Searching...
środa, 8 sierpnia 2012

Rozkraczona

Wczasy.

Pokój z widokiem.
Widok na pana koszącego trawę z namaszczeniem godnym lepszej sprawy.
Jak nie kosi, to przycina, jak nie przycina, to pieści azalie, jak nie azalie, to rododendrony.
Albo rozkłada parasol nad oklapłymi hortensjami.

W tle panowie rybacy rzucają złotymi myślami niczym Kapuściński w "Lapidariach".
A echo niesie je po kanałku, wprost pod moje okna.


A do tego duszne, wiszące powietrze i rozleniwienie niczym w Wilku, tylko Kazi, Julci, Joli i innych panien brak.

I ten sam pan KaOwiec 'rozrywa' towarzystwo.
Tak samo od niepamiętnych lat.

Na tych samych wczasach.
W tym samym miejscu.
Co roku ...


Ręka do góry, kto by tak chciał?
Yhy, tak właśnie myślałam. O tam, taaaam z tyłu ktoś się nieśmiało zgłasza :)

A ja tak właśnie mam!

Wakacje u rodziny. Mus każdego emigranta.


Wiem, wiem.
To tylko chwilowy kryzys.
To ta piekielna pogoda.
To komary i niemożność wyspania się w piekarniku rozświetlonym promieniami słońca już od czwartej nad ranem.
To zapuchnięte oczy i wpierniczające rozżalenie, że ja tu przecież miałam odpoczywać, a tymczasem wyprutam gorzej, niż po całym dniu jeżdżenia po Londynie.


I to absurdalne poczucie deja vu.
Bo przecież przed chwilą stałam jeszcze na dworcu i robiłam ostatnie zdjęcia 'na pożegnanie', przed chwilą rozmawiałam słuchałam tyrad wujka, który się na mnie wyżywał mentorsko, zamiast mnie zawieść w jasną cholerę na lotnisko.
Jeszcze cmok-cmok i tato macha mi łapką na odjezdne.

A tu już znów widzę jego uniesioną rękę.
Leci przez tłum i daje znaki, że jest, że przybył nas odebrać, że rozpoczęły się kolejne wakacje.

A gdzie mi się do jasnej anielki podział rok?

Warszawa Zachodnia, Łódź Fabryczna, najgorsza linia świata Ryanair i Londyn Luton. Czasami Chopin. Ostatnio Modlin.
Zapyziałe dworce.

Będąc egzaltowaną nastolatką miałam fazę na (czyt. katowałam milion razy na dzień) piosenkę Kofty "Rozmyślania na dworcu".
Nie przypuszczałam jednak, że echa mojej miłości do poezji śpiewanej będą mi kiedyś ponuro chichotać w ucho.

 
Suma powrotów i pożegnań 
Daje w efekcie zero 
Niektórym życie jak pociąg 
Niektórym życie jak peron 
Wsiadają, wysiadają 
W bufetach piwem się raczą 
Przyjeżdżają, odjeżdżają 
Płaczą 

Gubią się, odnajdują 
Walizy taszczą 
Zjadani, wypluwani 
Dworców studrzwiową paszczą 

Nie wiem, co mnie w tym roku napadło, ale mam jakiś rozdźwięk.
Z niczym nieuzasadnioną wzmożonością dotarło do mnie poczucie 'rozkraczenia', czyli bolączka każdego emigranta.


Jedną nogą tu, drugą tam.
Każde wakacje to załatwianie milionów spraw.
To cyrk objazdowy, z przewidywalnym programem, który może wciąż bawić za czwartym, piątym razem. Ale nie za piętnastym.
To powrót do domu, który już domem właściwie nie jest ...
I żeby nie było - bardzo lubię swoją rodzinkę, ale tęsknię za wakacjami z samą sobą (ostatecznie mogę do swojej intymności dopuścić męża, no EWENTUALNIE :)) dzieci; z innymi chciałabym się spotykać na gruncie nieurlopowym).


A może to tylko jakaś chwilowa burmucha.

Albo może to ta koleżanka (której nie widziałam lat dwadzieścia, i na którą wpadłam przez przypadek) zagajająca uroczo: "Przytyło ci się, co?"

Tak, to chyba ona.

To ona uświadomiła mi, że jednak wolę już to bezpłciowe angielskie 'hałarju' od 'scerego do bólu' polskiego walenia w oczy, co ślina na język przyniesie.
I to mnie rozstraja ...





środa, 8 sierpnia 2011

 
2012/08/08 10:02:55
Weto! Jako przedstawicielka emigracji muszę głośno i wyraźnie zaprotestować.

Wakacje u rodziny. Mus każdego emigranta.

Nie. Szkoda mi urlopu na pobyt w Polsce. Pogoda ruletka, miejsca piękne nie mają infrastruktury, miejsca turystyczne są przepełnione, brudne i drogie.

Co do cyrku objazdowego, nie uczestniczę. Nie muszę się spotkać za wszystkimi na hurra w ciągu 3 dni.
Co do spraw do załatwienia - rodzina ma pełnomocnictwo w banku. A kiedy mi się kończy paszport czy dowód, wiem na wyrost, tak, że zdarzę następnym razem.

Wygląda na to, że moja emigracja jest bezbolączkowa.
Sentymenty dopadają mnie raz na rok na... 1listopada.

2012/08/08 11:42:58
Nemuri, może powinnam dodać: mus każdego emigranta z dziećmi (bo Ty chyba nie masz dzieci?)
Bo dziadkowie tęsknią (rozumiem), bo ciocie chcą obejrzeć (rozumiem), bo nie będę ukrywać, że wyjazd z moją gromadą na (czasami) cztery tygodnie jest jednak dużo tańszy, szczególnie że moi rodzice mają dom z ogrodem - super miejsce, skądinąnd, ale może się 'przejeść', szczególnie że nagle nakładają się nawyki i przyzwyczajenia dwóch odrębnych rodzin ...
Ja naprawdę lubię moją rodzinę, ale mam jakiś kryzys w tym roku, że TRZEBA wszystkich objechać, bo się obrażą. Wiem, że mogę się wypiąć i powiedzieć, że to ich problem i niech się obrażają, ile wlezie, ale ... ja nie przepadam za generowaniem niepotrzebnych spięć.
Oczywiście jak trzeba, to się można wykręcić, wylawirować, usprawiedliwić.
Ale czasami się nie da.
No i my mamy w Polsce do pozałatwiania parę innych rzeczy, nie tylko paszport i bank :)

2012/08/08 12:53:43
Wyjazd na cztery tygodnie? To dają takie urlopy?! Wow...

E tam kryzys. Nie trzeba wszystkich objechać - może ci wszyscy przyjechaliby na raty do Was?

Ja rozumiem tylko część Twego rozdarcia, bo gdyby mi tak przyszło spędzić (cały?!) urlop, to bym pewnie sięgnęła po jakąś broń...
Reszta mi umyka, bo rozdarcie wydaje mi się na własne życzenie: jak chciałaś, tak masz. Dom z ogrodem ok, ale może i dzieci ucieszyłyby się od czasu do czasu z jakiejś alpejskiej wioski albo naprawdę ciepłej plaży?

2012/08/08 13:33:03
Urlopy dają, lub sobie niektórzy biorą (bezpłatne :))
Poza tym tylko czasami.
W tym roku właśnie jedziemy TEŻ w góry. Tylko my.
No ale poza tym ... jak we wpisie :)

2012/08/08 20:03:51
Ja, jako matka emigrantki z dzieckiem uważam, że pomysł by córa przyjeżdżała z bebe na urlop za zły, ona nawet chce, a ja (ale nie tylko, maja mama) też stanowczo jej odradzam
bo to żaden urlop, a święte obowiązki rodzinne będą.
Natomiast mam nadzieję, że za czas jakiś będzie dawała wnuka na wakacje, ale to już zupełnie inna opowieść

2012/08/08 21:19:02
I ja również teraz jestem w Polsce i przedstawiam Synka rodzinie. Mam trzy dziury do zrobienia, kilka koleżanek do odwiedzenia, ale przede wszystkim cieszę się z obecności rodziny. Ja mam zawszę schizę, że jak nie pojadę, to mogę stracić coś ważnego. Moja babcia ma 92 lata, w takim wieku każdy rok jest ważny.
Jednak nie czuję się rozdwojona pomiędzy Anglią i Polską. Jest jak jest.
Pozdrawiam :)

2012/08/09 02:28:16
Absolutnie zgadzam sie z Nemuri. Przez 28 lat poza Polska bylam tam tylko 3 razy.To nie sa wakacje, a mam wrazenie, ze po roku pracy nalezy mi sie wypoczynek przynajmniej przy ladnej pogodzie i prawdziwy wypoczynek.
No ale ja tez nie mam zadnych spraw do zalatwienia w Polsce, wszystkie zostaly uregulowane przed wyjazdem, czyli 28 lat temu. Praktycznie poza dwoma bracmi (rodzice juz nie zyja) nic mnie z Polska nie laczy.
Nie mam schizy, ani zadnego rozdwojenia, nigdy chyba nawet nie mialam.

2012/08/09 07:58:46
Trzymaj się Fidrygauko, oby to tournee Cię jednak nie wykończyło. Mam wrażenie, że rozumiem Twoje rozterki, chociaż emigrantką nie jestem. W sumie gdyby zrezygnować z tych wizyt, to podtrzymywanie relacji z bliskimi oparte tylko na ich przyjazdach byłoby chyba mało realne. Tak mi się wydaje.

Ja taki dylemat mam co niedzielę. Odpocząć, posiedzieć w domu, czy iść do teściów, by podtrzymać relację? ;)

2012/08/10 11:26:39
Znam ten ból, Fidrygauko, bardzo dobrze, choć schizofrenią tego już nie nazywam. Tęsknię za Polską czasami, ale tęsknie za moimi rodzicami najbardziej. Wszystko wydawało się cacy, kiedy rodzice byli zdrowi, radzili sobie. Teraz tata rok po wypadku niby doszedł do fizycznej sprawności, ale mentalnie nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie. Nic już nie będzie jak dawniej. Mnie bardziej zżerają wyrzuty sumienia, że mnie tam nie ma i nie mogę im pomóc na codzień. Gdybym nawet była w swoim dawnym mieszkaniu w Warszawie, to tylko 130 km i jestem u rodziców w razie czego. Nawet z Pragi było mi blisko, 8 godzin jazdy i byłam na miejscu. Teraz nie jest to takie proste. Jadę na dwa tygodnie, mam teściową, której nigdy mało i najchętniej nie wypuszczałaby nas do nikogo w odwiedziny, rozwiedzionego z nią teścia w innym mieście i rodziców jeszcze gdzie indziej, prawdziwy trójkąt bermudzki...

2012/08/10 15:32:03
Kochani Komentujący.
Miejsca by nie starczyło w komentarzu na odniesienie się do wszystkich kwestii, więc na większość odpowiedziałam kolejnym wpisem :))

@ Ninga - dawanie wnuków swoim rodzicom to czysta przyjemność, więc nie sądzę, że będzie z tym problem :))

@ Viki, a w czym będziesz te dziury robiła? :-P
Miłego pobytu w Polsce :)

@ Stardust, ale Ameryka jest trochę dalej od Polski, więc zawsze łatwiej się wykręcić :))
Co do rozdwojenia, to mnie dopada wakacyjnie - szczegóły w kolejnym wpisie.

@ Żono, ototo. Dylemat niedzielny świetnie oddaje naturę moich dylematów :)
Ja widać z mojego kolejnego wpisu, wykazałam się odddrobiną asertywności :)

@ Ewo, jak czytam Twojego bloga (o czym Ci już chyba pisałam), to mam wrażanie, że chodziłyśmy wieloma wspólnymi ścieżkami - dosłownie i w przenośni :))
Dylemat rodziców i teściów (tak, ich też, mimo 'specyficznych' relacji) oddalonych tak, że nie da się do nich wyskoczyć w razie potrzeby też mnie bardzo męczy.
Nie czuję się jak schizofrenik w kwestii tożsamości ani wyboru miejsca zamieszkania.
Ale przyznasz, że życie na emigracji to często (choć nie zawsze, jak pokazuje przykład Stardust) ciąłe łączenie dwóch światów.

2012/08/12 22:59:37
Doskonale rozumiem ten przymus spedzanaia wakacji w Polsce(jak sie posiada dzieci). My wlasnie wrocilismy po dwutygodniowym pobycie. Dziecko zostalo. Trzeba je odebrac pod koniec sierpnia. Interes bardzo nieoplacalny. Za te same pieniadze mielibysmy "wypasione wakacje". Niestety tesknota, rodzina, podtrzymywanie wiezi. Rozkraczona jestem okropnie, "szpagatowo". Tam JUZ nie moj dom tu JESZCZE nie moj. Po 7 latach nie czuje sie u siebie, nie czuje sie akceptowana.
Cyrk objazdowy w Polsce sobie darujemy. Jakis czas przed wyjazdem do rodzicow zawiadamiam rodzine, ze bedziemy w od do i jak ktos ma ochote spotkac sie z nami-zapraszamy. Jest to meczace ale mniej. Moj maz odmawia robienie za szofera w czasie urlopu a ja w Polsce nie jezdze(niewlasciwa strona:))

2012/08/12 23:05:23
Zaopmnialam dodac, ze przy tym calym rozkraczeniu i braku akceptacji polubilam to mowione na odczepnego halarju kiedy sasiadka mojej mamy na moje "dzien dobry" powiedziala " ales sie kasiorek zestarzala"! No comment.

2012/08/13 15:35:47
Kasiorek, dla mnie niewłaściwa strona wciąż jest w Anglii (wrong, not right side of the road :))
Taką opcję jak Ty wybrałam w zeszłe wakacje - wyjaz na parę dni, zawiezienie dzieci, powrót i powtórka z rozrywki pod koniec sierpnia. Męczące i kosztowne :(
Choć nie powiem, 3 tygodnie bez dzieci były miłą odmianą :))

Co do komentarzy sąsiadek, koleżanek i innych 'przychylnych' to ... szkoda słów.

3 comments:

  1. Droga 'Szepty w metrze tzn w tubie' :^) .. fajny 'blast from the past' :^) .. świetna notka .. doskonale rozmumiem co Ty nazywasz 'rozkraczeniem' ja nazywam 'zawieszeniem' pomiędzy dwoma światami (u mnie od 22 lat i odległość kilkanaście razy większa) .. niestety ono się będzie tylko powiększać w miarę jak dzieci stają się całkowicie obywatelami nowego kraju w ich głowach i sercach .. ale każdy z nas emigrantów jest inny .. mnie bardzo doskwiera nostalgia .. do .. hmmm właśnie przyrody i nastroju jak z Panień z Wilka (koniecznie z muzyką Szymanowskiego) .. czyli często do czegoś co już nie istnieje ..

    .. a wiesz bardzo polecam Ci pozostawienie dziatwy pod opieką i samotną/lub we dwoje wędrówkę po Polsce .. tam gdzie kiedyś byłaś lub gdzie jeszcze nie byłaś .. tak robię od wielu lat i uwielbiam te wypady w góry lub do miast ..
    możesz wtedy zauważyć ładnie odnowione dworce (często w dużo lepszym stanie niż w UK ) i zobaczyć kraj inaczej

    a tak na wesoło skoro wspomniałaś Ryanair :^))
    https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10151619725612279&set=a.373101637278.197804.218879937278&type=1&theater

    Ryanair i EJ to są 'moi' przyjaciele w moich wojażach po Europie .. trzeba po prostu zapomnieć o wygodach i np koczować przy stanowisku odprawy dużo wcześniej (jak w PKP za komunizmu), najeść się i napić przed, przygotować się na siedzenie jak sardynka w puszczce (mam 194 cm wzrostu) i myśleć tylko o celu podróży :^))
    słoneczne pozdrowienia :^)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, masz rację, każdy emigrant jest różny i jak widać z komentarzy (jeszze z Bloxa) część osób zupełnie nie odczuwa podobnych rozterek.
      Myślę (na podstawie dawnej lektury forum 'Polonia' i 'Kobieca Polonia', że właśnie dla emigracji amerykańskiej (tudzież innej nieeuropejskiej; ze względu na dystans i dużo rzadsze wizyty w kraju) ten rozdźwięk bywa większy, nostalgia bardziej dokuczliwa, a sentyment często na tyle 'nieutulony', że ludzie potrafią zapragnąć przeprowadzki nawet mimo tego, że mają 'tam' spokojne i poukładane życie.
      Często zresztą żałują tego ruchu, bo wracają do 'Polski marzeń', a zastają szarą, nieprzystającą do ich wyobrażeń, rzeczywistość.

      Co do wypadów bez dzieci, to ... nie jest to takie proste, bo mąż nie ma aż tyle urlopu, co ja i często jak przyjeżdża na ten tydzień, góra dwa, to jednak chce jak najwięcej czasu spędzić z dziećmi.
      Ale ... niedługo już pewnie dzieci będą w wieku, że nie będą chciały jeździć na wakacje ze 'starymi'. Wtedy ponadrabiamy :)

      Do Ryanaira mam głównie taki zarzut, że mimo opłat wcale nie takich niskich, mimo miliona ograniczeń, sprawdzają na potęgę i wykłócają się o każdy gram, zaburzając na maksa wpuszczanie ludzi na pokład (co druga osoba się musi przepakowywać i nierzadko wyrzucać coś z bagażu podręcznego - co zresztą trochę jest ich winą, bo 'po polsku' myślą, że uda się im przekombinować i przwieźć więcej, niż pozwalają ichniejsze przepisy. EJ jeszcze mi się nie naraziło, oprócz tego, że ... nie latają do Warszawy, bo się obrazili na tamtejsze opłaty lotniskowe ;))) He, he, faktycznie z Twoim wzrostem musi być Ci ciężko w samolotach w/w linii :)))

      Co do dworców, to na pewno jest wiele ładnych, odnowionych dworców (Bielsko-Biała, Wrocław Główny itp.) ale sama atmosfera dworca, to obładowanie bagażami, ten pośpiech ... jednym dodaje adrenaliny, a ze mnie wysysa wszelkie endorfiny.

      Pozdrawiam (zgodnie ze stanem faktycznym powinnam napisać deszczowo :))

      Usuń
    2. wiem sporo o nostalgii .. u mnie z biegiem lat kiedy córki już dorośleją ona nasila .. wiem, że powróce to tylko kwestia czasu pragnę się osiedlić w Krakowie w centrum blisko teatrów, filharmoni, opery, Plantów .. i moich ukochanych Tatr i Pienin godzinkę jazdy ... nie oczekuję czerwonego dywanu i pewnie niejeden raz podrapię się w głowę .. ale wierzę nie ja to wiem że przymiotnik 'szary' nie jest u mnie blisko Polski .. tak już mam :^))

      .. wiem co mówisz z brakiem urlopu .. miałem tak przez lata .. teraz się 'wyzwoliłem' z poznawania świata zawsze w parze lub z dziatwą .. inne zainteresowania .. po prostu dzielę czas na tylko mój i nie tylko mój .. nie mówię, że jest różowo wręcz 'complicated' ale nareszcie oddycham :^)

      wiem Ryanir to jest po prostu spęd podróżującej zwierzyny ale cena jest często nie do przebycia i poznałem tak wiele Europy dzięki nim

      Polska niesamowicie pięknieje i na zewnątrz i wewnątrz też znajduję ją o wiele bardziej liberalną i tolerancyjną niż w wielu rejonach południowej Europy .. może po prostu mam różowe okulary a może po prostu zgubiłem te szare już dawno

      słonecznie pozdrowienia .. bardzo się ciesze, że natrafiłem na Twój blog i z góry przepraszam jeśli będę tu starał się przekonać, że
      'said complete fall and demise of a polish man is nothing more than an urban legend' :^))

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!