Jedynej, którą po latach wojny podjazdowej łaskawie mi się zaoferowano.
Z mroźnej mgły poranka wyłaniał się widok lokalnego wysypiska śmieci, a monotonny ruch wielkich szczypców przewalających co większe kawałki metalu umilał czekanie na pociąg.
Trójka Polaków (dżins, wąs i plecaczek) była zawsze przede mną. Rosjanka z przerysowanym makijażem, rozmawiająca na cały regulator przez komórkę wkraczała tuż po mnie. Były też dwie Chinki konsumujące swe imponujące zapasy jedzenia na dworcowej ławce, zamknięty w świecie ipoda Jamajczyk i drzemiąca z otwartą buzią Hinduska. W ostatniej chwili, czasami w 'zbyt ostatniej', wpadała młoda dziewczyna, z rozwianym włosem. I nie myślę, że całowała przysłowiową klamkę w ramach hipsterskiej mody na ... gonienie się z metrem (obejrzyjcie tu).
Raczej przegrywała z czasem i kuszącym ciepłem łóżka.
Aż pewnego dnia pojawił się ON.
Najpierw zobaczyłam 'wchodzący po schodach' przód kolarzówki. Później pojawił się kask rowerzysty, jego ramię podtrzymujące z lekkością sprzęt na jednym barku, sportowa koszulka (z krótkim rękawem, niezależnie - co zaobserwowałam już później - od aury) i spodenki. Też krótkie.
A spod spodenek wyrosły metalowe nogi w modnych adidasach.
Dwie skomplikowane technicznie maszynerie.
Zespół śrubek, zawiasów i wkrętów do zadań specjalnych.
Popis konstrukcyjnego geniuszu pozwalający nie tylko na niezdarne podpieranie się protezą, ale WCHODZENIE PO SCHODACH na dwóch sztucznych nogach.
I na JAZDĘ NA ROWERZE!
Dla mnie był bohaterem, człowiekiem rzucającym wyzwanie samemu sobie, niepełnosprawności i ludzkim ocenom. Kimś, komu okoliczności nie przysłaniają celu.
Walczyłam z nieodpartą potrzebą zagadania do niego.
Ale po pierwsze nie wiedziałabym, co powiedzieć, a po drugie, odarłabym tę cała sytuację z magii, traktując go jako ... kogoś specjalnego. A miałam wrażenie, że on właśnie chciał pozostać częścią tłumu, a nie być 'innym'.
A było to parę lat przed paraolimpiadą w Londynie i przed tym, kiedy zbiorową wyobraźnią zawładnął Oskar Pistorius.
Nie było wtedy jeszcze słychać o 'dwudziestoczteronogich modelkach', a moje wyobrażenie o możliwościach funkcjonowania osób niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej ukształtowane było polskimi realiami.
Ale nie o niepełnosprawności dziś będzie (a i wyżej opisany pan ma - jak na mnie przystało - raczej luźny związek z wątkiem głównym :)).
Choć to nikt inny jak właśnie Pistorius zasiał w mej głowie ziarno, które zaowocowało tym wpisem.
A właściwie jego uśmiech.
Bałamutny uśmiech chłopca.
Urzekający, niewinny uśmiech sportowca, który biegł po medal na swych gepardzich, elastycznych nogach z włókna węglowego
Porywający uśmiech człowieka, który miał wszystko: laury osiągnięć, uwielbienie tłumów, luksusy, zwycięstwo we krwi, geny sukcesu oraz przywilej bycia ikoną.
Rozbrajający uśmiech mężczyzny, który zabił swoją narzeczoną.
Oglądałam swojego czasu dokument na temat procesu Pistoriusa i okoliczności, w jakich zginęła Reeva Steenkamp.
BBC z klasyczną powściągliwością, ale też rzetelnością starała się dociec, co naprawdę stało się owego wieczoru.
I ze ściśniętym sercem słuchałam wyjaśnień Pistoriusa, że się pomylił, że myślał iż broni ukochaną przed włamywaczami.
Bo z każdym słowem się pogrążał.
Bo brnął w absurd głupich usprawiedliwień, że niby nie zauważył, że Reevy (którą rzekomo miał ochraniać) nie ma w łóżku, że w panice wielokrotnie przestrzelił na oślep drzwi łazienki, gdzie miał się zadekować napastnik (a przecież wystarczyło zadzwonić po policję lub chociażby wyjść z domu - skoro 'wróg' był niewidzialny i nienatarczywy).
Bo choć widać było, że autentycznie żałuje tego, co się stało i rozpacza po stracie, to - po wysłuchaniu zeznań świadków - coraz bardziej oczywiste stawało się to, że Pistorius zabił, bo ... chciał zabić.
W danym momencie, ogarnięty szałem, omotany nieposkromionymi emocjami, ślepy z nienawiści i rozpaczy, że Reeva chciała od niego odejść strzelił, jakby chciał zabić niechcianą przyszłość.
Było mi go autentycznie szkoda, bo pogrążał nie tylko siebie.
Tym jednym (choć podobno nie jedynym) wybuchem nieokiełzanej złości zabił mit.
Pogrzebał symbol. Zniszczył wszystko, co budował z takim trudem.
Zmiótł z piedestału ideał, do którego zaczęli nieśmiało dążyć inni niepełnosprawni.
Na równi (tak myślę) z Oscarem chciałam, by cofnął się czas, by wyrwał mnie z koszmarnego snu.
A jednak sen trwał. A raczej pozostała smutna jawa, przygnębiająca rzeczywistość, w której rodzice Reevy musieli zacząć oswajać się ze śmiercią jedynej córki.
I smutne oczy matki, w których nie było nienawiści, a tylko przejmujący żal.
I łzy ojca, który musiał pochować swoje własne dziecko.
Dotykało mnie to oczywiście symbolicznie - nie płakałam po nieznanej mi modelce, ale po tym właśnie symbolu sukcesu, który tak niefrasobliwie dokonał samospalenia, zamiast dostarczać mi niezapomnianych wzruszeń i motywować swoją postawą.
Aż pewnego dnia zobaczyłam, jak jedna z moich znajomych na facebooku 'lajknęła' stronę 'Support for Oscar' i doznałam chyba jeszcze większego szoku przeglądając zawartość strony i czytając komentarze pod zdjęciem uśmiechniętego Pistoriusa.
Że piękny, że sexy, że ach i och serduszka damskie biją mocno na sam widok ...
I jeszcze te wyrazy żalu, że taki nieszczęśliwy, niesprawiedliwie osądzony.
A przecież każdemu z nas mogło się coś takiego wydarzyć. Walczmy o zmycie z niego plamy mordercy. Jeśli już trzeba, niech będzie przynajmniej nieumyślne zabójstwo.
Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a ktoś napisze: Uwolnić Oskara! Szkoda, by się takie ciacho marnowało w więzieniu!
Jak się okazuje, bogom, bożyszczom, idolom jesteśmy w stanie wybaczyć wiele.
Niedawno przez angielską prasę przewinęła się dyskusja, poparta petycją podpisaną przez 15 tyś. fanów, czy Ched Evans (jakiśtam piłkarz, czy cholera wie kto - dowiedziałam się o jego istnieniu przeglądając nagłówki prasowe) ma prawo powrócić do gry w piłkę, po tym jak zgwałcił kelnerkę.
Taki utalentowany zawodnik miałby siedzieć na ławce rezerwowych?! Przecież odbębnił połowę wyroku! A poza tym, to panienka była tak pijana, że pewnie i tak nie pamięta.
Evans rozgrzeszony!
Nie dopuszczamy do siebie myśli, że ci, którzy są na piedestale, którzy - jako utalentowani, stanowiący dla nas, szaraczków, niedościgniony wzór nadludzie - mogą dopuszczać się wykroczeń czy zbrodni. Nasz mózg nie chce połączyć aktora z pedofilią, malarza z malwersacją, dziennikarza z perwersją czy sportowca z morderstwem.
Te słowa odpychają się jak magnesy o takich samych biegunach.
Szukamy usprawiedliwień, wynajdujemy dowody ich niewinności, wybaczamy awansem.
Inicjatorem wpisu był Pistorius, a czarę przelał Clarkson.
Clarkson był kolejnym gościem, który mnie ni ziębił, ni grzał.
Obejrzałam parę odcinków Top Gear razem z synem. Kątem oka jedynie, jako że dla mnie samochód musi spełniać tylko dwa warunki: jeździć bezawaryjnie i mieć ładny kolor :)
Nie zdążyłam więc wyrobić sobie zdania na temat bucowatości głównego prowadzącego.
Jednak gdy świat ogarnęło zbiorowe szaleństwo na wieść, że pan Clarkson mógłby wylecieć na amen* z programu (ba, nawet z BBC) za pobicie i nabluzganie producentowi, nie mogłam się oprzeć przyjrzeniu się temu zjawisku bliżej.
I okazało się, że znowu to samo!
Zamiast krytyki - 10 'genialnych' tekstów. Co z tego, że prymitywnie podsycających najgorsze stereotypy?
Zamiast potępienia chamstwa i megalomanii - spazmy i wieszczenie końca epoki.
Zamiast poparcia dla niezłomnej postawy szefa BBC własnoręcznie mordującego kurę znoszącą bądź co bądź złote jajka - protesty i petycje.
Co innego, gdyby był to polityk czy jakiś szeregowy nauczyciel, kaznodzieja czy prokurator.
Tych byśmy byli gotowi rozszarpać na kawałki w imię obrony świętych wartości.
Dostarczycielom igrzysk musimy natomiast wybaczać wiele.
Dla naszego własnego przecież dobra.
Ciekawe, jak bardzo zmieniają się nam standardy moralne, jak biel miesza się z czernią, gdy oceniamy przez pryzmat talentu, popularności, czy wyglądu.
Jak ferujemy wyroki nie w oparciu o literę prawa, ale o osobiste preferencje czy antypatie.
Gdzie zatem leży granica, po przekroczeniu której i 'bogowie' spadają z piedestałów?
I jak potrafimy ją sobie sami w głowach przesuwać, by pasowała nam do sielankowej układanki?
Pamiętam, jak przeżyłam swój pierwszy (nastoletni) szok, gdy odkryłam, że jeden z moich ukochanych aktorów rozwiódł się z żoną. Taki uduchowiony, taki przystojny, tak romantycznie poruszający publikę swoimi rolami. Czyż nie powienien wieść także idealnego, błogiego życia?! Jak on śmiał tak mnie rozczarować?!
Rozwód jednak szybko poszedł w zapomnienie, okazał się bowiem 'zbrodnią' popełnioną jedynie przeciwko mym naiwnym, młodocianym wyobrażeniom o związkach damsko-męskich.
Ale z Polańskim wciąż mam problem.
Bo przecież ofiara mu przebaczyła.
Bo sprawa uległa przedawnieniu w świetle polskiego prawa.
Bo takim dobrym reżyserem jest.
I ładny uśmiech ma ...
______________________________________________________________________________
* Trochę mi się obślizgnął ten komentarz w czasie i musztardą po obiedzie zajechał, ale to wszystko wina 'hormonów' ;)
A Jeremy podobno już znalazł nową (że tak połączę dwa "końce epoki" :))
piątek, 3 kwietnia 2015
O, widzę, że jednak doszłaś do Clarksona :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że rozumiem szefa BBC. Może mam zbyt dobre zdanie o inteligencji Anglików, ale cenię ich za rozumność i dalekowzroczność. Wywalenie Clarksona zaszkodzi BBC chwilowo, lecz w dłuższej perspektywie się opłaci. Gdyby mu wybaczyli, bo jest gwiazdą, jutro zrobiłby cos jeszcze gorszego. On, albo ktoś inny. W ten sposób BBC straciłoby markę, która jest jej siłą. Wypieprzenie Clarksona na pysk daje czytelny sygnał, że są granice, których przekraczania nie będzie się tolerować. Brakuje tego w dzisiejszym świecie.
A Clarkson pewnie wróci. Musi tylko odpokutować winę. Na biednego nie trafiło.
Tak, jakoś udało mi się dotrzeć do Clarksona, po dość długim wstępie ;0)
UsuńTeż myślę, że polityka BBC nakazała przekalkulować zyski i straty, szczególnie po ostatnich skandalach, w których jawnie nawalili (Jimmy Savile).
A Clarkson pewnie faktycznie wróci, choć chyba już na antenie innej stacji.
Zanim nie skoncza sie bonusy dla celebrytow, zreszta podobnie jak w Polsce bonusy dla sutannowych, swiat nadal bedzie zmierzal ku koncowi. Ale nie ma sie co ludzic, nie skoncza sie nigdy, im zawsze bedzie wolno wiecej. Casus Clarksona tez to wyraznie udowadnia, bo dopiero po ktoryms z kolei ekscesie zostal wywalony z pracy.
OdpowiedzUsuńTeraz sprzedaje się kontrowersja i 'wyrazistość' - stąd taka popularność Clarksonów, Wojewódzkich czy innych osobników o niewyparzonych pyskach.
UsuńW koniec bonusów dla celebrytów nie bardzo wierzę (w przeciwieństwie do końca świata :)))
Ale jednak Clarkson wyleciał - późno bo późno, lecz ktoś wreszcie powiedział stop.
Na ile to kwestia moralności czy przyzwoitości, a na ile 'pijar' i chuchanie na wizerunek, to już oddzielna sprawa.
Z innej strony, takie "wywalić Clarksona" to też pokazanie niezłych cojones. BBC raczej nie padnie, a zapisać się w historii jako "ten, co wywalił Clarksona" to też mocny punkt w CV ;)
UsuńNo fakt, wylaniem Clarksona też się można zapisać na kartach historii.
UsuńAle kto wie, może to wszystko było ukartowane? Bo 'After all that Clarkson is back!", na razie tylko na chwilę, ale już zapowiada, że zawsze może się postarać o kolejne 'dziecko' :)
http://www.theweek.co.uk/62887/jeremy-clarksons-final-top-gear-footage-to-air-this-summer
No prawda, dobry skandal to najlepsza reklama, jesli sie potrafi wykorzystać rozpęd. Także kto wie :)
UsuńMoim zdaniem bogów juz nie ma....kilka razy w swoim zyciu wierząc w ideały i wysokie morale moich "idoli" przejechałam się okrutnie... (nie dawniej niz kilka dni temu mój podziw dla zawodu lotnika legł w gruzach)...ale czy umiemy żyć bez bogów? ...bez wiary, że jest ktoś doskonały na tym świecie? ...obawiam się, że nie i szukać bedziemy oparcia nadal... ech smutne to niestety...
OdpowiedzUsuńAriadna
Ja też tak sobie powtarzam: nie ma 'bogów', nie ma autorytetów, znaleźć kogoś godnego podziwu to rzadkość, ale ... oni wciąż jednak gdzieś tam są. Potwierdzają to tylko ... spadające co i rusz z piedestału gwiazdy, powodując kolejne rozczarowania.
UsuńJuż nie chodzi o ideał (bo wiadomo, że do doskonałości można tylko dążyć), ale o pewne granice dobrego smaku i o prawa (także te niepisane) równe dla wszystkich.
Niestety, przekraczanie barier to domena naszego wieku.
Taki sam problem mam z Whitney Huston i Andrzejem Samsonem.
OdpowiedzUsuńWhitney uważam za piosenkarkę wszechczasów, uwielbiam ją słuchać. A jednocześnie nie mogę jej wybaczyć, że mając świat u swych stóp, urodę, pieniądze, talent tak potwornie spieprzyła sobie życie. A za to, że wciągnęła w nałóg własne dziecko powinna smażyć się w piekle.
Samson z kolei pomógł wielu rodzicom i ich dzieciom. Napisał kilka bardzo ciekawych książek. Jego praca i badania mogły się rozwijać. Ale przestępstwo wszystko przekreśliło.
Samson był niekwestionowanym bożyszczem okresu mojej młodości. Uwielbiałam programy z jego udziałem, spijałam z jego ust słowa tak pełne zrozumienia dla nas, ówczesnych nastolatków, marzyłam by moi rodzice mieli choć trochę jego luzu i 'podejścia'.
UsuńOdchorowałam jego sprawę gorzko, długo, dłuuuuugo nie mogąc uwierzyć ...
Whitney była nieco bardziej odległa, ale też nie mogłam zrozumieć, jak można spieprzyć taki niesamowity talent i urodę.
Wiem, że często tacy ludzie są pod presją bycia na świeczniku i bycia autorytetem, ale w obu (a także w wielu innych) przypadkach to nie było wcale przyczyną upadku.
Szkoda :(
Wiesz czego mi najbardziej brakuje w sprawie Clarksona (a może nie doczytałam artykułów?) - zwykłego "przepraszam". Co nie miałoby oznaczać, że BBC machnęłoby ręką na sprawę i po wszystkim, o nie. Tak jak Ove uważam, że JC wróci za jakiś czas.
OdpowiedzUsuń(I widzę w tym co piszesz problem, o którym teraz czytam sobie u Alice Miller. Coś z tymi wszystkimi ludźmi musiało być wcześniej nie tak...)
Czasami niestety 'przepraszam' nie wystarcza, jak w przypadku Pistoriusa.
UsuńByć może 'coś z nimi nie tak', ale co jest 'nie tak' z nami, niechcącymi tego zauważać i wielbiącymi nadal tych, którzy brną w bagno?
No cóż, ja z moim wrednym i kwadratowym charakterem nie wybaczam tego, czego sama sobie bym nie wybaczyła ( a krytykiem jestem surowym, zwłaszcza dla siebie). Na komentarze takie, jakie przytaczasz szlag mnie trafia, wkurza mnie kiedy ilość przechodzi w jakość i tak dalej. Pianie że ktoś jest sławny i dał światu coś wyjątkowego więc powinno się go rozgrzeszyć z małostek i podłostek według mnie jest nadużyciem, podobnie jak opłakiwanie ofiar katastrofy nie dlatego, że zginęły jednostki ludzkie ale duża grupa ludzi. Pistoriusa może mi być nawet żal ale bardziej żałuję ofiary i jej rodziców i nie chodzi mi o to żeby zgnił w więzieniu lecz o równowagę pomiędzy winą, karą i odkupieniem a przede wszystkim życzyłabym sobie nieco powagi wobec tak istotnego problemu, jak odpowiedzialność za swoje czyny i szacunek dla własnego wizerunku. Wszyscy mamy swoje ułomności ale trzeba też mieć zdolność odróżnienia dobra od zła! Ciągłe przesuwanie granic tolerancji nie wnosi niczego dobrego, za to prowardzi do dekadencji i totalnego rozkładu wartości moralnych. Jeżeli przyjmiemy tezę, że nie ma bieli ani czerni a jedynie różne odcienie szarego i ta szarość jest normalnością, to biada nam, ludziom!
OdpowiedzUsuńA z okazji Wielkiej Nocy życzę Tobie oraz Twojej Rodzinie dużo szczęścia i radości.
"Ciągłe przesuwanie granic tolerancji nie wnosi niczego dobrego, za to prowardzi do dekadencji i totalnego rozkładu wartości moralnych."
UsuńOtóż to ...
Niestety, to się dzieje nagminnie w strefie publicznej. Pozostaje nam mieć nadzieję, że w realnym świecie, po tej stronie ekranu te granice się jeszcze nie zatarły (lub zacierają się dużo wolniej).
Dziękuję za życzenia (nie zdążyłam się odwzajemnić, choć wiesz, że zawsze życzę Ci wszystkiego, co najlepsze), nie wierząc absolutnie we wredność Twojego charakteru :)
Uściski!
Ja chyba i niestety wymagam od 'bogów' więcej niż od zwykłych śmiertelników, zgodnie z zasadą, że przykład idzie z góry - jak już ma iść, to niech będzie pozytywny.
OdpowiedzUsuńZ Polańskim też mam kłopot - myślę, że wsadzanie go do pudła nie ma najmniejszego sensu, ale powinien być oficjalnie ukarany/skazany, bez obowiązku odbycia ewentualnej kary fizycznie, ale np. z zamianą na grzywnę odpowiedniej wysokości. Przyznam też, że zdumiała mnie reakcja niektórych naszych 'wielkich', którzy usiłowali obwiniać zgwałconą trzynastolatkę:(
Dla jasności - ja bym miała pretensje do matki dziewczynki, ale nie za gwałt przecież.
Ja też wymagam od nich więcej. Więcej, a nie mniej! A to zdaje się być obecną tendencją. Pobłażliwość wodzi rej.
UsuńCo do Polańskiego, to szczerze powiedziawszy teraz już trudno rozstrzygnąć kwestię 'gwałtu', bo są różne teorie, a i w życiu widziałam nie jedną trzynastolatkę ... Tylko się zastanawiam, czy właśnie moje wątpliwości nie są podyktowane sławą Polańskiego. I jak bym się zachowywała, gdyby sprawa dotyczyła mojej własnej córki. Na pewno byłabym surowsza i bardziej kategoryczna w osądach. I tu jest pies pogrzebany ...
Ładny, chwytliwy tytuł i mądry tekst. No lepiej bym tego nie napisała :)
OdpowiedzUsuńChociaż nie wiem dokładnie, co ten Clarkson nawyczyniał, z powodu obniżenia poziomu glukozy (najwyraźniej), ale strzelania do łazienki nic chwilowo nie przebije, eh.
Pozdrawiam.
"Ładny, chwytliwy tytuł i mądry tekst. No lepiej bym tego nie napisała :)"
UsuńNo takie słowa z ust mistrzyni?!
<3
Tak, strzelanina do łazienki i okoliczności temu towarzyszące mogą być porównane chyba jedynie do winnej-niewinnej-winnej-niewinnej Amandy Knox, która zamordowała/pomogła w morderstwie/pomogła zaaranżować morderstwo/wiedziała coś o morderstwie, aż wreszcie została uznana za absolutnie niewinną w sprawie morderstwa współlokatorki (ale tu już wchodzimy na kolejny grząski grunt, jakim jest interpretacja prawa i równość wobec niego).
Pozdrawiam również :)
Senks ;)
UsuńO Amandzie sporo czytałam, obejrzałam dokument i nawet coś napisałam, ale na blogu szkoda było zawracać głowę publice. Nie sądzę jednak żeby proces, jak i cała ta karabinierska procedura były profesjonalne. Powiem nawet, że to była wielka lipa. Ale widzę, że ty raczej po stronie nieprzychylnej pięknej, rozpustnej Amandzie ;)
Tak czy siak boginka z niej marna, a teraz wolna.
Co do Amandy, to sama do końca nie wiem, co sądzić, ale sama przyznasz, że coś tu śmierdzi, skoro są takie rozbieżności w wyrokach. Karabinierska procedura mogła nie być profesjonalna, ale też Amanda-boginka zarobiła dość sporo na książce - więc miała pieniądze na dobrych prawników, którzy nagle zmienili bieg całej historii.
UsuńA tu ciekawy artykuł na temat mowy ciała Amandy wskazujący na to, że może i nie zabiła, ale na pewno wiedziała więcej, niż ujawniła:
http://www.scienceofpeople.com/2013/05/body-language-from-amanda-knoxs-interview-with-diane-sawyer/
A co Ty tak niedoceniasz publiki? Ja bym z chęcią przeczytała, więc jak coś masz w zanadrzu, to linkuj śmiało.
Żaden mój interes promować na blogach młode Amerykanki, które króliki wpędzają w kompleksy, palą zioło z lokalnymi kochankami a potem mają dobrych prawników i pewnie też ghost-writerów. Ale raczej nie zadźgały nikogo. Kwestia winy w tym teatrzyku, jakim zrobił się system sądowniczy (choć zwłaszcza jednak amerykański) ma najmniejsze znaczenie. Amanda jako niebóg miała fifty-fifty procent szans na skazanie/uniewinnienie plus jeszcze 10 dodatkowych punktów za urodę i tak szala się wahnęła na korzyść.
UsuńBody language? Really? To przejrzyj sobie statystyki przyznawania się do winy w czasie policyjnych przesłuchań całkowicie niewinnych osób. Są autorytatywne metody, żeby niezaprawionego w psychologicznych meandrach podejrzanego wpędzić w pewność, że chyba to on (choć szkoda, że nic nie pamięta, zwłaszcza jak był na prochach). W policji jak w korporacjach też najbardziej ceni się produktywność i domykanie spraw. Oraz medialność.Nie prawdę.
W każdym razie ty poruszyłaś ważniejszy społecznie temat i chwała ci za to.
No to już sama nie wiem z tym body language ;)
UsuńJa rozumiem na stalinowskich torturach, ale jak w biały dzień w demokratycznym państwie można zmusić kogoś niewinnego do przyznania się do winy? Ja jednak chyba jestem strasznie naiwna.
A system sądowniczy, szczególnie ten amerykański to faktycznie słynie z robienia niezłego użytku z paragrafów, niezależnie od faktów :)
Dobrze, zgoda, Amandy nie promujmy, ale temat fałszywego oskarżania mnie męczy, szczególnie w kontekście obejrzanego jakiś czas temu dokumentu o ludziach, którym Social Services (SS w skrócie :)) odebrało dzieci i niestety wszystko wskazuje na to, że bezpodstawnie ...
Też może kiedyś coś napiszę na ten temat, jak znajdę chwilkę.