Searching...
niedziela, 10 lipca 2016

Moje Brexity, czyli post absolutnie apolityczny

Prosi się.
Wręcz sam pcha się na klawisze.
Napiera pod naciskiem kłębiących się myśli, lawiny informacji, burzy emocji i krzyczy: "Nie bądź gorsza! Skomentuj!" 

Temat-rzeka, rozkminiany na wszelkie możliwe sposoby.
Ognisko zapalne.
Niszczyciel przyjaźni.
Rozdzielacz społeczności (małych i dużych).
Pokarm dla sympatyków teorii spiskowych opcji wszelakich.

Wielki Rozwód (albo raczej Wniosek Rozwodowy) - The British Exit.


A ja nie. Po prostu - nie.
Mnie się to - mnie to się nie podoba
niech się dzieje
Niech dzieje się co chce
Nie pożyczam, bo świat mi nie odda...
 
Czy jak to tam leciało.
 

Czyli nie napiszę ani słowa o tym całym zamieszaniu, które się teraz dzieje gdzieś tam, w odległym ode mnie Londynie.
Nie czuję się na siłach.
Nie dzisiaj.

W wielkie zdziwienie wprawiły mnie pełne wsparcia maile od znajomych Anglików, którzy kajali się za swoich rodaków szkalujących polskich 'najeźdźców', albowiem ja - żuczek bez telewizora (a od momentu porzucenia pracy w Londynie, także i bez stałego dostępu do gazet), żyłam sobie nieświadoma różnej maści napaści na imigrantów.

To znaczy nie jest tak, że nie spędziłam wielu godzin na słuchaniu (w internecie) argumentów obu stron, że nie naoglądałam się filmów udowadniających, jak bardzo imigranci są potrzebni brytyjskiej gospodarce, że nie wkurzałam się na to, jak z części z nich (może i na szczęście) wychodzi to, co przez tyle lat ukrywali pod maską politycznej poprawności i przyklejonej uprzejmości.
Nie jest tak, że nie przedyskutowałam różnych scenariuszy z rodakami i Anglikami, którzy opierali swoje zdanie tylko i wyłącznie na swoich lokalnych (czyt. nie wychodzących poza próg ich domów) mini interesikach, zupełnie ignorując globalną i długofalową skalę zjawiska, czym mnie totalnie rozczarowali, bo zawsze chwaliłam ich za wyższy niż w Polsce poziom świadomości społecznej i politycznego zaangażowania).


Obecnie zajmuję się:
- zastanawianiem się, jak przeżyć do wakacji, kiedy to podeślę część mojego stadka dziadkom,
- perswadowaniem sobie, że decyzja o próbie pogodzenia pracy zawodowej (chociażby i na pół etatu), z zaspokajaniem pierdyliona potrzeb - najbardziej ugodowego skądinąd dziecięcia - miała sens,

- płaceniem kar, za nieoddawanie książek na czas (w ramach podratowania domowego budżetu przerzuciłam się mniej wybrednie na ebooki, które same się oddają do biblioteki, po upłynięciu terminu)
- łagodzeniem napięć między nabuzowanymi hormonami nastolatkami (tak, tak, najmłodsze* 'łapki' weszły właśnie w postpodstawówkowy wiek cielęcy)
- rozkoszowaniem się angielską pogodą i przyrodą,
- oraz całym szeregiem projektów małych i dużych, przemyśleń, przewartościowań, przetasowań, przewertowań i przeorganizowań.
I głosuję w głowie, to za jedną, to za drugą opcją.
Ciekawe, jakie będą tego długofalowe konsekwencje ekonomiczne :)


Blogosfera pędzi do przodu głównym nurtem, a ja chwilowo meandruję.
Do tego stopnia, że przegapiłam nawet piątą rocznicę prowadzenia (ekhm, czy to zasługuje jeszcze na miano prowadzenia, to ja nie wiem :)) bloga.
Coż, pisałam przed rokiem, że blogowanie, to sztuka ulotna ...
 



niedziela, 10 lipca 2016

----------------------------------------------------------------------------- 

* 'najmłodsze spośród bohaterów owego wpisu; 'łapuńki' najmłodsze z najmłodszych na razie drobnymi kroczkami drepczą w kierunku buntu dwulatka :)

16 comments:

  1. Ha, właśnie byłam ciekawa Twego komentarza nt. Brexitu...
    Pocieszenie, choć w istocie marne, jest takie, że nie tylko w Ojczyźnie ludzie podejmują "dziwne" wybory. Gdybym się nie obawiała jak bardzo te wybory mogą pochrzanić mi sytuację, to byłoby to naprawdę fascynujące zdarzenie społeczne o globalnym zasięgu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renya, abstrahując od ogólnego zmęczenia, jestem zmęczona tymi dywagacjami. Ale prędzej czy później pewnie coś skrobnę.
      Mam raczej naturę felietonisty niż komentatora bieżących wiadomości :)
      Odpisuję na ten komentarz dwa dni po kolejnym ataku we Francji, w Nicei i dzień po próbie zamachu stanu w Turcji.
      I te rzeczy przerażają mnie bardziej niż (skądinąd uzasadnione) ciągoty Brytyjczyków do odzyskania identyfikacji narodowej (bo to, moim zdaniem, było główną siłą napędową zwolenników Brexitu).

      Usuń
  2. Jakos tez na takim samym brexitowym etapie jestem, zarowno Londyn, gazety i telewizor sa gdzies daleko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczy, na które nie mam wpływu, przerażają mnie :)))
      Bawię się więc w zamykanie oczu i udawanie, że mnie tam nie ma.

      Usuń
  3. I znów codzienność bierze górę nad sprawami wielkimi. Od kilku lat mam wrażenie, że nie ogarniam, mimo że pracuję na pół etatu, a mimo wszystko mój 4-latek zawładnął moim czasem, całym moim życiem. Więc Fidrygalko, mogę sobie wyobrazić magiel z trójką. A może raczej wyobraźni mi nie starcza. ;)
    A co do Brexitu, to martwią mnie przyziemne jego konsekwencje dla Polaków mieszkających na Wyspach. CZy nie podrożeją bilety lotnicze? CZy mój angielski małżonek nie będzie potrzebował wizy do Polski? Czy aplikować o brytyjski paszport? Czy aplikować o polski paszport dla mojego synka? Czy moja rodzina z polski nie będzie potrzebowała wiz aby wjechać do W.Bryt? CZy czy czy...mogłabym wyliczać, w jaki sposób ANGIELSKI EGOIZM może utrudnić mi życie...i mam nerwy.
    Na szczęście nie długo, bo zaraz muszę iść do przedszkola odebrać mojego angielsko-polskiego synka....Który jakby nie było jest "owocem" Unii Europejskiej.
    Jak zwykle miło przeczytać Twoje przemyślenia
    Pozdrawiam
    Viki (Anglia w moich oczach - dawno temu ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Viki!
      Jak mi brakuje nie tylko Twoich wpisów, ale też i komentarzy!
      Wiernym komentatorem mi byłaś :)
      Czterolatek ... ho, ho, ho, kiedy to zleciało?!
      Na wyobrażenie magla z trójką pewnie by ci starczyło wyobraźni.
      A z czwórką?
      Bo wiesz, ja już mam czwórkę :)
      (w ramach nadrobienia zaległości możesz sobie poczytać tutaj:
      http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2015/03/meno.html)

      Och! Rzuciłaś tematów a tematów (czyli innymi słowy prowokujesz :))). Nie rozwinę ich w tym komentarzu, bo jak widzisz i tak odpowiadam z tygodniowym opóźnieniem i właśnie zaraz lecę do pracy, ale masz rację, pytań jest sporo.
      Powiem tylko, że paszport brytyjski wyrabiam sobie i całej mojej rodzinie zaraz po powrocie z wakacji.
      Uściski.
      Ps. Wciąż czekam na Twój powrót do blogowania :)))

      Usuń
    2. Oj, Fidrygauko, mam nadzieję, że dobrze wypoczniesz na wakacjach... bo ja sama gorzko żałuję, że nie zaczęłam prowadzić pamiętniczka, kiedy wpadło mi do głupiego łba ubiegać się o stałą rezydenturę, a następnie o obywatelstwo brytyjskie i paszport (w sumie jeszcze mogę zacząć spisywać cenne wspomnienia z procesu ubiegania się o paszport, bo zaprzysiężona jako wierna poddana królowej zostanę dopiero na początku sierpnia).
      Do tej pory nie komentowałam Twojego bloga, ale czytuję od czasu do czasu - sama już nie pamiętam, jakie to kręte ścieżki internetów mnie tu przywiodły ;).
      Pozdrawiam z tropikalnego Londynu, Gosia :)

      Usuń
    3. Dzięki Gosiu!
      Jakoś dotrwaliśmy i przeżyliśmy te wszystkie akademie na cześć, występy, spotkania, fety i inne atrakcje towarzyszące końcu roku szkolnego.
      Jeśli chodzi o prowadzenie pamiętniczka, to nigdy nie jest za późno (moim skromnym zdaniem).
      Zawsze można spisywać wspomnienia, a nie tylko opisywać sprawy na bieżąco - jak tak właśnie robię.
      Mam potrzebę zapisywania nawet mocno oddalonych w czasie wydarzeń.
      Ot tak, dla poukładania sobie wszystkiego.
      Bo czy dla potomnych, to zaczynam wątpić, jako że potomni raczej nie będą płynnie czytać po polsku :)))
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    4. Haha, ja nie mam nawet żadnych potomnych, ale zapisuję od czasu do czasu różne rzeczy, bardzo nieregularnie (kiedyś, i owszem, prowadziło się pamiętniczek z prawdziwego zdarzenia ;)).
      Być może pokuszę się pewnego dnia o powrót do mrocznego, najeżonego przekleństwami pod adresem Home Office czasu wypełniania formularzy, kompletowania dokumentów, rozszyfrowywania informacji z Internetu, CZEKANIA CZEKANIA CZEKANIA (mam nadzieję, że w piekle znajduje sie specjalne miejsce dla tego geniusza, który wymyslił zdanie „Please do not contact us to check if we have received your documents”...) — gdyby pamięć mnie zawiodła, zawsze będę mogła posiłkować się zarchiwizowanymi czatami z koleżanką, która mniej więcej w tym samym czasie robiła to samo :D.
      G xx

      Usuń
    5. Pisałam już o tym nie raz, że (co pewnie nie za dobrze o mnie świadczy) bardzo lubię ... czytać swoje własne wpisy.
      Nie w samozachwycie, bynajmniej, ale dla odkurzenia sobie pewnych wspomnień, dla przypomnienia sobie, że pewne ataki złości nie były w ogóle warte zachodu, że udało mi się przejść przez coś, o co bym siebie nigdy nie podejrzewała, by się pośmiać nad dawno już zapomnianymi sytuacjami.
      Potomni nie muszą być od razu zrodzeni :)
      Poza tym można pisać też dla współczesnych. Ja na ten przykład mam ten cały proces wciąż przed sobą i z chęcią bym poczytała Twoje wskazówki, jak przetrwać.
      Nie, żebym napierała ... :)

      Usuń
  4. Gratulacje i kolejnej piatki zycze. Mi minelo 12 lat, a od 10-ciu probuje zakonczyc. Ameryka zyje swoim zyciem rzadko wspominajac Europe, a obecnie nawet Trumpowe idiotyzmy zastapiono w TV wiadomosciami z Londynu. Co prawda bardzo polowiczne, ale tutejsza telewizja pozostawia wiele for zyczenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he, to próba zakończenia jest pięciokrotnie dłuższa od prowadzenia bloga pełną parą :)))
      To faktycznie niezły staż!
      Wielka Brytania miała z krajów unijnych najlepsze stosunki z Wujkiem Samem. Nic dziwnego więc, że za oceanem zapanowała konsternacja ...
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Kolejnej pięciolatki, Fidrygauko! Och jak tęsknię do Twojej Finki z kominka! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Skorpionku!
      Za Finką i jak nieco tęsknię, ale ... nie za jej logistyką :)
      Uściski!

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!