umiem pracować w zespole (choć oczywiście w każdym CV kłamię bezczelnie, że "I value teamwork and always work effectively with a group of people to contribute to overal success of the team :)).
Później miałam zakusy na startowanie w konkursie, ale po pierwsze przegapiłam deadline, po drugie ... ogarnęły mnie wątpliwości, czy mam kwalifikacje na rasową gangsterkę.
Bo przecież sam fakt bycia synową nie predestynuje :)
Choć napięte i traumatyczne kontakty z teściową już chyba tak.

Stwierdziłam jednak, że oficjalne wstąpienie w szeregi Gangsterek może okazać się dla mnie zgubne.
Czułabym się zobligowana, żeby tę moją nieszczęsną teściową obsmarowywać, przez co bym się jeszcze bardziej nakręcała.
A tego chciałam uniknąć, nakręcona już bowiem jestem wystarczająco i wszyscy wokół muszą mi powtarzać (przynajmniej raz do roku, gdy odbywa się oficjalna wizyta), że na teściowej świat się nie kończy.
Ograniczyłam się zatem do czytania i komentowania :)


Problematyka jednak jest mi bliska.
W chwili obecnej nawet przerażająco bliska.
Na wyciągnięcie ręki, by tak rzec :)
Ale zacznijmy od początku (coś czuję, że może mi znów wyjść tryptyk :))

Początek nie wróżył nic złego.
Nie wróżył, albowiem teściowa, z racji mieszkania 300 km od Warszawy w ogóle nie pojawiała się na horyzoncie.
Historia mojej miłości, najpierw ospała, później mknąca z prędkością światła (oświadczyny na pierwszej randce, po 7 latach mocno zdystansowanej i powierzchownej znajomości, uwieńczone ślubem po 9 miesiącach) jest o tyle istotna, że teściową przed ślubem widziałam dwa razy.
"Widzenia" czyli parunastogodzinne wizyty, z czego mniej więcej połowa to był nocleg :)) miały na celu:

1. prezentację tej, co zatrzymała drogiego syna w stolicy, zamknąwszy mu drogę do cichego i spokojnego życia w rodzinnej wsi,
2. prezentację rodziców tejże i omówienie szczegółów ślubu (dużo tego nie było, bo ślub organizowaliśmy sobie sami :))

Nie trzeba zbytnio główkować, by wiedzieć, że było to zdecydowanie niewystarczające, by zbudować jakąkolwiek relację między mną a 'mamusią'.

Owszem zdarzyło mi się parę razy spotkać osoby, z którymi 'zaiskrzyło' tak, że już po 20 minutach rozmowy miałam wrażenie, że znamy się od wieków, ale większość przyjaźni wzięła się jednak ze wspólnych 'kradzieży koni'.
Moje idealistyczne postrzeganie świata tudzież stan permanentnej intoksykacji zwany zakochaniem, nastrajały mnie bardzo optymistycznie.
"Te wszystkie dowcipy o teściowych - to gruba przesada! Jeśli się tylko chce, to można mieć normalne relacje." - myślałam.

A ja chciałam.
Podjęłam mocne postanowienie pokochać serdecznie mamusię TAKIEGO FACETA.

Ona też najwyraźniej chciała.
Po ślubie oznajmiła m bowiem: "Ty już jesteś nasza!"

To czułe przyjęcie mnie na łono rodziny odczytałam jako wyraz akceptacji.

Byłam jednak w duuużym błędzie.
"Nasza" oznaczało bowiem, że teraz już można jej zwrócić uwagę, że się ubiera nie tak jak na wiejskie oczekiwania przystało ("Czarna koszulka, jak na pogrzeb, kto to widział, by tak w biały dzień paradować!").
Że można jej wydawać polecenia ("Weź no dziecko złóż to pranie, bo już godzinę temu wyschło").
Można komentować i podważać każdą podjętą przez nią decyzję, wejść o 6 rano do pokoju w którym 'nasza' śpi i zamaszyście odsłonić okno, bo kwiatki muszą mieć światło, krytykować sposób wychowywania dzieci, wybór miejsca pracy, styl urządzania domu.
Przy "naszej" można przeparadować w samej bieliźnie i puścić bąka bez krępacji.
"Nasza" oznaczało swojskość, spoufalenie, brak dystansu i klepanie jęzorem, co ślina na język przyniesie.

Od razu spieszę z wyjaśnieniem pewnej kwestii.
Jestem z miasta, to widać.
Ja jestem z miasta, to słychać.
Jestem z miasta, to widać, słychać i czuć.
I jeszcze raz ...
Jestem miastowa na wskroś i nic na to nie poradzę. Nawet się wstydzić tego nie będę. Na dodatek jeszcze Warszawianka :)
Paniusia co się zowie.
Co nie znaczy, że nie lubię ludzi ze wsi.
Znam bardzo dużo ludzi ze wsi (chociażby z rodziny mojego męża), wśród których się super spędza czas. Na luzie, bez zbędnego owijania w bawełnę, pogodnie, bezproblemowo.
Prostych, ale nie prostackich.
Moja rodzina też pochodzi ze wsi i choć z pradziadkowego gospodarstwa nic już nie zostało, choć Zalesie niedługo pewnie stanie się dzielnicą Warszawy, to ja wciąż pamiętam jeżdżenie wozem drabiniastym na sianie w czasie żniw, 'chowanego' w pszenicy (oj piekliła się babka, piekliła :)), zajadanie się malinami prosto z krzaka, koguta goniącego mnie po podwórku, wspinaczkę po jabłonkach w sadzie, skoki i tarzanki w stodole, ziemniaki ze skwarkami i kwaśnym mlekiem jedzone pod kasztanem i pajdziochy wiejskiego chleba z masłem, ogórkami, pomidorami, solą i pieprzem.
Nie mam problemu z jeżdżeniem na wieś, z bawieniem się na wiejskich weselach (o ile mi nie każą dawać się obmacywać po kolanach w ramach zabaw oczepinowych - co już i tak mi nie grozi :), ani tańczyć z zalanym w trupa wujkiem), 'swojskimi' zapachami, przyśpiewkami ludowymi, i tym podobnymi klimatami.

Męczy mnie natomiast 'wiejska mentalność', cechująca pewne osoby, często niezależnie od miejsca zamieszkania.
Świętoszkowato-zabobonne zdziwienie, kurczowe trzymania się jednego utartego schematu (Indyk z ananasem? Oj długo by gębę przyzwyczajać!), paniczny strach przed ostrym jęzorem sąsiadek, służalczość wobec proboszcza, poczucie humoru a'la Świat wg Kiepskich i wiecznego mówienia o sobie per 'wsiowa baba' (jakby desperacko błagając o zaprzeczenie).

Jak się łatwo domyślić na tym tle zaczęły się pojawiać pewne zgrzyty.
Po paru kubłach 'zimnej wody' wylanych na mój wyfiukany, wypachniony, miastowy łeb oprzytomniałam nieco i zrozumiałam, że łatwo nie będzie.
Wciąż jednak mówiłam sobie: Nie, nie, nie budźcie mnie! Śni mi się tak ciekawie. Jest piękniej w moim śnie niż tam, na waszej jawie :)
Nadal z pełna zapału wierzyłam, że mi się uda.
Że przecież szanuję, że się dostosowuję, że chwalę, że rozmawiam, że prezenty przywożę, że synka kocham nad życie.
Że rozumiem, jak kobieta kobietę.


Zęby zacisnę, głupią uwagę puszczę mimo uszu, zeżrę tłusty bigos na śniadanie, choć mi się marzy serek wiejski z chrupkim chlebkiem, pójdę popilnować dzieci w piaskownicy razem z mężem, by sąsiadki nie gadały, że kto to widział by chłop sam po wsi latał.
Pozmywam, przyniosę, ugotuję.


Niestety sympatii 'mamusi' sobie nie zaskarbiłam.
Już chociażby życzenia ślubne powinny mi dać do myślenia.
Co bowiem się życzy młodej parze?
"Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, powodzenia, dzieci, pieniędzy ..."
Czegokowiek.
Po prostu życzy się komuś dobrze.
Ja nie otrzymałam życzeń, tylko instrukcję: "Tylko dbaj o niego dziecko, bo to dobry chłopak" :))

Później miały miejsce inne, ciekawsze wystąpienia.
Jak chociażby to, kiedy w czasie kolejnej wizyty w Londynie, jadąc z moim mężem autobusem wybuchnęła płaczem (autentycznym płaczem z krokodylimi łzami) i szlochając wystękała:
"J-j-ja-ja ci s-s-s-sy-sy-nu współ-czu-ję taaa-kiej żoooo-nyyyy, buuuuuuuuuuuu".
Mój mąż wybuchnął takim śmiechem, że pół autobusu spojrzało, ze zgorszeniem.
Mi jednak (jak mi zdał relację, wbrew błaganiom mamusi, by mi nic nie mówił) nie było już tak bardzo do śmiechu.

Ileż ja się naanalizowałam, naszukałam przyczyn tej niechęci, napróbowałam się przypodobać ...
Bez skutku.

Wiele, oj wiele mam ci ja wad.
Nie jestem chodzącym ideałem - potwierdzi to każdy, kto mieszka ze mną pod jednym dachem.

Ale - musicie mi uwierzyć na słowo (to nie blogowa autokreacja :)) - jestem osobą lubianą.
Dlatego trudno mi pojąć, że ktoś tak mnie tak sobie bezinteresownie i bezpodstawnie nie lubi.
Bo tak!

Jako że każdy człowiek jest w mniejszym lub większym stopniu egoistą, moje urażone ego po paru latach ignorowania gorzej lub lepiej skrywanej antypatii się zbuntowało.
Po kilku traumatycznych spotkaniach rodzinnych (przyjazdy moje do niej, lub jej do mnie) kończących się nieuchronnie jakąś mniej lub bardziej dziką awanturą, przestałam się starać.
Rosnąca we mnie z roku na rok niechęć nie ułatwiała kontaktów.

I mimo, że staram się sobie za każdym razem powiedzieć: to przecież mama mojego męża, babcia moich dzieci, kobieta, która miała ciężkie życie, osoba z kompleksami, na które ja nie mam antidotum, to jest mi naprawdę ciężko entuzjastycznie podejść do kolejnych wizyt.
Co prawda z wiekiem uczę się trudnej sztuki ignorowania pewnych zachowań i niereagowania przez pryzmat emocji (tylko racjonalnego myślenia :))
I może dlatego jak na razie te 5 dni wspólnego przebywania pod jednym dachem przeleciały nad wyraz spokojnie.
A może dlatego, że ... długo siedzę w pracy i najzwyczajniej w świecie nie było kiedy się pokłócić? :-D
Zobaczymy, co przyniesie ze sobą weekend ...



piątek, 30 marca 2012





 veni23
2012/03/30 09:35:38
W sumie to ciekawe, bo ja też z teściową nie najlepiej się dogaduję, ale to są tak zupełnie różne od Twoich problemy, że to aż niesamowite :D
Swoją drogą zastanawiam się, jak młodzież nakłonić do życia klasztornego, bo wredna z natury jestem, a jak to tego jeszcze zostanę teściową, to już kuniec świata ;)
2012/03/30 09:43:01
To, że ta kobieta jest Twoją teściową, to akurat przypadek. Ludzie mają różne charaktery, niezależnie od tego, w jakich rolach są obsadzeni. I niezależnie czy to jesteś Ty, czy była by synową inna kobieta - Twoja teściowa zachowywała by się podobnie. Tak jak piszesz - można być człowiekiem prostym, ale prostakiem???
Nie cierpię stereotypów. Że jak teściowa, to musi być wredna, jak Cygan to złodziej, jak synowa to suka, a jak Hiszpan to gorący. To proste uogólnienia.
Dzisiaj jesteśmy synowymi, jutro będziemy teściowymi, a pojutrze może Hiszpanami... ;))) Dlatego lepiej może dziś nie wieszać psów na nich, bo pojutrze powieszą na nas...
Życie w ogóle wymaga wielu kompromisów, chyba że jesteśmy milionerami żyjącymi na własnej wyspie.
Tydzień z osobą nielubianą, acz konieczną w naszym życiu, to tylko malutki ułamek chwil spędzonych na tym świecie. Wytrzymasz. Zwłaszcza, że jesteś u siebie i Ty tu rządzisz! Trzymaj się!

2012/03/30 10:27:48
po pierwsze primo - Gang przyjąłby Cię z otwartymi ramionami i w radosnym kurcgalopie, co na 300% potwierdzi każda Gangsterka, która do Ciebie przychodzi. Po drugie primo - masz nas na fb, więc boczna szpalta zupełnie zbędna :)). Po trzecie primo - tak jak rzekłaś między prostotą a prostactwem jest różnica, a wieś to stan umysłu. Po czwarte - to, że kochasz mężczyznę, nie oznacza zaraz obligo kochania całej jego rodziny, szkoda, że rodzinom tak trudno przyjąć to do wiadomości. Po piąte - trzymaj się dzielnie jak dotąd i pomyśl, że mamunia na szczęście jest tak daleko, że coniedzielne obiadki Ci nie grożą :)) Trzymam kciuki za weekend :)
2012/03/30 10:48:09
To jest ciężki temat. Jednak tak długo, jak mąż stoi murem za Tobą, to raczej można ją traktować jak swego rodzaju folklor.
Bez obrazy oczywiście...
Pozdrawiam :)

2012/03/30 11:08:04
Jeny ten bąk teściowej jest bardzo przemawiający do wyobraźni... Zgadzam się, że wieś to stan umysłu. Trzymaj się i bądź sobą :-)

2012/03/30 11:41:50
@Veni, musisz nad sobą pracować, bo z namawianiem na życie klasztorów może ci nie wyjść :-D

@Rest, właśnie ten aspekt zostania teściową mnie przeraża :)
Bo też pewnie stanę się 'przypadkową' osobą w życiu partnerów moich dzieci. Wiem, że nie jest łatwo zbudować relacje, jeśli druga strona nie chce (ty masz już doświadczenie z tej drugiej strony), ale ja naprawdę chciałam i to, że mój mąż utrzymuje z nią dość częste kontakty, to w pewnym stopniu moja zasługa. On się wyprowadził z domu w wieku 14 lat, do technikum ... z internatem, byle by dalej od domu.
Z resztą jej druga synowa to moje totalne przeciwieństwo. Mieszkają dw domy od siebie i widuje się rzadko i w przelocie :)

Tydzień można wytrzymać. A trzy? ;-P
No i w kwestii rządzenia to nie jestem taka pewna. Chyba dla dobra sprawy abdykowałam :)
Na razie nie jest źle. Siedzi się, gada się, je się. Jest kulturalnie.

2012/03/30 12:14:46
@Berberysie, przyjmijmy wersję, że jestem gangsterką Honoris Causa.
Co do rodziny, to najśmieszniejsze jest to, że rodzina mojego męża jest naprawdę świetna. Mama teściowej to najpogodniejsza osoba świata. Ja ich autentycznie lubię. Teść tez jest w porządku, choć jest dość specyficzny jeśli chodzi o zachcianki i przyzwyczajenia (ale nie ja je muszę zaspokajać, więc mi to rybka ;))
Tylko z 'mamusią' iskrzy. Ale cóż, tak jak piszesz - niedzielne obiadki są mi oszczędzone.

@Viki, temat nie jest łatwy, oj nie. Podejrzewam, że teściowa 'zagramaniczna' też ma swoje uroki :)
Mój mąż nie stoi za mną murem. On twierdzi, że stoi po stronie prawdy, czyli jak się złoszczę o coś, co w jego przekonaniu jest mało ważne, to niestety ale jego głosu nie zyskam. A to, że on nie ma systemu nerwowego (czego mu zazdroszczę), to już oddzielne kwestia ;)

@Żono, bąk może nie był dosłowny, ale (jak by nie patrzeć) symbolizuje procesy fizjologiczne, namiętnie poruszane w codziennych konwersacjach :)

2012/03/30 19:40:31
nie ma Ciebie co przerazac, jestem i synowa, i tesciowa, moje tesciowe to tragedia, zas ja po to mam rozum, aby nie byc jak one, zatem bezczelnie mowie o sobie, to co mowia moi zieciowe, a mowia ze jestem wspaniala :)))

2012/03/30 21:47:08
@Marga,
I pozwolę sobie, by ta myśl (o używaniu rozumu) mi przyświecała :)
Gratuluję bycia super teściową!

2012/03/30 22:41:53
panta rhei
wieki temu, na jednym z pierwszych proszonych przyjęć u przyszłego zapomnialm się i powiedziałam - dobra teściowa, martwa teściowa.
walczyłam z nią na każdym kroku, byłyśmy z zupełnie innych bajek, każda bardzo do swojej przekonana
nauczyłyśmy się żyć ze sobą dopiero po rozwodzie
choć była zła, że odeszłam od jej ukochanego synka i nie uznawała rozwodów, to pomagała mi na każdym kroku,
a dziś to ja jestem tesciową
i sama widzę, ze czasami mam najlepsze chęci, wychodzi tak jak w kawalach ...

2012/03/31 00:06:14
@Ninga, pewnie w każdych relacjach od czasu do czasu wychodzi 'jak w kawałach'.
Stosunki z, jak to się pięknie i trafnie nazywa po angielsku, in-laws wymagają jednak potężnego wysiłku, bo są narzucone na nas siłą. Siłą rzeczy :)
Myślę, że Twoja teściowa wykazała się właśnie taką fajną postawą. Mimo wszystko. Mimo, że się nie zgadzała z pewnymi rzeczami.

Czasami trzeba się nagiąć, czasami nagiąć się nie da.
Ale w tym tkwi sedno, żeby każda ze stron zrobiła choć jeden krok w stronę 'przeciwnika' ...

2012/03/31 00:13:03
Teściowa po 10 latach kłótni postanawia pogodzić się ze swoim zięciem.
Zaprasza jego i córkę na obiad. Podaje kotleta, surówkę, ale zapomniała
o ziemniakach. Wraca do kuchni. Przezorny zięć postanawia sprawdzić, czy
kotlet nie jest zatruty. Kroi kawałek i daje kotu. Ten gryzie i nagle pada na ziemię.
Zięć wstaje, idzie do kuchni, bierze patelnię i zabija teściową.
Wraca do pokoju i mówi do żony:
- Kochanie, wyobraź sobie, że ta stara rura chciała mnie otruć.
Wziąłem patelnię i ją zabiłem!
Na co kot wstaje, otrzepuje się i krzyczy:
- Jest!!! Jest!!! Jest!!!


Tak mi się przypomniało... ;)))
2012/03/31 06:49:06
Straszny i okrutny jest ten Gang! Tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, że w małżeństwie wina nigdy nie lezy po jednej stronie, zawsze dwie strony są winne - żona i teściowa.
2012/03/31 09:08:53
Jestem synową niecałe 1,5roku, a już mam podobne odczucia do Twoich. Sytuacje inne, ale niechęć ta sama. I chyba nic tego nie zmieni. Albo się nauczę, jak Ty, ignorować pewne rzeczy, albo się pokłócimy na amen :p
2012/03/31 09:10:03
Rest5, jaki makabryczny dowcip ;)))

2012/03/31 09:10:20
@Rest, zięć pewnie i kotu nie popuścił :)
Z mojego doświadczenia relacje-zięć teściowa przebiegają jakoś łagodniej :)

@Pharlap - niestety muszę się z Tobą zgodzić :)
Nigdy nie jest tak, że wina leży tylko po jednej stronie, ale czasami jedna strona po prostu 'zaczyna', szuka zaczepki, nie radzi sobie ze swoimi emocjami i 'wyżywa się' (podświadomie czy nie) na 'obcej' zamiast próbować coś zbudować.
A potem to już leeeeci.
Napisałam przecież, że wszyscy jesteśmy egoistami.
A urażone ego, to waleczny rycerz :)

2012/03/31 09:20:15
@Zołzo, tak jak pisała Rest - kłóć się na amen to chyba nie ma co, bo jesteście na siebie skazane.
Ale co ja będę rady dawać ... taki ze mnie specjalista od relacji z teściową, jak z koziej dupy trąba.

Ja naprawdę długo byłam nastawiona na budowanie. Teraz już się poddałam - staram się bardzo być miła, w duszy tęsknię do dnia rozstania. Poza tym zawsze sobie powtarzam, że dla mojego męża to ważna osoba. I tej myśli się trzymam :)
2012/03/31 13:52:41
Ja nie mam teściowej, zmarła dwa lata temu. Historia rodzinna mojego męża jest długa, a tasiemce brazylijskie to przy niej mały pikuś.
Jednak wiem, że to ciężki temat. Mama mojego ex dość poważnie przyczyniła się do rozpadu związku. To był hardcore, czasami czułam się z nimi, jak "trzecie koło u wozu", a jej brak taktu do tej pory wywołuje u mnie "gęsią skórkę". Dość powiedzieć, że się wycofałam...z tej "miłości"...
Pozdrawiam!
:)
2012/04/02 10:28:51
Moja kochana babcia zawsze mi powtarza: Teściowa to obca osoba! I ja tak myślę. Na szczęście mamy do siebie daleko, bo uwierz mi przy Twoejej moja teściowa to szatan :0 Od wejścia bierze miotłę i sprzata mi mieszkanie, które specjalnie na jej przyjazd szorowałam od rana... Nie wspomne już, ze mówi, że ja mało gotuję!!! Ja????? Że dzieci pizzę na obiad jedzą.. A prawda jest taka, że moje dzieci pizzę widza może raz na 2 miesiące i to w jakis zakupowy weekend... nie wspomne nawet, że fast foodów w ogóle nie lubią... Także... bądź dzielna, policz w myślach do 10 lu... do 100 albo w gorszej chwili wybierz się do St. Jamie's Park, wyłóż się na trawie i zamknij oczy....
2012/04/02 12:10:02
Teściowa... hm... niekończące się historie...

Podejrzewam, że każda synowa rozumie Twoją niechęć i frustrację. Moje relacje z teściową też nie były łatwe. Zwłaszcza na początku. Ona miała trzech synów, a zawsze marzyła o córce - spodziewała się, że ja będę tą wymarzoną córką... Tylko, że ja już byłam dorosła, wychowałam się w innej rodzinie, w innych wartościach i ni cholery nie spełniałam jej oczekiwań.
Ale w końcu udało nam się wypracować całkiem sympatyczne relacje. Wymagało to zrozumienia po obu stronach, nieco wzajemnej tolerancji, ale okazało się możliwe, a z perspektywy czasu wydaje mi się, że nawet całkiem łatwe.
Co prawda nadal nie spełniam wielu wymagań mojej teściowej (najbardziej ją boli mój ateizm, bo ona jest głęboko wierząca), ale myślę, że w jakiś sposób naprawdę mnie lubi, a ja bardzo ją szanuję. Za to, że wychowała wspaniałego syna (mojego męża, a jakże:), do dwóch pozostałych nie mam przekonania:)), a także za to, że potrafiła zaakceptować mnie pomimo mojej "inności".
I Tobie też szczerze tego życzę:)

2012/04/03 10:14:35
@Viki, nie miałam tej 'przyjemności' mieć teściowej blisko, ale niestety wierzę w to, że 'mamusie' mogą się przyczynić do rozpadu związku.
W pewnym sensie dobrze, że się wycofałaś, zanim było za późno (jak mniemam).

@Pani M. nie chciałam się rozpisywać o mojej teściowej umiłowaniu do sprzątania, bo by mi miejsca na bloxie zabrakło (ona chyba nie zna powiedzenia, że only dull women have immaculate houses :))
Ale myślę, że mogłaby pobić Twoją :)
Do parku się za bardzo nie mogę wybrać sama, bo ... teść wybrał się z dziećmi na spacer. Doszedł do końca ulicy i ... się wrócił, bo powiedział, że sobie nie da rady, bo się go nie słuchają (= nie idą jak na smyczy, bez podskoków i biegania :))
Nie mam więc z kim zostawić mojej gromadki.

@Ren-ya
w przypadku mojej teściowej było podobnie - też nie miała córki, też liczyła na synową, a tu takie rozczarowanie (również na tle religijnym - jej zdaniem mąż porzucił łono KK przeze mnie :))
Jeśli chodzi o wypracowywanie sympatycznych relacji - to na to jestem już zbyt leniwa i zniechęcona piętnastoletnimi wysiłkami.
Natomiast ciężko (uff, jak ciężko) pracuję nad relacjami przynajmniej poprawnymi :)

Dziękuję wszystkim za słowa wsparcia.
Postaram się wkrótce zmienić temat :))
2012/04/03 11:20:25
Fidrygałko, jeśli nie widzę wzajemności, to w ogóle daję sobie spokój z wypracowywaniem jakichkolwiek stosunków i piszę to z pełnym przekonaniem. Moja teściowa zyskała sobie moją sympatię i szacunek właśnie dlatego, że też ZECHCIAŁA się wysilić, a wiem, że nie było to dla niej łatwe (też uważa, że jej syn porzucił KK przeze mnie).
Będąc w Twojej sytuacji, po piętnastu latach jednostronnych starań, z pewnością dałabym sobie spokój. I to bez żalu i poczucia winy. Skoro wysiłek i tak z góry skazany jest na porażkę, to po co w ogóle się wysilać?

2012/04/03 16:11:01
@Ren-ya, to nie jest do końca tak, że się zupełnie nic nie zmieniło z jej strony. Jak już kiedyś pisałam, teściowa nawet mnie czasami chwali (tyle tylko, że poza moimi plecami :))
Nasze stosunki są napięte, choć nie tak jak na początku.
Pewnie to wiek. I mój i jej :)
Widujemy się raz-dwa razy do roku i taki układ mi wystarcza :)
2012/04/12 19:55:41
Matko Bosko! Po tym co tutaj przeczytałam, to chyba na kolanach do Częstochowy powinnam pójść i za moją Dankę podziękować!

2012/04/19 02:58:28
@Muklo. Z Czarną Madonną to mi akurat nie po drodze, więc pielgrzymki odradzam, ale wdzięczna powinnaś być :)
2012/04/19 03:02:46
Wiesz, jest na taką teściową rada.

- Tatusiu, tatusiu, znalazłem babcię!
- Tyle razy Ci mówiłem, gówniarzu, żebyś nie kopał dołków w ogródku.
;)

2012/04/19 03:39:56
@Kocie, no przestań!
Nieee, do aż tak drastycznych metod chyba się nie muszę posuwać.
Wystarczy, że mieszkam parę tysięcy kilometrów od niej. Ona mi TAM zupełnie nie wadzi :)
2012/04/19 13:33:50
@Fidrygauka - noto jak tak, to...

- Tatusiu, tatusiu, czy babcia na pewno przyjedzie tym pociągiem?
- Nie gadaj tyle, gówniarzu, piłuj tory.
;)

2012/04/20 08:59:19
@Kocie, ten też nie :))
Dzieci w to nie mieszam. To ich babcia i niech sobie ją kochają ile wlezie (nigdy nie dyskutuję na temat mojej teściowej przy dzieciach).
2013/05/21 23:38:06
Amen. Bo to ostatnie zdanie, po prostu trzeba kazdej przyjac do wiadomosci.

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!