Searching...
środa, 3 kwietnia 2013

Będę recęzętę

Mam ci ja skrzynkę mailową na gazeta.pl
Zaglądam do niej rzadko, bo mam kilkal innych 'główniejszych', które muszę codziennie obsłużyć.
W ostatnich zawieruchach zaglądałam tam jeszcze rzadziej.
Aż tu razu pewnego, po zalogowaniu się na fidrygauka@gazeta.pl, spotkała mnie bardzo miła niespodzianka.
Ale zacznijmy od początku ...

Podobno nie pamiętamy pierwszych dwóch lat naszego życia. Jeśli kotłują się nam po głowie jakieś obrazy z wczesnego dzieciństwa, jak na przykład spadający na nas kredens, któremu uprzednio odcieliśmy nóżkę przy pomocy zestawu 'Mały Majsterkowicz', to najprawdopodobniej są to efekty wielokrotnie powtarzanej z okazji rodzinnych spędów historii (takie darcie łacha :))
Myślę, że ta teoria jest prawdziwa.
Ja w każdym razie nie pamiętam nic a nic ze swoich lat szczenięcych.
Pierwsze wspomnienie, bardzo zresztą mocno wyryte w mej dziecięcej pamięci, to wspomnienie trzylatki.
To oglądanie nowoprzydzielonego nam mieszkania na Muranowie.
A nawet nie samego mieszkania, ale PAWLACZY! Tak, te trzy szafki w ścianie, z których jedna chowała w swoich czeluściach licznik, oraz dodatkowy schowek nad wejściem, wywołały mój niewysłowiony zachwyt.
Bo już historia o tym, że całą drogę powrotną (do domu babci, gdzie dotychczas mieszkaliśmy w szóstkę w dwóch pokojach; eh, dzieci post-komunizmu, co wy wiecie o życiu :)))) deklamowałam przez 40 minut Koziołka Matołka w tramwaju linii 2 (z Brudna na Okęcie), to już zdecydowanie 'darcie łacha'.

Drugim, równie emocjonalnym wspomnieniem było otrzymanie trójkołowego rowerka.
Nikt takiego nie miał na całym podwórku, bo kto to widział, żeby w sklepie sprzedawać rowerki.
Rowerki, ciężkie i toporne, były dostępne tylko w przedszkolu i jak człowiek wiedział, jak go zdobyć (ubrać się szybko i ustawić jako pierwszy przed drzwiami do ogódka), to mógł potem już jeździć i jeździć.
A potem zejść spocony jak świnia i wyżłopać dwie szklanki serwatki*
Ale własny rowerek, to było coś!
Prezent od nieznanego wujka (= kolegi taty) z Niemiec.

I właśnie całkiem niedawno znów dostałam podobny prezent.
Na skrzynkę fidrygauka@gazeta.pl.
Całkiem nieoczekiwany.
Przemiły.
Od nieznanej pani.
Nie z Niemiec, ale ... z Wydawnictwa PWN (no wiecie, takie 'Niemcy' wśród wydawnictw, nie że jakiś tam chiński chłam :)))

Napisała do mnie pani M. z zapytaniem, czy miałabym ochotę przeczytać pewną książkę, którą ona mi z chęcią prześle.
Egzemplarz recenzencki.
 

Ten egzemplarz recenzencki oczywiście mnie zmroził.
Bo że książka zapowiadała się fajnie to jedno.
Że pani mnie namierzyła gdzieś w blogosferze i połechtała me czułe blogerskie ego (no co będę udawać, że nie :)), to drugie.
Że lubię nowe wyzwania to trzecie.
Po czwarte, piąte i parę kolejnych, wiem że istnieją blogi moli książkowych, które (te mole znaczy, rodzaj niemęskoosobowy :)) zajmują tyko i wyłącznie pisaniem recenzji.
Ale ja w życiu nie napisałam żadnej!!! (oprócz paru nieudolnych prób w liceum i paru opinii na Lubimyczytać.pl).
Nawet książka Kominka nie doczekała sie jeszcze wpisu.

Pani M. pospieszyła w te pędy mnie uspokajać, że to przecież tylko trójkołowy rowerek. Nikt nie oczekuje ode mnie, że będę startować w Tour de France.
Mam się przejechać i powiedzieć jak wrażenia.
No to się zgodziłam.
Książkę dostałam, właśnie kończę czytać i zamiast wklejać zdjęcia jajek i kurczaków, zamiast życzyć paniom jajeczek, a panom babeczek układałam sobie w głowie szkice zdań i figury stylistyczne.

I pewnie w ogóle bym wam o tym wszystkim nie pisała (dziś już chyba pobiłam samą siebie w zagmatwaniu: niespodzianka, spadający kredens, pawlacz, Koziołek Matołek, serwatka, Niemcy, Kominek i parę innych kwestii, by w końcu dotrzeć do egzemplarza recenzenckiego!), gdyby nie to, że pani z PWN, zupełnie nieświadomie, podsunęła mi wdzięczny temat na kolejny wpis z serii 'Fidrygauki nad blogosferą badania'.

Tematem dzisiejszego wpisu (nieee, teraz już naprawdę; słowo harcerza) będzie: blogsfera książkowa, czyli tak zwane Mole Książkowe.


Nie zaglądam na wiele blogów recenzenckich.
Powodów jest kilka.
Po pierwsze sama nie czytam dużo, gdyż do czytania potrzeba mi ciszy i świętego spokoju (a trzęsące się i turkocące metro nie jest moim wymarzonym miejscem do wgłębiania się w powieść). Frustrują mnie więc te wszystkie opisy przeczytanych książek. No zazdroszczę, normalnie zazdroszczę wolnego czasu :)
Po drugie, ileż streszczeń można przetrawić? A sporo blogów, to niestety nic innego jak streszczenia książek (ziew!).
Blog książkowy musi mnie przyciągać ... czymś innym, niż recenzjami :)

Jak chociażby blog Książki Zbójeckie, na którym Danusia co chwila wymyśla jakieś cykle (a tym towarzyszą fantastyczne dyskusje) czy Notatki Coolturalne, których autorka jest mistrzynią w nadawaniu przyciągających uwagę tytułów wpisów :)). Poza tym Kasia nie recenzuje książek. Ona opisuje emocje i całą otoczkę związaną z czytaniem tej, a nie innej lektury.

Lubię też blogi, które wplatają rekomendacje lektur w inne, zupełnie nieksiążkowe wpisy (jak chociażby Qra czy Kaliningrad).
Generalnie lubię blogi, których autorów widać zza prezentowanych książek, jak chociażby Zakurzoną.

Nie byłabym sobą, gdybym po otrzymaniu maila nie wpisała w google hasła 'egzemplarz recenzencki'.
I ... oczom mym ukazał mi się obraz, którego w żadnym razie nie spodziewałabym się po tak uduchowionej i przeintelektualizowanej części polskiej blogosfery. Liczne dyskusje, wpisy na blogach, rady i porady przeplatne były kłótniami i sporami, wyzwiskami i złośliwościami.

Okazuje się, że egzemplarze recenzenckie wywołują ogromne emocje.
Kiedyś nobilitujące, ostatnio stały się częścią ogólnie znanego w blogosferze trendu na 'wymuszanie' darmowych próbek czy gadżetów.
Małolaty zakładają blogi, by po nagryzmoleniu trzech opinii o książkach z dziedziny fantasy, lecieć w te pędy do wydawnictw, podsyłać im linki do swoich blogów i po zaoferowaniu współpracy, oczekiwać na darmowe egzemplarze.
Na co zacni blogerzy, ze stażem godniejszym (co najmniej rok :)) oburzają się wielce.
Bo kto to widział tak blogosferę pauperyzować?!
To szczyt bezczelności!
Gówniary się nudzą w wakacje, zakładają bloga, w którym zakładka 'Współpraca z Wydawnictwami' ma więcej słów niż same wpisy. Potem piszą tony maili do wszystkich możliwych domów wydawniczych, szczególnie do tych słynących z wysyłania książek komu popadnie, zachłystują się pięcioma otrzymanymi egzemplarzami, a wraz z nadejściem roku szkolnego porzucają blogi na potęgę.
A przecież to wstyd i hańba dla całego środowiska recenzenckiego!


W jednej z (socjologicznie rzecz ujmując) najciekawszych dyskusji, wydawnictwami najczęściej polecanymi do dziewiczej współpracy były, rozdające hojnie 'egzemplarze recenzenckie', Esprit i Studio Astropsychologii.
Zajrzałam, by przejrzeć ofertę.
Wiara Demonów, Szaleństwo Modlitwy, Ojciec Pio i dusze czyścowe, Cudowne znaki i święte życie, Cudowna medycyna Świętej Hildegardy i, jako ta wisienka na torcie ... Intymne sprawy, 21 pytań na temat SEKSU, jakie zadają sobie kobiety (to Esprit).
W ofercie Studia Astropsychologii zaś: ABC leczenia kolorami, ABC różdżki, Afirmacje do samoleczenia, Anielskie liczby, Dar od aniołów, karty misji życiowej, Eksperyment intencjonalny: waga twoich myśli, Cud mąki kokosowej i tak dalej w ten deseń.

Are you kiddin' me?

Szkoda mi każdej osoby, która by chciała tracić czas na przeczytanie takich książek, a co dopiero musiała się zmagać z napisaniem czegokolwiek sensownego na ich temat.
W sumie to się nie dziwię, że te wydawnictwa tak chętnie rozdają swoje pozycje. Wygląda na to, że to ich główny sposób dystrybucji :)

Frakcje molowe toczą walkę na różnych poziomach i o różnych stopniach zaangażowania.
Fani Darmowych Książek ścierają się z tymi snobującymi się na recenzowanie książek li i wyłącznie zakupionych osobiście lub (ewentualnie) wypożyczonych z biblioteki.
Ci pierwsi są też wewnętrznie podzieleni i niezgodni co do cyberwieku, od którego można oferować wydawnictwom swoje recenzenckie usługi.
Niektórym mail z propozycją nie przejdzie przez klawiaturę wcześniej niż po roku ciężkiej pracy i doskonalenia warsztatu. Inni zaś przekonują, że założyli blogaska w zeszłym miesiącu i voilà - kochane książeczki już są w drodze.

Na to brać zaprawiona w recenzenckim boju ripostuje, że kiedyś było tak miło, tak kameralnie, a teraz się wzięło zegalitaryzowało przez wysyp gimnazjalnych blogasków z opiniami. Ripostuje, owszem, kulturalnie. Bez wyzwisk na miarę onetu, bez wiadra pomyj, uciekając się raczej do uszczypliwości, sarkazmu i emocjonalnie zabarwionych figur stylistycznych typu: książka za darmochę, wyżebrany egzemplarz, naciaganie, pseudo recenzenci, małolaty wysyłające gąszcz maili z różnych skrzynek (hmm, ciekawe, skąd są im znane takie praktyki; badanie rynku, autopsja?).

Świeżaki odpierają ataki, że przecież każdy kiedyś zaczynał, że gdzie jak gdzie ale wśród intelektualnej elity blogosfery nie spodziewali się spotkać psów ogrodnika. Racjonalizują, że czytanie nielubianych dotąd gatunków jest dobre, bo ... poszerza horyzonty.
Argument o darowanym koniu i jego zębach pojawia się nader rzadko.
A poza tym, to nikt nie chce współpracy dla darmowych książek! To pasja, pasja czytania jest głównym motorem napędowym!
Egzemplarze recenzenckie, cóż, są po prostu miłym dodatkiem, zapłatą za ciężką pracę opiniotwórcy.
Zresztą - przechodzą do ofensywy - czyż wy frajerzy, ekonomicznie zacofani idealiści, niepraktyczni ramole nie wiecie, że wydawnictwom się to po prostu opłaca?! To dla nich czysty zysk! Paręnaście wysłanych egzemplarzy to betka w porównaniu z cenami rzucanymi przez agencje reklamowe.
A przecież blogi to potęga! Piąta władza!

Na to stare wygi wytaczają grubsze działa: narybek zaśmieca blogosferę recenzjami tych samych nowości. No bo jakżesz by inaczej, skoro wszyscy dostają je od wydawnictw. A czy trzeba tylko nowości czytać? Po klasykę sięgnąć nie łaska?! I w ogóle co to za argumenty, że pieniądze zaoszczędzone na kupnie książek piechotą nie chodzą? A antykwariaty? A wyprzedaże, a wymianki, a lokalne biblioteki?

Tematy zrodzone z hasła wyjściowego 'egzemplarz recenzencki' ewoluują nader szybko w kierunku innych sporów. Oto niektóre z nich:

- 'siedź w kącie, a znajdą cię' vs. mniej lub bardziej nachalna inicjatywa własna (Postawa pierwsza jest oczywiście bardziej nobilitująca i sprzyja chełpliwości),

- skuteczna umiejętność autopromocji vs. samokrytyka z samoponiżaniem się (To pierwsze jawi się jako niegodne intelektualistów, bo co oni jakieś dziwki sprzedajne czy co?),

- pisanie przesłodzonych opinii vs. nadmierna krytyka i silenie się na oryginalność (Pochlebstwa to naturalna konsekwencja otrzymywania darmowych egzemplarzy; w końcu poczucie wdzięczności nie wszystkim pozwala zjechać, zrównać z ziemią i odsądzić od czci i wiary),

- prezentowanie tzw. stosików książkowych (z których, jak twierdzą złośliwi tylko co piąta książka jest zrecenzowana) vs. recenzowanie na bieżąco, bez generowania okazji do puszenia się i nic nie wnoszących komentarzy typu: Wow! Ale fajny! Też bym chciała tę i tę pozycję! Szczęściara!

- czy wydawnictwa powinny ingerować w recenzje lub sugerować minimalną liczbę punktów (np. nie mniej niż 4/10), czy nie powinny się wtrącać nawet w przypadku ortografów.


Na tym nie kończy się lista zagadnień godnych omówienia.
Oprócz przyziemnej wymiany informacji na temat aktualnych i nieaktualnych adresów mailowych wydawnictw (W Espricie wszyscy na wakacjach, piszcie we wrześniu do działu reklamy, bo na ten ogólny to nikt nie odpowiada), imion, nazwisk i pseudonimów osób odpowiedzialnych za współpracę z blogerami, wraz z tworzeniem ich profili i charakterystyk (Pani Ania przemiła, ach przemiła, nie to to pan Zenek, buc jeden co to nawet nie potwierdził, że maila dostał!) omawia się też strategie marketingowe wydawnictw, strategie recenzenckie czy szybkość czytania książek, a jakość opinii.

Ci sprawdzają długość prowadzenia bloga, żądają statystyk pokazujących ilu unikalnych użytkowników wchodzi dziennie na blog i zwracają uwagę na liczbę obserwatorów i fanów, podczas gdy tamtym zależy tylko na tym, by był link do ich produktów. Niech mówią byle jak, byle by mówili.

Jedni streszczają bezmyślnie fabułę, nierzadko bazując główie na streszczeniu z tylnej okładki i spamując na potęgę (zdradzając przebieg akcji, a czasami i zakończenie). Inni dodają rys historyczny i biograficzny autora. Niektórzy przyprawiają o mdłości zaczynając recenzję banalnym 'książkę czyta się jednym tchem, a kończąc słowami 'książka warta polecenia'. A są i tacy, którzy wplotą w opinię swoje przeżycia i ukraszą ją całą paletą emocji.
Ci rzeczowo i profesjonalnie, tamci grafomańsko i zbyt kwieciście.

Pojawia się też kwestia wiarygodności blogera.
Jakżesz zaufać opinii kogoś, kto wrzuca trzy recenzje na dzień, twierdząc, że dla niego przeczytanie pięciuset stron dziennie nie stanowi problemu?
A czy nadmiernie kadzący recenzent nie strzela sobie w stopę, potwierdzając swoją winę wielkim banerem linkującym do strony wydawnictwa i dziękując wielokrotnie za przyjemność przeczytania tej właśnie książki?
A i przypadki podkradania sobie recenzji i wklejania jako swoje się zdarzają. Czasami chodzi o jedno zdanie, ale dla blogera z wybujałym ego, to już wołająca o zemstę kradzież intelektualna.
Z potrzeby uporządkowania pewnych kwestii poruszanych na forach dyskusyjnych powstają artykuły i poradniki w stylu blogerzy blogerom czyli ABC współpracy z wydawnictwami. Niektóre bardzo rzetelne i fachowe, inne ironiczne (i przez to wzbudzające kontrowersje), jeszcze inne pisane przez same wydawnictwa.

Niektórzy idą krok dalej, doradzając jak pisać recenzje, co wywołuje ... kolejne spory. Bo pisania recenzji i ... zasad ortografii :) uczą szkoły. A blogerzy powinni się wykazać własną inicjatywą i stworzyć sobie oryginalny, odpowiadający ich osobowości styl.
Można też się dowiedzieć ...

Uff, po dwóch dniach miałam dość!

Na własne życzenie zafundowałam sobie niezłą sieczkę.
I weź teraz człowieku po tym wszystkim napisz recenzję!
Weź się ciesz trójkołowym rowerkiem!
Spróbuj napisać coś pozytywnego i podziękuj za książkę!

A ja się cieszę! Bo książka jest po prostu strzałem w dziesiątkę.
I nie wiem, czy to przypadek, czy pani z PWN jest takim dobrym obserwatorem, ale wstrzeliła się w mój gust czytelniczy idealnie.
Serdecznie dziękuję więc za miły prezent.

Teraz pozostaje mi tylko przelanie emocji na ekran.
To nic trudnego.
Jestem tego pewna ;)
Efekty poznacie w następnym wpisie.
______________________________________________________________________________________

* My, dzieci komunizmu, nie piliśmy jakichśtam soków. W naszym wzorcowym przedszkolu nic się nie marnowało. Jak zostawało mleko to się je kwasiło (Kto dziś widział kwaśne mleko? :)), a potem z niego robiło serek biały. Po odcedzeniu zostawała serwatka. Dziś bym tego do ust nie włożyła, ale wtedy pięknie gasiło pragnienie).


środa, 3 kwietnia 2013



 

2013/04/03 14:12:59
No to super, że książka wstrzelona w gusta :)
Gratuluję...
A co do tych nastolatek... dziwię się wydawnictwom, że wysyłają ksiązki do zrecenzowania blogerkom których jedynymi czytelnikami jest koleżanka z klasy, kolega z podwórka i pies. Nikt tego nie sprawdza? Nie chcą statystyk?
 
2013/04/03 14:46:36
"czytanie nielubianych dotąd gatunków jest dobre, bo ... poszerza horyzonty"
miałam coś mądrego napisać, ale leżę i kwiczę.
też niedawno trafiłam na to forum. dotąd nie miałam pojęcia, że blogosfera książkowa jest tak...hmm...bogata.
jestem ciekawa co za książkę dostałaś.
p.s. widziałam ostatnio na jakimś blogu recenzję "cudu mąki kokosowej" :)))
 
2013/04/03 15:07:37
Krótko napiszę, bo mi się spieszy stasznie; super sprawa :) Naprawdę serio fajnie i naprawdę dobrze wybrali :))))
 
2013/04/03 15:35:34
@ Milexica, niektóre wydawnictwa pytają o statystyki, jeszcze inne każą się przez miesiąc linkować na blogu, zanim wyślą książkę (więc każdy ma trochę za uszami :))
Przejrzałam parę blogów założonych w czasie powstawania zlinkowanego wątku (na forum nakanapie.pl, w 2011) i część z nich ma się całkiem dobrze, ale sporo padło.

@ Zakuurzona, Ty tu kwiczysz, ale skąd wiesz, może jakiś lekarz kolorami się zrodzi w ramach tego poszerzania horyzontów? ;)
A z tą recenzją o mące to aż mi się nie chce wierzyć. Z chęcią bym ją przeczytała :)
PS. tytuł książki zdradzę niedługo ;)

@ Veni, są tylko dwa problemy: bym nie kończyła tej recenzji tak długo, jak recenzji książki Mesje Piecyka i ... żebym za bardzo nie odleciała z dygresjami, żeby czytelnicy dobrnęli do właściwej recenzji (bo ostatnio mam jakiś taki słowotok, chyba dlatego, że tak rzadko piszę :)), a nie pogubili się w skojarzeniach, aluzjach i wtrętach, he, he.
 
2013/04/03 15:57:34
Veni ma rację - bardzo dobrze wybrali. I tak sobie myślę, że z moimi mądrymi tytułami wpisów mogę dostać do zrecenzowania tylko ulotkę agencji towarzyskiej ;))) więc tym bardziej podziwiam i zazdraszczam ;)
 
2013/04/03 19:06:38
Droga Fidrygauko, skoro to Ty dostaniesz książkę tzn., że recenzją ma być Twoja - ze wszystkimi dygresjami i zawiłym tokiem myślenia, który tak bardzo wszyscy uwielbiamy :)

A książka Pana Piecyka interesuje mnie tak samo jak cud mąki kokosowej :D
 
2013/04/03 21:04:57
Uf, głowa mnie rozbolała od tych wszystkich zależności, recenzji, książek z gardła wydawnictw wydartych, zębów połamanych na okładkach i w ferworze dyskusji, komu bardziej się należy. Brrr.
Z tym większą niecierpliwością czekam na poznanie tytułu książki, którą otrzymałaś do zrecenzowania, gdyż jestem bardzo ciekawa, co też tak przypadło ci do gustu :) Obstawiam, że to coś pomiędzy literaturą faktu, biografią, a podróżami :)

Pozwolę sobie jeszcze nieśmiało zauważyć, że są nadal miejsca, gdzie mleko się kwasi, a potem przerabia na serek. Tam, gdzie krowy machają ogonami, a mleko jest prawdziwe, bo z tego sklepowego nici z serka. I co gorsza siedzę teraz i myślę o tym mleku kwaśnym, tak, że można go nożem kroić, jak już się z wierzchu zbierze gęstą śmietankę :) Ach, na upalne popołudnie letnie, czy może być coś lepszego ;P
 
2013/04/03 23:23:25
Gratuluje! no dobra, po trosze zazdroszcze, ale przeciez nie prowadze bloga o ksiazkach, ani nawet sie nie wysllam, zeby napisac na jakikolwiek temat:) Ciesze sie bardzo Twoim prezentem i juz nie moge doczekac sie recenzji. Pozdrawiam serdecznie.
 
2013/04/04 01:01:21
a niech i będą dygresje, lubię te Twoje odloty.
Dzięki, że mi się tu nie oberwało, a wręcz przeciwnie.
Te wszystkie wojny mnie jakoś omijają, poza jedną, na którą wpadłam, więc za bardzo nie wiem, o czym mówisz, ale słyszałam tu i ówdzie to wyobrazić sobie mogę.
Ciekawa jestem, co to bedziesz czytać. Metro wyłącz, jakiejś słuchawki czy co, żebyś dała radę :-)
 
2013/04/04 07:37:43
Serwatkę pijało się, a jakże, latem, schłodzoną, z lodówki, ale osobiście bardziej wolałam maślankę, którą otrzymywało się z gęstej, tłustej śmietany, po ubiciu z niej (domowym sposobem w słoiku) masła:) Moja mama jest technologiem przem. mleczarskiego - świat nabiału nie ma przede mną tajemnic;) W odróżnieniu od świata blogowych recenzentów - nie miałam pojęcia, że tam tak tłoczno i hałaśliwie...

I czyż nie mówiłam, że świat się jeszcze na Fidrygauce pozna? Gratuluję i czekam niecierpliwie na recenzję!
 
2013/04/04 11:44:52
@ Ha, ha, Berberys, Ty jak zwykle masz zawyżony poziom autoironii :))
Moim zdaniem Twój cięty języczek i liczba komentatorów (pamiętasz, followersi itp.) czyni z Ciebie łakomy kąsek. No i załóż sobie fanpage! ;-D

@ Żono, chyba masz rację. Recenzja musi być w moim stylu. Na profesjonalnego recenzenta się nie nadaję, więc zrobię to po swojemu :)
Pocieszyłaś mnie, bo ja zawsze mam wątpliwości czy nie mącę za bardzo. Szczególnie jak czytam blogi, gdzie ktoś potrafi mnie rozśmieszyć dwoma słowami. Mi podobny zabieg zajmuje przynajmniej jeden paragraf :)
A co do książki Piecyka, to ... po mojej recenzji Cię zainteresuje, he, he, he.

@ Emilya, mnie też mocno bolała głowa po tej lekturze. Musiałam tę traumę z siebie wyrzucić i stąd ten wpis :)
Kwaśnego mleka nie piłam od lat! Ale mi smaku narobiłaś! Mimo zimna wyżłopałabym porządny kubas. Ale już serwatkę niekoniecznie :)
A co do gatunku, to ... wszystkie wymienione przez Ciebie lubię. Więcej nie powiem ;-P

@ Moniko, według teorii niektórych znawców to nie ma czego zazdrościć. Ot, wydawnictwu się to opłaca. 'Korzystają' z moich stałych i przypadkowych czytelników :))
Ale w tym przypadku korzyść jest obopólna, bo książa po prostu idealnie wpasowała się w mój obecny nastrój.

@ Kasiu, obraz jest oczywiście mocno przesywany. Nie twierdzę, że mole książkowe nic innego nie robią, tylko się kłócą, ale zdarza się im :) Myślę, że poszukiwania ograniczone słowami kluczowymi 'egzemplarz recenzencki' przedstawiły mi pewne zagadnienia dość groteskowo.
Ale wiem, że Ty umiesz przymużać oko :)
Co do czytania w metrze, to staram się czasami czytać, głównie po polsku, bo wtedy nie muszę wkładać w to tyle wysiłku :)) (a z książkami po polsku u mnie nieciekawie). Mam bardzo mał podzielną uwagę, co przy ciągłym (tak średnio co 20 minut) przesiadaniu się nie sprzyja czytaniu. Poza tym wszystko mnie rozprasza. A słuchać nie mogę tym bardziej - wyłączam się. Jestem typowym wzrokowcem.

@ Ren-ya, nooooo, jeszcze nie cały świat, tylko JEDNA pani (już sobie wyobrażam, jak się niektórzy starzy wyjadacze ze mnie śmieją: dostała baba jedną książkę i aż stworzyła o tym cały wpis, zanim jeszcze recenzję napisała; no ale co ja na to poradzę, że się cieszę :)))
Ale kto wie, kto wie ... książka jest inspirująca i może w efekcie końcowym, za parę lat śwat o mnie usłyszy. I napiszę we wstępie do mojej własnej książki: Pamiętam ten dzień, kiedy z niecierpliwością rozrywałam szarą kopertę z wydawnictwa PWN :)))

Na razie ważniejsze jest dla mnie, by słyszały mnie moje własne dzieci, a z tym niestety jest kiepsko :)

Co do maślanki, to można kupić w polskim sklepie, ale jakoś mi ostatnio nie podchodzi. Pamiętam, że w Szwecji to było moje ukochane jedzenie: maślanka z płatkami. Ale jakie oni tam mieli maślanki! Do wyboru, do koloru (czyt. smaku).
 
2013/04/04 16:11:12
Z niecierpliwością czekam na recenzję ;) I już się cieszę ;)
Fajnie, że Ciebie wybrali! :)
O.
 
2013/04/04 16:15:12
Obieżyświatko - jako jedną z wielu blogerów - podejrzewam (sądząc po innych recenzjach :)), co oczywiście nie umniejsza mojej radości!
Recenzja się pisze.
 
2013/04/04 20:54:11
Fidrygauko, jam księgara, zatem temat mi bliski. Książek czytam dużo (taa... nie tylko tych dla dzieci) z racji wykonywanego zawodu ale i dlatego, że najzwyczajniej w świecie lubię. Rozumiem zatem, że ktoś ma pasję czytelniczą i potrzebę dzielenia się nią z innymi. Sama bloga literackiego nie posiadam i posiadać nie będę*, bo po ośmiu godzinach gadania o książkach pisanie o nich jest ostatnią rzeczą na którą mam ochotę. Nie rozumiem jednak tej blogowej zachłanności (żeby nie powiedzieć żebraniny) na darmowe tytuły z wydawnictw. Często byle jakie, byle były. Osobiście nigdy, ale to nigdy nie odebrałabym sobie przyjemności dokonywania wyboru lektury. Sama najlepiej znam swoje gusta literackie, to ja decyduję na co w danej chwili mam ochotę (a ochoty miewam zmienne) i za Chiny nie pozwoliłabym sobie w tej kwestii nic narzucić. Wiadomo, nie zawsze jestem ze swoich literackich wyborów w pełni zadowolona, ale to są moje wybory i nikt nie oczekuje ode mnie w zamian ochów i achów. Książki czyta się przecież dla przyjemności, a nie dla coraz to wyższych stosików na biurku.
Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony moim komentarzem. Rzecz jasna nie chciałam wbijać szpili we wszystkich recenzentów, tylko w te skrajne przypadki, choćby tego typu: facetczyta.blogspot.co.uk/2011/02/jak-otrzymywac-egzemplarze-recenzenckie.html
Tobie, kochana, oczywiście gratuluję (wszak to trochę inna sytuacja) i wprost umieram z ciekawości cóż to takiego trafiło w Twoje ręce.

*gdybym jednak posiadała, pisałabym o tym co mnie zachwyciło, a nie o tym do czego się zobowiązałam.
 
2013/04/04 21:00:35
A swoją drogą, uwielbiam te prześliczne okładki Penguinowskiej serii ze zdjęcia które zamieściłaś. Też już je kiedyś pokazywałam :-)
 
2013/04/04 23:10:42
Mukla, z wyborem różnie bywa. Ja np. mam mały wybór polskich książek, więc biorę, 'co biblioteka da' (zresztą ostatnio 'staczam walkę' o polskie książki, których jest garstka na półce ... Eastern Europe, podczas gdy inne języki, dominujące w UK poza angielskim :)) mają całe działy i to całkiem dobrze zaopatrzone :))
Więc DO PEWNEGO STOPNIA rozumiem chęć otrzymywania darmowych egzemplarzy, szczególnie przez gimnazjalistki z ograniczonym budżetem :))
Zresztą argumentów 'ZA' jest jeszcze parę (nie będę przytaczać, bo co się mam powtarzać; w necie już wszystko jest :))
Ale w nietórych przypadkach urosło to chyba do absurdalnych rozmiarów i można to tylko porównać (gdzieś o tym ostatnio czytałam, ale nie wiem gdzie), do rzucania się na szwedzki stół i napełniania talerzy wszystim, co tylko jest dostępne, aż się będzie wysypywać, tylko dlatego, że 'za darmo' i można jeść bez ograniczeń.

No i podobno wcale nie trzeba wypisywać ochów i achów na siłę :))

Myślę, że Czytający Facet jeśli naprawdę pomógł swojej kuzynce założyć bloga 'zdobywczego', to zrobił to tylko w celu opisania absurdu tego procederu (tak przynajmiej wynika z jego innych wpisów), który - wygląda na to - istnieje.

A książki Penguina przecudowne!

Ps. A w ogóle to z tymi ezemplarzami recenzenckimi, to same problemy.
Jeszcze mnie urząd skarbowy będzie ścigał za nieopodatkowane prezenty :))))
 
2013/04/05 13:42:12
Ho ho ho!
Ciekawosc mnie zzera dla jakiej ksiazki stalas sie targetem
A i milo - nie ukrywam - przeczytac byo i sobie w tym wpisie e
Nie mialam pojecia o istnieniu bulgoczacego bajorka ksiazkowych blogaskow
To ze ono istnieje i budzi takie emocje bardzo mnie ucieszylo
Serio
To znaczy ze jednak ksiazki jeszcze ciagle sa jakas wartoscia
nawet niech 5% z nich wezmie potem i taka nie dana jako prezent wydawcy do reki
to w obliczu stanu czytelnictwa duzo znaczy
A do czytania w komunikacji polecam czytniki, o ile na kanapie ksiazka, to poza domem czytnik jest nie do zastapienia
ps. nie widze w kompie ziecia ikonki z klawiatura
 
2013/04/05 13:47:41
A i tu w Ladku w polskich sklepach jest zsiadle mleko Krasnystawu
W tej chwili najlpesze z tych co sa na polskim rynku
 
2013/04/05 18:54:08
Ninga, taki artument też padał w dyskusji - jak się młodzież rwie do czytania, to niech czytają, choćby zaczynali od darmowych egzemplarzy :)
Twoje recenzje lubię, bo są krótkie i nieprzesłodzone. Stąd wiem, że jak się już wypowiesz pozytywnie, to coś w tej książce jest. Sprawdziłam parę razy i się potwierdziło :)
Czytnik może będzie jakimś rozwiązaniem, ale to bardziej ze względu na większe możliwości ściągnia sobie e-booków. Ale z moim brakiem koncentracji i tak będzie trudno. Może popracuję trochę nad sobą?

Muszę poszukać tego kwaśnego mleka. U nas nie ma.

Ps. Co do ikonki z klawiaturą, to spróbuj przez Control Panel / Change Keyboard / na General ustaw 'Polish', a na Language Bar 'docked in the taksbar' i wtedy powinno Ci się pojawić na dole EN, a po naciśnięciu powinnaś mieć opcję PL.
 
2013/04/06 22:04:09
Jak widać po raz kolejny jestem frajerką, bo opisuję wrażenia z lektur bezinteresownie :) Choć rzadko.
 
2013/04/08 23:30:43
super, gratuluję :)
 
2013/04/09 19:01:04
Byłam ciekawa jak się też twoja blogokariera rozwinie i mogłam przewidzieć, że zostaniesz w końcu ręncęzętę (nigdy za wiele ę!)

Tylko nie możesz być taka niesprawiedliwa - jestem pewna, że lektura takich pozycji jak ABC różdżki i Cudowne znaki poprawiłaby twoją jakość życia ;) I picia może też - choć ciężko powiedzieć z rozpaczy czy na wesoło...

Lubię jak piszesz o blogerstwie i takich tam - jeszcze mam zamiar wracać do tego posta, bo długi i nie wiem czy wszystko zapamiętałam ;)
 
2013/04/11 14:59:50
@ Bezcielesna, eee tam od razu frajerką! Tak robi więszość osób piszących o książkach.
A wymiana barterowa ... no, może trochę przejaskrawiłam to zjawisko (acz przyznaję, że rzuciło mi się w oczy dość mocno).

@ Edyta, dzięki :)

@ Inwentaryzacjo, moja - jak to uroczo ujęłaś - blogokariera raczej nie rozwinie się w kierunku recenzowania, albowiem (jak się przekonałam na własnej skórze), to czynność czasochłonna i wcale niełatwa. A do tego ta 'konieczność' napisania czegoś działa trochę odstraszająco, przynajmniej na moją upartą duszę :)))
Ale samo doświadczenie - nie powiem - miłe.

Może i jestem niesprawiedliwa, co do różdżek, nimf i innych zagadnień ezoterycznych, ale obie dobrze wiemy, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Trudno, wydawnictwo Esprit na pewno będzie prosperowało i bez moich recenzji.
A za zmiany w swoim życiu wolę być odpowiedzialna sama, choć nie ukrywam, zwalenie winy za niepowodzenia na jakieś siły tajemne jest dość wygodne :)

No właśnie, coś ostatnio mi się te wpisy wydłużają. I tak się dziwię, że ktoś to doczytuje do końca (może z pominięciem środka? :))
Blogosfera to nader ciekawa materia - myślę że jeszcze będę ją zgłębiać. Kto wie, może się będę doktoryzować? ;)
 
2013/04/11 23:26:58
Fidrygauko, bardzo się ubawiłam tym wpisem. I rowerek i serwatka i... nie uwierzysz... ja mam te trzy szafki na prawo od wejścia, na tym właśnie Muranowie. Od kilku dobrych lat już mam te szafki, a nie od maleńkości, ale jestem przywiązana porównywalnie.
Pozdrawiam
:-)

PS. A za peerelu to moja mama dostawała takie egzemplarze w dużych ilościach i je hurtem nosiła do księgarni, gdzie pani księgarka je wymieniała na takie co mama chciała przeczytać. I mówiła ta księgarka, że koleżanka z delikatesów wymienia lekarzom koniaki i czekoladki na coś do jedzenia. To były czasy.
 
2013/04/12 10:15:12
Almetyno, faktycznie wpis jest dość eklektyczny :)
A co do pawlaczy, to faktycznie mają one swój nieodparty urok!
Tak jak i Muranów, który - jak słyszałam - ostatnio robi się bardzo modną dzielnicą :))

Faktycznie wymiana za czasów PRL-u była ciekawa.
Moi rodzice nie mieli takich możliwości (choć mieli inne, jak np. wysyłanie mnie na różne kolonie; zwiedziłam więc wtedy pół Polski)
Z osobliwości pamiętam tylko ... 'babkę cielęcinową', tkóra przywoziła świeżą cielęcinę poowijaną w gazety i niezbyt czystymi rękami dystrybuowała ją po zakładzie pracy mojej mamy, czyli po ... instytucie naukowym. Podobno był to niezapomniany widok tych wszystkich doktorów i profesorów, gromadzących się w białych kitlach nad skromną babiną. Ale za to z niedostępną nigdzie indziej cielęciną (zapewne nieprzebadaną i nielegalnie ubitą, ale kto by o tym wtedy myślał, znudzony mortadelą i pasztetową :))
Pozdrawiam :)

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!