Odpowiedzi nie były sugerowane, wywiad niereżyserowany, aczkolwiek towarzystwo spięte (bo normalnie to by się kłócili i gadali jeden przez drugiego), o pani prowadzącej nie wspominając (jak czasami zada pytanie, to sama nie wie, o co chodzi, ale spuśćmy na to zasłonę milczenia, jako że jest to jej pierwsza próba mikrofonu, nie licząc oczywiście dwóch konkursików).
Aha, i sponsorem wywiadu jest słówko ... super!
1. Czy warto jest uczyć się polskiego?
2. Łamańce językowe, czyli sama mama poległa :)
3. Czytanie po polsku
Teksty pochodzą z książek z polskiej szkoły (klasa 1-sza i 2-ga), którą teoretycznie zaczęliśmy we wrześniu, ale czasowo kiepsko nam idzie oraz z 'Kłamczuchy' M. Musierowicz.
Nigdy nie były przez nich czytane. Jako taka umiejętność czytania to nic innego, jak przekładanie umiejętności czytania po angielsku.
Widać (słychać :)) jak na dłoni, jak trudno jest poprzestawiać się z tych wszystkich 'w' na 'ł' , 'c' na 'k' i jak 'uciekają' ogonki i przecinki nad 'ź' czy 'ń'.
4. Mówienie i czytanie po angielsku, czyli ... dużo łatwiej i swobodniej (oczywiście mowa o dzieciach, he, he, he :)))
Książki wybrali sobie sami, na poziomie na którym czują się swobodnie.
5. Pisanie po polsku, czyli ... "Mamoooo, błagamy, nieeeee ... !!!!"
Zrobili to na moją wielką, wielką, wielką prośbę, męcząc się straszliwie.
Niestety efekty są mierne i niewiele można zrozumieć (jedyne, co mnie pociesza, to fakt, że jeśli tak piszą nieuczeni, to jaki potencjał w nich drzemie, gdybym jednak znalazła trochę czasu?)
To dzieło przyszłej nauczycielko-pisarki, która ma też ambicje pisać na polski rynek ...
To dzieło wiekopomne tego najbardziej technicznego (i najbardziej niechętnego zadaniu :)))
Najstarszy, cztery lata praktyki (mówionej) w Polsce
Aha, tekst jest o wakacjach w Polsce, jakby ktoś dziwnym trafem nie zrozumiał :)
Dla porównania - tak piszą dzieci UCZONE (i to w domu dwujęzycznym!!!)
Nooooo, to się proszę nie dziwić, że się frustruję wchodząc na niektóre blogi :)))
Jeszcze raz bardzo dziękuję za SUPER :))) dyskusję pod poprzednim wpisem.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko spełnić marzenia moich dzieci: jednego nauczyć pisać po polsku, drugiej umożliwić zostanie polską pisarką, a trzeciego ... zostawić w świętym spokoju (?)
A w następnym wpisie będzie o obiecanych lapsusikach.
piątek, 20 grudnia 2013
Ps. A na przyłączenie się do finki z kominka macie jeszcze tydzień.
1o wpisów już powstało - zapraszam do lektury :)
Nie odwrócisz biegu rzeki.
OdpowiedzUsuńTe dzieci są już z angielskiego świata. Jedno z nich nazwało to wprost: polski to język do komunikowania się z rodziną w kraju. Wcale niekoniecznie "pociągną" go w swojej rodzinie.
Zlepka Latarnik-emigrant nie przystaje do dzisiejszych czasów. Inna sprawa, że tamten był sam i gadał co najwyżej z sobą, więc swojej polszczyzny nie "zachwaszczał". A też i został emigrantem w życiu dorosłym, więc zdążył wcześniej nasiąknąć..
A twoje dzieci nawet jeżeli przeczytają Wesele, nie poczują siły cytatów, kody kulturowe są do złapania jedynie na miejscu.
A z poprzedniego wpisu, wiem jak mówię po rosyjsku - inwisibalnie!
Kalino, tak właśnie myślę.
UsuńMam tego świadomość, że skoro podjęliśmy decyzję o emigracji na stałe, to nie uda mi się wychować dzieci, urodzone w większości tutaj na Polaków z krwi i kości.
Zresztą nawet jeśli, to jakie jest prawdopodobieństwo, że jeśli założą tu rodziny, będą tę polskość kontynuować? Niewielkie.
Pamiętasz historię o Stasiu i o tym, jak jego mama (moja ciotka Emilia) za wszelką cenę chciała, by miał żonę Polkę?
( http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2013/06/operacja-szczepcio.html )
I co?
Ma żonę Polkę, on sam jest już Anglikiem polskiego pochodzenia, a dzieci są po prostu Anglikami, które nie mówią po polsku, choć sporo rozumieją.
To jest moim zdaniem naturalna kolej rzeczy. I widzę, jak moje zdanie w tej kwestii ewoluuje.
I te wpisy są - jak zresztą zwykle - bardziej dla mnie, niż dla kogokolwiek innego.
Żeby sobie pewne kwestie przetrawić, przedyskutować i ustawić na liście priorytetów.
Myślę, że ostatnio zbyt często słyszałam zdanie: "Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko nie mówiło po polsku" :)
I musiałam odreagować.
Ja wiele razy słyszałam, że nasz dom preferuje angielski i Irlandczyków. Było to nasycone krytycyzmem. Moja teściowa przy kazdej okazji powtarza, że nie wyobraża sobei, aby nasze dzieci nie mówiły po polsku. Jestem czasem pod takim obstrzałem, tym bardziej, że moja matka to nauczycielka polskiego!
UsuńJak ja do tego podchodzę? wysłałam najstarszą do polskiej szkoły, ale nie oszukujmy się, raz wtyg. 2,5 godz. co w tym czasie można zrobić? Po prawie 3 latach widze poprawę, a i ona sama podkreśla, że juz mówi dobrze po polsku i potrafi czytać i pisac w tym języku. wydaje się zadowolona, ale i tak na codzień mówi po angielsku. średnia mówi po polsku, ale oczywiście z tymi śmiesznymi przekręceniami, a najmłodsza... nagina po ang przez 99% czasu, aczkolwiek mój mąz i ja odpowiadamy jej po polsku i mała doskonale rozumie.
nie łudzę się i nie zamierzam obarczać się winą, ze moje dzieci nie są doskonałe w j. polskim., że wszelkie narodowe święta to dla nich jakas magia, że nie czują tego. Tak już będzie, chyba że.... coś w nich samych kliknie.
mam przykład w rodzinie. Moja ciotka wyjechała z mężem Rosjaninem do Kanady. Tam urodziły się ich wszystkie dzieci. Teraz mieszkają tam już niespełna 40 lat. dzieci - wszystkie - mówią płynnie po polsku, czytają i piszą. Jedna z nich jest niesamowitą fanką polskości i pewnie wie więcej z historii niż ja sama. Z tym, że ciotka kiedyś powiedziała, że oni po prostu rozmawiali z dziećmi w rodzimych językach(tam przecież doszedł jeszcze rosyjski) i uczestniczyli we wszelkich polonijnych imprezach(nie da się ukryć, ze w Kanadzie jest to b. rozbudowane) i stąd dzieci jakby nasiąkały atmosferą. W Irlandii, ani podejrzewam w Anglii, nie ma takiej polonii, nie ma takiej atmosfery i takiego poczucia przynależności. Mamy za to szeroki dostęp do internetu, polskiej telewizji, radia, książek.... jest nam i łatwiej i może przez to, trudniej.
A czy warto uczyć dzieci polskiego? ja uważam że warto z dwóch względów. jeden - to poznawanie kolejnego języka, który kiedyś może im się przydać. Drugie, to poznawanie kultury i dziedzictwa(nawet jeśli dzieci jeszcze tego nie pojmują) kraju ich rodziców, dziadków. Obycie w dwóch kulturach uczyni ich bogatszymi, tak sądzę. Będą - kiedyś - mieć szersze spojrzenie na świat, w co mocno wierze, bo inaczej nie zapierniczałabym co tydzień do tej szkoły polskiej:)
w tym wszystkim nie próbuję tylko dogonić dzieci, które uczą się w PL, bo to nie ma sensu.
pozdrawiam i sorry za literówki, szybko pisałam.
Anka
Aniu, myślę, że w tym co napisałaś jest wiele zdrowego rozsądku i balansu, którego szukam. O to dokładnie mi chodzi - podtrzymywać, co się da, uczyć, pokazywać, wzbudzać zainteresowanie, ale nie zarzynać się (dla mnie polska sobotnia szkoła niestety juz jest na granicy zarzynania się, albo i poza nią :)))
UsuńFaktycznie z mamą polonistką nie masz w tej kwestii łatwo (a i ona pewnie też, bo jestem niemal pewna, że jak przyjeżdżacie na wakacje, to sama czuje presję, że jak to ona polonistka, a dzieci nie mówią po polsku).
Masz rację co do polonii angielskiej. Ona jest po pierwsze bardzo rozproszona, po drugie dzieli się na dwie grupy: starej daty, powojenno-solidarnościowa i obecna zarobkowa, która się nie integruje zu-peł-nie!
Szeroki dostęp do internetu jest, ale moje dzieci się bardzo krzywią na jakieś filmy po polsku, skoro mają taki wybór po angielsku. I w sumie im się nie dziwię. Sam wolę często obejrzeć film w angielskiej wersji językowej niż np. jakiś francuski albo inny 'egzotyczny' :) z podpisami, choć jak się skuszę, to najczęściej nie żałuję, bo nagle się okazało, że można mieć zupełnie inne spojrzenie na kręcenie filmów, pisanie scenariusza czy prowadzenie dialogów niż w Hollywood :)))
Ostatnie zdanie - o gonieniu dzieci w PL - kluczowe!
Dzięki za ten głos w dyskusji :)
ale ten balans jest najtrudniej złapać; ja szukałam go dwa lata! w ciągu których wściekałam się na popołudniową szkołę polską, na to, ze musze jechać, na to, że potem praca domowa, do szkoły irlandzkiej, a dzieci już powinny się myć... wściekałam się na samą siebie, że nie znoszę tego dumnie i ze spokojem. A potem, jakoś wszystko się ułozyło.
UsuńU nas też polonia się nie integruje, a takiej dawnej, to jeszcze nie spotkałam poza jedną rodziną, która mieszka tu ponad 30 lat. Do Irlandii wszak nikt nie emigrował, bo ten kraj sam piszczał z biedy. Zresztą, co tu dużo gadać, sama się nei integruję, bo po całym tygodniu gonitwy na dużych obrotach, wolę usiąść z książką czy tez obejrzeć film, a nie iść na jakąs zakrapiana imprezę. Mój maż też należy do tych spokojnych domatorów i jak tu się integrować?
życze Ci złapania takiej równowagi na stałe i nie brania do serca żadnych uwa typu: nie wyobrażam sobie żeby... ten, kto nie jest w danej sytuacji, nigdy nie wyobraża sobie....
Anka
Temat integracji to 'rzeka'. Mam też w zanadrzu wpis i o tym. A przyznam, że i tu muszę szukać balansu między trzymaniem się w 'polskim sosiku' (czego raczej nie robię, ale z drugiej strony lubię spędzać czas z Polakami - mentalnie wciąż przynależę do tej grupy :))), a identyfikowaniem się z lokalnymi tradycjami, zwyczajami i sposobem myślenia.
UsuńDzięki za życzenia :)
wypracowania wspaniałe Droga Fidrygauko .. może zadam takie zadanie i moim pannom to byłoby dopiero bo one znają polski tylko mówiony i piszą fontetyczne tak jak ich tutaj uczą czytać czyli np 'sharlotka' :^))
OdpowiedzUsuńa jednak znajomośc nawet bierna polskiego jest atutem .. być może kiedyś pojadą na wymianę studencką a i możliwości w biznesie mogą być ciekawe .. z mojego roznania znajomość języków obcych u Anglików jest tak samo słaba jak u Amerykanów (choć tutaj chociaż po hiszpańsku wielu kuma) a nauka francuskiego w szkole średniej w Isleworth gdzie moja córka chodziła to była niezła komedia
serdecznie pozdrowienia :^)
zapomniałem dodać, że i moje panny lubią lecieć na wakację do Polski (kiedy mieszkaliśmy w Richmond pod Londynem parę razy jechaliśmy samochodem do Polski dzięki czemu poznały geografię Europy co nieco tzn tak myślałem dopóki moja pośrednia córka wypaliła kiedyś, że i owszem widziała ' The Great Wall of Berlin' ;^) po czym szczęka mi opadła)
OdpowiedzUsuńa lubią wakacje w Polsce bo tak jak i Twoja dziatwa 'mogą się wyspać' :^) .. bo Babcia im przygotuje śniadanko, pozmywa, i opierze .. tzn rozpieści do irytujących proporcji bo to te i inne usługi muszą sobie świadczyć same w Austin :^))
Piotrze, wydaje mi się, że to najbardziej chciałabym osiągnąć - sympatię i szacunek do kraju rodziców, dziadków i kuzynów.
UsuńI oczywiście do 'sharlotki', choć niestety obawiam się, że i na tym polu polegnę i 'apple pie' zwycięży :)
U nas babcie, owszem, rozpieszczają, ale tylko przez pierwsze dwa dni, bo potem towarzystwo tak daje popalić (nadmiarem energii, nie żeby jakoś straszliwie niegrzeczni byli, nieeeee, nieeeee, absolutnie nie :)))), że babcie wysiadają i każą ... dziadkom wywozić wnuki na cały dzień.
A co do Wielkiego Muru Berlińskiego, to sprawdź w google i zobaczysz, że Twoje panny nie są odosobnione w nazewnictwie. Na pewno na mapie by pokazały we właściwym rejonie!
Pozdrawiam.
:^) fajnie z tymi Babciami :^) ... tak masz rację na mapie raczej poszukałby Berlina w Europie ;^)) ..
Usuńa wiesz bardzo to pięknie ujęłaś .. dla mnie ten szacunek dla kraju ich przodków też jest bardzo ważny .. kiedy tylko mam okazję zabieram je na historyczne zwiedzanie w umiarkowanych dawkach .. były zachwycone i Wawelem i Zamkiem Królewskim w Warszawie byłem z nimi w górach i nad morzem i w lasach :^) .. coś tam im zawsze zostanie w głowie i sercu :^)
bardzo ciepło pozdrawiam :^)
Babcie i dziadkowie są niezastąpieni i bardzo się cieszę, że mogą spędzać z moimi dziećmi czas, tak często, jak się da. Niech wtedy sobie porozpieszczają trochę. Moje dzieci najbardziej chyba pamiętają wakacje z dziadkami, bo wtedy mają ich czas niepodzielnie dla siebie.
UsuńTeż staramy się im pokazywać ile się da (choć za wiele się nie da uskuteczniając 'objazdowy cyrk po rodzinie' :)))
Nie marudź. Masz zdolne i mądre dzieci! Dla najstarszego szacun, po zaledwie czterech latach w Pl tak pisać i mówić? Rewelacja. Z pisarką może być problem ale nie odbierajmy jej szans i marzeń ;) Środkowy z głosu słyszę że trochę "dzik" jak moja młodsza więc rozumiem lekką niechęć. Podsumowując. Zmotywowałaś mnie. Jesteśmy w Szwecji na tyle krótko że dziewczyny mają wielkie szanse na poprawne pisanie i czytanie. O mowę też zadbamy! Będą się wykłócać że nie i w żadnym wypadku a za kilka lat podziękują. Zawalczę o to.
OdpowiedzUsuńPozdrów dzieciaki i przekaż że są najlepsze!!!
Karolino, czasami trzeba sobie trochę pomarudzić :)
UsuńMłody (=najstarszy :)) jest faktycznie bardzo zdolny językowo, więc rzeczywiście radzi sobie dość nieźle,
Przyszła Pisarka, jak widzisz, łatwo zniechęcić się nie da - dla niej nic nie jest za trudne. I tego się trzymajmy. Nie będę w niej zabijać pozytywnego nastawienia swoim perefekcjonizmem :) Myślę, że w dniu, kiedy sobie to i owo sama uświadomi podejdzie do tego równie luzacko: Allelujah i do przodu! (to bardzo w jej stylu).
Środkowy to faktycznie 'dzik' (ale z kolei z ambicjami i jak się zatnie, to się sam nauczy, będzie wyszukiwał odpowiedzi, będzie dociekał i ... zamęczał pytaniami; więc się nie martwię, że łatwo 'osiądzie na laurach', choć może niekoniecznie w branży polonistycznej :))
Co do zachęcenia to ... przyznam szczerze, że nieźle mnie zaskoczyłaś, bo miałam wrażenie, że te moje 'dowody rzeczowe' są raczej zniechęcające :))
W takim razie powodzenia! I polecam ci Libratus, bo choć czasochłonny, to naprawdę bardzo ułatwia rodzicom zadanie (gotowe materiały i pomysły, jak nauczać).
Pozdrowienia i dla Twoich :)
Swietna notka, doskonaly material rzeczowy.
OdpowiedzUsuńPierwsza rzecz, ktora rzucila mi sie w oczy to swiecznik (ten babelkowy) mam identyczne dwa:))) Ze Szwecji, ciezkie jak cholera, ale bardzo je lubie:)
Nie mam pojecia w jakim wieku byly Twoje dzieci jak wyjechaliscie z Polski i ile lat mieszkacie w Anglii, ale z tych cwiczen wnioskuje, ze byly bardzo mlode wiec naprawde trudno wymagac/oczekiwac czegos czego nie sa w stanie zrobic.
Moj Junior mial dokladnie 8.5 roku jak wyjechalismy, w Polsce chodzil tylko do pierwszej klasy, tez nie oczekiwalam rewelacji. Ale jednak te pierwsze 8.5 roku przezyte w Polsce i tylko po polsku zaowocowaly. Junior nie zmiekcza polskich "rz, sz, cz" wymawia je naprawde poprawnie. Generalnie rzecz biorac to mowi po polsku biegle, czasem brak mu slowa, ale mnie tez czasem brak slowa, w koncu prawie 30 lat robi swoje. Junior mowi po polsku z akcentem, ale nie jest to twardy akcent, ot lekko zaciaga:)) Nawet kiedys rozmawialismy na ten temat i Wspanialy, ktory co prawda nie zna polskiego, ale go ciagle slyszy, ocenil, ze ja po angielsku mam prawdopodobnie taki sam akcent jak Junior mowiacy po polsku. Przy czym, ja wiem, ze nie mam twardego polskiego akcentu. Czasem ktos pyta skad jestem, ja wtedy proponuje, zeby zgadl i najczesciej pada Grecja, Wlochy lub Hiszpania... Polska jest na dalekim koncu listy, albo wcale.
Z czytaniem Junior jak musi to tez sobie radzi, ale juz pisanie to makabra, wlasnie tak jak Twoje dzieci, wiec wiesz?
Naprawde nie ma o co rozdzierac szat, jako matki robimy i tak dobra robote:)))
Star, świecznik faktycznie jest ze Szwecji i też go bardzo lubię :)
UsuńMój najstarszy spędził w Polsce 4 lata (Twój syn jednak ponad 4 lata dłużej, a to robi potężną różnicę, szczególnie w przypadku dzieci, kiedy ten język się kształtuje). Pozostałe urodzone już w Anglii, więc kontakt z językiem polskim ograniczony był tylko do względnie rozgadanej mamy i rzadko się odzywającego taty ;) oraz bajek i książeczek po polsku. Poza tym moje dzieci poszły dość wcześnie do przedszkola (najmłodsza w wieku 18-tu miesięcy) i to też widać jak na dłoni. Wydaje mi się, że nie jest najgorzej, ale myślę, że lepiej nie będzie (chyba, żebym narzuciła sobie i im drakońską dyscyplinę, a na to najzwyczajniej nie mam czasu)
Ja niestety mam akcent bardzo ciężki i zawsze jako diagnoza pada 'Eastern Europe' :)))
A co do rozdzierania szat, to staram się tego nie robić i uczę się zbraniać innym robić to za mnie :)
Pozdrawiam.
"Tankowała igła z nitką" jest bardzo po polsku moim zdaniem. :)
OdpowiedzUsuńP.S. Znam dzieci w PL, które stosują podobną ortografię :)
OdpowiedzUsuńP.S. 2 Fajne dzieciaki. I podtrzymuję swoją opinię o radiowym głosie mamy :)
Veni, już Ty mnie nie urabiaj, co? ;)
UsuńZdanie "Tankowała igła z nitką" można by rzeczywiście uznać za poprawne, a nawet pójść dalej i uznać je za dowód znajomości slangu (lub języka nieformalnego :)))
Fakt, niektórzy nawet i nauczani potrafią nieźle pokaleczyć piękną, polską ortografię ...
Pozdrawiam :)
Tak sie domyslalam, ze masz dzieci urodzone juz w Anglii, ale nie bylam pewna, wiec zapytalam:) 4 lata w tak mlodym wieku to OGROMNA roznica, zwlaszcza jesli chodzi o zasob slow i wymowe, nawet rok to juz duzo, wiec doskonale zdaje sobie sprawe z faktu, ze ta w miare "czystosc polskiego" w przypadku Juniora to nie moja zasluga:))
OdpowiedzUsuńW zasadzie to Junior mial to szczescie, ze zyl w Polsce wystarczajaco dlugo, zeby mowic poprawnie i wyjechal na tyle wczesnie zeby nie miec akcentu jak mowi po angielsku. To nam sie po prostu udalo i nie ma tu zadnego powodu do wypinania piersi:)))
Zycze Ci powodzenia w nauce zabraniania innym rozdzierania szat za Ciebie, bo to do niczego dobrego nie prowadzi, a wrecz przeciwnie... z czego ci rozdzieracze szat chyba nie bardzo chca sobie zdawac sprawe.
Odpusc przede wszystkim sobie, ale tak naprawde "odpusc do kosci" a nie tylko powierzchownie.
Ja juz dawno postanowilam, ze "niech na strazy polskosci stoja Polacy w Polsce" a nie ja, ktora wyjechala. Tymczasem przyjezdzam raz od wielkiego dzwonu i widze jak mi sie ten polski nad Wisla zasmiecil angielskimi slowami. A to jest tylko dowodem na to, ze latwiej pilnowac innych niz samemu cos robic:)))
https://www.youtube.com/watch?v=cQFhkeLq-t0 Filmik z youtuba apromos polskich dzieci w Anglii i ich znajomości angielskiego
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńNiektóre z tych dzieci to już trzecie pokolenie (np. wnuki emigracji powojennej) - widać, że ciekawi ich historia, przeszłość babć i dziadków. Lubią podtrzymywać tradycje w domu, ale ... to Anglicy, a i z polskim radzą sobie różnie.
Wydaje mi się, że to normalny stan rzeczy :)
Masz pełna rację, ale dobrze, że chociaż się przyznają do polskości i ją w sobie pielęgnują. Normalna kolej rzeczy, dzieci chłoną szybciej nowa kulturę, a może to nawet dla nich lepiej, że będą mówić, myśleć i żyć "językiem świata". Byle się tylko nie wstydziły korzeni.
UsuńZ przyznawaniem się do polskości to chyba w większości przypadków (na szczęście) nie ma problemu. A czasami to się nawet nie da, jak się ma na wskroś polskie imię i nazwisko :)
UsuńWracam do tego wpisu, bo drąży temat ostatnio dla mnie ważny, a w przedświątecznym szaleństwie, przed podróżą, nie udało mi się spokojnie wysłuchać Twoich dzieci (i jeszcze sprzęt mi nawalał).
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - co za wspaniałe subdżekty! I jaki przekrój temperamentów i osobowości. "A widziałaś, żeby coś było dla mnie za trudne?" :))) Twój, chyba najstarszy (? trochę zabrakło mi przedstawienia bohaterów akcji głównie z ich wiekiem, przepraszam jeśli wychodzę na nieuważną czytelniczkę) mówi przepięknie po polsku, bez akcentu, jak to mu się udaje? Moje koleżanki stuprocentowe Polki po paru zaledwie latach we Francji łapią tutejszą melodię (ja podobno też :( Młodsze dzieci też sobie świetnie radzą i jeszcze takie chętne nawet do głośnej lektury? Nie boją się łamańców językowych? Jak to robisz? "Tankowała igła z nitką?" przecież to czysta perełka!
Naprawdę marzę, żeby móc rozmawiać z moim dzieckiem kiedyś tak jak Ty z Twoimi...
Ja póki co rozpoczęłam intensywne czyszczenia własnej domowej polszczyzny. Bawiąc się mieszaniem kodów, na przestrzeni lat stworzyliśmy z D. naprawdę nieistniejący język, który tylko my sami możemy zrozumieć, co raczej nie będzie dobre dla przyszłego dwujęzyczniaka :( Na szczęście on go już porzucił. I co ciekawe, u nas to właśnie D. jest na straży czystości polszczyzny, to on mi zwraca uwagę, że mówię pół zdania tak, pół tak, mieszając obie gramatyki, czy że w ogóle porzucam polski po paru słowach. Wiem skąd się to bierze (ja nie mogłabym powiedzieć do D. - na czym by Cię tu "zagiąć" - po po pierwsze nie zrozumiałby, po drugie musiałabym wdać się w długie wyjaśniania), ale lenistwo jest silnym nawykiem. Z drugiej strony, coraz częściej czuję się nieswojo, nawijając w domu po francusku, może uda mi się kiedyś doprowadzić do celu, że w domu mówimy głównie po polsku? Jednak z polskim partnerem byłoby pod tym względem dużo łatwiej...
Ech, czarno to wszystko widzę ostatnio, ale podziwiam Was, Dwujęzyczne Matki i dodajecie mi odwagi :) Jeszcze raz gratuluję Ci trójki takich bystrzaków!
Czaro, jesteś bardzo uważnym i wnikliwym czytelnikiem, tylko ja próbuję coś tam ujawnić, coś tam zakamuflować, więc dokładnych danych nie podawałam :)
UsuńDzięki za miłe słowa. Faktycznie subżekty dostarczają materiału do obserwacji i zaskakują swoją różnorodnością (o czym pisałam też tu:
http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2012/11/rozne-dziatki-z-jednej-matki.html )
Co do akcentu, to najstarszy przeżył pierwsze cztery lata życia w Polsce, jako jedyne dziecko i jedyny wnuk. Cała inicjatywa edukacyjna matki i dziadków znalazła więc swoje ujście 'w nim'. Ponadto on miał dość dużą zdolność do języka, bo zaczął mówić jak miał rok (a jako dwulatek gadał płynnie, jak najęty i nawet wygrał super zestaw klocków duplo za tekst, wysłany przeze mnie na jakiś konkurs*). Dlatego też opanował angielski na dość dobrym poziomie, a podobno i z hiszpańskim idzie mu nieźle (czego osobiście sprawdzić nie mogę).
Jeśli chodzi o czytanie młodszych, to moim zdaniem pozostawia ono wiele do życzenia, ale na pewno pomaga w tym bardzo silny nacisk angielskiej szkoły na nauczanie czytania fonetycznego (jest to relatywnie nowe, bo jeszcze paręnaście lat temu uczono głównie metodą syntetyczną - czyli bardziej zapamiętywania słów niż wybrzmiewania).
A co do ogólnego podejścia do próbowania, nie poddawania się itp. to po części jest to oczywiście cecha charakteru, ale też wpajanie pozytywnego stosunku do nauki w szkole.
Dzieci sa zachęcane, chwalone, nie ma klasówek (co niektórzy uważają za ogromny błąd, ale ja do nich nie należę) i stresu.
Łamańców i eksperymentów językowych się nie boją - jak widać, ale to jest normalny sposób myślenia dziecka: wieczne eksperymentowanie, wieczne szukanie, nie przejmowanie się tym, co powiedzą inni, nie bawienie się w konwenanse.
Co do rozmów w dwóch językach, mieszania kodów (swoją drogą naprawdę podziwiam Twojego D. że się nauczył polskiego i że chce go pielęgnować, ba! że nawet Ciebie poprawia :))), akcentu itd. to sama zobaczysz. Wiele rzeczy będzie się 'wykluwało' na bieżąco, wiele rzeczy będziesz weryfikować, zmieniać, z wieloma eksperymentować.
I w tym wszystkim najważniejszym chyba jest ... nie mieć czarnych myśli, Czaro :)
Po to właśnie napisałam ten wierszyk o gąsce. To była głównie odezwa do samej siebie, ale też do innych emigracyjnych matek :)
Bo czasami nie da się mieć wszystkiego na raz, albo w takiej formie, jak sobie założyliśmy (Ty się zachwycasz moimi 'subdżektami', ale uwierz, że nie raz zetknęłam się z krytyką, że 'o rety, jak one kaleczą' - no kaleczą, ale co z tego?).
Ja przez wiele lat myślałam, że takie 'emigracyjne twory', to takie ni to, ni sio. Ani Polak, ani Anglik. I tu do kwestii języka dochodziła też sprawa tożsamości (o czym już rozmawiałyśmy, a co wiąże się ściśle).
Ale właśnie nadszedł dla mnie czas weryfikacji, poukładania sobie w główce tego wszystkiego i zrozumienia, że nie można mieć wszystkiego (przynajmniej nie w naszych warunkach logistyczno-charakterologicznych :)))
Także czarnym myślom mówimy zdecydowane nie i stawiamy sobie (i tak bardzo) ambitny cel, aby robić to co robimy, najlepiej jak tylko potrafimy.
Pozdrawiam Cię serdecznie, dziękuję za ciekawy głos w dyskusji i obiecuję, że wybiorę się wkrótce i do Ciebie, bo też mam parę zaległych wpisów :)
* zapomniała dopisać nagrodzony tekst:
Usuń- Fidrygauko - zwrócił się do mnie po imieniu mój dwulatek.
- Nie możesz mówić do mnie po imieniu. Tylko tato może, bo jestem jego żoną. A dla ciebie jestem mamą.
(po chwili namysłu ...)
- Tato, czy mogę powiedzieć coś twojej żonie?
(i nie czekając na zgodę ...)
- Fidrygauko, kocham Cię!
Przyznam, że zaskoczył mnie tym żonglowaniem konwencją :)
A przy okazji dopiszę jeszcze (po ponownym przeczytaniu poprzedniego komentarza), że mój mąż też zajmował się edukacją naszego synka (żeby nie było, że tylko mama i dziadkowie), z tym, że była to głównie ... komunikacja pozawerbalna, jako że mój mąż do gadatliwych nie należy :)))
Znam osobę, która wyjechała do Anglii mając 11/12 lat. Teraz ma 19 i chce na studia wracać do Polski i zostać tam na stałe. Płynnie mówi po polsku i angielsku. Jednak woli wracać, bo uważa, że nie widzi siebie nigdzie poza Polską. Jej brat odwrotnie. Miał wtedy 8 lat i teraz ma 15 i nie wyobraża sobie wracać do Polski. Różni są ludzie. Jedni są przywiązani do kraju, inni "zangielszczyli" się (im człowiek młodszy tym łątwiej mu się przystosować). Także , chyba nie ma reguły. Ja w ogóle jestem całkowitym odstępstwem od wszystkiego, bo mieszkam w Polsce od 25 lat i chcę wyjechać na stałe do obcego kraju.
Usuń"Ja w ogóle jestem całkowitym odstępstwem od wszystkiego, bo mieszkam w Polsce od 25 lat i chcę wyjechać na stałe do obcego kraju."
UsuńHe, he, he, to chyba nie jest jakieś wielkie odstępstwo od reguły.
Wśród Polonii krąży nawet taki żarcik: Jaka jest jedyna rzecz, która łączy Polaków i Anglików? Odpowiedź brzmi: Ani jedni, ani drudzy nie chcą mieszkać w Polsce ...
Słyszałam wielokrotnie o dzieciach-nastolatkach, które bardzo ciężko przeżyły emigrację, bo już miały w Polsce swój świat, przyjaźnie, miłości itp. Im starsze, tym trudniej.
Ja moich dzieci zatrzymywać nie będę na siłę w Anglii, ale wydaje mi się, że z racji tego, że w większości urodzone są tutaj, ciągnie je mniej do kraju rodziców (tak jak piszesz - kwestia przystosowania się w młodym wieku).
Ja jestem mentalnie wciąż przywiązana do Polski ...
Pozdrawiam :)