Searching...
czwartek, 23 czerwca 2011

Zapach metra

Podróżując środkami komunikacji miejskiej w Warszawie, szczególnie latem można było doświadczyć przeróżnych doznań zapachowych, niestety nie zawsze miłych. W metrze było lepiej niż w autobusach i tramwajach, i ze względu na bardzo dobrą wentylację zapachy były przewietrzane na bieżąco :).

Pociągi podmiejskie, bo takimi też zdarzało mi się podróżować z jednego końca Wa-wy na drugi, radośnie omijając korki, to był już koszmar totalny.

Pociągami podmiejskimi bowiem przed długi czas podróżowała głównie - co się oczywiście zmienia, wraz z milionami blokowisk budowanymi na obrzeżach miasta - klasa robotnicza oraz tzw. "śmietanka" podwarszawska (z wszystkich tych miasteczek, co w masowej świadomości zasłynęły głównie porachunkami mafijnymi - jak Pruszków czy Ząbki).

Ucieczka z dużych miast w Polsce stała się faktem, ale przetasowanie społeczne nie nastąpiło jeszcze całkowicie. Pod Warszawą są 'oazy' gdzie coraz szybciej przenosi się tzw. 'high society' (może nie zawsze 'high', ale na pewno 'rich'). Wszystko inne traktowane jest jako głęboka prowincja (sprawiedliwie i tendencyjnie czy nie - nie wiem, ale tak to chyba jeszcze funkcjonuje w mentalności warszawiaków. Czy tak jest w przypadku innych większych miast w Polsce?).

Dlatego też ewolucja pociągów podmiejskich nawet się jeszcze nie zaczęła, bo elity wolą się pokatować w dwugodzinnych korkach niż znaleźć się choćby w pobliżu jakiegokolwiek warszawskiego dworca kolejki podmiejskiej.
 
Z Londynem sprawa ma się zgoła inaczej. Podlondyńskie miejscowości to luksus i prestiż. Pociągami podmiejskimi dojeżdżają (z wyjątkami, rzecz jasna, hi, hi) rekiny finansowe, elita menedżerska, bankowcy, marketingowcy, konsultanci i inni płatnicy najwyższej stawki podatkowej.
Także zapachy są naprawdę uwodzące zarówno rano jak i wieczorem.
W męskim i żeńskim wydaniu.
Oczywiście klimatyzacja, łazieneczki wypieszczone, kontakty do ładowania komórek i laptopów, miejsca do przypinania rowerów, przewożenia wózków i innego sprzętu, czyściutkie fotele, kosze na śmieci, stoliki i uchwyty na kubki z kawą i wyświetlacze z trasą pociągu pokazujące następną stację i wszystkie pozostałe to norma.

Autobusy ... tam już różnie bywa, ale również nie jest najgorzej, jako że kierowca kontroluje liczbę wsiadających, więc najczęściej nie ma 'sardynkowania', a co za tym idzie przegrzewania ciał :) (Idealnie nie jest, wiem. Są jeszcze autobusy przegubowe, gdzie niestety wsiada kto chce)
Ale uwierzcie, mimo iż koszmarem londyńskiego metra są upały i tragiczna wentylacja, odsetek pasażerów nie stroniących od wody i mydła jest znacznie większy.
Sporządziłam kiedyś - na potrzeby mojego poprzedniego bloga - humorystyczną w założeniu, choć oczywiście opartą na moich obserwacjach (więc do pewnego stopnia prawdziwą) tabelkę porównującą pasażerów metra obu stolic. Może kiedyś ją wkleję i tutaj. 

Póki co chcę pozostać w porannej konwencji jedzeniowej, albowiem metro londyńskie pachnie ... jedzeniem.
Rano pachnie kawą.
W południe wonnymi sałatkami z przyprawami z całego świata, podjadanymi w pośpiechu z plastikowych pojemniczków, po południu fast food'em.
Zawsze - i jest to zapach dominujący - pachnie natomiast OCTEM.


 

To oczywiście jak najbardziej subiektywna i przerysowana analiza, biorąca się pewnie stąd, że chronicznie wprost nie znoszę zapachu i smaku octu winnego w którym Wyspiarze są rozkochani i leją go do wszystkiego oprócz lodów.
Są więc frytki z rybą polaną octem winnym, udka z kurczaka w panierce, pokropione octem winnym (może nie aż tak często jedzone w metrze), kanapki z dresingami na bazie octu winnego i oczywiście chipsy wszelakie o smaku octu winnego.
 

Jest to zapach ohydny, duszący, irytujący i nie raz ciągnął się za mną w swetrze czy we włosach długo po tym, jak wyszłam z tuneli.
 
Zaczynam rozważać otworzenie strony na Facebook'u VINEGAR BAN ON PUBLIC TRANSPORT / ZAKAZ SPOŻYWANIA OCTU W KOMUNIKACJI MIEJSKIEJ :)
Myślę, że miałaby ona sporo zwolenników :)



 



czwartek, 23 czerwca 2011
 

 
2011/06/24 10:02:27
Latem, gdy wpadam do tramwaju, szukam wolnej przestrzeni, najlepiej koło otwartego okna. Nie rozumiem bowiem, dlaczego niektórzy (zwłaszcza rośli mężczyźni) uwielbiają stojąc trzymać się czegoś w górze. Automatycznie ich pachy są na wysokości nosa normalnej kobiety. Fuj! Z każdej strony capi!
Gorzej może być już tylko w autobusie. Chyba, że cudem znajdzie się miejsce siedzące. Na tej wysokości jakoś mniej "wonnie".
Generalnie jazda latem środkami komunikacji miejskiej to masakra. I to się chyba nigdy nie zmieni.
[wiesz już, skąd tytuł mojego bloga?]

2011/06/27 22:35:47
Jeśli chodzi o tytuł bloga to ... namierzyłam koleżankę Dankę, która nawet się udziela :) - więc jak się domyślam, piszesz, bo się chcesz wydadać, a że nie ma czasu na spotkania, to używasz do tego celu netu.
Jak tam moje czytanie ze zrozumieniem? (choć przyznam, że ostatnio nie mam czasu na czytanie blogów). Czy może jest jakieś drugie dno? :)

2011/06/27 22:47:35
Dobrze czytasz :))). Kiedyś pisałam do Danki papierowe w ogromnych ilościach (potem maile), ale "znowocześniłam się" i teraz piszę tutaj. A Danka tak jak kiedyś odpisywała na co 10 list, tak i teraz wrzuci komentarz raz na ruski rok (chociaż czyta wszystko!).
A ja mam okresowy wstręt do pisania... ;(

2011/06/30 13:19:01
Przypomniały mi się kanapki z octowymi czipsami zajadane z zapałem przez jednego znajomego brytola. Do tej pory klasyfikuje się to na szczycie top-listy kulinarnych wygibasów ;)

2011/06/30 22:40:49
Tak, tosty z chipsami to absolutny hit kulinarny :) Też patrzyłam na to zniesmaczona, jak to pierwszy raz widziałam :)

2011/07/01 10:51:50
Zniesmaczona.. hm. Ja bym to ujęła inaczej: zaskoczona, zdezorientowana oraz zdziwiona ;) Nie rozumem tego zwyczaju do dziś ;))

2011/07/01 12:18:10
No tak, powinnam może napisać "zniesmaczona" - bo chodziło mi o grę słów, o odniesienie do smaku, a nie faktyczne zniesmaczenie, czyt. rozczarowanie, zdegustowanie, oburzenie. Wyobraziłam sobie, jak to może smakować i ... no "zniesmaczyło" mnie po prostu :)









4 comments:

  1. Heh, a ja muszę się przyznać, że bardzo lubię te chipsy, których zdjęcie wkleiłaś... a i frytkami skropionymi w occie balsamicznym nie pogardzę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Angielka!
      No cóż, w sprawie gustów i smaków nie ma co kruszyć kopii :)
      Moje dzieci też lubią te 'octówki' i powiem ci szczerze, że nawet im czasami je kupuję (shame on me :)))

      Usuń
  2. U nas to samo. Co to jest z tym octem? Może nasze dzieci go lubią według przysłowia "czym skorupka za młodu..." Czyżby ich skorupka nasiąka już octem????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to nawet nie wiem, kiedy by mieli nasiąknąć, bo w szkole jedli tylko lunch przyniesiony z domu, a te parę przyjęc urodzinowych chyba nie zaważyło???
      Fakt jednak pozostaje faktem, że moje dzieci lubią sporo angielskich przyzmaczków, od których ja stronię :)

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!