Searching...
piątek, 15 lipca 2011

komplementy

Wróciłam wczoraj późno i miałam ochotę posiedzieć sobie w ciszy tudzież pokontemplować. Niestety towarzystwo jeszcze nie spało, więc wieczorny rytuał kotłownia się (występy, pokazy, mamo_zadaj_nam_10_pytań i inne drapania po plecach) musiał się odbyć.

I po co człowiekowi cały dom, ja się pytam, jak i tak wszyscy się kitwaszą na kupie w salonie?

Nagle ktoś odkrył niezyidentyfikowaną torebkę w kącie.

"Ooooo, co to?" - zaczęły dochodzenie, moje wiecznie żądne prezentów dzieci.

"Oj, tam nieważne ..." - próbowałam się wykręcić, ale w końcu musiałam ulec siłom nacisku i przyznać się, że kupilam sobie spodnie.

No dobra, 2 pary spodni i spódnicę, ale nie czułam się w obowiązku informowania ich o wszystkich szczegółach.
Spódnica była wściekle amarantowa - w kolorze, którego nienawidzę, ale tak mi się spodobała, że zachciało mi się odrobiny szaleństwa na lato.
I jakiejś odmiany.
Spodnie natomiast były przecenione z £45 na £22,50 na £15,75 na £11.25.
No i jak tu nie kochać Anglii :)).
Jak poszłam do kasy - cała w skowronkach, że udało mi się upolować takie fajne spodnie, pasujące na moją pokręconą proporcjonalnie sylwetkę IDEANIE - to okazało się, że kosztują ... 6.50.
Więc zaszalałam i kupiłam drugie takie same, stając się szczęśliwą posiadaczką 2 par eleganckich spodni w kancik z paseczkiem w kolorach szarym i brunatnym oraz spódnicy amarantowej płóciennej za £20 (za wszystko).
Cena była powalająco niska, ale mnie najbardziej ucieszył sam fakt znalezienie czegoś, co mi się podobało, bez wysiłku chodzenia po sklepach (ten był pierwszy, do którego weszłam w oczekiwaniu na wczorajsze przedstawienie, gdyż przyjechałam o 1,5 godz. za wcześnie :)) - bo ja zakupów NIENAWIDZĘ. Męczą mnie.
A tu taka niespodzianka!


"Poookaż, maaaaamoooo!" - faktycznie jest to taka rzadkość, że sobie coś kupuję, iż moje dzieci uznały to za fakt godny odnotowania i dalszej eksploracji. Wyjęłam więc z dumą te brązowe ...


"To do ogródka?" - spytał synek (Nosz, cholera wszyscy faceci są jednak tacy sami, to genetyczne!).


"Babcia Irka ma takie same." - powiedziała moja modnisia i znawczyni trendów wszelakich dobijając mnie do reszty zrównaniem mojego gustu (nie najgorszego - jak mi się wydawało) z gustem mojej 'ulubionej' teściowej (której gust, ekhm, no wiecie ...)


No to się pośmialiśmy.

Towarzystwo poszło spać, a mój ukochany wyskoczył z propozycją:
"Chcesz herbaty? A może kanapkę? Kupiłem ci dżemik. Myślę, że będzie ci smakował."
I pognał do kuchni, by popisać się swoim nabytkiem.

Dżem truskawkowy ... Weight Watchers*.



1:0 dla dzieci.
Za nieowijanie w bawełnę :)
Mężowi zaś medal za, szyte grubymi (nomen omen) nićmi, aluzje.



* dla niewtajemniczonych: Weight Watchers to międzynarodowa firma oferująca różne dietetyczne produkty dla osób chcących zrzucić wagę i oferująca kursy i spotkania mające na celu motywowanie uczestników, układanie im planu wg którego mogą zrzucić parę zbędnych kilogramów :)


piątek, 15 lipca 2011

2011/07/15 14:38:14
Strażnicy Wagi... hmmm... Słyszałam, że to dobre ze względu na grupy wsparcia. Coś w rodzaju AA u nas. W Polsce podobno już od dobrych paru lat nie prowadzą działalności.
A dżemy niskosłodzone są ok!
2011/07/15 16:06:06
"Nagle ktoś odkrył niezidentyfikowaną torebkę w kącie".

A radzą, by w takich sytuacjach dzwonić na policję. ;)
2011/07/15 18:34:44
@odmieniony - na szczęście namierzono właściciela :)
@rest - ci strażnicy każą sobie za to wsparcie słono płacić, choć z relacji koleżanek wiem (i widzię), że są skuteczni. Dżemy niskosłodzone są bardzo dobre. I w smaku i jako delikatne sugestie :))


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!