Searching...
poniedziałek, 27 sierpnia 2012

piwniczne reminiscencje

Zebrało mi się na porządki w starych śmieciach.
To chyba efekt uboczny moich ostatnich rozważań okołoemigracyjnych. Chęć kategorycznego zamknięcia pewnych rzeczy, by przynajmniej w tej dziedzinie zredukować 'rozkraczenie'.
Siedzę w piwnicy domu rodziców, gdzie już trzeci dzień segreguję tony papierów i bibelotów, weryfikując bez czego można żyć, a co absolutnie należy zostawić na następne piętnaście lat :)
Pozamykane w skrzętnie popodpisywanych pudłach duperelki dostały misję przeczekania, ze względu na okrojoną przydatność do emigranckiego survivalu.
Piętnaście lat 'testu piwnicznego' jest chyba niepodważalnym wyrokiem.
Ale ...
WARTOŚĆ SENTYMENTALNA, GŁUPCZE!
Wartość sentymentalna była w większości przypadków czynnikiem przesądzajacym o zapełnieniu piwnicy rodziców milionem kartonowych pudeł.
Moje praktyczne podejście do życia, co prawda, wyrokiem skazującym rozprawiło się ze wszytkim, co nadłamane, obtłuczone, niekompletne czy porwane piętnaście lat temu).
Jednak nawet wtedy - o ile dobrze pamiętam - wyrok nie był ze skutkiem natychmiastowym.
Jestem chomikiem. Nieuleczalnie chorym na zbieractwo chomikiem.
Ostre objawy napady choroby łagodzone są delikatną perswazją mojego męża (który z kolei jest namiętnym wywalaczem, i dla którego tydzień bez pozbycia się czegoś, oddania do charity shop, wywalenia do recyclingu, jest tygodniem straconym; zasada ta nie jest zbyt skrzętnie przestrzegana w obrębie jego garażu, ale pomińmy to milczeniem :))

Nie bez znaczenia są tu również liczne przeprowadzki i chroniczny brak miejsca, a także moje zamiłowanie do prostoty i niezaburzonych optycznie przestrzeni (bibleloty można gromadzić, ale żeby stały one po całym domu, to już lekka przesada :))
Każda rzecz przed wyrzuceniem musi jednak przejść okres próbny, czyli zostać przeniesiona ze strefy: 'ABSOLUTNIE NIEZBĘDNE' do strefy: 'DO PRZEJRZENIA'.
Stamtąd dopiero może ewentualnie być skierowana w ostatnią podróż...
Dzisiaj dla niektórych skończył się jednak okres kwarantanny.

W podniosłej atmosferze, ocierając łezkę, do pudła 'DO WYRZUCENIA' wkładam więc:
przecudnej urody szklane 'jebądki' (wymowa oryginalna opracowana przez Najmłodszą); prezent od angielskich kuzynów (tych od gumy Wrigley's Spearmint i krytykującej cioci)

__________________________________________
kurs ekonomiczny "Sztuka Wydawania Owoców".
Podstawowe terminy ekonomiczne może nie uległy zbyt wielu zmianom od 1996 roku, ale skoro przez tyle lat posługiwałam się nimi raczej intuicyjnie, to chyba przez następne piętnaście lat dam radę.
__________________________________
certyfikat zasadzenia drzewka w Izraelu. Szczytny cel, ale nie na tyle, by się chlubić z tego powodu kawałkiem papieru. Razem z certyfikatem w koszu na recycling lądują: jadłospis z restauracji (gdzie jadłam 'rybę Św. Piotra :)), bilet na koncert w Jerozolimie, pocztówka z meczetem, kalendarz z (bardzo ładnymi, skądinąnd) widoczkami na Ziemię Świętą i plan wycieczki.
Robiona na staroć mezuza i zasuszona gałązka z drzewa oliwnego zostają.
No w końcu jakaś pamiątka być musi!
__________________________________
grafiki i inne 'dzieła sztuki' niezrealizowanej artystki - jak widać, szału nie ma.
Mimo emocjonalnego przywiązania do wytworów mych rąk stwierdzam, że zachowam je tylko na zdjęciach. Oryginały zostaną przerobione na papier toaletowy (sztuka użytkowa, znaczy się :))
_____________________________
katalogi mebli i lamp znanych projektantów w liczbie milion, czyli koniec snów mojego męża o domu pełnym dizajnerskich sprzętów.
Do marzeń pozwolę mu wrócić jak ... najpierw kupi dom :)
Ingo Maurer i Le Corbusier i tak na razie przekraczają nasze możliwości finansowe.
___________________________________
kalkulator emerytalny wraz z kursem na przedstawiciela 'Commercial Union' - pamiątka po mojej nieudolnej próbie zostania agentem ubezpieczeniowym. Sprzedaż bezpośrednia nie jest zdecydowanie moim życiowym przeznaczeniem (nadmienię, że sprzedałam jedynie 16 umów przystąpienia do drugiego filaru, w tym jedną sobie, drugą mężowi, następne parę rodzinie, a resztę poleconym znajomym, podczas gdy mój kolega, który mnie zatrudnił, kupił sobie z zarobionych na reformie emerytalnej pieniędzy mieszkanie :))
_____________________________________________
tulipany w antyramie - o wartości megasentymentalnej. Tulipany, moje ulubione kwiaty, wycięte z jakieś gazety, towarzyszyły mi przez wszystkie miliard przeprowadzek, nie tylko na terenie Polski, jeszcze za czasów panieńskich. Antyrama była zawsze wypakowywana jako pierwsza, na znak 'obsikania terenu'. To był bodziec dla mojego mózgu wywołujący reakcję: 'Tu jest teraz dom'.
Ale ja już nie chcę domu wyznaczanego antyramą ...
Tulipany muszą odejść!


_________________________________
przycisk do papieru, otrzymany nie_wiem_skąd - jak już pisałam, nie lubię ton papieru zalegających na wierzchu. Wszystko chowam 'do przejrzenia' na później do szafki, gdzie wiatry nie hulają.
Zresztą nie posiadam w domu biurka.
Przycisk nawet mi się podoba, ale emocjonalnie mnie już nie kręci.
Kosz!
W pudle lądują też: ręczna wyciskarka do soków, drewniany drapak stojak na kubki, fajansowy pojemnik na co bądź w kolorach żółto-pomarańczowo-granatowo-zielonych. Prezent ślubny, ale zdecydowanie nie w moim guście.
Tak jak i ręcznie malowane filiżanki ze spodeczkami w liczbie dwa (ręczne malowanie ograniczyło się do pomalowania białej ceramiki na czerwono :)) Też prezent ślubny.
Książka przebiegu pojazdu tudzież cała dokumentacja podatkowa firmy (pięć lat trzeba trzymać, nie?)
Kalendarz ciążowy i książka 'Będziemy rodzicami'.
Wisiorek z fioletowym 'kamieniem' z plastiku, kupiony na ślub kuzynki i nigdy nie założony.
Broszka- jaszczurka, odpustowa tandeta.
Apaszka w panterkę (no, sami rozumiecie).
Notesy i notesiki nigdy nie zapisane z wyjątkiem paru pierwszych stron (co roku planuję być bardziej uporządkowana; z marnym skutkiem).
Klisze, z których miałam zrobić dodatkowe odbitki. Niestety już nieużyteczne.
Stos wizytówek.
Resztka zaproszeń na ślub...
Pudło jest już pełne.
Cztery pozostałe zapełniły swą zawartością podłogę i czuję, jak zaczyna boleć mnie serce.
Bo zostały mi jeszcze góry rzeczy, z którymi rozstać się niełatwo lub nie godzi się.
Na przykład:
kalendarz Wiedzy i Życia z dawką angielskich idiomów i innych przydatnych powiedzonek na KAŻDY DZIEŃ!!! Fakt, że kalendarz jest z roku 1991-go, gubi kartki i że nigdy do niego nie zajrzałam od tamtego pamiętnego roku (zresztą i wtedy nie korzystałam zbyt namiętnie z tej skądinąnd fajnej pomocy dydaktycznej) przemawia silnie za opcją 'kosz', ale ... no sama nie wiem.
____________________________________
rycina 'kościanej' kamienicy Gaudiego - pamiątka z hiszpanskich wojaży G.
Bardzo ładna, ale za bardzo secesyjna jak na wystrój mojego mieszkania.
Secesję uwielbiam, ale eklektyzmowi w mieszkaniu mówię stanowcze nie.
G. zresztą też uwielbiam. Zawsze przywozi mi minipamiątki z różnych zakątków świata. Miły znak, że o mnie pamięta.
czy reprodukcja portretu Mozarta z Salzburga z dedykacją (G. nie Mozarta)

(torebka z wieżą Eiffla czy kolczyki z Kenii są w użyciu)
__________________________________
głowy wawelskie - przywożone z każdej wizyty w moim ukochanym Krakowie.
Te dwie na dole, po lewej stronie, rozpoczęły kolekcję i są autorstwa mojego (seledynowo-włosa kobieta, jak i cała reszta) i M. (osobnik z zakrytymi ustami) - mojej przyjaciółki z liceum, która została reżyserką. Nie taką znowu znaną, ale parę razy o niej słyszałam.
Może powinnam więc jeszcze trochę to 'arcydzieło' potrzymać, a potem - w miarę wzrostu popularności rzeczonej - sprzedać na allegro? :))
Moja mama kategorycznie zakazała mi je wyrzucać. Dziwne, bo jak je 'tworzyłam', to słyszałam non stop, że po co ja się w ogóle zajmuję takimi bzdetami.
Hmmm ...
Może to było w klasie maturalnej i tym należy tłumaczyć troskę rodzicielki?
___________________________________
druty - jedyny i mało przekonujący dowód na to, że kiedyś udało mi się zrobić parę szalików i getrów :))
Na niwie szydełkowej byłam bardziej biegła, a i maskotki szyłam na okrętkę koleżankom w prezencie (także, phiii, te dzisiejsze wymianki na blogach 'robótkowych' nie robią na mnie aż takiego wrażenia :)))
___________________________
kalendarz na 50-cio lecie UNICEF-u
Ach, te śliczne buźki dzieci. Jakżesz je na papier toaletowy?
I mojej obsesji na punkcie kalendarzy z UNICEF-u część dalsza. Kalendarzy (jak się domyślacie, nie zapisanych ani jedną literką, a kupowanych wyłącznie dla zdjęć :)).
Dobrze, że teraz są te wszystkie blogi fotograficzne i inne Flickry - to ratunek dla mojego budżetu.
________________________________________
książka do nauki szwedzkiego - poziom pierwszy.
Materiał zawarty w niej opanowałam z łatwością. Z równą łatwością zapomniałam.
Szczególnie, że na zajęciach zajmowałam się sporządzaniem moich codziennych obserwacji na temat życia w kraju wysokich, przystojnych blondynów.
Eh, a jaki mógł z tego powstać fajny blog ... :)
________________________
mini rozmówki norweskie
O norweskim wiem tylko tyle, że ma przekreślone Ø i jest podobny do szwedzkiego niczym czeski do słowackiego.
Nigdy jednak nie udało mi się żadnego Norwega pojąć w oryginale.
Ale kto wie. Może kiedyś na fiordach się przyda (kolejne marzenie mojego męża - wakacje w 'Norge').
________________________
książki do plastyki do klasy 7 i 8-ej
Nie wiem, jaka idee fixe przyczyniła się do zachowania tych książek przez tyle lat (myślę, że gdzieś mam jeszcze parę do nauki rosyjskiego i niemieckiego, ale to by było bardziej logiczne). Fakt, że są w nim dość jasno i przejrzyście wyjaśnione główne kierunki w sztuce.
Może więc podedukuję trochę dzieci :))

_______________________________
Przy okazji znalazłam też parę rzeczy, które zabieram ze sobą do Anglii:
Klechdy Sezamowe Bolesława Leśmiana - kiedyś moja ulubiona książka, ukazująca 'dziwny' świat bez królów, wilków zjadających babcie i czarownic, za to z wezyrami, dżinami i derwiszami. Świat ludzi o tajemniczych imionach ...
_____________________________
klaser ze znaczkami, podarunkami od wujka filatelisty, o wątpliwej wartości materialnej, za to przywołujący na myśl te lata sielskie anielskie, kiedy człowiek cieszył się jak głupi, kiedy dostał jakąś piękną kolekcję, najlepiej Disneya.
A w szare dni wyglądał listów i mógł odmoczyć kopertę, wysuszyć znaczek na szafce kuchennej i włożyć z dumą do albumu.
Elkę z Włodkiem!
A co?!
Prócz znaczków zbierało się oczywiście: papierki po czekoladach z Pewexu, puszki po napojach, też z Pewexu, serwetki, chińskie gumki zapachowe, nalepki z ruszającymi się oczkami, kartki i Bóg wie, co jeszcze.
'Elki' też oczywiście zawdzięczam angielskim kuzynom, a szczególnie jednemu, który swojego czasu pisywał do mnie namiętnie ...
____________________________
książkę adresową z pięknymi zdjęciam ornamentów - z UNESCO, a jakże!
Książkę kupiłam jeszcze będąc panną i wyobrażając sobie naiwnie, jak to będę kiedyś podtrzymywać domowe ognisko, tudzież przyjaźnie. Jak to będziemy się z przyjaciółmi odwiedzać i gościć, grilować, plotkować, świętować.
Ot, takie tam mieszczańskie klimaty egzaltowanej nastolatki.
Nie przewidziałam jednak dwóch rzeczy - dzikiego rozwoju multimediów (maili, smartfonów i innych komunikatorów, które czynią tradycyjne książki adresowe mniej przydatnymi) oraz tego, że się będę tak wiele razy przeprowadzać.
Książka więc długo czekała na stabilizację moją jak i moich przyjaciół.
Nie doczekała się.
Ale i tak z niej zrobię użytek, nauczona paroma dramatycznymi awariami telefonów i laptopów!

Na Wyspy zabieram też sporą górkę innych książek, tych z piwnicy i tych zakupionych (w tym roku kiełbasy zdecydowanie przegrały z pokarmem dla duszy).
A to wszystko przez te kasie.eire, ningi i inne mole książkowe.
Dziękuję bardzo, dziewczyny! Bardzo dziękuję!
Możecie mnie spokojnie mieć na sumieniu!
Jedzie też 6 układanek puzzle (czas najwyższy ułożyć je po raz któryśtam :))
Takie po 1500 elementów najmarniej. Głównie niebo i woda, hi, hi.
Oj, będzie pretekst, by raportów nie pisać, będzie.
Jadą cztery albumy ze zdjęciami krewnych i znajomych królika.
Też tych zamilkłych.
Tych co można z oczu i z serca, ale nie z pamięci...
Na koniec, jak upchnę do podręcznego, zabiorę też serwis z Ćmielowa.
Nie jest super piękny, ale jest elegancki.
Też prezent ślubny.
Od pani prezes.
Tej samej, którą późnej musiałam ścigać w sprawie zaległych pensji męża.
Pewnie i ten serwis kupiła z jego wypłaty :)
To co się ma marnować w piwnicy?
Może urządzę pierwsze w moim zyciu 'five o'clock'???
To by było z grubsza na tyle.
Z grubsza, bo nie podjęłam jeszcze nawet próby przeglądania:
- 3 pudeł z kasetami (teraz to już CD odchodzą do lamusa, a co tu mówić o magnetofonowych? Ale jakże to tak te wszystkie kasety wyciepać na śmietnik. Gershwina? Vivaldiego? Stare Dobre Małżeństwo? Koncerty nagrywane z radiowej Trójki? Litości!)
- książek do angielskiego w liczbie ze trzydzieści (chciałam sprzedać na allu, w dobrym stanie, całe komplety: podręcznik, ćwiczenia, książka dla nauczyciela i kasety, ale kto ma czas to wystawiać, a poza tym przy takim zalewie nowych pozycji Headway, nawet ten nowy jest już pewnie mooocno przeterminowany).
- notatek ze studiów, do których nie zajrzałam i nie zajrzę, ale to moja krwawica! Pięć lat pisania! Dzień w dzień. Weekendy spędzane w bibliotekach, setki przepisanych stron, notatki z wykładów ciekawych (tematyczne) i nudnych (rysunkowe, niezwiązane z tematem).
- góry starych numerów National Geographic, do których też lubię wracać; ale przecież nie będę tego wieźć :(
- segregatorów z: zaproszeniami na śluby (zbierałam namiętnie), mapami (chodziłam po górach, chodziłam, jak kondycję miałam o niebo lepszą niż teraz), programami tetralnymi (pamiątką mojej wielkiej młodzieńczej miłości).
- paru innych pojemników, w których nawet nie wiem, co się ukryło ...
Chomik?
Gorzej!
I do tego, sentymentalna!
*****
Ps.1 Trochę już o mnie wiecie, ale postaram się jeszcze trochę napisać w ramach uchylania rąbka tajemnicy :)
Ps.2 Wbrew pozorom pamiętam o wszystkich zaległych wpisach, które Wam obiecałam publicznie. Nie licząc tych wspomnianych między wierszami mam już zaległe cztery: o teorii o korku, o pierwszej kupionej na Wyspach książce, o moich polskich wakacjach i o tajnych faktach z fidrygaukowego życia ...
Stay tuned :))

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!