Searching...
wtorek, 4 października 2011

przegadać imama

Straszyli mnie wszyscy.

Że gbur, że się obnosi z tym swoim 'imamstwem' wszem i wobec.
Że przekonać się nie da, a tym bardziej kobiecie (bo wiadomo).
Że próbowali już nie raz z nim dyskutować i jak grochem o ścianę.

Bo jak to będzie wyglądać?! On się zgodzić na to nie może, bo jest imamem i taka decyzja wpłynie na całą wspólnotę.
Nie będę pisać szczegółów, ale z grubsza rzecz biorąc chodziło o to, że pan ów nie chciał się zgodzić na pewne rozwiązanie, na zastosowanie którego dostałby odpowiednie środki, a które pomogłoby w funcjonowaniu jego rodziny. Sprawa stanęła na ostrzu noża, bo jego upór zaczął wpływać na postępny jego dzieci w szkole.

Social Services już się czaiły do skoku (child neglect - trudne do udowodnienia, bo bardzo cienka linia dzieli zaniedbywanie od nierobienia czegoś, np. ze względu na przekonania), ale postanowili, że 'ponegocjują' z nim trochę.
I jako 'mediatora' wysłali mnie.

A ja, ani się na mediacji znam, ani nie wiedziałam, jak przebrnąć przez bariery kulturowe.

Na spotkanie szłam z nastawieniem faceta chcącego pożyczyć piłę od sąsiada (Znacie? Jak facet tak się nakręcał i zakładał, że mu tamten nie pożyczy, że jak doszedł do jego drzwi, to zamiast grzecznie poprosić, to nawrzeszczał na Bogu ducha winnego i zwymyślał go od samolubów, którzy NA PEWNO mu tej głupiej piły nie pożyczy).

Oliwy do ognia dolał sam pan imam, bo 'zapomniał' o spotkaniu. Trzeba było dzwonić, wzwać, czekać.
Czekałam więc, układając sobie w głowie zdania, perswazje, sugestie.
Byłam w mocno bojowym nastroju. Wiedziałam, czego się spodziewać, ale nie wiedziałam, jak na to zaregaować.

Postanowiłam w końcu zastosować metodę, która działa na każdego (a na facetów szczególnie :)) czyli ... okazanie mu szacunku i zachęcenie do przedstawienia własnego zdania, zamiast zasypywania go tonami argumentów.

Pan przyszedł.
Z postury niepozorny, ale ... widać było, że budzi respekt. Ubrany w cały 'imamski' rynsztunek, sygnety, jakieś broszki, szaty, nakrycie głowy, a w ręku dzierżył ... Koran.
Przez myśl przemknęła mi 'szatańska' myśl, że żałuję iż nie mam ze sobą Biblii :)
Dałam sobie jednak w myślach po łapkach i powtarzałam sobie, że jakby co, to nie dam się sprowokować.


Przeszłam więc do sedna.
Przedstawiłam się, powiedziałam, dlaczego tam jestem i chciałam przejść do argumentowania.

A pan zaczął odpierać 'atak', podając mi łamanym angielskim kontrargumenty, na które byłam przygotowana, ale które w sumie nie były pozbawione słuszności.

W tym momencie do sali weszła kobieta mówiąca w urdu (znajoma pana imama). Pan imam ucieszył się bardzo, kazał jej usiąść i ... porzucił konwersację ze mną na rzecz wyjaśniania wszystkiego 'tłumaczce'. Tłumaczka kiwała głową, uśmiechała się, odpowiadała błyskotliwie i ... ani myślała mi tłumaczyć. Co się będzie wysilać, jak po 'ziomalsku' łatwiej.

Nie dawałam jednak za wygraną. Używając łagodnej siły perswazji, machając rękami (gestykulacja potwierdzająca moje głębokie zaangażowanie w sprawę), rysując grafy, opowiadając anegdoty i - zupełnie nieprofesjonalnie - przykłady z życia mojej rodziny starałam się dojść do sedna sprawy.

Na koniec chciałam panu pokazać przezentację na komputerze. Musieliśmy się przesiąść.
Nie dane mi było jednak zacząć przez następny kwadrans, bo pan imam nadal konwersował z 'tłumaczką', mnie jakby z lekka olewając. Niby odpowiadał na moje pytania, ale ciągnął wywody w nieskończoność i nie dawał pani możliwości wejścia w słowo (i, bagatela, przetłumaczenia). 
Pani natomiast zamiast tłumaczyć moje słowa, czuła się w obowiązku ... rozwijać moją myśl. Co ona mu tam nagadała, to nie wiem :)

Po przedstawieniu jednak większości przygotowanych przeze mnie argumentów, by dojść w końcu do jakiegoś konsensusu, zaproponowałam plan działania, na co pan imam ... przystał.

Powiedział - przez tłumaczkę (co raczyła wreszcie przetłumaczyć :)), że go przekonałam.
Tym, iż na niego nie naskoczyłam i nie zaczęłam machać przed nosem paragrafami (co podobno czyniła moja poprzedniczka).
A on wywierania presji nie lubi.

I byłam pierwszą osobą, która ... nie straszyła go 'Social Services'!

Napisaliśmy potem 'kontrakt' czyli bardziej szczegółowy plan działania i rozstaliśmy się w pokoju.

Byłam przez chwilę dumna i blada.
Ale tylko przez chwilę.
Bo uświadomiłam sobie, jak łatwo jest ulegać stereotypom, mieć z góry pewne założenia, bazować na opinii innych.

I jak trudno jest oddzielać opinie od faktów i być profesjonalną czyli oferować ludziom informacje bez (emocjonalnych i osobistych) interpretacji, dzięki którym mogą dokonać własnego wyboru ( tzw. informed choice).

Kolejna lekcja.



wtorek, 4 października 2011



 
2013/06/13 11:14:48
a dlaczego w tym poscie nie ma zadnych komentarzy...?

moje pytanie: czy ty pracujesz/pracowalas w CPS...?

jak to, co napisalas o "delikatnym odroznianiu osobistych przekonan od zaniedban" ma sie do cyklu reportazy Chrisa Brookera na temat ogromnych niekompetencji CPS, zabieraniu rodzicom dzieci za wszelka cene, dopatrywania sie "child neglect" we WSZYSTKIM (na przyklad w samy kontaktowaniu sie z nimi przez rodzica)? cos nie wierze w to, ze CPS sa takie troskliwe, za duzo czytalam na ten temat, tu jedna z historii www.telegraph.co.uk/women/mother-tongue/familyadvice/9974950/The-lawyer-mother-who-beat-the-social-workers.html

a moze to chodzi o to, ze oni nie chca tknac muzulmanskich dzieci, bo bedzie afera ze rasizm albo nietolerancja...?

3 comments:

  1. Ola, wreszcie udało mi się przenieś ten wpis, odpowiadam więc na Twoje pytania:
    - nie wiem, dlaczgo nikt nie skomentował wcześniej tego wpisu. Fakt, że temat jest 'drażliwy' i czasami nie bardzo wiadomo, co napisać. Poza tym napisałam go parę miesięcy po założeniu tego bloga, a więc nie miałam jeszcze tak wiernej grupy czytelników :)))

    Nie pracuję dla Social Services, ale z nimi czasami współpracuję, jako konsultant. Uczestniczyłam w paru spotkaniach i ... niech Bóg broni, by wpaść w ich ręce! Z jednej strony to podoba mi się to, że jest jakiś mechanizm kontroli i system pomocy dzieciom/kobietom/rodzinom zagrożonym (jak już pisałam, w Polsce przeraża mnie czasami totalna indlencja policji i innych władz), a z drugiej strony uważam, że jak już się wpadnie w system (czasami nieopatrznie) to trudno się wygrzebać spod lawiny kontroli i zarzutów.
    Kiedyś o tym napiszę więcej.

    Co do wkraczaniu z interwencją do rodzin muzułmańskich, to na pewno taki problem istnieje.
    Między innymi w tej sytuacji nikt nie chciał interweniować (a i mi odradzali). Każdy straszył 'mitycznym' SS, ale de facto każdy się bał zrobić pierwszy krok.

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za odpowiedź :)

    przeczytałam wpis jeszcze raz i musze dodać, że jestem pełna podziwu dla Twojej dyplomacji i tego, że podjęłaś sie takiego zadania!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do podjęcia się zadania, to właściwie nie miałam za dużo do gadania, ale cieszę się, że sprawa się potoczyła tak, a nie inaczej i dalsza współpraca układała się naprawdę bardzo poprawnie (choć bez wylewności :)))

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!