Searching...
niedziela, 15 grudnia 2013

krótka rozprawa między ziomkiem, gęsią i ekspatem

Rzekł raz ziomek do ziomala:
"Te wstrętne 'zmywaki'
zwiały z Polski by za wodą
wstyd robić dwojaki!

Nie dość, że im funty w oczach
złowrogo błyskają,
o ojczyźnie zapomnieli,
polskiego nie znają!

Żyją w gettach, tanio robią.
Dno, bieda, rozpusta!
A do tego mętny 'pinglish'
na zdradzieckich ustach!"

            ***

Zarzuty niecne słysząc wciąż
w netowych kłótni szale,
ekspaci swe riposty ślą,
nie skąpiąc jadu wcale:
"To kłamstwo z piekieł, iż polszczyznę
pobeszcześlimy zuchwale!
My Polskę -  przez mózgu tężyznę -
promujemy tu wspaniale.

My, ród piastowski, dumne plemię
My dla ojczyzny wiecznej chwały,
obraliśmy za cel by dzieci
przepięknym polskim nam władały."

"Codziennie lekcje polskiej mowy
i fonetykę wszak nieprostą
ćwiczymy w Bonn, Varach Karlovych,
Londynie,
Malmö, Seattle, Oslo.

By nam nie rosła w domu pierdoła,
co dziadów językiem włada niedbale,
dzień w dzień ćwiczymy w polskości szale,
A raz w tygodniu sobotnia szkoła!"

Książki, bajeczki, wierszyki, wprawki,
w edukacyjnym nauk ferworze,
super rodzice  o polskość walczą
Chrząszczem, trzcinami, suszem z szczypawki

             ***

A szara Gąska Wyjechana, choć mowę polską kocha szczerze
czuje, że szlag ją ciężki trafia, że ją cholera jasna bierze.
 
Bo choć próbuje, walczy, prosi,
choć przykład daje nienaganny,
to wciąż o czysty język polski
bój musi toczyć bezustanny.

Bo "Mamo, dzisiaj jestem siedem!"
mówi we dniu urodzin córka.
Bo syn 'hat weźnił' i  'ubierzył',
I poszedł 'fast z tej stroma gurka'.

Do szkoły poszedł na autobusie,
choć mu się iść 'nie ściało' wcale,
A tam miał sajens, mats i PE,
acz juniformu zapomniał w szale.
 
Do teczki włożył dżjus i bar,
Nie żaden mleczny, czokladowy.
A gdy dojechał wysłał tekst,
Sms czyli - hardkorowy!


          ***

Z jednej więc strony, by język piękny,
dziedzictwo ojców pielęgnować,
Z drugiej, tubylczej mowy dźwięk
zdaje się wszystko dominować.

Słownictwo nowe - po angielsku,
koledzy nowi English too,
angielski film, zabawa, żart
wypiera polski po tro-chu.
 

A dziadek dzwoni z postulatem: "Polskość kultywuj nieustannie,
Polskiego ucz, Tuwima czytaj, niech wymawiają 'ą' staranniej!"

Babcia swe grosze wtrąca trzy: "Córeczko, maila otrzymałam!
Od wnusi przekochanej mej.
Szkoda, że nic nie zrozumiałam.
Chciej więcej serca włożyć, chciej!
Ucz ich pisowni, córko ucz, bo polski język jest niezbędny!
Wszak nie wiesz gdzie za parę lat wyrzuci was ten los pokrętny.

Gąska solennie przytakuje,
choć dobrze wie, że amalgamat
Języków dwóch, gramatyk dwóch
niebawem się zamieni w dramat.
Pytanie bowiem rodzi się,
jak w dnia kieracie nie zwariować.
Jak robić lekcje, pływać, grać
i jeszcze polski pielęgnować?
Jak zmotywować by odmiany i koniugacje przyswajali,
skoro w prostocie jednej formy angielskiej mowy zasmakowali?

I gdy wieczorem Gąska zła
w piernaty główkę składa,
przychodzi do niej stary Rej i tak do ucha gada:
"A niechaj narodowie wżdy postronni znają,
że
Polacy nie gęsi wszak, i swój język mają."
 

A Gąska na to szepce tak: "Zawżdy Mikusiu drogi,
Pogodzić racje stron tych trzech, to jest wysiłek srogi.
 

Z rozprawki twej wiadomo ci dobrze,
że wójt pana, pan plebana skrytykuje szczodrze.
Póki pleban w chłopskich butach nie pochodzi szczyptę
Niech nie wali po próżnicy, niczym kulą w kryptę.
Wójt też pana nie zrozumie, gdy w codziennym pędzie
chodzi tylko wokół chlewu, świń i kur na grzędzie.
A i pleban chociaż kroi z dziesięcin owieczki,
Ma swe racje, swe ogarki i diabelskie świeczki.
 

Snadź niech każdy sobie żyje swoim scenariuszem,
Byle tylko sam przed sobą mógł zachować duszę.

Teraz zaś daj pospać już, no bo jutro z rana
wczesnym świtem musi wstać matula sterana.

Dość! Starczy! Kończę już potyczkę mą werbalną.
A na spokojny sen na łeb - szlafmycę ... inwizibalną!"


                                                          © fidrygauka




Dobra, wiem!
Rymy częstochowskie, brak jednolitego rytmu, faza intonacyjna nie zawsze pokrywa się ze składniową...
Ale wywaliłam, co mi od dawna w duszy gra!  (A to tylko wstęp do następnego wpisu.)
Poetką nie zostanę, tego jestem pewna!
Ale jak już mi przyszedł pomysł na 'rozprawkę' w tytule, to nie mogłam sobie darować małego grafomańskiego wyczynu.
Na cześć mistrza Reja, który - mam nadzieję - w grobie się nie przewraca z żalu.


_________________________________________________

Przypisy (dla nieangielskojęzycznych):

Dzisiaj jestem siedem - kalka z angielskiego: I am seven. (Mam siedem lat.)
hat weźnił, ubierzył - czapkę wziął, ubrał (formy nie do przewalczenia w moim domu)

fast z tej stroma gurka - szybko ze stromej górki: wplatanie angielskich słówek, brak odmiany przez przypadki i pisownia fonetyczna (jeśli w ogóle podejmują próby pisania!)
poszedł na autobusie - kolejna kalka nie do wyplenienia: go on a bus (go - szeroko pojęte 'udać się')
nie ściało - nie chciało (generalnie głoski szumiące, szeleszczące, świszczące i wszelakie zbitki spółgłoskowe to makabra)

sajens, mats, pe - science (nauki ścisłe), maths (matematyka), pe (physical education - wychowanie fizyczne)
juniform - mundurek, choć w tym kontekście kostium na w-f
dżjus - juice, sok
bar - batonik (kolejny autentyk: gdy w jakiejś książce Musierowicz pojawił się bar mleczny, mój syn 'wyjaśnił' siostrze: Wiesz, taki bar, jak 'Go!' (czyli wafelek :)))

hardcorowy - hardcore tzn. twardy, niezmienny, uparcie odporny na zmiany - tak wyglądają smsy 'po polskiemu' od mojego syna. Na ich widok serce mi staje! Nie ze względu na treść ...
inwizibalna - najnowszy twór mojej córki, czyli co powstaje, gdy dziecię pragnie zadowolić matkę i mówić do niej, zgodnie z obowiązującymi w domu zasadami, po polsku, a nie zna polskiego odpowiednika. Dziecię bierze angielską nazwę (invisible - niewidzialny) i spolszcza ją przez dodanie polskiej koncówki!
English too - także po angielsku




niedziela, 15 grudnia 2013

59 comments:

  1. Jakbym czytala wlasne wspomnienia, tyle ze moje byly w wersji niemieckiej :))) Moge sie podpisac pod Twoim postem oburacz!
    Moje panny sa juz dorosle, a nadal maja problemy z odmiana po polsku. Z ostatnich dni, po operacji Kiry: mama, JEJ to boli? Ale dogaduja sie jakos w Polsce i to jest najwazniejsze. A ja i tak jestem dumna, ze w ogole cos umieja w moim ojczystym jezyku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już się powoli poddaję. Najstarszy, wychowany przez pierwsze lata w Polsce w większości jako jedynak (a co za tym idzie z wyłącznością na edukację) i z dwoma latami w przedszkolu mówi bardzo dobrze, z nielicznymi błędami, choć pisze tragicznie.
      Reszta, w większości nauczana przez tutejsze placówki i co oczywiste spędzająca więcej czasu tam, niż w domu ... przestaję wierzyć, że opanują polszczyznę nienagannie :(

      Usuń
  2. Wygląda to jakby chcieli stworzyć język z własnymi zasadami :) Angielski jest łatwiejszy, więc ciężej jest im przekonać się do problematycznego polskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tworzą własne zasady, tworzą, choć ... właściwie to stosują zasady z obu języków, tylko wymieszane (ale jest w tym żelazna logika). Polski niestety nie jest najłatwiejszym językiem świata.

      Usuń
  3. SWIETNIE opisane problemy w emigracyjnych rodzinach, z duzym poczuciem humoru...w mojej juz sie mieszaja cztery jezyki, polski, hiszpanski, angielski i portugalski. Moje corki wychowane w kraju hiszpanszczyzna wladajacym i majace ojca Wenezuelczyka, po polsku daja sobie rade, obracaja swoim skromnym slownictwem w mistrzowski sposob, daja sie zrozumiec tudziez one rozumieja co sie do nich mowi, pisac nie potrafia a jak sie staraja to robic wyglada to przesmiesznie np yayus...co oznacza dziadzius...moj maz nigdy nie wymowi "schab" tylko "chab", "jezioro to "ziezioro" etc...Moje wnuczki, jedna w Stanach Zjednoczonych, druga w Portugalii po polsku potrafia powiedzic...dziadzius, pupa i siusiaczek...te dwa ostatnie slowa moje corki uzywaja nagminnie, bo brzmia im bardzo pieknie., moj ziec wenezuelskoamerykanski od czasu do czasu mowi...ja kocham moja zona Anieska..oczywiscie bez odmiany przez przypadki, ziec portugalski..recytuje z pamieci wszystkie stacje warszawskiego metra w nalezytym porzadku i z nalezytym akcentem..ostatnio dostal sie do jego grupy studenckiej, ktora on prowadzi na uniwersytecie Polak...po przepytaniu go powiedzial do zdumionego chlopaka.."bardzo dobry!" Taki teraz mamy swiat i takie zycie. a ja sie tylko ciesze..pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ho, ho, ho ... cztery języki to już naprawdę musi być niezła mieszanka :)
      Moim zdaniem nie da się jej uniknąć, ale mam podskórne wrażenie, że od dwójki Polaków jest jakieś podświadome oczekiwanie tego właśnie kultywowania (przynajmniej moi rodzice mi autentycznie ciągle suszą o to głowę), A ja co raz bardziej dojrzewam do tego, żeby wyluzować, bo się nie da i już! No chyba, że się da, ale takim nakładem sił, na jaki mnie nie stać. I basta.
      Ps. Znajomość stacji warszawskiego metra niezbędna, a jakże! :)
      Pozdrawiam równie serdecznie.

      Usuń
  4. Łączę się w bólu:) Ileż mógłbym podać przykładów "polinglisz"! Czasem sam ich nie rozumiem, kiedy usiłują mi coś wyjaśnić, opowiedzieć.Ale o dziwo, podczas odwiedzin u babć, po mniej więcej dwóch dniach, babcie zaczynają wszystko rozumieć. Chłopaki w jakiś sobie tylko znany sposób przestawiają się na polski. Oczywiście nie jest to piękna i czysta polszczyzna, ale nie jest to też tylko angielski, którym posługują się podczas zabawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pietia, nie jest tak źle, żeby się nie dało ich zrozumieć. W sumie to naprawdę mówią nienajgorzej, ale co raz bardziej kaleczą i co raz mniejszą mają motywację, żeby się uczyć dalej, właśnie dlatego, że z nami czy dziadkami komunkują sie bezproblemwo.
      Powodzenia w zmaganiach :)

      Usuń
  5. Cos mi sie wydaje, ze kazdy wyjezdza z kraju z mocnym postanowieniem, ze "nie damy pogrzesc mowy", ale tez kazde takie postanowienie rozbija sie o ten sam problem zwany rzeczywistoscia nowego swiata:))
    Moj Junior nie chodzil do zadnej niedzielnej szkoly polskiego tylko dlatego, ze w rozmowie nauczycielka naduzywala zwrotu "zas", a ktorym to "zas" poslugiwala sie moja prababka jako ostatnia w rodzie. Jak mieli go takiego polskiego uczyc to postanowilam, ze bedzie lepiej jak nie bedzie umial. W domu zawsze rozmawialam z nim po polsku i uparcie tlumaczylam, ze owszem moze zaprosic czy tez przyprowadzic kolegow, ale niech ich "nie przynosi" bo to za ciezko. Machnelam tez reka na forme "poszlem" zamiast "poszedlem", coz widocznie nie mozna miec wszystkiego:)))
    Im starsze dziecko tym ciezej tlumaczyc, ze jezyk polski jest jezykiem miedzynarodowym i posluguje sie nim 1/4 swiata. Tak wiec na dzien dzisiejszy dorosly Junior mowi calkiem prawidlowo po polsku, ktory nagle o dziwo preferuje w rozmowach ze mna przed angielskim. Nie pisze, bo owszem moze napisac po polsku ale jest to pismo zupelnie fonetyczne i nie do odczytania tym bardziej, ze w jego pisaniu slowo "masz" wyglada "mash". Jak koniecznie musi to przeczyta, ale nie powiem, zeby sprawialo mu to jakas przyjemnosc czy satysfakcje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, Star! No właśnie ... czwarty międzynarodowy język :))))
      Jakoś moi nie mogą się przekonać :)
      W sumie to najbardziej zaczęła mnie uwierać jakiś taki irracjonalny (?) lub narzucany między wierszami w rozmowach przymus, że trzeba ten polski szlifować, bo "Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko nie mówiło po polsku!"
      I dobrze, niech mówi! Marzę o tym, żeby śmiali się ze mną z Kabaretu Starszych Panów, czy rozumieli piosenki Kaczmarskiego, ale chyba będzie z tym trudno.
      To moja próba wyperswadowania sobie, że właśnie tak jak piszesz - nie można mieć wszystkiego.
      Jeśli chodzi o czytanie, to próbowałam kupować im książki typu 'Pan Samochodzik', bo znali fabułę z filmów, więc liczyłam na to, że zaczną czytać ale niestety :(

      Usuń
    2. Skoro już o Kaczmarskim, którego namiętnie słucham, śpiewam i uwielbiam. Wracając ze szkoły z chłopakami słuchałem "Wojny postu z karnawałem" a to dosyć szybko wyśpiewany utwór. Nagle słyszę komentarz, a raczej pytanie z tylnego fotela:"czemu ten song jest taki fast?":)

      Usuń
  6. Może ratunek w częstych wakacjach posród sielskich łąk naszego dzieciństwa?

    Czystość mowy to jest w ogóle TEMAT. W celu popadnięcia w rozpacz nie musimy nigdzie za granice odjeżdżać. Wystarczy spędzić 30 minut na ruchliwej ulicy, a nasłuchać się można ciekawych rzeczy w niby własnym języku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Almetyno, właśnie o tę częstotliwość trudno przy codzennych obowiązkach (o cenach biletów nie wspomnę).
      Jedyne, co mnie pociesza że słownictwo (mimo przekręcania) mają dość bogate i co i raz zaskakują mnie, że znają wyrazy, których bym się po nich nie spodziewała (ostatnio np. 'drwal' :))
      Faktem jest, że niektóre rozmowy naszych rodaków, zasłyszane w autobusie sprowadzają się głównie z odmiany słów: ku**a, ch*j i pier***ę :)

      Usuń
  7. Ktoś w metrze szepnął, blady padł strach,
    do ksiąg się tłumek rzucił.
    Czy pisać "ha!"? Czy mówić "ach!"?
    Tak Polak się zasmucił.

    Nie martw się, Fidry, i tocz łzy,
    bo próżne złorzeczenia.
    Dobrze, że liczą: raz, dwa, trzy
    i mówią: do widzenia.

    Mieszkam w tym kraju od... hmmm... lat,
    codziennie krajan słyszę
    i biorę sznur, taboret - grat,
    się dziwię, że nie wiszę.

    Że czytać, co wypocił lud,
    przypadło mi w udziale,
    to się pozbyłam wszelkich złud,
    nie dziwi mnie nic wcale.

    Więc nie trap się, mieszkając hen,
    że dziatki Ci zwyspiały,
    bo konia z rzędem weźmie ten,
    co chrząszczył, gdy był mały.


    A teraz prozą na nie wprost zadane przez Ciebie, Fidrygauko, pytanie. Tak, jesteś dobrą matką*. Wszakże Twoje dzieci żyją!*

    * Idź, zapisz sobie na tablicy słowa "wystarczająco dobra".
    ** Koło piętnastego roku życia rzecz nie jest już wcale taka oczywista ;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje-Waterloo, pięknie!
      Widać, że wierszowanie się udzieliło :)
      Przyznam, że na odpowiedź wierszem natchnienia mi już nie starczy, a więc również prozą:
      Jeśli chodzi o uczenie polskiego to akurat w tej kwestii nie czuję się złą matką (zresztą na razie nie jest tak źle, bo nie mam jeszcze do czynienia z nastolatkami; radę sobie zachowam na przyszłość :)))
      Wręcz przeciwnie, czasami czuję się raczej jako wyrodna ... córka. Ale co raz bardziej się z tym rozprawiam, bo o ile rozumiem tę chęć podtrzymywania polskich tradycji, czy nauczania języka (wszak jest to główny punkt odniesienia, część wspólna między dziećmi, nami i dziadkami), to co raz bardziej widzę, że pewne rzeczy są nie do przejścia (stąd postulat o 'chodzeniu w cudzych butach' :)))
      Wydaje mi się, że moje podejście to lata wsłuchiwania się w różne dyskusje, kłótnie, internetowe inwektywy (tak, wiem, wiem, człowiek głupi jest jak but, że w ogóle tego słucha/ to czyta).
      A więc przyszedł czas, by pewne myśli uporządkować. Blog się mi tu ładnie przysłużył : )

      Usuń
  8. Umarłam ze śmiechu :) Ale tak naprawdę, to jest jeden z największych moich lęków przyszłościowych (od ostatniej notki, Twój blog pełni dla mnie funkcje terapii przed-macierzyńskiej;) - moje dzieci, które nie mówią w moim języku? Lub źle mówią? Przy moim perfekcjonizmie i niecierpliwości, to ja im już współczuję. Staramy się z D. mówić w domu jak najwięcej po polsku już teraz, ale co ciekawe, to dla mnie jest trudniejsze, choć to przecież język ojczysty niż dla niego. Nie wiem jak z takim nastawieniem wychowam kiedyś kogoś dwujęzycznego ;) (chociaż z D., jak widać, nieźle mi poszło;)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na więcej poezji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czaro! Mój blog w ramach terapii przed-macierzyńskiej? O rety! Odradzam!
      Jedyne, co mogę Ci doradzić, to ... nastaw się na to, że życie pięknie zweryfikuje wszystkie Twoje wyobrażenia. Nie mówie, że zabije marzenia, czy pozbawi Cię zapału w dążeniu do perfekcjonizmu, ale będzie pięknie, krok po kroku je weryfikowało :)))
      Co do języka, to wydaje mi się, że szczególnie dla osób, które są jego świadome (tj. dobrze go znają, lubią drążyć jego niuanse, doceniają jego piękno i różnorodność) i/albo 'pracują językiem", myśl że jego dzieci (prawdopodobnie) nie będą w stanie poznać go na tym samym poziomie jest trudna.
      Ale pozytywnym aspektem jest to, że dwujęzyczność bardzo ubogacająca (też intelektualnie) i jeśli nawet polski nie będzie perfekcyjny (o co może być trudno, ale niejeden Ci powie, że jest to jak najbardziej możliwe), to na pewno pomoże w ogólnym rozwoju językowym.
      Nie chcę się tu tak bardzo chwalić, ale mój syn jest w najlepszej grupie z angielskiego (zaczynał w wieku 4 lat nie mówiąc ani słowa po angielsku), a moja córka wygrywa wszystkie konkursy ortograficzne.
      W moim przypadku zaczyna zwyciężać zwykły racjonalizm (a trochę też wygodnictwo).

      Pozdrawiam serdecznie, a co do poezji, to nie mogę obiecać, bo to jednak trudna sztuka :)))

      Usuń
    2. To był oczywiście żarcik, nie obarczałabym Cię tak ciężkim zadaniem ;) Mój komentarz w ogóle był żartobliwy, bo tak też przyjęłam Twój wierszopost, ale widzę, że trochę jednak wzięty został na poważnie więc się trochę rozpiszę.

      Życie ciągle weryfikuje moje wyobrażenia, to prawda, nawet i bez dzieci. Z drugiej strony (nawiązując do komentarzy poniżej, jeśli do mnie piją;), po siedmiu latach mojej dwujęzyczności na co dzień z partnerem obcokrajowcem, dzisiaj mogę na pewno powiedzieć: nie wyobrażam sobie, żeby on dla mnie nauczył się polskiego. Bez "dyrektyw i zadań" ;) Dla niektórych nauka języków obcych, choćby nie wiem jak niszowych i prowincjonalnych, jest wartością samą w sobie, pomijając już argument o dostępie do całego bogactwa kultury, która może być dla nawet dla kogoś z innego kręgu fascynująca. A o wartości dwujęzyczności, między innymi, sama piszesz powyżej więc tylko przytaknę :)
      Moje dziecko będzie mieć polską matkę, polskich dziadków i kuzynów i będzie wraz ze mną żyć w dwóch kulturach, jeżdżąc do "kraju przodków" kilka razy w roku. Byłoby ono biedne, nie mogąc się z nimi porozumieć, abstrahując już od wagi jaką do języka przywiązuję ja sama. Ale to fakt, że dużo zależy od wrodzonych zdolności i temperamentu, znam rodziny w których oboje dzieci urodzonych w obcym kraju, zupełnie różni się kompetencjami językowymi między sobą, jedno mówi po polsku bezbłędnie, drugie niechętnie i krótko. Znam też dorosłych dwujęzycznych Francuzów, o różnym poziomie polskiego, którzy wciąż ćwiczą i mnie radośnie do tego wykorzystują. Stąd wierzę, że "da się", nawet nie na siłę, nie wałkiem po głowie i zakazem podwieczorku;)

      Ale rozumiem też - jasne, nie mam dzieci więc pewnie nic nie rozumiem i nie powinnam zabierać głosu - że to jest ciężka praca ze strony rodziców i wymaga odporności i konsekwencji. Obserwuję blogi takie jak http://dwujezycznosc.blogspot.fr/ i inne z tamtejszych zakładek, dobra inspiracja ale też i uświadomienie, jaka to orka na ugorze ;) Ale takie mieszanie kodów, jak stosują Twoje dzieci, akurat bardzo mi się podoba, myślę, że to może być lenistwo, ale może być też bardzo twórcze. Zresztą widać, że bestie zdolne i długo tego nie ukryjesz ;) Mnie D. i jego kreatywne podejście do polszczyzny niezmiennie zachwyca i inspiruje, mam nadzieję, że kiedyś się tak samo jak od niego (również i cierpliwości i rugowania sztywnego perfekcjonizmu) będę uczyć od swoich dzieci.

      Usuń
    3. A polszczyzna wyprowadza i mnie na manowce: "nie wyobrażam sobie, żeby on dla mnie NIE nauczył się polskiego". Aż mi od tych zagubionych "nie" przychodzą słowa piosenki "Won't do no good to sing no love song";)
      PS Poza tym mój komentarz wreszcie respektuje "niepisane prawo tego bloga"! Jupi!


      Usuń
    4. Czaro, żarcik, żarcik - nie myślę, że brałabyś na poważnie tygodniowy poradnik (od czasu poprzedniej notki :))

      A wracając do poważnej dyskusji, to na temat potencjalnego 'picia' do Ciebie przez innych nie mogę się wypowiadać, natomiast moja irytacja kategorycznymi sądami typu "Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko nie mówiło po polsku!" na pewno nie dotyczy takich osób jak Ty, które są świadome tego jak wygląda nauka języka obcego (tym bardziej obserwując osoby uczące się polskiego) i żyjące już za granicą od wielu lat.
      Irytują mnie głównie nagabywania osób żyjących w Polsce, którzy niemalże przy każdej rozmowie poruszają ten temat, obarczając oczywiście mnie odpowiedzialnością za nienaganną polszczyznę moich dzieci - no bo kogóż by innego :))
      Jest SZEROKA SKALA znajomości polskiego od zupełnej nieznajomości, do poziomu bliskiego perfekcjonizmowi. Do tego dochodzi jeszcze pisanie i czytanie.
      Osobiście nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci nie rozumiały polskiego na dość zaawansowanym poziomie; zresztą nie mogą mówić do mnie po angielsku.
      Ale też obserwuję wiele polskich rodzin i widzę, że 'łamana polszczyzna' zdarza się w 'najporządniejszych domach', gdzie przykłada się potężną wagę do języka.
      Z jednego prostego powodu: dzieci przez większość czasu (6 godzin w szkole i - powiedzmy - godzina oglądania telewizji) stykają się z angielskim!

      Jedyne, co próbuję - samej sobie (!) wyperswadować lub jak kto woli, usprawiedliwiać się przed samą sobą - to to, że nie jestem w stanie mając kilkoro dzieci nauczyć je polskiego w takim stopniu, w jakim bym chciała.
      Irytuja mnie i frustrują ich błędy, szczególnie te wielokrotnie poprawiane.
      Jednak nadszedł taki moment, że muszę zrobić bilans i coś 'złożyć' na ołtarzu :)
      W moim przypadku ofiarą padło pisanie i czytanie.
      O wypowiedzi walczę, ale tak jak już pisały inne osoby zbyt intensywna walka może się równać frustracji i zniechęceniu do języka i/lub nadwyrężonej relacji.
      I zamierzam (w następnym wpisie) zrobić dokładnie to, co radzisz: pośmiać się z ich lapsusów i językowych potyczek. Bo one są w sumie urocze :)))

      I jeszcze co do uczenia się języka przez dorosłych, to jednak jest to trochę inny proces, bardziej logiczny niż automatyczny. A to ma też wpływ na przyswajanie.
      I mogę jeszcze potwierdzić to, co piszesz - różne dzieci, różne podejście do nauki. Jeden się szybciej irytuje, drugi lubi się bawić językiem, jeden jest cholerykiem, któremu do szczęścia potrzebne są natychmiastowe efekty (a o to trudno), inny flegmatycznym, systematycznym typem naukowca, który lubi 'dłubać' w niuansach.

      I tu nasunął mi się kolejny argument: każdy ma przecież jakieś zainteresowania. Mówi się przecież, że jeden ma zdolności do języków, ma 'humanistyczny' umysł i zainteresowania, a inny woli przedmioty techniczne. Pod tym kątem też wybiera się szkołę, hobby itp.
      A tu nagle wg niektórych okazuje się, że dzieci Polaków mieszkających za granicami kraju 'muszą' wszystkie na zawołanie wykazać się miłością do nauki języka, szczególnie tak trudnego jak polski, gdzie pierwsze poznawane słowo to: Cześć! , a zaprzeczeniem czasownika 'być' jest czasownik 'mieć' (Jesteś? Nie ma mnie! :)))


      Ale rozumiem też - jasne, nie mam dzieci więc pewnie nic nie rozumiem i nie powinnam zabierać głosu
      Dlaczego nie? Posiadanie dzieci nie daje wyłączności na posiadanie opinii na pewne tematy.

      "Obserwuję blogi takie jak http://dwujezycznosc.blogspot.fr/ i inne z tamtejszych zakładek, dobra inspiracja ale też i uświadomienie, jaka to orka na ugorze ;)"
      Ja też obserwuję, ale przyznam szczerze, że ... ostatnio co raz rzadziej (Sorry dziewczyny, wiem, że wykonujecie super pracę!), bo się za bardzo frustruję.
      Bo to rzeczywiście wymaga żelaznej konsekwencji.
      A jak się pracuje i wraca do domu w okolicach szóstej, to ostatnią z rzeczy, na którą się ma ochotę i czas to 'przerabianie' polskiego.
      Zostaje tylko czas na rozmowę (też nie za długą).


      Ufff ... ale przyznasz, że niepisana tradycja tego bloga jest fajna :)))

      Usuń
    5. "Zaprzeczeniem czasownika "być" jest czasownik "mieć". Haha, Fidrygauko, myślę, że wydawca Fromma powinien uzupełnić teraz jego analizę o Twoje językowe spostrzeżenie (trochę lokalne, ale zawsze to argument) :)

      Masz rację co do wyluzowania. Pisałam o moim perfekcjonizmie (który bardzo mi przeszkadza, od pracy począwszy, na blogowaniu i porządkach skończywszy) też nie bez powodu. Zauważyłam, że we wszystkim mam lepsze wyniki, jak przestaję się spinać i wrzucam na luz. Jeśli Twoje stworki mówią do Ciebie tylko po polsku, to i tak myślę, że to jest sukces, może wszystkim Wam byłoby wygodniej przejść na jeden język. Kiedyś z przerażeniem czytałam gdzieś wypowiedź jakiejś polskiej emigrantki w Anglii, która zmusza swoje dziecię do przerabiania po angielskiej szkole, materiału szkoły polskiej. Oczywiście możesz sobie wyobrazić reakcję dziecięcia...
      Ja myślę, że będę szukać złotego środka i zawczasu (swoją drogą też nie miałam pojęcia jak "zawczasu" napisać;) przygotowywać ołtarz, o którym wspominasz. Albo kilka ołtarzy ;)

      A szukanie radości w językowych potyczkach jest chyba najlepszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o uelastycznienie się. Mnie chyba bardzo mogło, odkąd D. zaczął się blogowo udzielać, niektóre błędy mnie oczywiście wkurzają, ale głównie podziwiam kreatywność i bardzo mnie to inspiruje. Dziś rano zwykłe wyniesienie śmieci sprawiło mi dużo przyjemności (i nie tylko chodzi o radość z opróżnionych koszy;):
      "Idę do śmierdzi" (a może "śmierci" - różnice między ć i dź nie są takie ewidentne)
      Powiedziałam mu, że ma rację, że w śmieciach występuje zarówno "śmierdzenie" jak i coś ze "śmierci" i że zachwyciło mnie to słowo worek, które tak obrazowo opisuje świat. Spojrzał tylko z ukosa i poprawił się "Idę do kosza". To też zresztą uruchomiło we mnie lawinę skojarzeń, ale musiałabym się już podzielić nimi z drzwiami ;)

      Cóż, ojciec D. operuje sprawnie pięcioma językami obcymi, D. około trzema, ale liznął też łacinę, co mu zresztą bardzo w polskim pomaga (deklinacja!), ja znam dwa, uczę się dwóch innych, liznęłam też esperanto, a moja matka to odkąd pamiętam, zawsze wkuwała jakieś obce słówka i gramatykę, z różnych języków (szkoda że bez efektu, ale to inny temat)! To nam widocznie sprawia radochę. Ale czy nasze dzieci będą mieć podobne pasje? Kto je tam wie ;) Może, tak jak piszesz, będą bardziej techniczne niż lignwistyczne (jak mój ojciec, który nawet po polsku mówi ciekawym melanżem dialektów?;)

      Inna rzecz - przeczytałam Twój wierszyk jeszcze raz, i oprócz tego, że znowu się pośmiałam to zauważyłam ten element presji, o której wspominasz też w komentarzu. I to fakt (ja w ogóle źle reaguję na presję), że może trudno sobie zdać sprawę nie będąc nigdy w takiej sytuacji, jak to pielęgnowanie ojczystej mowy jest trudne. Ja już w Polsce, pracując w wielojęzycznej redakcji, zauważyłam (zwłaszcza w grupie angielskiej!) jak bardzo Polakom jest trudno żonglować kodami. Co dopiero jeśli chodzi o dzieciaczki, nigdy tak naprawdę nie zanurzone w naszej rzeczywistości językowej. Oczywiście, skąd Twój synek miał wiedzieć, że bar mleczny, to nie snickers ;) Ja jestem pewna, że moje dzieci będą "robić wesele" zamiast "zmywania" (znaczy jeśli w ogóle kiedyś uznają, że ta czynność nie jest poniżej ich godności;), sama się gryzę w język, przy każdej okazji "faire la vaisselle", żeby nie być seryjną panną młodą (przy garach;) A był taki czas, chyba bezpośrednio po przeprowadzce, że moja mama ciągle wyszukiwała nawet moje najbardziej niewinne potknięcia językowe, za każdym razem dramatycznie apelując "Ty już zapomniałaś naszego języka!" Uff.. Blokowało mnie, to nie powiem.

      Tak, bardzo fajna tradycja bloga i podtrzymują ją z werwą, jak widzisz:) Tymczasem daję Ci już wytchnąć i życzę jak najwięcej czasu na rozmowy z potomstwem. I tak chyba najważniejsze w nich jest "o czym" niż "jak"...

      Usuń
    6. Czaro, zupełnie nieświadomie połączyłam rozważania lingwistyczne z filozoficznymi:)))

      "Idę do śmierdzi" - cóż to za piękny przykład językowych zmagań. I fonetyka i frazeologia.
      Mamy z podobnych zdanek niezły ubaw, ku rozpaczy naszej córki, która ma wielkie ambicje zostania nauczycielką (o bogowie!), więc "śmianie się" z niej urasta do rangi szydzenia i nie jest mile widziane :)))

      Co do perfekcjonizmu, to ja też mam takie zapędy, choć nie we wszystkich dziedzinach Np. w kwestii sprzątania zdecydownie nie :)))
      Ale właśnie jeśli chodzi o język, to tak. I dlatego mam takie strasze zdanie o moim angielskim, który oczywiście obiektywnie nie jest najgorszy - bo chciałabym porozumiewać się nim tak swobodnie, jak polskim.
      I dlatego czytam swoje posty po milion razy, by za milion pierwszym znaleźć KOLEJNY błąd ortograficzny czy zdanie, po głębszym zastanowieniu, zupełnie niezrozumiałe.
      Nie sądzę, bym zapomniała polskiego (zresztą blog mi w tym pomaga), ale słownik jest w ruchu często. Może nawet co raz częściej? Hmmm ...

      Co do presji - nie, żebym chciała rozpoczynać jakiś nowy wątek :))) - to wydaje mi się, że jednym z elementów jest to nasze odwieczne, polskie udowadnianie sobie i innym, że my też mamy język, tradycję, polską szkołę plakatu i Wajdę.
      Wydaje mi się, że generalizując nieco, nie czujemy się zbyt pewnie na arenie międzynarodowej i stąd taka chęć podkreślania naszej odrębności?
      Udowadniania (samym sobie w dużej mierze), że Polacy to nie tylko tania siła robocza.
      Co oczywiście nie zmienia faktu, że język polski jest piękny i uwielbiam jego niuanse.

      Więcej lapsusów postaram się opisać w kolejnym wpiesie.
      Będzie więc kolejna szansa do podtrzymywania tradycji :)
      Pozdrawiam

      Usuń
    7. Muszę tylko sprostować co do perfekcjonizmu i porządków - to się kończy tak, że ja po prostu nic nie robię, bo i tak nie mam siły/czasu zrobić idealnie... a dom zarasta. Niestety perfekcjonizm ma i taką twarz, nie pomaga wcale ulepszyć wykonania zadania, za to w ogóle je powstrzymuje, ech.

      A co do nowego wątku - bo jest trochę nowy, ale znowu jakoś totalnie zbieżny z moimi refleksjami ostatnio - to się zgodzę. Jest to związane z kompleksami, też chyba odwiecznymi (słynne i cytowane przez Ciebie "Polacy nie gęsi"... Jakoś Anglicy, których też w średniowieczu totalnie zdominowała łacina i francuszczyzna takiego zdania nie wypowiedzieli. A może tak, a ja nie wiem?).

      Ale z drugiej strony, to bardziej skomplikowane, mam wrażenie. Po pierwsze z powodu przyczyn historycznych, nasz język był przecież przez długim czasem jedynym paszportem polskości. Z drugiej strony,
      mam wrażenie, że wiele emigrantów (przynajmniej we Francji) jakiś czas temu, pewnie też z powodu kompleksów, po prostu wolało wyrugować polszczyznę z domu i z arsenału kompetencji dzieci, jako zbędny bagaż. Podobnie jest z dziećmi Afrykańczyków, wiele Francuzów, mających pochodzenie na tamtym kontynencie ma ten sam problem. Ich oryginalne języki plemienne, typu wolof, z zasady nie są przekazywane dalej, bo dzieciom będzie "łatwiej" jak będą tylko francuskojęzyczne... A dzieci, te dorosłe, często żałują...Myślę, że to też odbija się u nas rykoszetem.
      Jeszcze inaczej: A może jest też lęk Dziadków, że jakaś nić wiązana naturalnie między pokoleniami przerwie się na zawsze? Że życie ich wnuków będzie działo się w kręgu, do którego oni nie mają wstępu, bądź na odwrót?

      Podpuszczasz mnie do komentowania i podpuszczasz, ale widzę, że dzięki temu zupełnie nieświadomie zostałam jedną z "mistrzów szeptania". Genialne! Wreszcie mam jakieś mistrzostwo ;)

      Usuń
    8. Tak jak już napisałam odpowiadając Jonaszowi - nie wyobrażam sobie takiej dyskusji między emigrującymi Anglikami :)
      Choć przyznam, że znam rodzinę mieszkającą w Anglii, w której mama jest Francuzką, a ojciec profesorem filologii angielskiej. Zdecydowali, że w domu będą używać tylko francuskiego. Ona mówi po angielsku, ale z koszmarnie ciężkim akcentem, a trójka dorosłych już synów mówi biegle po francusku (no i oczywiście po angielsku).
      Więc myślę, że specyfika (stopień trudności) języka polskiego nie jest tu bez znaczenia.

      A i co do wyzbywania się swoich korzeni, to jest to też niebagatelny problem, szczególnie tu w Anglii, gdzie Polacy, powiedzmy to szczerze, są często pod obstrzałem i są traktowani jako pomyłka polityczna (spodziewano się, że po otwarciu przyjedzie nas kilkadziesiąt tysięcy, a wyemigrował grubo ponad milion.

      Takiego zacierania korzeni i nieużywania języka sobie w ogóle nie wyobrażam, ale też nie chcę się izolować i zamykać tylko w polskim kręgu.
      A to ogranicza kontakt z językiem polskim i tak się toczy to błędne kółeczko :)

      Witaj wśród zaszczytnego grona mistrzów szeptania! :)

      Usuń
  9. hahah :))) dobre i prawdziwe. Moje też tak mają. Starsza pisze w miarę ok bo zaczęła podstawówkę w Polsce ale młodsza szaleje. Książki z ćwiczeniami owszem w domu są, lekko ruszone, obecnie gdzieś ukryte... Póki co naprawiam ciążkie błędy na bieżąco ale słowotworów "bieżyć" (biegać) "chłarała" (kroiła - skära - szw.) nie jestem w stanie wyłapać albo inaczej - jestem w stanie, wchodząc w zdanie co 15 sekund. I póki co sprawa wygląda mniej więcej tak: Babciu, mama lemnała (lämna - zostawić) moje buty u tego, no... buciarza bo kedja gick sönder (zamek się zepsuł). I najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że faktycznie za 5 lat może być problem z dogadaniem się :(( Rozważamy zapisy do "szkółki niedzielnej"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino, dokładnie takie same konstrukcje powstają i u nas - spolszczanie czasowników, złe połączenia przyimków, niepoprawdne odmiany. Wychodzą czasami potworki.
      Musiałabym poprawiać co chwila, a widzę, że to ich irytuje (nie dziwię się), więc wolę nie zniechęcić zupełnie do mówienia po polsku. Między sobą oczywiście gadają non stop po angielsku, no chyba że ... się kłócą i chcą, żebym usłyszała i przyszła z odsieczą :))
      My zaczęliśmy szkołę ineternetową Libratus, ale idzie nam marnie i wciąż pada pytanie: po co ja się mam uczyć czytać po polsku, jak będę mieszkał w tym kraju.
      Staram się wyszukiwać jakieś sensowne argumenty, ale w połączeniu z natłokiem innych zadań kiepsko mi to wychodzi :(

      Usuń
    2. Może na ambicję ich weź, jeśli jakąś mają? Powiedz i pokaż (przykładów jest całe mnóstwo), że polski to język nie tylko piękny ale i BARDZO TRUDNY, wprost NIE DLA IDIOTÓW i że takiego angielskiego to byle kto (zwykle też na poziomie bylejakim) się może nauczyć, za to polski to ho ho!
      Pytanie "po co się uczyć" przyprawiłoby mnie o rozpacz... jak to po co?! Żeby mózg wykorzystać! Horyzonty poszerzyć! A na przyszłość - nie ma to jak CV z wieloma językami i im większy rozsiew, tym lepiej. Angielski, francuski i hiszpański to ma 75%, ale kto ma w kwalifikacjach np. angielski, polski, fiński i japoński? To może być TEN argument dla pracodawcy.

      Usuń
    3. Nemuri, nie mam pojęcia jakie ambicje ma taki powiedzmy siedmiolatek, ani tym bardziej, jak go wziąć na tę ambicję. Szczególnie, że sama jestem osobą, której takie 'wyzwania' zupełnie nie ruszają.
      Ja by mi ktoś powiedział: "Założymy się, że się nie nauczysz fińskiego?!", odpowiedziałabym: "Masz rację! Nie nauczę się, bo nawet nie zamierzam zaczynać".
      Na mnie działa tylko wewnętrzna motywacja (I tu, Houston, mamy problem! :)), a nie branie mnie pod włos, więc nie potrafię stosować takich tricków.
      Jak potrzebowałam nauczyć się szwedzkiego, bo od tego zależało, czy pozwolą mi studiować, to nauczyłam się w pół roku (na potrzebnym mi poziomie). Uczyłam się codziennie, zbierałam truskawki i słuchałam kursu językowego przez kilknanaście godzin na dzień. Miałam praktyczny cel.
      Jeśli zaś chodzi o naukę polskiego (o naukę pisania, czytania czy poprawnej gramatyki, bo podkreślam, że moje dzieci mimo wszystko nie mówią tak żle, choć im młodsze, tym gorzej, niestety), to nawet jeśli widzę jej celowość, to jednak jest to cel bardzo odległy i dla dzieci bardzo abstrakcyjny.
      Bo co mam im obiecać? Uczcie się polskiego, to może pojedziecie na studia do Polski (jeśli uważam, że studiowanie w Anglii jest na dużo wyższym poziomie)?
      Czy: słuchajcie był sobie taki pan, Adam Mickiewicz i napisał Pana Tadeusza tak zachwycająco, że musicie go przeczytać? Wiem, że to nie zadziała, choć szczerze powiedziawszy bardzo bym chciała, żeby mogły przeczytać i 'Pana Tadeusza' i Szymborską i Mrożka w oryginale.
      Jak ktoś ma jakieś pomysły na zmotywowanie do nauki polskiego (=poprawnego czytania, pisania i gramatyki), to z chęcią poczytam.

      Pytanie nie brzmi "po co się uczyć", ale "Po co się uczyć POLSKIEGO?"
      Moje dzieci bardzo lubią się uczyć, chociażby z tego względu, że angielska szkoła to miejsce, gdzie dzieci lubią chodzić i są zachęcane (a nie przymuszane) do tego, żeby się uczyć.
      Horyzonty poszerza się nie tylko językiem, choć to niewątpliwie jeden z czynników znaczących.

      No i cały czas podkreślam, że na regularną naukę polskiego nie ma po prostu czasu. Przynajmniej przy naszym trybie funkcjonowania.
      Nie wiem, jak inni to robią, ale ja naprawdę wysiadam.

      Usuń
    4. Najbardzej mi będzie przykro, że nie przeczytają mojego bloga :)
      A może ... kto wie, może to ich zmotywuje?

      Usuń
  10. Nie wiem czemu, ale nie chce mi sie otworzyc okienko bezposrednio pod tamtym postem, wiec pisze tutaj. Wiesz takie "nie wyobrazam sobie, zeby moje dziecko nie mowilo po polsku" to chyba najczesciej rzucaja ludzie, dla ktorych polski jest jedynym jezykiem, lub nie maja dzieci.
    To co masz poswiecic dobre uklady z dzieckiem tylko w imie utrzymania poprawnosci jezykowej? Bo wczesniej czy pozniej dziecko bedzie uciekac od matki, ktora mu narzuca cos czego ono nie chce. Ja tez kiedys powiedzialam, ze "polski to jedyny jezyk w jakim bedziesz rozmawial ze mna", ale potem sie jeszcze szybciej z tego wycofalam, bo wolalam rozmawiac po angielsku niz miec milczace dni z wlasnym dzieckiem:)) Tak naprawde to dopiero w wieku chyba 18-20 lat Junior sam zapalal checia mowienia po polsku i to chyba tylko dlatego, ze nagle zauwazyl, ze faktycznie jestem jedyna osoba, z ktora moze w tym jezyku rozmawiac.
    Co do poczucia humoru, to zycze Ci jak najlepiej ale moze sobie tez nie obiecuj za wiele:)))
    Ja pamietam jak gdzies dostalam filmy z cyklu Alternatywy i jeszcze jakies polskie komedie. Kryste bylam tak podekscytowana, nie moglam sie doczekac weekendu kiedy to siadziemy i bedziemy sie zasmiewac...
    Owszem siedlismy, zaczelismy ogladac, ja sie turlam po podlodze a gdzies w polowie filmu Juniorm mowi "mamo, ale z czego ty sie smiejesz? ja nie widze w tym nic smiesznego".
    Po pierwsze inny rodzaj humoru, w ktorym on juz tu dorastal, po drugie to byl tamten dowcip, ktorego on zupelnie nie pamietal. Wyjechalismy jak mial 8.5 lat w 1984 roku i on naprawde mial prawo tego nie pamietac i nie rozumiec.
    Ty masz wieksze szanse, bo jestescie blizej Polski i czesto tam bywacie. W moim przypadku, przez odleglosc oceanu to sie zupelnie nie sprawdzilo. Owszem moglabym spedzac kazde wakacje w Polsce tylko, dlaczego? Czy ja po to pracuje zeby widziec tylko Polske?
    W zwiazku z czym sama nie bywam, Junior byl raz i na dzis ja wiem, ze prawdopodobnie juz nigdy nie polece do Polski, jest mi z tym calkiem dobrze. Junior jest za mlody zeby kategorycznie o tym zadecydowac, ale jakos nie widze wielkiej checi.
    Po prostu jest jak jest i ja to szanuje, bo relacje rodzice-dzieci to tez wymagaja szacunku obustronnego, a nie autorytatywnych dyrektyw i zadan. Niech sobie kazdy zyje jak chce, jak mu sie podoba i niech kazdego dzieci mowia takim jezykiem jak same chca lub jesli rodzice lubia KAZAC a dzieci maja obowiazek sluchac to niech mowia tym narzuconym jezykiem.
    Moje dziecko, majac obecnie prawie 38 lat ciagle mowi po polsku.
    I co z tego? Naprawde? Nobel mi sie jakis nalezy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Star, he, he, he, mam bardzo podobne doświadczenia: my z mężem ryjemy jak norki oglądając jakiegoś 'Czterdziestolatka', a dla naszych dzieci to czysta abstrakcja, choć jednak potrafią się śmiać na niektórych kabaretach (choć niewiele oglądamy, bo większości są marne), co jednak świadczy o pewnym wyczuciu językowym.
      Ja z kolei zupełnie nie łapię Monthy Pytona'a na którym mój najstarszy zwija sie ze śmiechu (podwójnie: z gagów i ze mnie, siedzącej z rozdziawioną paszczą i dziwującej się, co w tym śmiesznego :)))
      Jeśli zaś chodzi o 'kazanie i narzucanie czegoś', to uważam, że do pewnego stopnia jest to jednak rolą rodziców (no, powiedzmy, że chodzi o pewną zachętę :)))
      Moja mam zawsze mi mówiła, że żałowała iż jej rodzice nie 'popchnęli' ją w kierunku bardziej prestiżowego zawodu, nie zachęcali do niczego, dawali wolną rękę.
      A co ciekawe, taką samą strategię stosowała też wobec mnie i szczerze powiedziawszy ja też żałuję, że w pewnym momencie zabrakło tej zachęty.
      Choć z drugiej strony ... nie byłam łatwym dzieckiem. I teraz, z perspektywy rodzica, widzę ich postawę inaczej. Bo czasami człowiek ma po prostu dość walki, szczególnie jeśli dzieci mają silny charakter :)))

      Zgadzam się natomast, ze jest wskazany balans. Nie chciałabym, żeby przyus nauki polskiego zniszczył naszą relację.

      Usuń
  11. Napisałam tu komentarz, który był długi i zniknął więc teraz będzie krótko! OMG - podziwiam zdolności poetyckie! A co do meritum to ja z moją siostrą porozumiewam się mieszanką polskiego i angielskiego choć obie urodziłyśmy i wychowałyśmy się w Polsce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Zdolności może tak, ale 'poetyckie', to raczej na wyrost :)))
      Ale dzieki!

      A tą mieszanką to mnie zdziwiłaś!
      Ja mówiąc po angielsku do Polaka bym się czuła dziwnie :)
      Jak by ci się chciało, to napisz, proszę, dlaczego mieszacie te dwa języki.

      Ps.Strasznie mnie złości to kasowanie komentarzy! Myślałam, że to tylko na blox.pl :)))
      Najczęściej chyba kasuje przy logowaniu (też mi się parę razy zdarzyło, gdy pisałam na innych blogach). Ale teraz najczęściej piszę w Wordzie i wklejam, lub kopiuję przed zalogowaniem się.

      Usuń
  12. W pewnym sensie jest to cena emigracji. Ale... przecież to jest ich rzeczywistośś. I to zupełnie naturalne, że przyswajają język dominujący (i łatwiejszy znacznie :) ) czyli angielski... Może to słabe porównanie ale jest to trochę tak jak z naszym (Polaków mieszkających w PL) uczeniem się angielskiego...Pewnie sami tworzymy często dziwaczne kalki, bo nie czujemy języka...

    Powiem Ci jednak, że kilka lat temu wracając od sister z Londynu spotkałam starszą pania, której dziadek wyemigrował. Urodzona w Londynie. Mówiła po polsku przepięknie. Ale cenę płaciła wysoką. Od dziecka TOTALNY ZAKAZ mówienia po angielsku w domu. ROdzice nie pozwalali im między sobą nawet mówic po ang. Błędy poprawiane do przesady. Efekt zniewalający, ale czy warto tak męczyć dzieci? Ta Pani i tak mieszka całe zycie w Londynie. Polskiego używa rzadko...
    P.S. czy musze mówić że ja tym Twoim dzieciom zazdroszczę tego angielskiego sposobu myślenia i pięknego akcentu?
    To byłam ja próżna baba zapatrzona ślepo w język wyspiarzy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani M. na pewno jest to cena emigracji, ale dla mnie jest to 'cena do zapłacenia', a wierszy wziął się poniekąd stąd, że nietkórzy próbują mi wmówić, że cena jest wygórowana, mieszając do tego często tzw. uczucia patriotyczne, poziom intelektualny itp.
      Co do sytuacji, którą opisałaś, to ... no właśnie! Też sobie zadaję pytanie, czy warto cyzelować aż do takiego stopnia. Chciałabym, ale nie starcza mi na to ani czasu, ani sił.
      Poza tym, jak pokazują moje obserwacje wielu rodzin mieszanych lub nawet jednokulturowych, które zdecydowały się zostać na stałe, to nawet jeśli rodzice 'przewalczą' język przodków, to posługują się nim tylko dzieci, a już na pewno nie wnuki.
      Zaczyna dominować język kraju, w którym się mieszka.
      Z wygody (co sama zauważyłaś).

      Ps. języka możesz im zazdrościć, angielskiego sposobu myślenia ... nie musisz :))))
      Zresztą na pewno moje dzieci nie mają (jeszcze?) mentalności Wyspiarzy. Do tego im daaaaleko.

      Usuń
  13. No, bardzo ładnie.
    Najważniejsze, żeby dzieci wiedziały, kto pleban ;)
    A ja się od matek parentingowych nauczyłam, żeby wiek podawać w miesiącach - takie kalki, ha ;)
    Aj em thirty six thousand months? Oł Lord.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę! Plebana nie znają na pewno! Co najwyżej Plebanek (akurat czytam :)))
      Matki parentingowe, he, he ...
      Dużo o nich słychać w soszial midjach :)))

      Usuń
  14. Mam koleżankę, która od dwudziestu lat mieszka we Francji i tam urodziła swoje dzieci. Najpierw, chyba po półtora roku pobytu - córkę - ta mówi po polsku całkiem dobrze, choć z akcentem i czasem brakuje jej słów. Natomiast syna urodziła później i on już po polsku kiepsko... Właśnie nie odmienia i wciąż wtrąca słówka francuskie. Pytałam jak to możliwe, że przecież z jednego domu, oboje rodziców to Polacy. A ona mi na to, że im dłużej tam jest, tym bardziej sama się przestawia na francuski, szybciej jej znaleźć francuskie słowa, i w ogóle francuszczyzna stała się jej bliższa. No i z tego względu, choć przy córce bardziej naciskała na mówienie w domu po polsku, to przy synu odpuściła, bo po prostu francuski stał się dla niej bardziej instynktowny...

    Więc rozumiem...

    Choć to strasznie przykro że ojczysty język tak prędko potrafi zarosnąć.

    A wierszowana rozprawka - pierwsza klasa! I uśmiałam się z tego baru mlecznego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi wyobrazić sobie, żebym sama przestawiła się na angielski mając polskojęzycznego męża - tego, przyznam szczerze nie rozumiem. Tak jak nie rozumiem dlaczego, jeśli oboje rodzice mówią po polsku, mówić do dziecka w innym języku.
      Bo to właśnie zaprzepaszczanie jedynej być może szansy na łatwą naukę języka.
      Moim problemem jest głownie brak czasu, żeby ćwiczyć i pisanie i czytanie (no i tak jak pisałam wcześniej, nie chcę poprawiać mowy mówionej so sekunda, bo można dziecko zniechęcić), ale odpuścić sobie zupełnie???
      Dla mnie nigdy angielski nie będzie bardziej naturalny niż polski.
      Wiem, że inaczej to wygląda, gdy się ma np. męża nie mówiącego po polsku.
      Choć ... nie wiem, czy i wtedy nadal nie myślałabym po polsku :)

      bar mleczny to tylko nikła część pokazujaca i trudności językowe i kreatywność moich dzieci w radzeniu sobie z językiem :)

      Usuń
    2. Bo dziecko mówi po francusku, a oni instynktownie w tym samym języku odpowiadają... Choć między sobą mówią po polsku:)

      Usuń
  15. Zadalas mi niezla myslowke tym postem:)) Siedze wiec i mysle. Mam wrazenie, ze tu wychodzi tez zwykla ludzka zdolnosc do naprawiania cudzego zycia:)) Tak latwo wymagac od innych, a moze gdyby tak babcia, czy ciocia, ktora narzeka, ze nie rozumie co napisalo czy powiedzialo dziecko dla przykladu nauczyla sie kilku slow w jezyku jakim to dziecko teraz wlada. Mimo, ze nie musi, ale tak zeby wyjsc w polowe drogi... nie no tego to raczej nikt nie robi, bo po co?
    To my emigranci mamy (swiety) obowiazek kultywowac to czego zycza sobie tam;)
    Dawniej mnie to denerwowalo, teraz juz tylko smieszy.
    Smiesza takie sytuacje jak nawet czasem miewalam na moim blogu kiedy czytelniczy pytali "jak to Wspanialy (moj maz) nie mowi po polsku? powinnas go nauczyc!!".
    Nie pytalam po co, bo mnie to raczej nie obchodzi, a wiem, ze powodow byloby tysiace:)))
    Najwazniejsze, ze w wyliczance tych powodow nikt nie liczylby sie z tym, czy ja chce zeby on sie nauczyl polskiego i czy on sam widzi taka potrzebe. Nie, to by sie na pewno nie liczylo:)))
    Podobnie jak na poczatku kiedy zaczelam pisac komentujacy narzekali, ze nie moga czytac bo ja nie mam polskich znakow. Nie mam i nie bede miala, bo nie widze takiej potrzeby, a koniecznosci czytania tez nie ma;)) Dziwne, bo ci sami ludzie czytaja i pisza SMSy bez polskich znakow i jakos nie maja z tym problemu. No, ale emigrantowi trzeba/wypada/nalezy narzucic:)))
    Najsmieszniejsze bylo pytanie czy bede uczyc moja wnuczke (zupenie niebiologiczna wnuczke) polskiego. Oczywiscie powinnam, bo przeciez moja wnuczka na pewno bedzie studiowac w Polsce, moze nawet wyjdzie za maz za Polaka, a nawet jesli nie, to jak to tak miec wnuczke, ktora nie mowi po polsku? Ani to chrzescijanskie, ani patriotyczne, ani polskie:)))
    Mnie tam dziwnym zbiegiem okolicznosci nie interesuje po jakiemu ktos mowi, a juz szczegolnie ktos kogo nigdy w zyciu nie widzialam i nie zobacze na oczy:)))
    Moze jednak powinnam sie tym zainteresowac... tylko, ze ja za leniwa jestem, zeby naprawiac moje wlasne zycie a cudze to juz zupelnie nie widze celu ani sensu.
    To tak podsumowujac te moje przemyslenia;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, myślę, że jest to dokładnie taka postawa wcinania się w cudze życie.
      Często się mówi: Nie oceniaj!
      Ja oceniam. Oceniam non stop. Porównuję z moim systemem wartości. Dziwię się, zbieram szczękę z podłogi, oburzam się, pojąć nie mogę (i myślę, że robi to każdy z nas, choć wielu temu zaprzecza, bo przecież to takie modne mieć relatywny stosunek do wszystkiego).
      A więc oceniam.
      W mojej głowie!
      Czasami podzielę się z mężem.
      Nie przychodzi mi na myśl, żeby komuś serwować moje opinie bez pytania.
      Czasami mam ochotę coś ostrzej napisać na blogu, ale się powstrzymuję, bo wiem, jak różne osoby tu zaglądają (choć też wiem, że nigdy nie zadowolę wszystkich i zawsze, ZAWSZE napiszę coś, co komuś nie podejdzie - i mam dziwne wrażenie, że wtedy moi stali czytelnicy po prostu nie komentują, czego trochę żałuję :)))
      Natomiast raczej nie przychodzi mi do głowy, żeby bez wyraźnego zaproszenia (czyt. zadania pytania lub poruszenia kwestii w sposób zapraszający do dyskusji) dawać komuś rady.
      A niestety osób, które nad wyraz często rozpoczynają swoje zdanie od imperatywu 'Musisz ..." mam wokół siebie sporo.

      Ps. Zastanawiam się, dlaczego tak raziło cię słówko 'zas' ('zaś', jak rozumiem :)))???
      Ps2. Dobrze, że Ci zadałam myślówkę. Fajna dyskusja nam wyszła.
      Ps3. Jeśli chodzi o polskie znaki, to ja z kolei jestem tak przyzwyczajona, że jak klawiatura nie ma takiej opcji, to się strasznie męczę, bo wstawiam je używając tych wszystkich połączeń Alt+ które zamiast wstawiać literki z robaczkami wykonują szereg niepotrzebnych lub irytująch czynności typu otwieranie nowej karty, wysyłanie dokumentu do druku itp. :)

      Usuń
  16. Gratuluję talentu ;-)
    Moja znajoma wyjechała do Australii jak miała 5 lat (tzn. rodzice ją wywieźli;-) Teraz jest po 40-ce. Nie napisze i nie przeczyta ani słowa po polsku. Mówi bardzo dobrze, chociaż z akcentem, ale zasób słów ma na poziomie dziecka z podstawówki ;-) Trzeba do niej mówić "wprost", bo jakiekolwiek przenośnie, metafory, abstrakcyjne porównania, czy żarty, są dla niej zupełnie niezrozumiałe, co nieraz powoduje komiczne nieporozumienia.
    Nie mniej jednak chciałbym mówić tak dobrze po angielsku jak ona mówi "źle" po polski ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Myślę, że duże znaczenie mają te pierwsze lata. Mój pierworodny (fakt, że był wygadany i mówił już jak miał rok) przez parę lat miał całą rzeszę zakochanych w nich ludzi tylko do swojej dyspozycji, więc wyrobił się w dyskusjach, dywagacjach i rozprawach.
      Z kolejnymi dziećmi było trudniej, bo nie dość, że była między nimi b.mała różnica wieku, to jeszcze byłam z nimi głównie ja, bez babć, dziadków i z nierozmownym mężem :) w kraju angielskojęzycznym.
      Co do przeności i porównań, to akurat to dość intensywnie przerabiamy, albowiem ja mam dość pokaźny repertuar takowych i nie waham się ich używać na co dzień (tabakę w rogu i Zabłockiego na mydle znają na pewno :)))

      I właśnie to jest ciekawe - poruszany tu temat nie miałby w ogóle racji bytu w przypadku jakiegoś emigrującego Anglika. Oni po prostu jądą i cieszą się znajomością międzynarodowego języka. Zero dylematów. Eh, my Polacy to mamy skomplikowaną nie tylko historię, ale też kwestie językowe :))

      Usuń
  17. Wielojęzyczność jest piękna :) Swoją bardzo sobie cenię.
    Moi znajomi to głównie Niemcy, którzy nie mówią po polsku, więc od czasu, kiedy mieszkam w Niemczech siłą rzeczy to niemiecki jest moim jezykiem codziennym. Ale pracuję z osobami wielojęzycznymi i rozmawiamy w różnych językach. Przełączanie kodów jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Czasem po drodze pojawia się pytanie, który z języków jest dla nich językiem ojczystym. Dla mnie jest to sprawa prosta, gdyż ja innych języków uczyłam się późno. Dla wielu z nich jednak jest to pytanie, które wcale prostym nie jest. Bo to właściwie pytanie o tożsamość...
    Dla mnie język jest wykładnikiem tożsamości. Bardzo mocnym zresztą.
    Pozdrawiam Fidrygauko,
    O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obieżyświatko, wielojęzyczność jest piękna. Gorzej, jak ... się przeradza w jednojęzyczność :)
      Dla mnie polski zawsze będzie jedynym, głównym, rodzimym językiem, chociażby z tego powodu, że nie znam angielskiego na poziomie porównywalnym do znajomości polskiego. Nigdy nie byłabym się w stanie tak pobawić słowem po angielsku, jak chociażby w tym wierszyku.
      Pamiętam, jak mieszkając w Szecji przyjaźniłam się mocno z Rosjanką i jak zaczęłam 'myśleć' po rosyjsku, układając sobie w głowie, co i jak chcę jej powiedzieć (a jaki ona potem ze mnie ubaw miała!).
      Język jest i dla mie wykładnikiem tożsamości, dlatego właśnie tak drążę temat.
      Bo nie jest mi łatwo zaakceptować, że moje dzieci, szczególnie jeśli tu zostaną, założą rodziny, ułożą sobie życie (a na razie wszystko na to wskazuje) będą miały już zupełnie inną wykładnię tożsamości ...
      I próbuję się na to nastawić.
      Chyba ...
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Ale przecież inną to nie znaczy gorszą, prawda? Będą miały swoją. I przecież właśnie o to chodzi, żeby były sobą.
      Będzie dobrze!
      O.

      Usuń
    3. Nie, nie gorszą, ale jednak tych niuansów językowych będzie mi trochę żal :)

      Usuń
  18. Przepraszam Fidrygalko, ale cos naprawde mam nie tak z tym oknem odpowiedzi, wiec znow pisze gdzie pisze, czyli tutaj.
    Zgadzam sie z Toba absolutnie co do tego, ze wszyscy oceniamy i porownujemy, bo jestesmy tylko ludzmi:)) Ale wlasnie dopoki ja sobie te swoje porownania i oceny trzymam we wlasnej glowie to one nikomu krzywdy nie robia. Przyznaje, ze ja sie bardzo wiele w tej kwestii nauczylam od mojego meza, ktory nawet w otwartej dyskusji kiedy ludzie rzucaja dobre rady na lewo i prawo zawsze pyta "do I have your permission to say what I think?" "czy zgadzasz sie abym powiedzial co mysle?" On wlasnie bierze pod uwage fakt, ze czesto ktos mowi "nie wiem co zrobic w tej sytuacji" ale to wcale nie oznacza, ze ten ktos jest przygotowany na lawine naszych dobrych rad. Piekna zasada, ktorej sie ucze, ciagle ucze mimo, ze idzie mi naprawde dobrze:))) Ale np. jesli chodzi o Juniora to czasem jeszcze wyskocze z "powinienes" i wtedy czuje wzrok mojego meza i mowie szybko "przepraszam" i milkne.
    Bo ani bycie rodzicem, ani bycie bratem czy siostra nie upowaznia nas od dawania dobrych rad, nie daje nam zadnego prawa do radzenia bez pozwolenia.
    Slowko "zas" tak to z przecinkiem nad "s" draznilo mnie bo uwazam, ze jest przezytkiem, anachronizmem jezykowym. Rozumiem i przyjmuje do wiadomosci, ze w pewnych kregach czy terenach Polski jest ciagle uzywane, ale to byla rozmowa z nauczycielka, ktora miala moje dziecko uczyc poprawnego jezyka polskiego. I to mi bardzo nie pasowalo, bo jakos nie chcialam, zeby moje dziecko uzywalo slow, ktorych uzywal wieszcz Mickiewicz. Ja wiem, ze jezyk rdzewieje po latach, sama tego doswiadczam, ale moj jezyk polski jest ciagle taki sam z jakim wyjechalam. Nie chce sie cofac o kilka setek lat do slownictwa typu "bialogolowa, azaliz" czy "jednako". Celem wyslania dziecka do szkoly byla nauka obecnego jezyka i ten cel mi sie rozbijal o proste "zas", ktorego nauczycielka wyraznie naduzywala.
    Co do polskich znakow to nigdy wczesniej nie pisalam na polskiej klawiaturze, wiec nie mam nawyku wstawiania polskich znakow, gdybym to chciala wprowadzic teraz to pewnie moje pisanie zwolniloby do takiego stopnia, ze przestalabym miec chec na stukanie w klawiature:))) Szkoda byloby czasu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o swoją rodzinę, to ja jeszcze tej sztuki nie mówienia 'musisz' jeszcze nie opanowałam :)
      Ale pracuję nad tym ...

      Usuń
  19. Brawo! Jest to problem, dbać o czystość mowy w dzisiejszym szalonym świecie, zwłaszcza zdając sobie sprawę, że nie polskim będą się nasze dzieci posługiwać w przyszłości. U mnie sprawa jest bardziej skomplikowana. Sama jestem fanatyczką poprawnej polszczyzny. Ale córka nie mówiła tak długo, że było nam obojętne, jaki język opanuje, choćby suahili. Syn jeszcze nie mówi, rwę włosy z głowy... W tej sytuacji pielęgniwanie jezyka przodków zajmuje bardzo odległą pozycję w mojej hierarchii wartości... Ale ideę popieram całą sobą. Młodzież w Polsce też by się mogła bardziej przyłożyć do swojej polszczyzny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedźmo, moim zdaniem to, co napisałaś podkreśla to, co chciałam powiedzieć.
      Każdy ma jakieś marzenia, wyobrażenia i plany i choć warto o nie walczyć, to życie je często weryfikuje i trzeba mieć ten margines na różne opcje, a nie sztywno się trzymać czegoś tylko dlatego, że jest się pod presją tradycji, rodziny, zwyczajów czy własnych planów.

      Usuń
  20. Niestety Polacy w Polsce też mają problemy z mówieniem po polsku, zwłaszcza ci z telewizji, czyli moim zdaniem ci, którzy najbardziej powinni służyć przykładem. Do szału mnie doprowadzają mnie teksty typu: ja z moim teamem, zrobiłam jej make-up itd... Najgorsza jest telewizja śniadaniowa! Grrr...
    A swoją drogą to bardzo ciekawy temat, pewnie można by nie jeden doktorat o tym napisać ;) Sama się zastanawiam jak będzie z moim dzieckiem - matka Polka, ojciec Szkot, mieszkamy na razie w Polsce, może będzie na odwrót? Tyle, że angielski jest chyba jednak łatwiejszym językiem do nauczenia się więc może nie będzie tak źle :)
    I na koniec, paręnaście lat temu odwiedziło nas kuzynostwo ze Stanów i do dziś w żartach używamy kilku ich zwrotów np. ja możem - my mogemy ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyno, nowomowa i wstawki z angielskiego też mnie rażą, ale pewnie część z nich jest nieunikniona, byle by nie przesadzać (nie jestem jakąś straszną purystką językową).
      Z moich obserwacji wynika, że najczęściej jednak przejmuje się język i kulturę kraju, w którym się mieszka.
      Podtrzymywanie dwóch kultur i języków na tym samym poziomie, nawet jeśli jest możliwie, to jest potężnym i czasochłonnym wyzwaniem.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  21. Droga Fidrygauko .. otrzymałem 'tweet' @MRej i powiedział, że się 'zawżdy' z Tobą zgadza a i rymy dobre są też tylko dlaczego akurat Seattle ;^))
    Świetna notka Firdrygauko ... moje doświadczenia wynikające z tolerancji tzn lenistwa :^) są takie, że moje trzy panny rozumieją polski nieżle bo zawsze do nich mówiłem po polsku ale odpowiedają już po angielsku (tzn tą tutejszą wersją teksańską) .. z Dziadkami rozmawiają przez Skype co najmniej raz w tygodniu ze swoich tabletów i jakoś to nawet lubią i wtedy muszą 'gadać' co jest całkiem komiczne bo nie odmieniają przez przypadki ani nie znaja rodzajów .. ('Tata poszła na biegać') ale i tak się cieszę, że mogą się dogadać i znają nieco polskiej historii i geografii. Marzę o tym aby wybrały się kiedyś na wymianę studencką do Polski. One już będa Teksankami ale cieszę się, że znają Ojczyznę Taty i lubią ją :^) .. to niedużo ale jestem szczęśliwy i z tego .. czy wybiorą kiedyś bliższy kontakt z Polską . być może tak a nawet bierna znajomość Polskiego moze im dać pewne wyróżnienie z tłumu :^)
    bardzo ciepło pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, zupełnie nie wiem, jak mogłam przegapić i zignorować Twój komentarz, ale po latach czegoś tu szukałam i ... nie mogę sobie odmówić odpowiedzi.
      Szczególnie, że sam pan Rej do mnie zatweetował (za Twoim pośrednictwem)!
      Seattle mi się tak jakoś nasunęło. Może faktycznie powinnam wstawić Austin :))
      Czytając różne blogi o dwujęzyczności widzę, że podtrzymywanie polskiego, to jednak domena matek. Może ojcowie o tym nie piszą, ale szczerze powiedziawszy w małżeństwach mieszanych, gdzie Polakiem jest ojciec, polski jest zdecydowanie w odstawce (Swoją drogą jest tu ich zadziwiająco mało; Polki, owszem często się związują z Anglikami, ale związków Polaków z Angielkami jak na lekarstwo).
      Tak się zresztą mówi, że dziecko łatwiej przyswaja język matki, z wiadomych przyczyn.
      Także i tak uważam, że odniosłeś sukces!
      Pozdrawiam (jeśli jeszcze wciąż po latach tu zaglądasz).

      Usuń
    2. Droga Fidrygauko .. mea culpa nie zaglądałem tu do Ciebie ostatnio .. niewiele czytuję błogosfery ... ' porwał mnie w otchłań biały wieloryb świata' :^) .. bardzo ciekawa obserwacja o Polkach i Polakach w UK .. chyba Polki są po prostu piękne i dbają o swój wygląd może szczególnie w porównaniu z córami ALbionu .. Polki nie klną f... co w drugim zdaniu :^)) ogólnie Angielki pewnie mocno tresują tych swoich partnerów tak, że cudzoziemka ze Wsch Europy to dla nich oddech innego powietrza i mniej strachu, że ich puści z torbami za lenistwo, wygląd, przesiadywanie w pubie przez pół życia lub 'szukanie przygód" .. przypuszczam, że to stereotyp ale często coś w nich jest .. :^) ... ciekawostką jest, że moja córka pośrednia jest teraz na Univ of Texas at Austin i ma lektorat z języka polskiego i bardzo się jej podoba nauczyła się pisać i gramatyki .. dla jej koleżanek jest coś unikalnego, żę mówi po polsku i zaintersowało to kilku potencjalnych pracodawców :^) także nigdy nic nie wiadomo :^) .. gorąco pozdrawiam

      Usuń
  22. W świetle komentarza
    Coś go u mnie zostawiła
    Taka byłaś ekolwenta,
    Taka arcymiła
    Widzę, że cię robal toczy
    Polski robal, nieuroczy…
    Nie jedyna jesteś taka
    Co się pozbyć chce robaka
    By to wszystko pieprznąć w kąt
    Przyjąć w serce obcy front
    I na sajens się nie boczyć

    I na dżym czasem wyskoczyć

    A niech mówią, że “są osiem”

    I do diabła z tym Mikosiem

    Nieco strasze pokolenie,

    Że imienia nie wymienię

    Niech by sami dziecka wzięli

    I ich polskość rozwinęli

    A ty, Fidrygauko miła

    Byś się raczej uwaliła

    Na twej sofie z poduszkami

    Nie zasypiaj acz czasami…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi, hi, robal mnie toczy straszliwy, ale jeśli ma on pobudzać do takiej twórczości, to niech i toczy. Poświęcę się.
      Bo widzę, że bakcyl poezji się rozprzestrzenia w narodzie (choćby i rozproszonym na emigracji). I tak trzymać!
      Ostatnio tyle emocji z finkami, poezyjami i innymi wirtualnymi aktywnościami, że sofa chwilowo straciła swoje zdolności drzemkotwórcze :)

      Dzięki za utrzymany w stylistyce głos w dyskusji :))
      Buziaki!

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!