Od tamtej pory oglądam namiętnie wszystko z jej udziałem - z namiętnością bardzo umiarkowanego kinomana - wiem, że to takie szpanerskie być raz w tygodniu w kinie i mieć wyrobione zdanie na temat topowych lub off-topowych filmów, najświeższych książkowych bestsellerów, spektakli mniej lub bardziej filozoficznych - ale to niestetety nie dotyczy mnie - jestem zupelnie nie na czasie, niedoczytana, niedooglądana, niedokulturalniona, niedotleniona ....
Ale ostatnio uraczyłam się nią jako panią Tołstojową w filmie "The Last Stop",- Genialna!
A dzisiaj, jadąc z duszą na ramieniu, że objazd będzie jak nic, bo raporty nie gotowe (eh, te kotlety!), marznąc i moknąc w strugach deszczu, pani Mirren zawdzięczam gębę rozrechotaną od ucha do ucha. Rozjaśniła mi trochę ten dzień swoją cudną miną. Mina jest na widok rośliny (niepięknej raczej wg ogladającej), nazwanej na cześć tejże aktorki i zaprezentowanej w czasie ostatnich targów ogrodniczych.
Zdjęcie nieco odgrzewane, ze starego wydania Metra, które zapomniałam wyciagnąć z torby. A dziś się przydało idealnie, bo nie zdążyłam chwycić najświezszego. Wieczorem zasili recycling :)
poniedziałek, 6 czerwca 2011
0 comments:
Prześlij komentarz
Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)