Moja półka z kosmetykami upiększającymi marną (poranno-lustrzaną) rzeczywistość nie prezentuje się zbyt imponująco.
Ot, parę niezbędnych buteleczek z supermarketu:
- tonik,
- płyn do demakijażu oczu,
- mleczko do demakijażu (właściwie nieużywane, bo powyższy płyn wykonuje pracę bezbłędnie, razem z pianką do mycia twarzy),
- krem pod oczy kupiony dawno temu w czasie jakiegoś kryzysu z Walentym, kiedy trzeba było na cito zatrzeć parodniowe ślady wylewania łez (zbliżający się termin upływu ważności przy niemalże pełnej tubce świadczy, że konflikt został efektywnie zażegnany :))
- moje nowe odkrycie krem intensywnie nawilżający (świetnie się wchłaniający - idalny dla kobiet w wiecznym pośpiechu :))
- tradycyjnie i namiętnie przywożony z Polski mój ulubiony krem Lirene, niestety już z przedziału 40+ (czeka w kolejce, aż się sąsiad 'wykończy' :))
- beznadziejny krem aloesowy z The Body Shop (szczerze odradzam; krem, nie sklep), który robi z mojej twarzy ślizgawkę, którą co rano trzeba i tak usuwać, bo się nie wchłonęła ani na jotę (kupiony w promocji i jakoś tak szkoda go wyrzucić :))
Powyższy zestaw jest chyba dosadnym dowodem na to, że (panowie, jeśli przebrnęliście tę wyliczankę i nadal czytacie, to uwierzcie mi na słowo) nie dbam przesadnie o moją facjatę.
Pozwalam się jej starzeć godnie, bez większych ingerencji i to nie tylko dlatego, iż średnio wierzę w zbawczą moc mazideł, ale głównie dlatego, że ... bądźmy szczerzy, czterdziestka to dziś nowa dwudziestka :) i nawet jak niedługo trzeba będzie raczej zaokrąglać do kolejnej dziesiątki, to w miarę zdrowy tryb życia i nieliczne zmartwienia póki co nie wyryły się znacząco na mym obliczu.
Poza tym zdrowa dawka ignorancji (czy raczej ignorowania) pozwala mi miłościwie nie zauważać tych zwiotczeń wokół szyi, tej coraz głębszej bruzdy po prawej stronie ust, tych popękanych naczynek na policzku, wyostrzającej się linii brody z podstępnie wyłaniającą się na drugim planie bliźniaczą poduchą, coraz trudniejszych do usunięcia porannych spuchnięć powiek.
Nie chcę się skupiać na okalającej oczy gęstniejącej sieci zmarszczek, które podle gromadzą w sobie nadmiar pudru.
Nie mierzę stopnia opadnia kącików, nie dostrzegam nitkowiejących w zastraszającym tempie ust korali, nie liczę pieprzyków, przebarwień, narośli.
Nie mam na to czasu i nie mam na to ochoty.
Wypieram ze świadomości.
Pozostałe części ciała traktuję z równouprawnieniem. Obwisłości, pomarszczenia, nadmiary, sflaczenia ignoruję z konsekwencją godną lepszej sprawy.
Jedynie siwiznę skrzętnie chowam przed światem coraz to intensywniejszą barwą szamponów koloryzujących.
Ale gdy od pewnego czasu zaczęłam zauważać inne oznaki tykającego zegara biologicznego - zadrżałam.
Że co?
Że to już?
Że koniec? No w każdym razie, że początek końca?!
To mnie, przyznam szczerze, przybiło.
Owszem, nie lubiłyśmy się za bardzo.
Miałyśmy te swoje comiesięczne boje, aż krew się lała :)
I choć początki znajomości były wstydliwie ukrywane przed światem, choć jej pojawienie się było (wg norm panujących w mojej rodzinie) tematem tabu, choć mówiło się o niej szaradami, nigdy nie wymawiając prawdziwego, fizjologicznego imienia, to jednak żyłyśmy w zgodnej symbiozie już prawie trzy dekady, znając się jak łyse konie.
Obwisła skóra skórą, zmarczki zmarszczkami, a siwizna siwizną - lecz tu zaczęła się pojawiać realna wizja końca.
Końca młodości.
Końca resztek młodości.
Końca ledwie tlącego się płomyka młodości, którą hołubiłam czule, chroniąc ją przed jej największym wrogiem - lustrem.
Internet - biegły, znawca, sędzia i wyrocznia ostateczna - zdawał się potwierdzać moją tezę.
Wszystkie objawy się zgadzały.
Brak objawów też.
Jeszcze odciągałam wizytę u lekarza w celu potwierdzenia postawionej przeze mnie diagnozy.
Jeszcze panikowałam przyjaciółce w mankiet, że jakże to tak nagle na mnie spadło.
Jeszcze obserwowałam ze wstrzymanym oddechem, ale powoli przygotowywałam się na wyrok: przedwczesna menopauza.
Menopauza - to słowo przynajmniej miało w sobie łagodzącą konotację muzyczną, lecz wujek Google był bardziej dosadny:
ostateczne rozstanie się z płodnością (efektywnością, produktywnością, skutecznością, twórczością, sprawnością, urodzajnością, wydajnością),
przekwitanie (z opadaniem wszystkiego, co popadnie, z ponurym jesiennym widoczkiem w tle),
klimakterium (w rymie z prosektorium i krematorium), czy ...
ustanie aktywności pęcherzykowej jajników (czyli - nazwijmy rzeczy po imieniu - śmierć! Może i fragmentaryczna, ale jednak śmierć.)
Aż pewnej nocy, zmęczona domysłami, skołowana bezsennością (a wiedzcie, że jest mi to generalnie stan obcy), zerwana z łóżka wewnętrznym głosem, wiedziona nagłym przeświadczeniem zleciałam na dół, wybebeszyłam pół apteczki i wyciągnęłam ukryty w kącie test hormonalny.
Przekroczona data ważności nie zniechęciła mnie. W końcu to tylko 'best before'.
Musiałam mieć pewność, tu i teraz, natychmiast.
Musiałam zakończyć ten koszmar domysłów, spojrzeć rzeczywistości w twarz, wziąć byka za rogi i zmierzyć się z tematem.
Przy obecnym postępie medycyny, farmacji i biotechnologii naprawdę nie ma potrzeby kwestionować prawdomówności domowych testów dostępnych w byle supermarkecie.
W 99% stawiają trafną diagnozę.
W moim przypadku co test wyprorokował, to też i się ziściło.
A oto dowód:
całkiem świeże - parotygodniowe - sławetne angielskie kartki
... że się tak wpiszę w blogerski 'baby boom'.
Pozdrawiam wiosennie :)
sobota, 21 marca 2015
Pozostaje mi zatem serdecznie pogratulowac tej "przedwczesnej menopauzy" w kolorze rozowym. Taka menopauza to dopiero odmladza! Zegnajcie kremy, balsamy i toniki, witajcie nieprzespane noce.
OdpowiedzUsuńTeraz masz juz komplecik plciowy w domu. :)))
Dzięki :)
UsuńTak, dom mi się zaróżowił. Nie wiem, gdzie ten gender, bo kupić coś w innym kolorze trudno :)
Mamy wreszcie równy podział sił w rodzinie.
Noce nie sa takie złe, gorzej w dzień. Ja nie wiem co jest grane, ale cały czas się trzeba tym dzieckiem zajmować ;-P
Gratulacje :)....to ci dopiero niespodzianka ....Ariadna
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTeż mnie to trochę zaskoczyło :)
Gratulacje ! A probujac sobotnio ogarnac dom jednak mi sie kolacze w glowie ,ze menopausa lepsza. No ale ja juz mam 3 dzieci ;)
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńJa zdecydowanie wolę dziecko. Jest słodsze :)
I jak odmładza!
Ogarnianiem się nie przejmuję.
No proszę, tak mi "wmawiałaś" ostatnio mą młodość, że aż się poczułam w ciąży. A tu surprise... :-)))
OdpowiedzUsuńGorące gratulacje!!!
Ja się nie czułam. A jaki z tego wniosek? Wszystko się jeszcze może zdarzyć, he, he, he.
UsuńDzięki!
Gratuluje !!!!
OdpowiedzUsuńBeata
Innymi słowy takie cudowne qui pro quo, czy też może raczej quid pro quo:)).
OdpowiedzUsuńGratulacje!
Oba pasują!
UsuńDziękuję :)
Ale numer!!!!!!!!! Fidrygauko, co za wiadomość! Gratuluję serdecznie. Ściskam, przytulam i w ogóle... Najlepszości dla Was wszystkich!
OdpowiedzUsuń'Ale numer' słyszę ostatnio często. Na równi z 'you are brave', he, he, he :)
UsuńŚciskam rówinież - bardzo delikatnie :)
Dzięki serdeczne.
Ha! Brawo :D Gratulacje ogromne :)
OdpowiedzUsuńA to ci dopiero, no :D
No, taka historia ...
UsuńDzięki wielkie :)
Aaaaaaaaaaaaaaaaa! A ja już kiwałam srebrną główką nad Tobą i chciałam podawać Ci moją laseczkę.
OdpowiedzUsuńGratulacje!!!! Ale fajnie!
Ach, Ty moja srebrna główko, he, he :)
UsuńDzięki :)
Wesoło mamy ...
gratulacje!!! :)
OdpowiedzUsuńNB bezczelnie psujesz statystyki dzietności Polek i dołączasz do tych, co to odmawiają rodzenia na Zielonej Tuskowyspie, wstydź się!
Dzięki :)
UsuńJak to? Ja właśnie potwierdzam statystyki - Polki rodzą najwięcej dzieci na Wyspach, więc wpisuję się w trend.
No fakt, nie tych Tuskowych. Trochę mi wstyd :)
Och widzę, że to jakaś dobra passa u znajomych blogerek.
OdpowiedzUsuńGratuluję i życzę dobrego samopoczucia.
Dobra passa, a wręcz 'klęska urodzaju'. Naliczyłam się około siódemki świeżo upieczonych bułeczek (lub tych jeszcze w piekarniku) - w większości dziewczynek :)))
UsuńDziękuję :)
A to ci heca, wszyskiego najlepszego na najbliższe tygodnie i miesiące :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPóźniej będę jeszcze prosić o życzenia na całe lata ;)
No jasne, ze ci pozycze :D
UsuńA to dopiero post z suspensem! Wiedziałam że jesteś specjalistką od budowania napięcia ale tym razem po prostu nie dowierzałam własnym oczom (choć nie wiem dlaczego, w końcu co to za novum że ludziom rodzą się dzieci?) Ale najważniejsze że wszystko dobrze poszło, rodzina się powiększyła a mama i dziecko mają się nieźle. Życzę Wam dużo zdrówka a Tobie jak najmniej kłopotów w dzień no i te nocki niech pozostaną spokojne. Pozdrawiam różowo!
OdpowiedzUsuńFaktycznie, rodzenie dzieci nie jest generalnie jakimś wielkim zaskoczeniem, jednakże stopień świadomości najdejścia owegoż wydarzenia bywa bardzo różny - co widać w moim przypadku :)))
UsuńZaskoczyłam samą siebie, oj zaskoczyłam. Nawet pierwsze usg nie było dla mnie dość mocnym dowodem w sprawie :)))
Dziękuję za życzenia :)
Jak na razie wszystko idzie jak z płatka. Mam nadzieję, że trend się utrzyma :)
No, kurczę, taki już ze mnie marnotrawca, że ten potężny ruch na moim blogu chyba jednak zmitrężę.
OdpowiedzUsuńA co do spieniężania urody, to po UWAŻNEJ lekturze powyższego wpisu można dojść do wniosku, że raczej kandydatka ze mnie marna :)
Nawet zdjęcie nieostre :)
Ale dzięki. Niezłe pensyjki zawsze kuszą ...
Aż musiałam dwa razy końcówkę przeczytać, bo nie dowierzałam!!!
OdpowiedzUsuńGratulacje! I wszystkiego najlepszego dla całej Rodzinki.
Ale niespodzianka:-)
Podobnie reagowałam na test ciążowy. 'Czytałam' kilkakrotnie. A potem jeszcze zakupiłam parę egzemplarzy weryfikujących. Każdy innej firmy :)
UsuńDziękuję :)
Zacząć na kremach, a skończyć na dziecku! Super! Podłączam się pod ciąg ochów i gratulacji! Tak, 4 is zdecydowanie fulness of joy :-).
OdpowiedzUsuńTaka już jest ta ma pokrętna logika :)
UsuńDzięki :)
"Tak, 4 is zdecydowanie fulness of joy" Z naciskiem na 'fulness" ;-D
alez piekne wiesci! Gratuluje i zycze duzo sil i zdrowia Tobie i Malenstwu!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Wszelkie życzenia mile widziane :)
UsuńGratulacje :) Bedzie się działo :)
OdpowiedzUsuńOj, będzie! Rozrywka zapewniona do samej emerytury :)
UsuńDzięki :)
Ha! Czyli jednak dobrze odczytałam ten fragment o podwójnym życiu, co to zapulsowało w Tobie jakiś czas temu :)))))) Wielkie gratulacje! I najlepsze życzenia!
OdpowiedzUsuńOdczytałaś idealnie, zdemaskowałaś mnie publicznie, ale musiałam wtedy trochę nakręcić, bo wciąż byłam wtedy w niezłym szoku i nie chciałam tego anonsować na blogu (i ciąży i szoku) - mam nadzieję, że wybaczysz :)))
UsuńTa ciąża faktycznie zapulsowała i podniosła mnie trochę na duchu.
Fajnie mi się teraz to czyta (to jest dla mnie najfajniejsze w blogowaniu - możliwość powrotu do wspomnień). Pozwolę sobie zacytować siebie:
"I pewnego dnia zaskoczyło mnie to życie.
Znów odebrało mi mowę - tym razem pod wpływem jego nieoczekiwanych przejawów (nie sądziłam, że mogę być tak podatna na milknięcie, czy to pod wpływem śmierci czy życia).
Uderzyło z potężną mocą, poraziło swoją siłą i determinacją, napełniło energią.
Zapulsowało ze zdwojoną mocą, dało sygnał, że w środku, niezależnie od nawałnicy na zewnątrz, panuje niezmącony spokój.
Nie dało mi wyboru.
Musiałam otrzeć łzy i uśmiechnąć się do tego figlarnego, niepoddającego się wewnętrznego głosu, który mi mówił, że to wszystko ma jednak jakiś sens.
Musi mieć sens."
Gratuluję intuicji oraz życzę powodzenia w realizowaniu planu 2+5.
Ja już swojego rekordu bić nie będę :)))
Uściski
Korci mnie by dorzucic jeszcze i ten cytat:2012/03/23 11:39:07
UsuńCiąża? Nieee, ciążą bym się raczej ucieszyła :)
Read more: http://szeptywmetrze.blox.pl/2012/03/Diagnoze-prosze.html#ListaKomentarzy#ixzz3XAx2oyrh
O matko jedyna! Po pierwsze, to wszelki duch Pana Boga chwali ... To ja musiałam aż dziecko urodzić, żebyś się odezwała po latach? :))))
UsuńA po drugie, to jesteś niezła! Ja tego nie pamiętam, a Ty namierzyłaś mój dawny komentarz, jak najbardziej w temacie!
Ale widzisz, nie kłamałam :)))
Uściski
Wow! Gratulacje tej menopauzy! Tekst jak zwykle swietny, choc poczatek kremowy zmylil mnie bardzo:) Duzo zdrowia!
OdpowiedzUsuńDzięki! Kremowe zawoalowanie mi się chyba rzeczywiście udało :)
UsuńA menopauza? Cóż, jak wreszcie przyjdzie, będę już na nią mentalnie nieco bardziej przygotowana :)
Gratulacje! !!!!! Najserdeczniejsze zyczenia dla calej rodziny.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Och, jak miło znów zobaczyć znajomy nick. A więc rośnie kolejny osobnik, któremu będę już wkrótce gotować potrawy zainspirowane Twoim blogiem - tylko proszę o nowe posty (choć nie wypróbowałam jeszcze wszystkich przepisów :)))
UsuńNo dobra, ja wiem, chwilę mnie nie było, przegapiłam parę wpisów... ALE NIE AŻ TYLE!
OdpowiedzUsuńKIEDY JAK CO GDZIE?! Rany Julek...
PS. Gratulacje ;)
Dzięki :)
UsuńNie martw się, nic nie przegapiłaś. Można powiedzieć, że jesteś nawet na bieżąco, bo to dopiero pierwszy oficjalny wpis (nie licząc jedego małego wycieku między wierszami, który zdetektowała Moe - patrz komentarz powyżej :))
Ale teraz to się może zacząć. Blog parentingowy lub dziecięco-modowy. Kto wie, kto wie? ;)
Hoho! Gratulacje! Wprawdzie musiałam dwa razy przeczytać wpis, bo też kremy mnie jakoś wyprowadzały ze ścieżki, ale... wow! Gratuluje i zazdroszczę, ja generalnie najchętniej jeszcze raz bym przeżyła każdy dzień z pierwszego roku mojego baby boya ;)
OdpowiedzUsuńCzaro, dzięki za gratulacje!
UsuńA co do ponownego przeżywania, to ... wszystko jeszcze przed Tobą :)
Ja już jednak pozostanę przy obecnej liczbie. Przeżywam więc teraz na potęgę każdy dzień, bo WIEM, że to już naprawdę ostatni raz :)))
aaa, spóźnione, ale szczere gratulacje! i jeszcze raz gratulacje :) kolejna para małych stópek do całowania :)
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńStópki uwielbiam i całuję na potęgę, choć jeśli chodzi o słowo 'kolejne', to ... muszę doprecyzować, że te są jedyne, które całuję. Pozostałe już wyrosły poza całuśną normę :)