Oczywiście od tego, ile ... się nazbierało truskawek :)
W tym roku przyjechaliśmy już na ostatni dzwonek ... tej odmiany i trzeba było trochę ponurkować w krzaczkach.
*****
W Anglii wszystko jest umiarkowane.
Umiarkowany klimat, umiarkowane wzniesienia terenu (Ben Nevis, najwyższy szczyt, te głupie 1344 m.n.p.m.), mdłe potrawy, nieciekawej urody kobiety i wszechobecna powściągliwość*.
Ale nie dajcie się zwieść!
Jak by dobrze rozbebeszyć angielską tkankę, to się okazuje, że od szaleństwa i ekstrawagancji aż się tam roi.
Wystarczy wpisać w Google 'British eccentrics' by zalała nas fala artykułów o osobliwościach wszelakich, rozsianych na całej rozpiętości osi czasu.
Ot chociażby taki baron Rothschild, który powoził kolaską zaprzężoną w zebry, lub zwierzolub hrabia Egerton, głoszący wyższość psich manier nad zachowaniem angielskich dżentelmenów. Nie dziwne więc, że jadał obiady w towarzystwie tych pierwszych, przy olbrzymim stole zastawionym dla dwunastu psich 'dżenteldogów' z serwetkami u szyi. Każdy pies miał swoją srebrną zastawę oraz ... osobistego służącego.
Lord Rothschild (co po angielsku wcale nie czyta się 'rotszild', ale 'rofsczajld' :))
Potem było już tylko lepiej.
Opiumowe szaleństwa prerafaelitów, dekadentyzm zakrapiany absyntem, aż wreszcie narkotykowe szaleństwa współczesnych 'elit' artystycznych (z ruchem hippisowskim i 'punk' na czele) prowokowały wszelkie możliwe odstępstwa od szeroko pojętej normy (odzieżowej, światopoglądowej i seksualnej), przeciągając strunę do granic możliwości, trudnych do pojęcia i zaakceptowania przez statystycznych państwa Smith.
Na zewnątrz było mdło, grzecznie i zgodnie z etykietą.
Co nie znaczy, że oburzone paniusie nie podglądały zza muślinowych firanek przetaczających się po ulicach miłośników szokowania.
Dzisiaj za firankę robią reportaże BBC o wyspiarskich ekscentrykach, dziwakach i ikonach bohemy.
Obejrzałam parę z wypiekami na polikach, po to tylko, żeby się miejscami mocno zniesmaczyć i utwierdzić się w przekonaniu, które od dawna miałam - żem filister, mieszczka, przewidywalna do bólu szara
Ale szat rwać nie będę :)
Muszę chyba zrobić sobie test na 'bohemowość' :)
A więc o czym to ja miałam?
O truskawkach!
I o tyciu.
Bo przytyć w jeden dzień można sporo.
Albowiem jak się WRESZCIE trafi i na dobrą pogodę i na dojrzałe truskawki w umiarkowanej (acz nie tak błogiej jak w Polsce, w środku truskawkowego wysypu) cenie, dodatkowo naprawdę smakujące i wyglądające JAK TRUSKAWKI (a nie jak wytwór laboratorium), to nie ma bata! Trzeba jeść, ile wlezie.
Bo wiadomo, że w Umiarkowanej Anglii szaleństwa trwają krótko.
Jak pada śnieg, to przez jeden dzień. Jak jest ładna pogoda i dojrzewają truskawki, to niemożliwe, by ta koordynacja trwała wiecznie.
Owocowa bohema szokuje swoją ekstrawagancją lapidarnie.
Później już tylko burżuazyjne namiastki :)
Wybraliśmy się wczoraj, jak co roku, na pick-your-own farm, by zostawić tam trochę nadmiaru energii oraz gotówki (bez nadmiaru).
Farma, jak farma, można by rzec.
We mnie jednak takie miejsca zawsze budzą zapędy ogrodniczo-agroturystyczne.
Nie żebym od razu miała rzucać wszystko i zakładać gumofilce.
Miastowa paniusia nie da się tak łatwo uziemić wiejskiej dziołsze.
Lecz ta przestrzeń, ten wiatr we włosach i sielskość nastrajają mnie tak optymistycznie, że jestem w stanie zachwycać się nawet regularnością przekwitłych rzędów goździków. Bób, który na co dzień odstrasza mnie swoją goryczką też może być wdzięcznym obiektem.
A groszek?
Poezja bambusowych wigwamów od razu przenosi mnie do niechcicowego Serbinowa. Nie chińską trawą, rzecz jasna, ale radością z każdego plonu i zachwytem, że rośnie, owocuje, kwitnie, obradza i obfituje.
Może i mogłabym być dobrą żoną dla Bogumiła?
Eh, chyba nie.
Bo co i rusz budzi się we mnie Barbara, opindalająca swoich Tomaszków, rzucających się malinami i skubiących niedojrzałe owoce leszczyny.
Jedynie 'Agniesia', poczciwina, śpi w wózku ululana świeżością powietrza, opita mlekiem o smaku truskawek.
Nasycony pełnymi wiaderkami truskaw zapał zbieraczy transformuje się w chęć skakania po słomianych balach.
Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że moje pociechy średnią wieku (i wzrostu) zahaczające już o szkołę ponadpodstawową przejmują niepodważalną dominację nad belami i wypłaszają paroletni narybek.
Rozglądam się niepewnie, czy nie szykuje się żaden atak ze strony rozjuszonych Angielek.
Ale nie.
Błogostan pogodowo-truskawkowy nastraja wszystkich pokojowo.
Młodsza młodzież zamienia fascynację słomianą na fascynację lodową, a ja mogę porozkoszować się kawą.
Jak widać w tle, parę angielskich niedobitków próbuje negocjować z moją bandą prawo dostępu do słomianej 'extravaganzy' :)
Niebieskie hortensje nie lubią mnie wprost proporcjonalnie do mojego nad nimi zachwytu :(
Wiszące koszyki śmieją mi się w nos, drażniąc obfitością kwiecia.
Pomarańczowe begonie w zestawie z obłędnie pożyłkowanymi liśćmi
Petunie w sukni z bluszczyka kurdybanka
A co najlepiej koi roztrzęsione nerwy dupowatej ogrodniczki?
Wiadomo - jedzenie! :)
Porzucamy więc uwodzicielskie podwoje farmianego sklepu wraz z jego kwietnymi przyległościami (zabierając ze sobą tylko kalafior, trzy tuziny jajek, dwa wory siana dla królików i oczywiście ... botwinkę :)) i udajemy się do domu na konsumpcję.
Wiadomo - jedzenie! :)
Porzucamy więc uwodzicielskie podwoje farmianego sklepu wraz z jego kwietnymi przyległościami (zabierając ze sobą tylko kalafior, trzy tuziny jajek, dwa wory siana dla królików i oczywiście ... botwinkę :)) i udajemy się do domu na konsumpcję.
Potem to już tylko świeże (jeszcze tylko przez następny dzień, co tylko potwierdza ich naturalność) truskawki przeplatane ryżem z truskawkami i śmietaną, popijane koktajlem truskawkowym i przegryzione lodami truskawkowo-malinowymi autorstwa (i pomysłu, hmmm, chyba tym razem nie aż tak bardzo trafionego, bo z dodatkiem niecnie przemyconej esencji cytrynowej :)) mojego B.
A na poprawiny - makaron z duszonymi truskawkami i malinami ...
A na poprawiny - makaron z duszonymi truskawkami i malinami ...
Lody autorstwa mojego B. wraz z inwencją własną w dziedzinie patyczków (połamanych szpikulców do szaszłyków :)))
Tak, wiem jak to wygląda. Nie musicie nic mówić :)
Ale za to jak smakuje!
Niestety tylko mnie i mojemu mężowi. Dla moich dzieci to zdecydowanie nie jest 'kultowy smak' :(
Tak, wiem jak to wygląda. Nie musicie nic mówić :)
Ale za to jak smakuje!
Niestety tylko mnie i mojemu mężowi. Dla moich dzieci to zdecydowanie nie jest 'kultowy smak' :(
Ile można przytyć w jeden dzień?
Duuuużo.
Szczególnie, że po tych wszystkich słodkościach chce się człowiekowi solidnych rozmiarów buły z kiełbachą myśliwską, lub kanapki z pasztetem Ździcha z ogórkiem konserwowym po kaszubsku. :)
środa, 30 lipca 2015
________________________________________________
*te kulinarne 'mdłości' czy inne braki w urodzie, to też stereotypy :)
Ja bez związku truskawkowego, ale co do bohemy ;) , to zwierzę się, że ostatnio przechodzę okres fascynacji angielską arystokracją i pochłaniam wszelkie opowieści na jej temat. A ponadto wessał mnie serial "Downton Abbey" i lecę, przez wszystkie kolejne sezony :) Cudo
OdpowiedzUsuńDo "Downton Abbey" jeszcze nie dotarłam - wciąż więc nie mam kwalifikacji na Brytyjkę :)
UsuńAle też mam słabość do angielskiej arystokracji ... w filmach.
Może się na 'Downton Abbey' też skuszę :)
Czy to post niepunktualnie opublikowany, czy Wasze truskawki rzeczywiscie dopiero teraz maja sezon? Mysmy juz zdazyli dawno zapomniec i po kilkutygodniowej rozpustnej uczcie truskawkowej, zaczac od nowa za nimi tesknic. :)
OdpowiedzUsuńPost opublikowany jak najbardziej punktualnie - wycieczka miała miejsce wczoraj :)
UsuńCzytałam gdzieś, że Wielka Brytania jest jednym z największych producentów truskawej i bodajże największym w Europie konsumentem tychże owoców. Nie są one tanie, ale i tak ludziska kupują. Truskawki muszą być w supermarketach jak rok długi. Część jest sprowadzanych, ale też naukowcy ciągle pracują nad nowymi odmianami. Teraz są już odmiany, które kwitną nawet ... w październiku.
Także może była to druga fala truskawek.
Widziałam też świeżo posadzone nowe krzaczki truskawek. Będą na sierpień :)
Pozdrawiam i cieszę się, że już jesteś w dobrej formie :)
Oczywiście te różniaste odmiany nie rosną z reguły na pick-your-own-farm, więc teoria o 'chwilowości' truskawek nie jest, wbrew mojemu poprzedniemu komentarzowi, sprzeczna :)
UsuńNo nie! U nas sa przez 4-6 tygodni i potem juz mozesz tylko pomarzyc do nastepnego roku. Te wczesne importowane chyba z Hiszpanii sa psu o kant pyska potluc, nigdy ich nie kupuje, bo sa jakies takie kwaskowate i pewnie faszerowane chemia, zeby po drodze nie zgnily. Ceny niemieckich nie powalaja, ale moglyby byc tansze, jak w Polsce.
UsuńTe 'całoroczne' wcale nie są smaczne, a drogie jak jasna cholera. Nawet w sezonie są drogie. I pewnie też naszpikowane chemią, o plastikowym wyglądzie.
UsuńDlatego właśnie tak się ekscytuję tymi 'prawdziwymi', wypieszczonymi przez słońce, rosnącymi w ziemi (a nie na jakichś stojakach) truskawkami zbieranymi samodzielnie :)
U nas już po truskawkach, niestety. Buuuuu:(((
OdpowiedzUsuńAle za to jakie tanie były!
UsuńA u nas trzeba się trzymać za kieszeń, jeśli się chce porządnie rozsmakować :)
Przez cały czerwiec byłam na truskawkowej diecie. Waga już od dawna jest moim wrogiem, bo gdy skończyły się truskawki są jagody i jabłka, które wraz z morelami uwielbiam pod owsianą kruszonką (w postaci Crumble'a) i nie tylko... I w ogóle taki dostatek teraz najróżniejszego świeżego jadła, że człowiek już sam nie wie, w co zęby zatopić...
OdpowiedzUsuńW kwiatach też się kocham całkowicie bez wzajemności...
Najważniejsze, to odpowiednie dać rzeczy słowo!
UsuńJABŁKA i MORELE pod jakąś tam mało znaczącą kruszonką (a nuż nikt nie zauważy, że to o ciasto chodzi, he, he, he :)))
Napisałam kiedyś na facebooku, że jak jestem na wakacjach w Polsce, to przechodzę na (dwu-trzy-tygodniowy weganizm :)))
Też tak masz z kwiatami? No nie wierzę! Ty, taka złota rączka?
Taaaaa, złota rączka.... do martwej natury tylko;-)
UsuńStwierdzam z przykrością, że za mało się truskawkami pasłam w tym sezonie, eh.
OdpowiedzUsuńMożesz się stylizować na filistrę, dla mnie pozostaniesz foreva matką, która zgubiła dziecko w parku. Co uznaję za nieco, azaliż, ekstrawaganckie wychowawczo ;)
A wiśnie jeszcze (już) macie? Po też zaraz koniec tego soczystego szaleństwa.
Weź mi nie przypominaj, bo mi serce staje! Szczególnie teraz, jak mam znowu przed sobą perspektywę nie spuszczania dziecka z oka przez najbliższe parę lat. Chyba je będę nosić w chuście do piątego roku życia (nie żebym pałała miłością do chust, ale się może przekonam :))
UsuńTak, to było dość ekstrawaganckie...
Aczkolwiek nadal obstaję przy wersji, że zgubił je jednak mój mąż :)
No właśnie, ponieważ masz ten zgubny (dla naszego cennego czasu) zwyczaj linkowania do samej siebie z przeszłości, dowiedziałam się w ten sposób, z niejakim opóźnieniem, o planowanej wizycie bociana w kapuście.
UsuńGratulacje!
Zuch dziewczyna, rozmnażaj się ku chwale naszej krajowej opadającej dzietności.
ps. Post parkowo zgudny mnie do ciebie przekonał, więc nie wyjeżdżaj mi tu z problemami cardio ;) Pomyślałam sobie TA MATKA MI PASI!
Pozdrawiam i życzę wielu miłych poranków z kwasem foliowym ;)
O żesz kurczę! Chyba muszę do tych linków wstecznych dołączać też oś czasu, bo się wszystko miesza.
UsuńNieeeee! Ja już jednak rozmnażanie zakończyłam. Czwórka mi starczy. Ja lubię regularność - dwóch chłopców, dwie dziewczynki. I chwatit.
Bocian już dostarczył w lutym. Co ty mi tu prorokujesz???!!!
Aleś mi podniosła ciśnienie ...
Przy całej mojej miłości do dzieci! W końcu muszę mieć czas, by je wychować i nie pogubić wszystkich po drodze :)
Hehe, ja do tej pory nie zjadłam tutaj przyzwoitych truskawek. Te kupowane w sklepach łypią na mnie podejrzanie małymi swymi małymi ziarenkami i nawet kolor jest sztucznie czerwony,,, Twoje wyglądają naturalnie, powodują natychmiastowy ślinotok - najlepszy test na naturalność. Wszystkie owoce i warzywa będę już do końca życia porównywała do tych kupionych na Dużym Targu w moim rodzinnym mieście...
OdpowiedzUsuńPrzytyć się da w jeden dzień, schudnąć pewnie też :) Wczoraj zastosowałam dwugodzinny kurcgalopek przez pola, jako, że "pękłam" dętkę w rowerze... ;/ Dziś za to czuję się już o wiele szczuplejsza :) Pozdrawiam i smacznego :)
Dziwnym trafem to nie działa tak samo w obie strony. Jakoś trudniej mi zrzucić w jeden dzień, to co nagromadziłam też w jeden dzień. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!
UsuńNo i jeszcze (nie myśl, że się złośliwie czepiam, ale ...) 'czuję się' szczuplejsza, a 'jestem' szczuplejsza to nie tylko różnica semantyczna, he, he, he :)))
A truskawki naprawdę były pyszne. Po raz pierwszy takie tu jadłam. Większość to sztuczne twory genetycznych manipulatorów.
Podoba mi się pomysł "pick your own fruit" :)
OdpowiedzUsuńTo naprawdę świetna sprawa, choć wbrew pozorom nie taka tania, bo w cenę wliczone jest też to ile zjesz po drodze :)
OdpowiedzUsuńAle przynajmniej dzieci wiedzą, że truskawki rosną na krzaczkach, a nie są produkowane w supermarkecie (to oczywiście z przymrużeniem oka, choć tu w Anglii zdarzają się takie dzieci, które wciąz się dziwią, że frytki się robi z ziemniaków ...)
Zazdroszczę tego truskawkowego szaleństwa, co roku obiecuje sobie odwiedzić pick your own miejsca i zawsze mi ucieka. Zostały mi więc jabłka, i jablkobrania nie opuszczę !
OdpowiedzUsuńNo wiesz?! A przecież Kent to angielskie zagłębie owocowe! Wiem, bo dawno, dawno temu sama tam zbierałam i truskawki i agrest i jabłka :)
UsuńNie możesz się okradać z takiego błogosławieństwa. Spróbuj wybrać się na farmę jeszcze w tym roku, bo może natrafisz na późniejszą odmianę truskawek.
Pozdrawiam.
wiem, że można, można przytyć. Każdy powrót do Polski w czasie letnim to czyszczenie lokalnego kramiku z owoców. Jem tak duuuuużo, że pani sprzedawczyni czuje się w obowiązku dorzucić mi zawsze z 5 gruszek za darmo....agrest, truskawki, wiśnie, czereśnie, jeżyny, jagody, gruszki, śliwki....mrauuuu....!
OdpowiedzUsuńOj, Pieprzu, nie denerwuj mnie! Ja w tym roku jadę dopiero do Polski na początku listopada :(
UsuńDobrze, że tu chociaż jeżyny dziko porastają płoty i żaden Anglik na nie nie spojrzy, to można sobie trochę poskubać na spacerku :)
A ja pozdrawiam wakacyjnie z nad polskiego morza, z upałów niemiłosiernych, a jakże cudownych :) U nas truskawek już niewiele, ale za to pomidorki malinowe, ogórki małosolne i masę innych pyszności :)
OdpowiedzUsuńEnjoy!
UsuńJa tradycyjnie upajam się umiarkowanym angielskim latem i klimatem.
Cóż, ogórki małosolne jadam okazjonalnie, jak się za bardzo nie ukiszą w beczce, w polskim sklepie :)