Searching...
niedziela, 18 stycznia 2015

Uwolnić kartki, wyrzucić ciastka i zdymisjonować Kevina!

Pamiętacie, jaki był najbardziej zaskakujący prezent, jaki kiedykolwiek dostaliście?

Mój, to były kapcie.
Tak, tak. Zupełnie na serio.
Banalne?
Może, ale te kapcie, to był wtedy mój szczyt marzeń.
Mięciutkie, bez pięt, na leciutkim koturenku.




Nieee ...
Tak naprawdę to były O-HYD-NE, zrobione ze sztucznego materiału, niewygodne, wykrzywiające moje nastoletnie nogi (bo nie dało się w nich szybko chodzić, o bieganiu po szkolnych korytarzach nie wspominając).
 

Ale te kapcie, to był mój symbol zbliżającej się wielkimi krokami dorosłości.
Kwieciste laczki zamiast wieśniackich peerelowskich juniorek.
A poza tym to był pierwszy prezent, który kiedykolwiek dostałam na Mikołajki.
Wcześniej w naszym domu się nie obchodziło tego święta. Wydaje mi się, że w ogóle był to dopiero co kiełkujący zwyczaj (niczym obecne parady na Trzech Króli) i zrobiło mi się niezmiernie ciepło na sercu, że moja sugestia znalezienia czegoś miłego pod poduszką spotkała się z taką natychmiastową reakcją.



Przyznam szczerze, że zbierałam szczękę z podłogi widząc te wszystkie wielbłądki, orszaki z azjatycko-afrykańsko-europejskimi zastępami i cały ten jarmarczny blichtr


Pamiętam też lalkę, która miała prawdziwe włosy.
Ach! Ileż ona miała ubranek! Całą tekturową szafę robionych szydełkiem sweterków, spódniczek szytych z wyżebranych od babci (która się hobbistycznie parała krawiectwem) ścinków, ile wydzierganych getrów, płaszczyków i spodenek, posortowanych i poukładanych z dużo większym pietyzmem niż moje osobiste fatałaszki. Ściełam jej potem te piękne loki na 'punka', ale nawet wtedy (tak mniej więcej do końca podstawówki) była moją ukochaną zabawką.


Późniejszych prezentów już tak dobrze nie pamiętam.
Zatarły się zwiększającym się z roku na rok nawale podarunków.
Rodzicom zaczęło się coraz lepiej powodzić i choć nigdy nie mieli zapędów na przesadne rozpieszczania, święta zawsze pieściły swoją obfitością.

Było to miłe, do momentu, kiedy sama nie zaczęłam partycypować w zabawie w Świętego.
Na początku, sukcesem było zmieszczenie się w moim nastoletnim budżecie. Przy ówczesnym zaopatrzeniu sklepów dezodorant w kulce 'Zielone Jabłuszko' czy para skarpetek były nie lada wyczynem i napawały mnie dumą godną dziewczynki z podstawówki.


Po jakimś czasie, gdy już gust mi się nieco wyrobił, coraz trudniej było mi dobrać podarunki pasujące do obdarowywanych.

Najbardziej zaś przerażała mnie postępująca z roku na rok esklacja prezentów.
Bo jak się w poprzednim roku kupiło książkę, to w następnym głupio by było nie dać co najmniej dwóch.
Niby nikt ode mnie tego nie wymagał, ale zaczęłam obserwować samonakręcającą się spiralę.
Nie był to tylko mój problem.
Coroczne rozmowy i utyskiwania na temat pomysłów na prezenty zaczynały mi powoli psuć całą radość ze świąt.

 


Zaklęty krąg przerwało urodzenie się naszego syna.
Wtedy podjęliśmy męską decyzję, że zaprzestajemy kupowania prezentów dla wszystkich członków rodziny. Od tej pory prezenty miały być wymieniane tylko na linii mąż-żona (tak się złożyło, że wszyscy już wtedy byli odpowiednio 'sparowani'). Dzieci mogły być obdarowywane do woli, acz bez przymusu. W końcu trzeba było dać dziadkom trochę luzu ;)


Ufff!!!
Odetchnęłam z ulgą.


Tradycję kontynuowaliśmy z powodzeniem w czasie emigracyjnych wigilii ze znajomymi z Polski*.
I było pięknie.

Do czasu, kiedy coraz bardziej zaczęłiśmy wtapiać się w tutejsze środowisko sąsiedzko-zawodowe.
Wtedy to rolę prezentów przejęły ... sławetne angielskie kartki.




Nabijanie się z wrześniowych przedsprzedaży nic a nic mi nie pomogło.

Wraz ze wzrostem znajomych i kolegów z pracy moją skrzynkę pocztową (a ściślej mówiąc - mój korytarz :)) zaczęły uścielać tony kartek.
Wrzucane przez otwór w drzwiach przez listonosza i przez sąsiadów osobiście.
Potajemnie zapełniały moją biurową przegródkę i były przynoszone workami przez dzieci.
Oficjalne, firmowe, osobiste, formalne, szczere i wymuszone.

Piękne, ozdobne, cieszące oko lub byle jakie, kupione w pakiecie 30 szt. za funta. Rzadko wykonane ręcznie, za to częściej sponsorujące jakąś organizację charytatywną.


Z serdecznymi życzeniami lub z tradycyjnymi trzema krzyżykami (oznaczającymi 'kiss, kiss, kiss', a nie będącymi objawem analfabetyzmu czy namiarami na strony porno :)))
Niestety wszystkie ... równie anonimowe.

I przez to jakieś takie jałowe.

Mijamy się w korytarzach piętnaście razy na dzień. Omawiamy projekty, realizujemy zadania, przedyskutowujemy propozycje zmian.
Śmiejemy się, żartujemy i obgadujemy naczialstwo, po to tylko, żeby w czasie przerwy wymsknąć się potajemnie i rozdystrybuować chybcikiem tony pokrytego brokatem papieru.


Myślę, że rodzina Ally nawet nie ma pojęcia o istnieniu mojej skromnej osoby, ale grunt, że przesyłają życzenia, nie? :)



W tym roku ilość otrzymanych przeze mnie kartek osiągnęła już chyba swoje apogeum.
Ostatecznie mogłabym poczytać to sobie za (dość przyjemną, nie powiem) popularność.
Tylko, że za przywilej bycia gwiazdą socjometryczną trzeba w efekcie końcowym słono zapłacić ... kupując w ostatniej chwili górę kartek, by odwzajemnić uprzejmości i spędzając sporo czasu na dochodzeniu, kim jest jakaś Tillie czy Henry, którzy uprzejmi byli złożyć mi okolicznościowe życzenia.

A kartek świątecznych w Anglii przed świętami NIE MA!!!
No przecież cały zasób wyprzedał się na początku grudnia.
I taki nierozgarnięty żuczek, jak ja, lata potem od supermarketu do supermarketu wygrzebując z najwyższych półek jakieś wybitnie niegustowne i drogie koszmarki - popłuczyny po kartkowym szaleństwie.
I w pocie czoła podpisuje się zaledwie imieniem (na nic innego nie starcza czasu w natłoku innych równie ważnych czynności okołoświątecznych w stylu christmas parties czy chodzenia na świąteczne przedstawienie w wykonaniu transwestytów zwane pantomime, a nie mające nic a nic wspólnego z pantomimą :)), po to, by ostatniego dnia pracy wrzucić te potępieńcze karteczki do 'pigeonholes' współpracowników.




Kartkom wtórują ciastka.
Tony metalowych pudełek z najczęściej mało wyrafinowanym herbatnikami (które się nijak mają do zdjęcia powyżej),przekazywane są poszczczególnym zespołom, departamentom czy innym drużynom pierścienia. Podrzucane trochę mniej anonimowo obligują do kolejnych zakupów nikomu niepotrzebnych, niesmacznych i tuczących gniotów.


Dostać ciastka, by kupić ciastka!

Zastanawiam się, czy nie jest to jakaś przemyślna, tajnie nakręcana strategia brytyjskiego przemysłu spożywczego.
W końcu z czegoś ten kraj się musi utrzymywać. Same królewskie memorabilia nie wystarczą, by utrzymać PKB na odpowiednim poziomie.


I tym sposobem moje coroczne dążenie do świątecznego minimalizmu, które w tym roku pozwoliło mi na redukcję potraw wigilijnych do imponującej liczby TRZY (sałatka, łosoś i barszcz) zostało potężnie zsabotowane.

Stąd też mój postulat: Uwolnić kartki, nie szukać sobie głupich pretekstów, by wspierać dobroczynność, zamknąć fabryki ciastek i zająć się ... bo ja wiem, pisaniem blogów?

*****

No dobra, to sobie  ponarzekałam z Nowym Rokiem.
A więc żeby zmienić trochę ton na bardziej optymistyczny powiem Wam, że moje życzenia z zeszłego roku spełniły mi się!
Udało mi się skoczyć do większego akwarium.
I to (choć sprzeczne nieco z darwinowską teorią :))) dodało mi skrzydeł.


Idąc za ciosem (i rozwijając skrzydła jeszcze odważniej), życzę sobie i Wam, drodzy Wierni Wpadający (tu specjalne pozdrowienia dla chyba najwierniejszej czytelniczki/czytelnika z Hove, w Brighton, który/a zagląda do mnie codziennie - nie ukrywam, że zmobilizowała(e)ś mnie wreszcie do napisania paru słów :))),

Aby ten rok był ROKIEM UKOŃCZONYCH PROJEKTÓW.
Aby był rokiem finalizacji rozpoczętych pomysłów, rokiem 'pozapinanych guzików', rokiem w którym spełnione marzenia zrobią wreszcie miejsce na następne.
Rokiem niepoddawania się przed metą.





*****

A co do Kevina, to wygląda na to, że wciąż jest to stały gwóźdź programu wciskany odbiorcom telewizji wszelakich. Wciskany, bo ... prawdopodobnie pożądany i potwierdzony wysokim wskaźnikiem oglądalności.
Cóż, zamiłowanie do tradycji bierze górę.





I o ile moje dzieci i bez telewizyjnej indoktrynacji obejrzały z własnej, nieprzymuszonej woli wszystkie cztery odcinki Home Alone, o tyle ja ustanowiłam sobie nową świąteczną tradycję.
Co roku, mianowicie, oprócz układania puzzli ...
 

Już dawno żadne puzzle nie dały mi tak popalić, jak te cholerne rybeńki. Cztery dłuugie dni ...

... oglądam namiętnie Sagę Rodu Forsyte'ów.
Staroświecko i paniusiowato uwielbiam ten film i to wcale nie tylko ze względu na przepiękne stroje Irene Heron.
Mam nadzieję, że mimo bardzo napiętego grafiku uda mi się wkrótce opisać, dlaczego, łącząc to jednocześnie z dawno, dawno temu obiecanym wpisem ...





Ściskam Serdecznie,

F.

* PS. Zapomniałam dopisać, że historia zatoczyła się kołem i w tym roku po raz pierwszy nasze dzieci kupiły nam prezenty. Zupełnie z własnej inicjatywy, a wręcz wbrew naszym delikatnym próbom zniechęcenia ich do tego pomysłu.
Komicznie i słodko było obserwować, jak się kazali prowadzić po sklepach, a potem nakazywali nam warować na zewnątrz, jak się przemykali, jak szeptali po kątach, jak pakowali nieporadnymi jeszcze często paluszkami te upatrzone skarby. Jak wydawali kieszonkowe najstarszego i 'pieniądze od dziadka' nie tylko na słodycze i własne zachcianki, ale też na prezenty dla innych.
Było przy tym parę śmiesznych sytuacji, jak chociażby ta, gdy Młoda weszła do papierniko-księgarni i w pierwszej kolejności wybrała przesłodzony notesik w kotki. Zapytana (przez Najstarszego) dla kogo to kupuje, odpowiedziała:
"Dla siebie! Przecież ja kupuję WSZYSTKIM prezenty" :)))



W kwestii rozpakowywania prezentów młodzież zdecydowanie napierała na 'bycie Polakami' i nie czekanie na pierwszy dzień świąt z tym biznesem, jak to robią Anglicy.
I co ciekawe - nie rzucili się na swoje podarunki, ale czekali z zapartym tchem na ... reakcję 'mamiś i dadiś'.




 Zawsze mnie zastanawiało, kto używa tych myjek, rodem z peerelowskiego warzywniaka (w podobną siateczkę pakowana była włoszczyzna :)))

W efekcie tak emocjonalnego zaangażowania i strategicznych posunięć zostałam między innymi posiadaczką zapasu masła do ciała na następne pięć lat (o zapachach wszelakich) tudzież innych mazideł, a także dwóch kubków, z których jeden niestety nadtłukł się po drodze (Młoda chyba zbyt radośnie machała siatką z zakupami), co jednak nie przeszkodziło jej go sprezentować :)

 Najważniejsze, że kubek 'Follow your dreams' się ostał :))

Mój mąż natomiast, obok perspektywy zostania twarzą zapachu Top Man ... padł ofiarą typowo angielskiego poczucia humoru, które jest już nieodłączną składową sposobu myślenia naszych dzieci.








niedziela, 18 stycznia 2015




22 comments:

  1. Nic dodac nic ujac, swietnie uchwycilas atmosfere napiecia bozonarodzeniowego, ja tez sie wyzwalam i wyzwalam, w tym roku tylko dwie wnuczki dostaly prezenty , dorosle towarzystwo bez wczesniejszych ustalen oszczedzilo sobie latania po sklepach i kupowania bezuzytecznych podarkow, ja postanowilam sobie, ze w razie wpadki typu, ja obdarowana a nie obdarowujaca..powiem, ze juzem za stara,na zmaganie sie z tlumami w CH...ale nie byly potrzebne takie wygibasy slowne..na cale szczescie!!! Fidrygauko..wspanialego roku zycze..jestes bardzo madra!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wiekiem człowiek nabiera mądrości :)
      Niestety z kartkami chyba sprawy nie przewalczę. Anglicy mają na tym punkcie konkretnego fisia. Mogę co prawda przestać się odwzajemniać, aż mnie uznają za totalnego gbura. I może w tym szaleństwie jest metoda? :)
      Pozdrawiam i również życzę wszystkiego dobrego :)

      Usuń
  2. Fanfary! Fanfary! za znak dymny! :D

    Uśmiałam się po pachy przy kartkach. Rok w rok wymieniam się kartkami z dwiema osobami. Obydwie to Angielki. Obydwie do drukowanych życzeń dopisują "xxx - Imię". Obydwie nie zapominają. Obydwie tak samo cieszą się z moich okolicznościowych fraz, zwłaszcza gdy zaczynam słowami "Sukces! I w tym roku udało mi się nie zapomnieć..."

    Fantastyczne życzenia, zwłaszcza dla matter in spe :)
    Wzajemności Fidry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, Bebeluszku, myślę, że z dopinaniem guzików wstrzeliłam się w Twoim przypadku całkiem nieźle :)
      Buziaki (i czekam na relację - no, niekoniecznie od razu z porodówki, jak to niektórzy mają we zwyczaju :)))

      Usuń
  3. Usmialam sie, bo skads to znam :-)
    Kartki i cukierki co prawda zamiast ciastek, ale oczywiscie w metalowych puszkach, a jakze! Polowa grudnia to ostatni dzwonek zeby choinke ubrac a prezenty najlepiej w listopadzie jeszcze kupic...
    Ciesze sie, ze zyczenia sie spelnily, bo to dodaje otuchy nie tylko Tobie. Teraz tylko pozostaje tak trzymac :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas też cukiereczki, Quality Street (jak jest promocja :))) albo inne Roses czy innych Celebrations :)
      A co do życzeń, to trzeba się nawzajem podtrzymywać na duchu :)
      Pozdrawiam.gorąco.

      Usuń
  4. Najbardziej mi sie podoba parada Trzech Kroli:))))))))) Dawniej byla tylko w Boze Cialo, teraz doszlo Trzech Kroli, zaraz bedzie Zielonoswiatkowa, Zaduszkowa (upsss, ta juz jest), Niepokalanego Poczecia (same dziewice, to bedzie mniej tloku) itd... a najlepiej, to zeby takie parady byly w kazda niedziele.
    Kosciol sie przewietrzy, a i babciom ruch nie zaszkodzi...
    No dobra, poniosla mnie fantazja;)

    Co do swiateczej atmosfery czy tez tradycji to u nas jest chyba tak samo.
    Pisze "chyba" bo naprawde nie wiem, jako, ze ja temu kartko/ciastkowemu wyscigowi nie uleglam. Wrecz przeciwnie, zupelnie mnie on nie dotyczy, nie wysylam zadnych kartek, a wiec sama tez nie dostaje kartek (na co mi makulatura) nie kupuje zadnych prezentow, nie dostaje zadnych prezentow (i chwala niebiosom) nie pieke ciastek wiec i nikt we mnie ciastkami nie rzuca:)))
    Upsss przepraszam, raz upieklam, ale to bylo raz w zyciu i nigdy wiecej sie nie powtorzy:))))
    A Kevina to sa az CZTERY odcinki??????????????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Star, masz rację te kolejne parady z okazji wszelakich nadają się już chyba tylko do kabaretu. Ale z drugiej strony czy tacy np. Amerykanie też nie lubią paradować? ;)

      Ja kartek nie wysyłam, ale chybam za mało asertywna, żeby się bronić przed tymi 'kukułczymi jajami', a już jak 'somsiadka' osobiście się fatyguje z wymyślnym pudłem ciastek (w kształce choinki, z pozytywką :)) dla moich dzieci, to się poczuwam do rewanżu. I tak się kręci to błędne koło.

      A co do Kevina, to też się zdziwiłam, bo ja nawet pierwszej części nie obejrzałam do końca, bo mnie wszystko bolało, jak się na tych bidaków przypalanch żelazkiem, tłuczonych ciężkimi przedmiotami, zrzucanych ze schodów i torturowanych na wiele innych sposobów patrzyłam :)

      Usuń
    2. Amerykanie lubia paradowac, sa to glownie parady z okazji swiat panstwowych i dodatkowo pamietaj, ze narod amerykanski to zlepek wielu innych narodow, a wiec kazda narodowosc ma swoja parade. Dlatego tak to wyglada, ze Amerykanie nic tylko ciagle paraduja:))) Natomiast nie ma zadnych procesji religijnych na terenie miasta, do kosciola nie chodze, wiec nie bardzo wiem, ale kiedys przechodzac widzialam ksiedza i wiernych jak chodzili w kolko po koscielnym dziedzincu. Cos mi sie wydaje, ze to bylo Boze Cialo. Dopoki chodza po dziedzincu koscielnym to nikomu to w niczym nie przeszkadza, wiec nawet jak przyjdzie im do glowy robic to przy okazji innych swiat to niech sobie robia.

      Usuń
    3. Tak wiem, wiem, napisałam to z przymrużeniem oka. Co innego parady, a co innego co i rusz wymyślane święta kościelne, jak właśnie to. Choć z drugiej strony, jak powiedział Emilian Kamiński na początku tego filmiku - najwyraźniej ludzie mają taką potrzebę ...
      Co mnie jednak przeraża, że ta potrzeba za jakiś czas owocuje walką o święto państwowe.
      Ale nie wchodźmy na drażliwe tematy :)
      Tu w Anglii to ani parady, ani procesje.
      Co najwyżej demonstracje z okrzykami 'British police go to hell!' Ups! Znowu zaczynam!
      Lepiej się wyloguję :)))

      Usuń
  5. I tak to właśnie miły zwyczaj zamienia się w przykry obowiązek. Nie cierpię tego. Dlatego najbardziej lubię dawać i otrzymywać prezenty bez okazji:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, wszelka przesada jest niezdrowa. Ja też lubię dawać prezenty bez powodu, ale i tak najczęściej druga strona poczuwa się do rewanżu. Ale przynajmniej nie jest to na skalę przemysłową :)

      Usuń
  6. Ales puzla walnela, kobieto!!! Toz to mi az tchu braklo na sam widok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takiśmy sobie prezent z mężem zafundowali na święta. Miała to być rozrywka rodzinna, ale większość wymiękła :)
      Naprawdę była podle trudna! Ostatnie 40 kawałków, co to wydawało się, że już nigdzie, przenigdzie nie pasują i na pewno jakiś troll podmienił w fabryce, dobierałam metodą prób i błędów, czyli przypasowywałam do każdej luki. Jakież było moje zdziwienie, że jednak gdzieś w końcu pasowały :)

      Usuń
  7. Nareszcie jesteś :)
    Nie przypominam sobie u siebie takiego ciśnienia na prezenty. Było bardzo swobodnie.
    A co do najdziwniejszego prezentu, akurat w listopadzie opisałam to... eeee, coś.. No Ten Prezent tysiąclecia.
    Nie wiem, czy mogę dać Ci tu linka?

    Piękne życzenia, biorę je do serca i z całych sił będę usiłowała je spełnić :)
    Niech Ci się dobrze wiedzie, Fidrygauko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszelkie linki oprócz reklamowych zawsze mile widziane, szczególnie dla stałych klientów (acz poszłam i zobaczyłam już sobie sama, a co!)

      Te życzenia wynikają stąd, że widzę iż to mój największy problem :(
      Ale może też i innym się przydadzą ...

      Usuń
  8. Fidrygauko, chcę z dumą oznajmić, że uwielbiam wspomniane przez Ciebie myjki i od kilku lat niczym innym się nie myję :) Ucieszył mnie Twój, bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko jedyna! Ale przecież te myjki strasznie drapią! Ja jednak pozostanę przy gąbkach :)
      Buziaki!

      Usuń
  9. Hihihi, dobre, a z kartkami racja, tony tego się wysyła, podaje, wrzuca, a potem stawia gdzie popadnie. Nie tylko w Boże Narodzenie, ale karteczki urodzinowe też są niezłe... Ja lubie dostawac kubki, mam ich tyle, że postanowiłam nie kupowac więcej, no ale jak sie tu nie oprzeć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o kubeczki, to też je lubię, ale staram się zbyt nie przywiązywać emocjonalnie, gdyż w moim domu i tak wszystko będzie wytłuczone (i nie, nie, nie rzucam w męża kubkami, jak mi zajdzie za skórę, choć nie ukrywam - pomysł taki zaświtał mi w głowie parę razy :))) To raczej moje 'pomocni inaczej' dzieci :))
      A co do różńorodnych kartek, to też już pisałam nie raz - zasługują na oddzielny post :)
      https://www.facebook.com/pages/szepty-w-metrze/231845996849354?sk=photos_stream
      https://www.facebook.com/pages/szepty-w-metrze/231845996849354?sk=photos_stream
      https://www.facebook.com/pages/szepty-w-metrze/231845996849354?sk=photos_stream

      Usuń
  10. Witaj Fidrygauko, wszystkiego najspełniejszego w tym roku Ci życzę. Cieszę się, że się odezwałaś. Smutno tu bez Ciebie. Liczę po cichu na dalsze w miarę regularne wpisy ;-)))

    P.S. Też mam taki plan na ten rok, żeby pokończyć rozpoczęte projekty - okołodomowe ;-) Takie rozpoczęte nawet 4 lata temu...

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Izabelko, dziękuję za życzenia. Wygląda na to, że ostatnio wpadam tu tylko jak mam jakąś pilną robotę do zrobienia i ... szukam ucieczki :) lub gdy jestem chora (a wtedy jakoś pisanie mi się nie klei).
    Pomysły wciąż mam, więc mama nadzieję, że sprawię Ci trochę przyjemności od czasu do czasu :)
    Wena w narodzie nie ginie!

    Powodzenia w realizowaniu projektów okołodomowych!

    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!