Searching...
sobota, 4 czerwca 2011

weekendowy maraton

Trwał dokładnie 9,5 godziny.

I nie, nie był to bieg, chyba że w kółko, między blatami kuchennymi ...

A miało być tak: Przysługiwało mi wolne popołudnie na studiowanie papierologii stosowanej.
Nienawidzę tych ton teczek, raportów, sprawozdań, wykresów ...
Byłam więc w wyjątkowo fukającym nastroju.
I szukałam pretekstu, by odciągnąć to, co nieuniknione.
A że mam w tym wieloletnią wprawę, stwierdziłam, że ugotuję najpierw obiad.

W planie był kurczak w sosie pieczarkowo-marchewkowym.
 

Usmażyłam jeszcze kotlety mielone w liczbie 15, dziewięć schabowych, antrykoty z kurczaka w panierce z płatków kukurydzianych - sztuk 6, upichciłam żurek z białą kiełbasą i skroiłam, michę sałatki nowalijkowej.
 

W przerwach między zmywaniem a krojeniem cebuli i znęcaniem się nad miesęm przy pomocy tłuczka, ugotowałam gar makaronu i ziemniaków (do sosu i do żurku), wstawiłam wywar na pomidorówkę, a na koniec - czyli ok. 21:30 usmażyłam wątróbkę specjalnie dla męża.

Naprawdę! Mam to wszystko udokumentowane - wkleję przy okazji, na pewno nie dzisiaj ;)


A teraz konkurs.
Zrobiłam to wszystko bo:

a. się założyłam,
b. bo uwielbiam gotować ( po wczorajszym wpisie wiadomo, że ten punkt odpada ;))
c. bo mam bi-polar disorder w fazie maniakalnej,
d. bo lubię jak moja rodzina ma wybór,
e. bo się nudziłam setnie w to koszmarnie upalne popołudnie,
f. bo ....
Taaaaaak!


Nagroda rzeczowa w postaci zestawu noży kuchennych wędruje do pani w różowym sweterku w tylnym rzędzie.

Prawidłowa odpowiedź to odpowiedź f - POPSUŁA MI SIĘ LODÓWKA !!!
I zamrażarka.

Szansa na nową najwcześniej w niedzielę (i tak szybko, uważam).
Musiałam wiec ratować, co się da. Jeszcze trochę rzeczy zostało, ale się poddałam.

Już wczoraj coś mnie tknęło, ale fish pie uśpił moją czujność.
 

Nie wiem, kto to wszystko zje.
Chciałam zwołać jakiś spontaniczny piknik, jutro w parku, ale nikt nie może. Wszyscy już coś poplanowali. "Gdybyś zadzwoniła parę godzin wcześniej ..."


Nie był to zdecydowanie mój ulubiony sposób na rozpoczęcie weekendu :(

PS. Mąż wymknął się dziś do pracy tak wcześnie, że nawet się nie obudzilam.
I na śniadanie zjadł ... pączka!

"Nosz kurczę!" - dzwonię z objazdem - "Nie mogłeś sobie choć z dwóch pajd z kotletem wziąć do pracy?!"
"Ale Kochanie, nie chciałem ci nic wyjadać, bo pewnie chciałaś, żeby coś zostało na obiad." ;)




sobota, 4 czerwca 2011


2011/06/04 09:40:56
Jezu... jak ja nie lubię gotowania!:))) Ale całkiem niedawno też miałam przygodę z lodówką. Tylko menu było ciut inne, niż Twoje;)

2011/06/04 10:10:02
Semiranno, mam dom pełen mięsolubnych, rosnących małolatów, a że nienawidzę zakupów, to jak już robię zapasy to raz a porządnie. Dodatkowo moi rodzice myślą, że my tu na tej obczyźnie to nijak bez białej kiełbasy i schabowych funkcjonować nie możemy (nic to, że polski sklep za każdym rogiem), i zawsze zwożą tony. Ostatnio byli na Wielkanoc, więc sama rozumiesz ;)
Gość: hophopskip, host86-144-118-107.range86-144.btcentralplus.com
2011/06/04 10:40:49
bi-polar udokumentowany. na obczyznie bardzo dlugo - polska kuchnia jaka polska miedzynarodowa, polskie sklepy omijam i wyzbylam sie meglomanii polskosci.

2011/06/06 09:45:18
Fidrygauko, ja mam podobnie jak Twoi Rodzice:) Kiedy zjeżdża mój Dzieć, produkuję słoje z mięsiwem jak dla legionu wojska;)) Bo chociaż wiemy, że sobie krzywdy nie zrobicie, to chcemy podzielić się kawałeczkiem nie tylko Polski, ale i kawałeczkiem domu, zaklętym w ulubionym jedzeniu dzieci:)
Nie polubiłam angielskiego mięsa:/

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!