Searching...
sobota, 8 lutego 2014

Polski syndrom?

Ufff ... aleście się rozpisali w komentarzach!
Nie mogłam odpowiadać na bieżąco, a że wyłoniło się parę nurtów głównych, muszę jeszcze parę słów dopisać.

Polaków portret własny ...
Czy da się taki namalować?
Myślę, że nie do końca, albowiem żadnego wiarygodnego obrazu namalować nie zdołam, jako że i tło (kraj przebywania) i farby (okoliczności) i ręka artysty (indywidualne uwarunkowania) będą miały wpływ na efekt końcowy.
A i odbiór widza będzie się różnił.

Tym niemniej ...

Wielu z Was skomentowało, że to co napisałam, jest gorzkie, ale prawdziwe.
I to mnie właśnie zastanawia.
Bo przecież i Wy i ja jesteśmy Polakami.
Karolina napisała "
jakiś 'element' tej cebulo-polskości nosimy w sobie niestety wszyscy. Gorzej, nie widzimy tego sami."
Czy jest to więc prawda o nas, Polakach?


Przyznam, że (oprócz tego, że byłam koszmarnie zajęta swoim życiem pozasieciowym :))) dużo myślałam o tym tekście i o Waszych odpowiedziach.
Zresztą temat Polaków na emigracji ciągnął się za mną już od lat.

Pamiętam, gdy pierwszy raz uderzyło mnie to w czasie moich studiów w Szwecji.
Było nas pięcioro. Trzy dziewczyny i jedno małżeństwo.
Każdego z nich lubiłam; fajnie nam się rozmawiało, żartowało i - jak trzeba było - fukało na 'Szwedów i tę ich całą niepojętą szwedzkość'.
Ale z trudnością przypominam sobie choć jeden raz, żebyśmy spotkali się razem, jako grupa (nie licząc urodzin, które i tak były obchodzone w szerszym, międzynarodowym gronie).


Tak, wiem, nakazu nie ma, ale ... ja, jako zwierzę stadne, z niejaką przykrością obserwowałam 'zgromadzenia' innych grup narodowych.
Niemcy potrafili zorganizować rozgrywki w piłkę nożną i dopingować swoją drużynę ile sił w płucach, Amerykanie hucznie obchodzili Święto Dziękczynienia, zachęcając wszystkich swoim entuzjazmem, a (nieliczni, bo nieliczni) Rosjanie ... jak to Rosjanie, rozsiewali wokół atmosferę zwycięstwa, carstwowości i potęgi, przemieszanej z rzewną sentymentalnością. Rosjanie mieli zawsze najlepsze wyniki w nauce, nalepiej się ubierali, mieli najpiękniejsze dziewczyny i zarażali wszystkich wokół swoim apetytem na zdobywanie świata!


A my ... spotykaliśmy się albo w dwójkach (ewentualnie trzy niewiasty), albo wcale. I zawsze było to idiotyczne nagadywanie.
Bo tamci są tacy, a ta owaka.
I nie, nie było to chamskie obrabianie komuś tyłka, ale subtelne sączenie jadu. Jakieś aluzyjki, jakieś uszczypliwostki, jakieś szpileczki.
Zmiana tematu, lub nawet powiedzenie wprost, że nie chce się o tym gadać, uspokajało atmosferę tylko na chwilkę.


Po przyjeździe do Anglii zetknęłam się wielokrotnie z przestrogą, by 'od rodaków trzymać się jak najdalej'.
I to mnie właśnie okropnie wkurza!
Dlaczego?!
Dlaczego Polacy nie lubią się nawzajem?!
Dlaczego nie dają się lubić?!

Przecież indywidualnie każdy ze spotkanych przeze mnie ludzi ma w sobie coś fajnego, coś za co da się go lubić.

Przecież Iwonka nie tylko 'rzuca w ciebie ciastem' i chełpi się ze swojego pracocholizmu, ale też nigdy nie odmówi pomocy (gdy np. stoi człowiek uwięziony w pociągu, a porzucone dzieci czekają na odbiór ze świetlicy, która się zamyka za kwadrans), a Radzik wspomógł swoim vanem kolejną przeprowadzkę.

Przecież mam przyjaciół, których naprawdę lubię i z którym się regularnie spotykam.

Tylko ...

Mam wrażenie, że w tłumie wstępuje w nas jakiś chochlik.
Jakiś Diabełek Chwalipięta, Demonek 'Dobra Rada', Troll Obgadywacz, Czart Mądrala, Bies Watażka, Szatan Ksenofob i Upadły Anioł Pogardy.
I te cały zastępy piekielne zaczynają się domagać krwi.
Na ołtarzu spoczywają więc nieobecni (takich skalpuje się najłatwiej), znani tylko ze słyszenia (tu trudniej o sentymenty) i ci obecni, ale mniej wygadani (łatwiej ich zakrzyczeć lub wbić szpilę).
Krwawa strawa wymaga popitki i tak to się toczy.


A przy wyjściu każdy chowa ogonek pod dżinsy, rogi wkłada do plecaka, a kopytka odziewa w białe kozaczki.
Powietrze spuszcza i idzie do pracy (tak, tak u tych znienawidzonych 'Angoli' czy 'Muslimów'), gdzie uchodzi za miłego i pracowitego człowieka.


Zastanawiam się, czy to rzeczywiście jest specyfika emigracji (jak pisze Renya) czy nasze cechy narodowe (Kalina, Łucja).
Nie jestem przekonana czy emigranci są "
ekspansywni, pewni siebie, chcą od życia więcej niż przeciętni zjadacze chleba i są szczególnie dumni z własnych osiągnięć. Być może dlatego jednym z ważniejszych emigranckich tematów są pieniądze i sukcesy...".
Wydaje mi się, że te dyskusje o pieniądzach biorą się raczej z kompleksów, bo mogę się złościć, ile wlezie na 'polskie sprzątaczki', ale nie zmieni to faktu, że statystyczna większość emigrantów, to pracownicy sektora (nazwijmy to eufemistycznie) usługowego.
I nie ma nic w tym złego.
Tylko że często ta nisza, która miała być przejściową, rozciąga się w czasie na długie lata. A to musi rodzić frustrację i chęć dowartościowania się na niwie innej niż praca.


Czy nasze narodowe 'odzyskać, ocalić i trwać' (trwać w tradycji, choćby niewygodnej, trwać w przesadnej gościnności ze strachu przed ciętymi jęzorami sąsiadek, których i tak sie przecież nie da uniknkąć, trwać w fałszywej skromności, która oczekuje narzekania zamiast pozytywnej aprobaty) nigdy nie da się przekształcić w rewolucyjny niepokój Zachodu, który nakazuje 'tworzyć, szukać, zmieniać'? (podciągnęłam analizę od Gretkowskiej).


Słucham sobie czasami Maxa Kolonko.
Tak, wiem, że to totalny świr!
Wariat, a może nawet i niezły populista.
Ale niektóre spostrzeżenia ma ciekawe.
Jego analiza 'polskiego syndromu' (od 9-tej minuty), analiza widziana oczami kogoś, kto nabrał dystansu obserwując Polskę i Polaków w perspektywy innego kraju, jest znamienna.

Kolonko uważa, że Polska nie ma na świecie wyrobionej marki. Na hasło 'Polska' pada nieśmiertelne 'Papa' i 'Walesa'. Z niczym innym się nasz kraj nie kojarzy, a Polacy wcale nie mają tak dobrej opinii wśród Amerykanów czy Brytyjczyków, jak by sobie tego życzyli. A wszystko to za sprawą 'Polskiego Syndromu'
Wśród jego głównych cech Max Kolonko wymienia:
- malkontenctwo,
- etnocentryzm,

- brak afirmacji sukcesu,
- negacja sukcesu.
a jako przyczynę podaje komunizm.
Komunizm ... nie da się zaprzeczyć, zrył mocno psychikę narodu. Czy jednak była/jest to jedyna przyczyna?


Kolejne pytanie brzmi:
Jeśli ty, ona, ja widzimy te wady, nazywamy je, krytykujemy, wyśmiewamy i staramy się wyplenić z naszego życia (taką przynajmniej mamy nadzieję :))), to kiedy zaczniemy widzieć te zmiany na szerszą skalę?


Parę osób napisało (Almetyna, Panpaniscus, EwKa, Alex Kikul), żeby nie dobierać sobie znajomych wg nacji, tylko wg klucza 'z kim nam po drodze', żeby wybierać ludzi wg - nazwijmy to w skrócie - pokrewieństwa dusz, a nie nacji.
Nie mogę powiedzieć, że to zły argument. Wręcz przeciwnie - to argument bardzo logiczny.
Ludzie generalnie najlepiej spędzają czas wśród ludzi o podobnych poglądach, statusie materialnym, doświadczeniach. Nie ma w tym nic dziwnego.
Nie sądzę, żeby pracownik londyńskiego City dobrze się bawił w towarzystwie beneficjenta systemu opieki społecznej z Essex (rejon na północny wschód od Lodnynu, używany często jako synonim 'dresiarstwa', choć sama dokładnie nie wiem, dlaczego).


Ale mi też nie chodzi o jakieś ekstrema!
Opisane przeze mnie spotkanie odbyło się z okazji urodzin najlepszej przyjaciółki mojej córki. Chciałam na nie pójść, bo wydawało mi się (jak zresztą zasugerowała Iwonka, mama jubilatki), że miło spędzimy czas przy kawce.
Nie szłam na spotkanie z jakimiś żulami, których trzeba się wystrzegać jak ognia, ale z (pozornie?) ludźmi takimi samymi jak ja - emigrantami, rodzicami mającymi dzieci w lokalnych szkołach, zabieganymi, potrzebującymi chwili oddechu Polakami.

A jednak wyszłam z niego wypruta psychicznie.
I właśnie to mnie strasznie irytuje i boli.
Dlaczego mam unikać Polaków?
Dlaczego Polacy nie mogą mieć w sobie jakiegoś luzu i dystansu, który pozwoliłby im miło spędzić czas.


Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie Amerykanina, który - przed wyjazdem do Polski na kontrakt - uzyskał od swoich znajomych radę: "Tylko pamiętaj! Trzymaj się z dala od Jankesów!".
To jest absurdalne!
I żeby taką radę dostał i żeby ... jej posłuchał!


Irytuje mnie to tym bardziej, że mnie jednak w jakiś sposób pociąga ten 'wspólny mianownik', te 'mazurki i walce Fryderyka', to poczucie humoru bliższe Kabaretowi Moralnego Niepokoju (z czasów jego dobrych początków, bo teraz to cieniutko przędą) niż Latającemu Cyrkowi Monty Pythona.
Że nie potrafię się tak całkowicie odciąć od korzeni i powiedzieć sobie: to teraz już będę Brytyjką (albo Angielką polskiego pochodzenia, he, he) i zaczynam myśleć, żartować, rozmawiać tylko po angielsku.

Bo wciąż wydaje mi się, że mentalnie bliżej mi do Polaków, niż Anglików.
Tyle że o ile ci ostatni serwują mi często uprzejmą zlewkę i zaprawioną uśmiechem ignorancję, ci pierwsi walą w pysk na odlew, bez uprzedzenia.


Eh ... dylematy emigranta.
A jeszcze Kaczka zapodała temat 'ja'!
Chyba mi się mózg wykręci na lewą stronę ...











sobota, 8 lutego 2014





46 comments:

  1. Ale żeby mnie cytować :))) To teraz dopiszę jeszcze jak to w moim przypadku wygląda. Przykład jednej znajomej pary. On polak, za granicą od 15 lat, ona świeżynka, dopiero od czterech. Ją poznałam na kursie językowym i jakoś tak "zaiskrzyło'. I pewnie iskrzyło by dalej gdyby nie szanowny niedoszły ale przyszły małżonek. Działa na mnie jak płachta na byka. Wszystko na nie, wszystko źle. Polacy to tacy i owacy, a szwedzi jeszcze gorsi. Tylko On najlepszy, najmądrzejszy, najpiękniejszy... Raz byli u nas z wizytą i wiesz co, więcej nie zapraszam. Tak mi jeszcze nikt nigdy nie nagadał. Dowiedziałam się (tak, prosto w twarz) że mamy krzywe ściany i podłogi, źle położone listwy, niedokładnie wykończone i ogólnie cud że dom stoi. A ogród to już hahhahahah... Teraz znajomą spotykam wyłącznie poza domem i bez szanownego nie doszłego ale przyszłego. Koniec kropka. Polak polakowi wilkiem. Zeżre z zazdrości, dowali żeby poczuć zwycięstwo. Tak już mamy w genach. Tylko po kim te geny ja się zastanawiam???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino, mam jednak WIELKĄ, wielką nadzieję, że to nie geny. Jeśli geny, to umarł w butach :)
      Co do niedoszłego męża, to myślę, że powinnaś DORADZIĆ znajmomej, żeby się absolutnie z nim nie wiązała, ha, ha, ha :))))
      Ja mam takich znajomych, których dzieci (!) mi mówią, że powinnam zapisać swoje dzieci do polskiej szkoły (hmmm, czyżby nie pod wpływem konwersacji zasłyszanych w domu?) oraz również pozwalają sobie na różne mniej dyskretne uwagi ...
      Usłyszeć z ust obcego dziewięciolatka, co mam robić - bezcenne!

      Usuń
  2. Przez pierwsze 10 lat emigracji tez mi sie wydawalo, ze bardziej mi po drodze z Polakami niz z kazda inna nacja, teraz wiem, ze sobie to wmawialam na sile. Przyszedl kiedys dzien, ze moj wlasny syn zapytal "mamo czy ty nie widzisz, ze jestes inna, ze juz wyroslas z tej polskosci?" Zaszokowalo mnie to, ale przysiadlam grzecznie i zaczelam myslec. Wtedy wlasnie doszlam do wniosku ze najbardziej po drodze jest mi z ludzmi, ktorzy mysla podobnie jak ja, z ktorymi lacza nas wspolne poglady i spojrzenie na swiat, a pochodzenie, kolor skory czy preferencje seksualne nie maja tu zadnego znaczenia. I zupelnie naturalnie zaczelam tworzyc przyjaznie wlasnie wsrod ludzi, z ktorymi czulam sie dobrze, ktorych towarzystwo mi odpowiadalo bo bylo interesujace a nie wypadalo z nimi przebywac, bo przeciez w akcie urodzenia mieli wpisane Polska podobnie jak ja. I jakos tak wyszlo, ze z tych z podobnym aktem urodzenia zostalo tylko dwie, moze trzy osoby a tak naprawde to tylko na jedna moge liczyc zawsze i w kazdej sytuacji, cala reszta jest miedzynarodowa i jest nam ze soba wspaniale. Nikt nie mowi, ze trzeba sie czegos wyrzekac, ja po prostu czuje sie bardziej Amerykanka niz Polka, ale tez polowe mojego zycia spedzilam juz tutaj, wiec to chyba zupelnie naturalne, a polskiego pochodzenia ani sie nie wstydze ani nie ukrywam, po prostu z tych dwoch bardziej identyfikuje sie z Ameryka niz Polska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba takiego stanu nie osiągnę w sposób naturalny, a świadomie i celowo też nie dążę na siłę, żeby stać się Brytyjką (choć widzę, jak mi się z roku na rok zmienia sposób myślenia w PEWNYCH dziedzinach).
      Na pewno polski maż robi swoje. I dość silne więzy z Polską (o czym już nie raz pisałyśmy :))
      Na razie zatem wciąż jestem na etapie ciągłego porządkowania tożsamości.
      Masz rację, że nie chodzi o jakiekolwiek wyrzekanie się swojego dziedzictwa, ale mi się jednak marzy, żeby Polacy przynajmniej przestali się ostrzegać przed sobą nawzajem :))))

      Usuń
  3. czytając przypomniała mi się scena z Greka Zorby .. Anglik pyta się Zorby .. jak to jest że Ty Grek możesz się przyjaźnić z Turkiem .. a Zorba na to .. bo to jest dobry człowiek .. nie ważne czy Turek czy Grek

    raczej się nie zgadzam z myślą przewodnią :^) .. po prostu ludzie są tak różni, że wszelkie uogólnianie jest balansowaniem na linie .. Ci 'Amerykanie' (bo akurat tą nację znam najlepiej) i inne nacje jawią się w tej opowieści jak jakies baranki zawsze ze sobą w harmonii ..jest to raczej naiwne spojrzenie z zzewnątrz :^) ... przez prawie 25 lat na emigracji mam dobre doświadczenia z Polakami na emigracji ... część z nich ma konserwatywane poglady na równouprawnienie kobiet czy gejów i mnie liberałowi nie po drodze z nimi tak samo jak nie po drodze z konserwatystami Amerykanami :^) ... ale nie rozdzieram, z tego powodu szat ...
    j
    a widzę ten 'Polski Syndrom' inaczej nieco . mamy być może (uwaga uogólniam ;^) ) od wieków pewien kompleks, że to co z Zachodu to lepsze od razu .. stąd mieliśmy tak wielu beznajdziejnych (z wyjątkiem Batorego) królów elekcyjnych zza granicy a polska oligarchia przed rozbiorami pewnie ledwo co mówiła po polsku i wykazywała zero patriotyzmu

    .. do dziś mamy tendencję rozwijania czerwonych dywaników przed kimkolwiek z tzw 'wielkiego świata' ... polskie czasopisma i gazety trudno mi czytać spokojnie widząc karykaturalne wtrącanie angielskich słówek .. no i czasem mocno się rumienię jak mi podróżujący w biznesie do Polski Amerykanie wspominają jakie to mają fenomenalne powodzenie u kobiet w Polsce już przy pierwszym spotkaniu po kilku drinkach .. (tylko im mówie, że przecież są przystojni i to dlatego choć oni na to, że gdzie indziej tak nie jest prosto :^) ...

    raczej podchodziłbym z dystansem do twórczości 'znawców' tematu jak choćby wymieniony pan Kolonko ..większość z nich na wygodnych posadkach korespondentów mających niewiele pojęcia o realiach pracy i życia w kraju na którego temat mają tak dużo do powiedzenia :^)

    przyznaję się Fidrygauko, że może mam różowe okulary dla Polski i Polaków ale dobrze mi z nimi :^)
    ... no to teraz czekam na gromy :^))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, syndrom czerwonego dywanika czy zachwytu zachodem na pewno mamy i to mnie strasznie drażni (dlatego wciąż sobie zadaję pytanie, jak to zmienić - też, a może przede wszystkim w sobie).
      Co do gromów, to ja nie zamierzam ich ciskać, bo chciałabym mieć takie różówe okulary w stosunku do Polaków. Niestety wciąż ich szukam i jak widać, nie jestem odosobniona.

      Ludzie są różni i to jest oczywiste, że po pierwsze w każdym człowieku można znaleźć coś pozytywnego, a po drugie w każdym narodzie można znaleźć przyjaciół.
      Ale te moje dywagacje biorą się stąd, że mam wrażenie, że jednak pewne cechy (w mojej ocenie niestety negatywne) w Polakach przeważają. I nigdy nie zetknęłam się z żadną inną nacją (no wiadomo, że nie robiłam badań na populacji całego świata, ale bez pewnych uogólnień i obserwacji własnych się nie da :)), która by np. krytykowała swoich rodaków za emigrowanie, czy przestrzegała się nawzajem przed sobą nawzajem.
      I to mnie zastanawia!
      I to mnie wkurza!
      Nawet jeśli chodzi o moich dobrych znajomych 'przywiezionych' z Polski - ze smutkiem obserwuję, jak różnice w poglądach zaczynają nas co raz bardziej dzielić i ograniczać nasze kontakty.

      Czy ja rozdzieram szaty?
      Pewnie rozdzieram.
      Ale właśnie dlatego, że nie daje mi to spokoju dlaczego poszczególni ludzie, którzy naprawdę mają w sobie potencjał, nie potrafią zbyt dobrze funkcjonować jako naród (co ma też niestety negatywne odzwierciedlenie w naszej historii), i nie potrafią (w mojej opinii) reprezentować tego narodu poza jego granicami. Bo albo się zlewają z lokalną społecznością zacierając zupełnie swoją polskość, albo tworzą hermetyczne enklawy.
      I staram się tu nie kierować jakimś fałszywym zachwytem, ale naprawdę nie obserwuję tego typu zachowań wśród znajomych Anglików, Włochów czy nawet Hiszpanów zza ściany :)

      Usuń
  4. A ja mam inny syndrom Polaka (pół miesiąca tu, pół tam), zauważyłam, że gdzie bym nie zaczęła rozmowy (polska kuchnia, brytyjska muzyka, pająki w UK) to i tak skończę na drugiej wojnie, a nie zapomnę zahaczyć o Auschwitz, babcię w Ravensbruk, wujka w w lotnictwie angielskim, konferencje w Jałcie i czas rozbiorów.Nawet jeśli rozmowa jest maksymalnie krótka, to i tak wygląda tak:
    - Gabby, strasznie bym chciała zobaczyć Polskę...
    - Świetnie, przyjedz! Pojedziemy do...Auschwitz! (no, żesz! ale fun)
    No jak mamę kocham, nie wiem co ze mną jest. Za każdym razem mam ochotę stuknąć się w tą pustą łepetynę, a następnym razem robię to samo.Przepraszam!!!!
    ............
    Mam świetne wspomnienia z przebywaniem z Polakami. Otrzymałam wspaniała pomoc, wsparcie i wiem, że ten pierwszy "wyjazd za chlebem", dawno temu, przetrzymałam dzięki nim i swojemu poczuciu humoru.
    Od buraków uciekam, czy tam czy tu, od narzekania uciekam niezależnie gdzie jestem, o pieniądzach nie rozmawiam. Moje najbliższe koleżanki na obczyźnie nie są Polkami, to Brytyjki, Hinduska i Wegierka, (najbliżej mi zawsze do Węgierek).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, ha! Ja mam z kolei 'syndrom katyński' - prędzej czy później czuję misję uświadamiania napotkanych osób o zbrodni katyńskiej, wybiciu polskiej inteligencji i 17-tym września 1939.
      Ale staram się kontrolować.
      Martyrologia?
      Kolejny element Polskiego Syndromu?
      Ja właściwie nie mogę powiedzieć, czy otrzymałam pomoc od Polaków, bo nigdy o nią nie prosiłam.
      Nie mogę więc powiedzieć, że ktoś mi osobiście zalazł za skórę (nie licząc sporadycznych przyjęć urodzinowych :))), ale brakuje mi tego elementu wspólnoty, tej możliwości doświaczania dumy narodowej w stylu 'Proud to be British'.
      A o to raczej trudno, gdy nawet Polacy mówią sobie: Od Polaków trzymaj się z daleka, a Anglicy żartują sobie, że jedną cechą wspólna między nimi, a nami, jest fakt, że ani jedni, ani drudzy nie chcą mieszkać w Polsce :)

      Usuń
    2. Dobrze, że nie mieszkasz w Niemczech. Niemcy nie przepadają za rozmowami, które schodzą na ten temat. Ale Polacy nie są jedyni. Anglicy to mają i Holendrzy też.

      Usuń
    3. He, he, nie dziwię się, że Niemcy nie przepadają za tematem Katynia czy Oświęcimia :)

      Usuń
  5. Trudny temat, na pewne znajomości na obczyżnie jesteśmy skazani, bo dzieci, bo praca i jakieś tam coś...
    Nie zapraszam znajomych Polaków do domu, nikt również nie zaprasza mnie, przystanę na ulicy, w sklepie chwilkę porozmawiam, czasami do parku pojdziemy, Generalnie za mało czasu aby sport narodowy zacząć uprawiać:) Czytaj narzekanie:) Zresztą jak ktoś zaczyna to ucinam i kieruję rozmowy na inne tory, ale tu muszę przyznać, nie z kazdym się da.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie odwrotnie!
      Zawsze (no prawie zawsze) zagaduję do Polaków :)
      Do domu co prawda wszystkich nie zapraszam i nie wyrywam się od razu na jakieś 'kawki', ale jestem dość otwarta.
      Tylko, że potem ponoszę tego konsekwencje (jak właśnie nieoczekiwane rady i porady, 'scere do bólu' komentarze czy strumień narzekania (bo wiadomo, że wysłucham :)))

      Usuń
  6. Ale fajny blog! I wspaniały wpis- ja mieszkam w Holandii, Polaków tam wiele, są jakieś spotkania, ale nie dużo ich..moje koleżanki wszystkie są z różnych krajów, ale Polek znam bardzo mało i też się spotykam po dwie trzy, nigdy w dużej grupie. A na dodatek u mnie jest tak, że mieszkałam w Niemczech i w Holandii i w Kanadzie, no i mam wielojęzycznych rodziców. Jak się spotykam z Polakami, mam wrażenie, że łączy nas tylko język i że nie mam o czym z nimi gadać. Nie wszystkie takie są- bo spotkałam wspaniałe polskie mamy, ale z większością tak mam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Europejska Mamo :)
      Miło mi, że Ci się u mnie podoba.
      W Holandii polska społeczność jest chyba relatywnie jeszcze większa niż ta angielska.
      Ja mam sporo znajomych nie-Polaków, ale szczerze powiedziawszy nie zapraszamy się do siebie do domów. Tu panuje jakieś niepisane prawo, wynikające chyba ze sławnego angielskiego 'my home is my castle', że ludzie spotykają się raczej w pubach, na placach zabaw, w centrach sportowych/ rozrywki itp. ale nie po domach. I akurat tego elementu mi brakuje.
      Czy ja mam o czym rozmawiać z Polakami?
      Tak.
      Ale w większej grupie to niestety schodzi natychmiast na niebezpieczne tory narzekania i krytykowania :/
      Myślę, że zróżnicowanie (rasowe, kulturowe, językowe) jest swojego rodzaju wentylem bezpieczeństwa (choć z drugiej strony uważam, że społeczeństwa multi-kulti stanowią potężne wyzwanie i wcale nie żyje się w nich łatwo - czyli wyszło na to, że sama nie wiem, czego chcę :)))

      Usuń
  7. Nie rozumiem czemu ten temat jest wiecznie poruszany. Podobnie jak Piotr uważam, ze w każdym kraju są różni ludzie, tacy z którymi chcemy się przyjażnić i tacy od których lepiej trzymać się z daleka.
    Mieszkałam i pracowałam w 4 różnych państwach i z każdego z tych mijesc mam dobre doświadczenie z Polakami. Z jedną Polską cechą się zgadzam, strasznie się nie doceniami, uważamy, że jesteśmy głupsi, gorsi itd. Nie wiem czemu ludzie z innych państw potrafią zobaczyć w nas Polakach dobre strony, a my sami ich nie widzimy. Może czas skupic się na naszych dobrych cechach i o nich pisać i o nich przypominać, a nie ciągle narzekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kanoklik,
      Co masz na myśli pisząc, że temat jest WIECZNIE poruszany?
      Ja poruszam go po raz pierwszy (przynajmniej w tej formie, bo polskie kompleksy, owszem, gdzieś tam się przewijają).
      Jeśli zaś masz na myśli, że przewija się on w rozmowach Polaków, to ... może jest coś na rzeczy?
      Cieszę się, że miałaś dobre doświadczenia z Polakami, ale niestety - co potwierdzają chociażby komentarze pod tymi dwoma wpisami - nie każdemu było to dane.
      A dyskusja jest właśnie dokładnie o tym: dlaczego nie widzimy w sobie dobrych cech i musimy się nawzajem przed sobą przestrzegać.
      Oraz o tym, że Polacy (przynajmniej wg moich obserwcji), gdy zbierają się razem stają się (/pokazują się z innej strony) krytyczni, narzucający się, przemądrzali, złośliwi, itd.

      Właśnie o to mi chodzi, żeby Polacy dostrzegli w sobie dobre strony, a nie żyli kompleksami i próbowali 'ponownie wynajdować koło' i ciągle coś sobie udowadniać.

      Usuń
  8. Przeczytałam ten wpis z zaciekawieniem, wiele tych spostrzeżeń potwierdza się w moim doświadczeniu emgrantki. Od wielu lat mam w Szwecji jedną! znajomą Polkę, z którą zaprzyjaźniłyśmy się mimo dzielących nas różnic, ale to była jedyna osoba w moim sąsiedztwie, która odpowiadała mi pod względem światopoglądu, kultury, etc. Wiem, że w innych okolicznościach nigdy nie byłybyśmy tak blisko, tzn mieszkając w Polsce i mając większe możliwości wyboru znajomych. I chyba to o to chodzi na emigracji. Bo w Polsce spośród kilkudziesieciu ludzi, których poznajemy w różnych okolicznosciach (studia, praca, zainteresowania/hobby, znajomi znajomych, spotkania zupełnie przypadkowe, etc) czasem trafi się jedna osoba, gdzie nagle coś zaiskrzy, nawiąże sie nić porozumienia, chcemy przebywać z tą osobą, rozmawiać z nią, i działa to w obie strony :-) Czyli wynik jest prosty, Jedna na kilkadziesiąt (czasem kilkaset) osób ma coś wspólnego z nami. Na emigracji poznajesz ludzi w przeróżnych środowisk, czasem zupełnie nam obcych i albo próbujesz się dogadać z taka osobą bo nie chcesz być sam, albo rezygnujesz z takiej znajomości w ogóle, bo ona niczego do Twojego życia nie wnosi, a wręcz przeciwnie. Zastanawiałam sie nad tym wiele razy, dlaczego w Polsce mam tak wielu fajnych znajomych i kilkoro wspaniałych przyjaciół, a w Szwecji jedna koleżankę, mimo, że w okolicy jest wielu Polaków. Też się wielokrotnie nasłuchałam m.in. od mojej znajomej ile jadu potrafia w sobie mieć nasi rodacy, zazdrości, nieżyczliwosci. Ale tacy są po prostu ludzie, często zahukani, małomiasteczkowi, najczęściej z niewielkich miejscowości, gdzie jedynymi wartościami są pieniądze, a jeśli ktoś, nie daj Boże, ma ich odrobinę więcej lub wybił sie ponad przecietną w danym środowisku, to trzeba go niszczyć.
    Z drugiej strony obserwując Szwedów można to samo powiedzieć o nich, tu też można spotkać sie z zawiścią, zazdroscią i wylewaniem jadu na innych w zaciszu domowym. Tylko, że Szwedzi robią to w bardziej subtelny sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino - to jest włąśnie ciekawy aspekt. Czy rzeczywiście Szwedzi (i inne narody) robią tak samo - wtedy można by to zwalić wszystko na 'human nature', czy jednak w nas, Polakach, pewne cechy są doprowadzone do ekstremum - jak widać, zdania są podzielone :)
      Na pewno jest tak, jak piszesz, że 'pula' potencjalnych przyjaciół jest na obczyźnie ograniczona.
      Ale czy dlatego właśnie nie powinniśmy starać się sobie te kontakty ułatwiać, a nie uprzykrzać?
      Eh, temat rzeka ...

      Usuń

  9. :^) .. te gromy to był tylko taki żart :^) .. oczywiście, że wiedziałem, że ich nie będzie od Ciebie :^)
    a wiesz myślę, że nie jest tak w końcu z nami żle ..popatrz na nasze blogi .. choćby Twój .. take wiele interesujących tematów nietuzinkowych i niebanalnych .. siedzimy sobie w tym wirtualnym pubie sączymy a to herbatkę, kawkę, winko czy coś mocniejszego i prowadzimy nocne Polaków rozmowy czasem się zgadzając a czasem nie :^)).

    ciągnie nas by pisać po polsku i rozmawiać z innymi krajanami czy to z Mazowsza czy Pomorza czy ... itd .. których pewnie nie spotkalibyśmy inaczej

    a wiesz uśmiałem się o tym co napisałać w odpowiedzi w komentarzac poniżej o tych Anglikach co to nie chcę mieszkać w Polsce .. oczywiście ich wybór .. choć oczywiście nigdy tam nie byli (no może na stag party ale i tak film im się urwał i raczej nie jechali na kulturalne rozrywki) ....
    ale wcale to nie jest tak sielsko w Królestwie Albionu .. poza SE Englad czy Londynem i kołem zamachowym City nie dobrze się dzieje .. nie wiem czy widziałaś północ Anglii .. miałem kiedyś projekt częściowo i w Newcastle i Middlesbrough i Dirby i jest tam duże bezrobocie wśród młodych .. przemysł i rozwojowa gospodarka zanikły ... te miasta żyją z podatków w Londynie .. tak sobie myślę, że młodzi wykształceni ludzie mają dużo lepsze szanse rozwoju we pięknie rozwijających się Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie

    mam wiele sentymentu do Anglii z lat kiedy tam mieszkałem ale poznałem też jej bolączki .. w liceum do którego moja córka chodziła (na prywatne nie było mnie stać) była jedną z nielicznych dziewcząt, które odrabiały pracę domową i nie paliły papierosów .. te dzieci zupełnie puszczone w samopas odbierają edukację o niskim poziomie głównie z powodu braku najmniejszej dyscypliny .. moja żona zatrudniła się jako pomoc bibliotekarki w okolicznym liceum w Richmond i na codzień była werbalnie atakowana przez uczniów kiedy próbowała wprowadzić choć trochę dyscypliny .. odeszła po tygodniu .. chuligaństwo jest niestety na porządku dziennym

    bardzo ciepło pozdrawiam i podziwiam, że tak wyczerpująco odpowiadasz na komentarze Fidrygauko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, wiem, że jest w Anglii wiele rejonów bardzo trudnych i wcale nie sielankowych, a na większość problemów patrzy się z perspektywy House of Parliament, co najlepiej pokazują ostanie powodzie. Gdy się działy w Dorset czy Somerset (na południowym zachodzie), to się niewiele o tym mówiło. Jak fala powodziowa dotarła do Widsor i afluentnych miasteczek i wsi Berkshire i Buckinghamshire (i zbliża się do Londynu), to w BBC nie uświadczysz innego tematu.

      Anglia to nie jest raj na ziemi, a Polska to nie jest taki znowu koszmar :)))
      Moje rozważania wynikają stąd, że ja właśnie lubię Polaków i mnie do nich ciągnie i będzie ciągnąć jakąś nieznaną nicią porozumienia. Może faktycznie za dużo się spodziewam po (niemalże) każdym napotkanym rodaku i tyle.
      Co nie zmienia faktu, że moje obserwacje dotyczące Polonii angielskiej są nadal niezmienne - moim zadaniem generalnie Polacy są do siebie nastawieni może niekoniecznie wrogo, ale 'ostrożnie', natomiast w grupie nabierają często zupełnie niepotrzebnej śmiałości (graniczącej z chamstwem i wulgarnością) - choć oczywiście nie wszyscy (co podkreślam po raz milionowy, bo mam naprawdę fajnych, polskich przyjaciół :))
      Współczuję doświadczeń Twojej żonie, ale trzeba przyznać, że Londyn (NAWET Richmond :))) jest jednak specyficznym miastem. Na prowincji bywa spokojniej :)

      A co do odpowiadania na komentarze, to ... sama sobie strzelam w stopę. Napiszę (niecelowo, 'samo' tak wychodzi) coś kontrowersyjnego i potem nie wyrabiam z komentarzami :)))
      A dzieci obiadu nie mają ...
      Niedługo się wyrobi nowy stereotyp o Polce na emigracji - siedzi przed kompem, dzieci zaniedbuje, dom nie posprzątany, ale za to jaka sieć wirtualnych znajomych! :-D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  10. W kraju mamy bardzo wielu znajomych do wyboru i spotykamy się z tym, których lubimy. Za granicą ten wybór jest ograniczony. Bardzo często emigranci z tęsknoty za krajem próbują "bratać się" z każdym rodakiem, a gdyby byli w kraju z takimi ludźmi nigdy by się nie spotykali. Ja nie patrzę na narodowość, ale po prostu czy są to ludzie, których mentalność mi odpowiada. Nawet kiedy przebywam poza krajem nie czuję potrzeby spotykania się z Polakami "nie z mojej bajki". Jak chcę pogadać po polsku, to są telefony. Jeśli odpowiednio dobierzemy towarzystwo, to naprawdę można świetnie się bawić, nawet gdy w grupie są sami Polacy. A co do innych nacji. Mój szwagier Irlandczyk mawia - po drugiej stronie płotu trawa jest zawsze zieleńsza. Mam wielu przyjaciół Niemców. Jak oni potrafią nadawać na Niemców z innych landów. A temat NRD? W dawnym RFN wystarczy na imprezie rzucić temat "leni z byłej NRD" i mamy zaraz narzekania nie gorsze niż nasze gadki o wrednych Angolach, Żydach itd. Zatem emigranci - nie dajcie się zwariować i nie próbujcie na siłę zawierać i utrzymywać znajomości z innymi Polakami, dlatego że są Polakami. Patrzcie po prostu jacy to są ludzie. Pozdrawia podróżniczka - obecnie w Ojczyźnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jest tak, że trzeba sobie dobierać ludzi 'ze swojej bajki', co nie zmienia faktu, że mnie to jednak trochę męczy, że przy takich zwykłych, niezobowiązujących kontaktach (bo o takich mówię; nie o przyjaźniach na całe życie) musi (? nie wiem czy musi, ale często jest) ten proces 'badania się' nawzajem i ogólnej nieufności a potem następuje nagły skok i okazuje się, że 'jakaś polska mama', spotykana TYLKO na placu zabaw lub na boisku szkolnym, w oczekiwaniu na odbiór dzieci, czuje się uprawomocniona do robienia ci uwag, że twoje dziecko nie poszło do komunii, że przytyłaś, albo że twój mąż jest frajerem, bo np. nie wynegocjował firmowego samochodu od pracodawcy.
      W takich sytuacjach zazdroszę Anglikom tych ich rozmów o pogodzie i o drobnych, neutralnych sprawach.
      Może faktycznie inne nacje też tak mają, ale w moich kontaktach (nie mówię, że jakichśtam znowu intensywnych) tego nie zaobserwowałam :)

      Usuń
  11. Jak to było? "Polacy są wspaniałym narodem i bezwartościowym społeczeństwem." ? ;)

    Przypomniała mi się moja erazmusowa historia. Nie bratałam się zbytnio z małą grupką Polaków, bo po pierwsze, zawsze trudno było mi się integrować z jakimiś grupami, po drugie, mocno zaprzyjaźniłam się z przedstawicielami różnych innych nacji więc tak jakoś nie po drodze nam było. Oczywiście spotkałam się najpierw z typową reakcją grupek, w które nie dawałam się rady wtopić - ostracyzm (pamiętam taką rozmowę, gdzie chciałam komuś wytłumaczyć, że w międzynarodowym towarzystwie z grzeczności nie rozmawiam z Polakami po polsku - kolega obciął mnie przed "po polsku" i powiedział "ale to my z Tobą nie rozmawiamy") Koniec tej mojej historii, (która na pewno Cię urzekła;), jest taki, że kiedy przy samej końcówce zostałam bez dachu nad głową, to właśnie koleżanki Polki przygarnęły mnie na waleta do akademika, zresztą same to proponując. Moja niemiecka "przyjaciółka" powiedziała, że mam za dużo rzeczy, inni jakoś nie mieli czasu ;)

    I tak jakoś mi się widzą Polacy w grupie - nawet jeśli nam z "nimi" (?) nie po drodze, to koniec końców i w biedzie, pewnie bym najbardziej na nich liczyła. Może najlepiej sprawdzamy się w kryzysowych sytuacjach? Dzisiaj mam na emigracji bliskie koleżanki (i kolegów) i Polki, i Francuzki i nie widzę różnicy, bo te i te dobierane są raczej według innych kryteriów niż narodowość. A raczej różnicę widzę - cały ten wspólny polski bagaż kulturowy, którego nigdy nie będę dzielić z Francuzami, bagaż nie jako ciężar, ale raczej bogate wyposażenie :) Ale żeby nie było tak różowo, gdy poznaję nowych Polaków boję się jednego - nie narzekania (bo to czasem może łączyć bardziej niż przechwałki czy nudna neutralność) ale... rasizmu. Kropka.

    I jeszcze jedno - mieszkając jeszcze w Polsce, z dobrą wolą proponowałam jakiemuś Francuzowi, że go przedstawię innemu. A oni wybałuszali oczy i pytali "po co?" Też ich wcale nie ciągnęło jednego do drugiego. Ale w niechęci do siebie samych to na pewno Francuzów przebijamy i to jest smutne. Na koniec polecę więc tylko ciekawy artykuł na ten temat : http://www.naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,398830,nie-taki-polak-straszny-czyli-socjolodzy-o-czarnym-autostereotypie.html


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czaro .. świetny artykuł .. bardzo dziękuję .. przeczytałem jednym tchem .. znalazłem w nim wiele intersujących obserwacji, które i ja kiedyś zauważyłem ... Na pewno jest pewien 'etos rycerski' w nas Polakach .. to część tego 'bagażu' o którym napisałaś .. .on jest na pewno częściowo literacki (Zbyszko z Bogdańca, Kmicic, Włodyjowski) czy historyczny Jadwiga, Władysław Warneńczyk pod Warną, Sobieski pod Wiedniem, Monte Cassino, Dywizjon 303.. polskiego rycerza czy żołnierza walczącego o słuszną sprawą niezależnie od sytuacji ..i prawego... nie podlegającego pokusom grabieży czy gwałtu ..

      ale ten etos jest nie tylko literacko historyczny .. on jest po prostu rodzinny .. mój Dziadzio walczył do końca w Bitwie nad Bzurą choć być może nie miało to sensu strategicznego już .. i dla mnie on prosty chłopak z Mazowieckiej wsi też był i jest już na zawsze tym rycerzem ..

      .. i bardzo ciekawe spotrzeżene
      'U autorytetów różnych obozów pojawia się też topos, że Polacy są zdolni do wielkich zrywów, ale nie do współdziałania jako społeczeństwo w okresie pokoju.' :^)) ... to taki bez końca powtarzany sterotyp być może z częściową prawdą tylko bo przecież tych okresów pokoju nie było wiele .. ale kiedy były 'Złoty Wiek' czy 20 lecie międzywojenne czy teraz już na naszych oczach ostatnie 25 lat szybkiego choć nierównego rozwoju - chyba naprawde nie było tak źle :^))

      bardzo ciepło pozdrawiam :^)

      Usuń
    2. Czaro, zgadzam się z Piotrem - świetny artykuł. Dziękuję za ten link, bo bardzo dużo dodaje do dyskusji.
      Myślę, że potężną rolę odgrywa właśnie to, jak siebie postrzegamy i w jakim przekonaniu sami siebie utwierdzamy.
      A powiedzenie o narodzie i społeczeństwie ... cóż, niestety chyba jest w nim trochę gorzkiej prawdy.
      Natomiast co do pomocy w kryzysie, to miałam też parę takich sytuacji, że większość Anglików i Szwedów mnie totalnie zignorowała (a kilka sytuacji było naprawdę podbramkowych). Po prostu nie przyszły im do głowy rozwiązania, które spokojnie by się mogły zrodzić w głowie Polaka (bardziej elastycznego, patrzącego przez pryzmat różnych podobnych sytuacji, które najprawdopodobniej sam przeszedł).

      Rasizm ... moim zdaniem (a przynajmniej taką mam nieśmiałą nadzieję) ta masowa emigracja do różnych krajów wpływa bardzo modyfikująco na mentalność Polaków, nie tylko tych, którzy wyjechali, ale też pośrednio ich rodzin w Polsce.
      Potrzeba na to jeszcze sporo czasu, tym niemniej wydaje mi się, że ten fragment naszej mentalności zmienia się dość szybko ... (Hmmm??? Wishful thinking?)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  12. Fantastyczny pomysł na bloga :) Odkryłam niedawno ale od razu z nominacją Liebster Blog Award- jeśli masz ochotę się przyłączyć :) http://meandyork.blog.pl/2014/02/10/liebster-blog-award/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za nominację :)
      Postaram się wkrótce odpowiedzieć na Twoje pytania.
      Pozdrawiam,

      Usuń
  13. Chyba jednak dopiekłam swoją teorią o ekspansywnych, pewnych siebie i głodnych sukcesu osobowościach emigrantów;) A wcale nie chciałam. Co więcej - w pewien sposób taka osobowość mi imponuje, bo sama od urodzenia mieszkam w tym samym miejscu i zadowalam się średniactwem. Ale wiem, że wielu Polaków wyjeżdża z kraju, bo nawet tego nie może tu osiągnąć... Pewnie nawet nie znam aż tylu emigrantów, żeby pozwalać sobie na jakiekolwiek uogólnione opinie, ale... takie właśnie są moje doświadczenia. Co wcale nie znaczy, że z tego powodu chciałabym swoje kontakty z emigracyjnymi przyjaciółkami zerwać. Przyjaźnimy się pomimo wszystko.
    Moje krajowe przyjaźnie też nie są idealne. Ludzie na ogół nie podzielają moich zainteresowań i poglądów, a mimo to uważam ich za bliskich. Nie spędzam z nimi wiele czasu, bo większe towarzystwo zawsze mnie męczy, ale i tak, mimo zmieniających się okoliczności, wciąż trwamy w przyjaźni. Bo mam jakąś taką pewność, że dobrze mi życzą, że mimo skrajnie innych poglądów, nie wykopią pode mną dołka, nie podłożą świni, że mogę na nich liczyć. Lubię ich, mimo szczerych (choć moim zdaniem graniczących z chamstwem) uwag, że mój pies śmierdzi, pies córki jest brzydki, a balustrada przy schodach krzywo umocowana. Czasem na nich popsioczę, ale też nigdy nie zrobiłabym nic, by im zaszkodzić. Nie jesteśmy tacy sami, ale im ufam i myślę, że ta kwestia w przyjaźni jest najważniejsza:)
    Co do opinii o Polakach na emigracji... nie wiem.... Może to wszystko stereotypy i samospełniające się przepowiednie? Może te przestrogi przed rodakami na obczyźnie, powtarzane w kółko i bezmyślnie sprawiają, że bardziej zwraca się uwagę i lepiej zapamiętuje te negatywne doświadczenia? Bo naprawdę nie wierzę, że wśród narodów świata jesteśmy najbardziej wrogimi sobie ludźmi.
    A polski syndrom... myślę, że coś w tym jest. Mam poczucie jakbyśmy byli takimi "gorszymi dziećmi" i wciąż musieli udowadniać swoją wartość. Dlatego tak cieszą nas nasze sukcesy, a tak ranią wszelkie negatywne opinie. Naszą pewność siebie uzależniamy od opinii z zewnątrz i stale potrzebujemy dopieszczania. Ale chyba nie ma się co dziwić - w naszej historii mnóstwo jest przemocy i krzywdy więc jesteśmy trochę jak dorośli, którzy w dzieciństwie doświadczali przemocy - niektórzy się tego wstydzą, niektórzy od tej przeszłości odcinają i udają, że są zupełnie kim innym, a jeszcze inni pielęgnują w sobie tę krzywdę i się w niej zamykają...
    Tak czy inaczej - niełatwo jest być Polakiem;)
    Ale to, co w tej dyskusji uderza mnie najbardziej, to podział: my (wypowiadający się) jesteśmy ci mądrzy, którzy nie obgadują, pragną ciepłych kontaktów, przyjaźni i skromnie robią swoje oraz oni - złośliwi, zawistni, prostaccy plotkarze-dorobkiewicze, z którymi nijak nie można znaleźć porozumienia. Czyżby jakiś mechanizm obronny? Jest taka psychologiczna teoria o ślepych plamkach na świadomości (tutaj pisałam o książce na ten temat: http://ideasbyrenya.blogspot.com/2011/11/o-tym-czego-nie-widzimy-i-dlaczego.html) - w innych ludziach najostrzej krytykujemy to, czego nie lubimy (ale i nie widzimy!) u siebie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jest coś na rzeczy z tymi ślepymi plamkami - jak sama napisałaś, przysłowie o belce i źdźble ma tu też swoje zastosowanie. Wiadomo, nikt nie lubi samego siebie krytykować, ale ... jednak w tej dyskusji chodzi bardziej o różnicę między krytykowaniem, a byciem krytycznym. Większość patrzy na sprawę przez pryzmat własnych doświadczeń, niestety często negatywnych (co - jak już z grubsza ustaliliśmy - wynika w dużej mierze ze specyfiki środowiska emigranckiego).
      Co do przyjaciół, to czy w Polsce, czy na emigracji jestem ostrożna z używaniem tego tytułu. I myślę, że mam podobny stosunek jak Ty. Nikt nie jest idealny, każdy mi potrafi zaleźć za skórę, jak się postara :))), ale w sumie to dobrze nam się spędza czas i rozumiemy się często bez słów. I w tej grupie są ... tylko Polacy (oraz nieco osłabiona czasem, choć wciąż dla mnie bezcenna przyjaźń z Australijką). Więc wracam tu do punktu wyjścia ... z Polakami dobrze mi się dogaduje.
      Dopóki ... nie wychodzą z nich pewne cechy. Ale może faktycznie to kwestia indywidualna, a nie narodowa.
      A historia ... eh, ta nasza historia! Też się za nami ciągnie.
      Z tym, że tutaj można by znowu dyskutować, czy na jej przebieg miało wpływ tylko nasze osławione już (w samousprawiedliwianiu się :))) położenie geograficzne, czy może też jednak ... pewne cechy narodowe.
      Ale może jednak nie wchodźmy na ten grząski grunt ;)

      Usuń
  14. Myślę, że nasze podejście do rodaków ewoluuje w zależności od tego jak długo mieszkamy zagranicą i w jakim środowisku żyjemy. Im dłużej, tym bardziej odzwyczajamy się od typowo polskiego zachowania. I często próbujemy się wymiksować z polskiego towarzystwa. Z kolei osoby świeżo w Polski wyjechane szukają go usilnie, bo w polskiej grupie czują się pewniej. Niestety grozi to zakorzenieniem w tym polskim sosie. Nie żeby było coś złego w Polakach - po prostu nie sposób się wtedy zintegrować.
    Ja sama gdziekolwiek mieszkałam nie szukałam Polaków. Zawsze bałam się, że będzie mnie to ograniczać. Bo przebywając z tubylcami było mi łatwiej nauczyć się wielu przydatnych umiejętności. Ale mimo wszystko zawsze miałam polskie przyjaciółki. 2-3, nie więcej. Ale z nimi łączyły mnie nieco inne relacje niż z pozostałymi osobami.
    Dyskusja o tym, jakie są nasze polskie przywary, jest trudna. Temat wzbudza emocje, o czym świadczy liczba komentarzy pod tym postem. Mi się bardzo podoba rysunek. Jest bardzo celny! Niestety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dokładnie jest tak jak piszesz. Ja też na początku traktowałam niemalże każdego Polaka jako bratnią duszę, a polskie sklepy i polska prasa były mi niezbędne do życia.
      A potem się to zaczęło zmieniać, szczególnie gdy dzieci poszły do szkoły i zaczęły mieć nie-polskich przyjaciół.
      Teraz w Anglii nie trzeba robić żadnego wysiłku - Polaków i tak się spotka; w każdej szkole, w każdym przedszkolu, sklepie, mieście i miasteczku. Trzymają się w małych grupkach. Najczęściej ich widuję rozmawiających tylko między sobą, co pewnie jest też w dużej mierze kwestią języka (czego też swoją drogą nie rozumiem, dla mnie znajomość języka, a najlepiej też kultury kraju, w którym się mieszka jest podstawą).
      A dyskusja faktycznie się rozwinęła ciekawie...

      Usuń
  15. Ja myślę, że jest trochę w tym prawdy, w tym co o nas mówią. To, co najbardziej mnie wkurza to, że jesteśmy zakompleksieni i każdy zazdrości każdemu i najchętniej wbiłby drugiemu nóż w plecy, kiedy ktoś osiągnie sukces. Wkurza mnie też godzenie się na najgorsze warunki, stąd w Polsce umowy śmieciowe. Jedna dziewczyna z YT mieszkająca w USA mówiła, że Amerykanie dziwią się, że nam wystarcza w miarę dobra praca, mieszkanie i samochód, bo ich mentalność jest taka, że oni chcą coś osiągnąć, ciągle pną się w górę, ciągle chcą więcej, chcą być najlepszym narodem na świecie. I cóż, są.

    Mam natomiast trochę z beczki pytanie: Czy w Anglii płaci się wysokie podatki i czy są większe niż w Polsce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie najbardziej nurtującym pytaniem jest, jak się tych kompleksów pozbyć, bo to, że wielu z nas je ma, to trudno temu zaprzeczyć. Ludzie się godzą na gorsze warunki, bo jak w Polsce jedwie przędli, to trudno żeby się od razu uważali za mega specjalistów, którym trzeba płacić kokosy, szczególnie że było im wbijane do głowy, żeby się nie wybijali ('stara bieda' itp.).
      Myślę jednak, że pokrętnie emigracja ma na nas pozytywny wpływ. Ludzie prędzej czy później stykają się z innymi kulturami, z inną mentalnością i to ich (mam skrytą nadzieję) zmienia.

      Jeśli zaś chodzi o podatki, to trudno mi porównywać, gdyż po pierwsze nie wiem, jaki jest teraz system podatkowy w Polsce, a i angielski znam tylko pobieżnie. Widzę się z księgowym raz do roku i on wraz z zatrudniającą mnie firmą wykonują całą robotę :)
      Podatek do 32 tyś (bodajże) jest opodatkowany na 20%, kolejne progi to 40% i 45%.
      Ale jest też kwota wolna od podatku (ok. 9000 funtów) i nieco bardziej rozbudowany system ulg podatkowych.

      Usuń
  16. Wybacz ale nie czytałam powyższych komentarzy, może później, Twój wpis przeczytałam :).
    Wydaje mi się (też jestem emigrantką z wieloletnim stażem) i uważam, że rodacy spotkani na emigracji są do mnie podobni :) albo ja do nich :) jednak w Polsce nie bylibyśmy może nawet znajomymi. Na emigracji spotykamy się przez przypadek :) miejsca czyli nie dobieramy się ale jesteśmy na siebie skazani :D. Stąd pewna niechęć i szukanie dziury w całym. Jestem pewna, że ci skazani na mnie też widzą we mnie te cechy, które ja zauważam i nich... Wyjeżdżając myślimy, że się zmieniamy, każdy na własne marzenie ale proces ten jest w sumie powolny wiec przy spotkaniach szczególnie młodszych emigracyjnym stażem udajemy tych innych i trochę pozostajemy starymi czyli zachowujemy się stereotypowo... Inne narody też tak mają, trzymają się z dala od siebie a jak się spotkają to z zewnątrz ogląda się ich jako zgraną grupę, tak jak i polską grupę :). Wiem bo połówek jest innej nacji a odczucia podobne, jak się weźmie jego grupę pod lupę... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że ta część wspólna, jaką jest sama emigracja właśnie (doświadczenia i pozytywne i negatywne w poznawaniu i oswajaniu nowej rzeczywistości) jednak ludzi do siebie mocno zbliżają. I pewnie stąd też Polaków ciągnie do siebie (choć jak widać z niektórych wypowiedzi, nie jest to regułą :))) Pewnie stąd to podobieństwo.
      Co do zmian, to też kiedyś o tym pisałam - niestety na emigracji często rzeczy idą dużo wolniej niż sobie pierwotnie założyliśmy. Jednym coś wychodzi, innym nie - to mieszanka ciężkiej pracy, szczęścia, spotkania właściwych ludzi we właściwym miejscu. Nie wszyscy mają 'tak dobrze' jak inni (choć wiadomo, że powiedzenie o zieleńszej trawie, nie wzięło się), co powoduje często porównywanie z innymi i frustację (ci niesfrustrowani po prostu prą dalej do przodu, realizując kolejne cele).
      I pewnie stąd się biorą - tak jak piszesz - pewne stereotypowe reakcje.
      No ale skoro mówisz, że inne nacje tak mają ... (ja tego, przyznaję, nie zaobserwowałam), to może faktycznie jest to specyfika emigracji w ogóle, a nie samych Polaków?
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  17. Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, aby zabierać głos, bo z emigracją, tudzież z emigrantami mam tyle wspólnego co nic, jednak trochę mnie drażni jak czytam, że Polacy to, że tamto, że tacy, że siacy i w ogóle... A czy jesteśmy w stanie, z czystym sercem powiedzieć, że dajmy na to z takich Anglików, Rosjan, czy innych Włochów nigdy nie wychodzi ich zapyzialstwo? Że w swoim gronie zawsze są przykładni, serdeczni, elokwentni i że herbatę to tylko z filiżanki? Kurcze, Fidrygauko, dam głowę, że i inne nacje potrafią sobie ze słodkim uśmiechem tyłki obrabiać, licytować się kto więcej i bardziej, jednocześnie maskując swoje kompleksy najmocniej jak się da. Tyle tylko, że my tego nie dostrzegamy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wnioskowac z siebie na innych... ,) @mukla ;)

      Usuń
    2. Muklo, pewnie tak jest, że każdy ma coś za uszami (a nawet na pewno tak jest), ale trudno, żebym analizowała szczegółowo każdy poszczególny naród. Robię to głównie jeśli chodzi o Polaków, nie ze złośliwości, ale z chęci zrozumienia pewnych mechanizmów i właśnie dlatego, że lubię Polaków, ale drażnią mnie ich pewne cechy, które - mam wrażenie - są katalizowane w pewnych, specyficznych okolicznościach, takich właśnie jak emigracja, czy spotkania w większym gronie.
      Robię to też w stosunku do Anglików, których bacznie obserwuję i muszę przyznać, że jednak są bardziej dyskretni i zdystansowani niż Polacy, nie wchodzą od razu na drażliwe tematy i nie walą prosto z mostu, co myślą o tobie, o twoim domu, dzieciach itp. Niestety te cechy mnie drażnią, a chyba wcześniej ich nie widziałam. Dopiero dystans emigracyjny dał mi inną perspektywę.
      Jak widzisz, wiele osób ma podobne odczucia, więc coś chyba jednak jest na rzeczy ...
      Co nie zmienia faktu, że myślę, że jako naród ewoluujemy i właśnie owa emigracja ma na to potężny wpływ (pozytywny).
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  18. Ja jednak wolę Polaków... nawet jak są chamscy , niemili, narzekający - to przynajmniej szczery i wiesz co się możesz spodziewać. Anglicy są może uprzejmi , kulturalni i wesoli - ale to wszystko jest udawane, to naród zakłamany. Nigdy nie powiedzą Ci prawdy prosto w oczy, są strasznie zakłamani i dwulicowi. A to chyba najgorszy typ ludzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, ja po latach właśnie stopniowo zmieniam zdanie. Owszem Anglicy nie są szczerzy i wielokrotnie wydali mi się dwulicowi. Czy zakłamani, to nie wiem, nie nazwałabym tego tak. Ale przynajmniej wiem, czego się spodziewać: zdystansowanej układności.
      A Polak, jak ci przywali uwagę na temat, którego w ogóle nie zamierzałeś z nim dyskutować lub skrytykuje coś, w co wkładałeś wysiłek, co jest dla ciebie ważne, cenne itp., albo rzuci rubasznym żartem, to ... nie wiadomo, jak zareagować. Przynajmniej ja nie wiem. Nie chcę schodzić na ten sam poziom, ale też nie chcę odpłacać pięknym za nadobne.
      Wyobraź sobie, że moja znajoma poszła na zebranie do szkoły i sprawdzając wyniki swojej córki, zerknęła też na wyniki mojej (!), po czym uznała za stosowne to SKOMENTOWAĆ, mówiąc mi zbolałym głosem, że tak się dziwi, że moja córka tak słabo wypadła, bo jej córka ma o paręnaście punktów wyżej. Pomijam fakt, że ŹLE SPRAWDZIŁA (patrząc na dziennik do góry nogami :)), bo moja córka jest najlepsza w klasie i jest w bardziej zaawansowanej grupie niż jej córka. Ale gdyby tak nie było, gdyby nawet była dużo gorsza, to jakie ona ma prawo wcinać nos w nie swoje sprawy i jeszcze mi robić uwagi?
      Nie wyobrażam sobie, żeby Angielce przyszło do głowy coś podobnego!
      I ja jednak wolę taką postawę, niż 'scerość do bólu'.

      Usuń
  19. Fidrygauko, ale temat! Nic więcej nie powiem, nadal uważam że ludzi sobie należy dobierać po sympatii i zaciekawieniu nimi (ale niekoniecznie po podobnym statusie czy poglądach).

    Inne porównanie mi się nasuwa. W Warszawie działa prężnie ŚRODOWISKO francuskojęzyczne. Różne narodowości, połączone wspólnym językiem. Organizują wspólne imprezy kulturalne, wycieczki, wyjścia na miasto, spotkania mam z małymi dziećmi, wyjścia do kina, koktajl-party i pełno innych.Są bardzo zadowoleni gdy wśród nich trafiają się tubylcy władający francuskim. To bardzo miły światek i oprócz wspólnych imprez połączony sprawami szkolnymi dzieci, radzeniem sobie w morzu polskiego dnia codziennego i stosunków w pracy. Moi przyjaciele ze Szwajcarii już wyjechali, są w Londynie, ale nadal utrzymujemy bliską więź. A z innymi jakoś nie zostaliśmy n dłużej. O czym to świadczy? Język językiem to jest jakieś spoiwo, ale liczą się ludzie i ich wyjątkowość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Almetyno, jak najbardziej się z Tobą zgdzam.
      Ale jednak tu nie tylko chodzi o przyjaźnie czy długofalowe znajomości (bo tak, tu rzeczywiście liczy się to, jak się z kimś dogadujemy i czy się rozumiemy, nawet rozmawiając w różnych językach :)), ale o generalną postawę przy pierwszym spotkaniu.
      Nie muszę od razu się z kimś przyjaźnić, ale oczekuję, że jak się spotkam z przypadkową grupą osób, to nikt nie będzie mi robił głupawych uwag, dyskutował o moim biuście czy życiu seksualnym sąsiada. Marzy mi się pewna powściągliwość, neutralność i dyskrecja przy pierwszych kontaktach, które przecież nie muszą być później kontynuowane. Niestety - i o tym był mój pierwszy wpis z tej serii - nawet spotykając się w sytuacjach, których poniekąd uniknąć się nie da, jak chociażby rzeczone urodziny, czy plac zabaw w szkole, muszę 'odgradzać się murem', albo dać się porwać rzece narzekania, obgadywania i rubaszności.
      Chciałabym mniej tych skrajności :)))
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  20. Essex to w ogóle ciężki orzech do zgryzienia, z jednej strony dresiarstwo a z drugiej posh i takie tam ;) ja mam w Ldn kilka naprawdę uroczych znajomych z PL także tego. Wszędzie są ludzie mili i do banii ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktem jest, że Essex ma dwa oblicza :)
      Ja też ma kilku fajnych znajomych Polaków, ale generalnie z nowonapotkanymi mam jednak problem (jak opisałam tutaj: http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2014/02/no-to-polej-czyli-dlaczego-nie-lubie.html )

      Usuń
  21. Dziś natknęłam się w Gazecie.pl na wywiad z Rumunką mieszkającą w Polsce, która zauważyła, że:

    Rumuni za granicą nie trzymają się razem, udają, że się nie widzą, nie słyszą. Polacy, których widziałam w Hiszpanii czy Belgii, zaraz zaczepiali się na ulicy: "O, cześć. Skąd jesteś? Co tu robisz?".

    Pytanie red.: Ale za granicą nie jesteśmy zbyt chętni, by sobie pomagać. Od dawna mówi się o Polonii, że jest skłócona, niechętna sobie, podzielona.

    - Nie wiem, może. Ale Polacy, których ja spotykałam za granicą, interesowali się innymi Polakami, chcieli się poznać, pogadać. Rumuni tego unikają.

    Cały tekst: http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35636,15446439,Wasz_jezyk_jest_jak_noz__Nie_ma_melodii__ale_trafia.html#TRCuk#ixzz2uzbrPMMw

    Czyli może rzeczywiście w naszej opinii na nasz temat więcej jest jakiegoś negatywnego mitu niż prawdy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem? :)
      Z jednej strony faktycznie Polacy do siebie zagadują, ale co potem z tego wynika ... no właśnie niestety często takie 'ostre gadki', 'ku*wa mać, a jak się nie podoba to spie*dalaj' :/
      Niestety Rumunia też nie ma zbyt dobrej opinii w Europie, a krążące wokół niej stereotypy są jeszcze gorsze niż te o Polsce.

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!