Searching...
niedziela, 23 lutego 2014

Myśli i sądy czyli kim ona jest?

Mała dziewczynka recytuje z pamięci całego "Koziołka Matołka".
Starsza pani w tramwaju nr 2, z Bródna na Okęcie, kiwa z podziwem głową.
- Ślicznie, dziecko, ślicznie! - uśmiecha się odkręciwszy z trudem z przedniego siedzenia. - Jaka zdolna dziewczynka! - posyła kolejny uśmiech mamie roztrajkotanej trzylatki.
Mała pęka z dumy i ze zdwojoną siłą, nasycona pochwałą, włącza ponownie płytę:

... Przeto koza albo kozioł,
Jakaś bardzo mądra głowa,
Aby podkuć się na próbę,
Musi pójść do Pacanowa.

A gdy wróci ten wędrowiec,
Już podkuty, ale zdrowy,
Wszystkie ko ...
- łapie oddech
.

- Przestań już nawijać i nie wierć się, bo mi gnieciesz spódnicę - zniecierpliwiony głos matki chłodzi nieco zapał deklamatorski małolaty.

Zanim tramwaj dotelepie się na Ochotę, gdzie mieszka babcia, Matołek zdąży już wyruszyć w kolejną podróż w poszukiwaniu mitycznego Pacanowa, zahaczając o oburzone drzewo w okolicach placu Dzierżyńskiego. Przeżyje napad zbójców na zakręcie przy placu Zbawiciela*, spotka stracha na wróble mijając Filtry i wyląduje na grzbiecie wieloryba tuż za bazarem na Banacha, doprowadzając wymiętą do granic możliwości mamę do rozpaczy.

"Boże, jakie to dziecko uparte!", będzie potem długo brzęczało w uszach małej, wypierane (
choć z dnia na dzień co raz słabiej) przez "zdolną dziewczynkę".
"Uparta" dostanie bowiem zmasowane wsparcie od "niegrzecznych, nieposłusznych, gadatliwych, walczących o swoje za wszelką cenę".
Pierwszy dysonans poznawczy.

"Uparta" zostanie  (nie bezpośrednio z tramwaju, rzecz jasna :)) zaciągnięta najpierw do żłobka, a potem do przedszkola, gdzie w samych rajtuzach (eh, ta wieśniacka, komunistyczna oszczędność na ubrankach, uwieczniająca dzieci o pulchnych, krzywych nóżkach na pamiątkowych zdjęciach rodzinnego albumu) i w koślawych trzewikach za kostkę będzie musiała rozpocząć walkę.
O przetrwanie w tłumie, o foremki w piaskownicy, o prawo do niejedzenia szpinaku, o sympatię pani Krysi, pomocy przedszkolnej, układającej dzieci do leżakowania i czającej się na rozgadanych osobników po to tylko, by podlecieć znienacka, okryć kołdrę i plasnąć z całych sił w miękki tyłeczek, aż się echo rozniesie po sali, po przedszkolu, po ulicy Franciszkańskiej.
Pani Krysi świadomej, że upokorzony przy całej grupie laniem osobnik zamilknie w sekundę i zaśnie
pod kocykiem, czerwony z duszonej złości.

"Uparta" w wieku pięciu lat zmieni się w "Super Zdolną".
W okolicy otwiera się pierwsza, idąca nowym dziesięcioletnim system szkoła sportowa i "Uparta", po wcześniejszym przerobieniu (na wyraźnie polecenie taty) książeczki "Mam sześć lat", po bezproblemowym opanowaniu dodawania w zakresie dziesięciu tudzież umiejętności czytania i pisania, po zabłyśnięciu w Poradni Pedagogiczno-Wychowawczej, dostaje zgodę na rozpoczęcie nauki.
Dużo wcześniej niż jej (nie)dojrzałość emocjonalna będzie w stanie wytrzymać.


'Super Zdolna' przechodzi przez klasę pierwszą jak burza.
Rajstopki zastąpił równie obleśny nylonowy fartuszek szkolny. Odwieczna fryzura 'na pazia', spod której tak nieładnie wystają odstające uszy musi zostać. Sprawdza się na codziennych lekcjach na pływalni.



Nieciekawy charakter pisma nie umniejsza jej osiągnięć na niwie naukowej.
Jednak koniec roku przynosi koszmarne rozczarowanie.
Nie ma świadectwa z czerwonym paskiem!
Jak to nie ma?!
Przez zachowanie, które nie jest wzorowym, a 'tylko' wyróżniającym.
Wzorowym
nijak być nie może, bo przecież te o półtora roku młodsze emocje nie wytrzymują usadzenia w szkolnej ławie.
Bo gęba się nie zamyka, bo popchnięta w niekontrolowanej złości koleżanka lezie w te pędy do pani na skargę, bo tak fajnie jest się chlapać wodą w szkolnej łazience, czy gonić podziemnym korytarzykiem, do którego wstęp jest surowo zabroniony.


'Super Zdolna' idzie więc z tatą tuż po czerwcowej 'akademii na cześć' do pobliskiego przedszkola na Franciszkańską.
Tato chce się pochwalić świadectwem przed sceptycznymi przedszkolankami, które odradzały mu posyłanie dziecka do szkoły tak wcześnie.
A 'Super Zdolna' ryczy ile sił w płucach i połykając gluty powtarza, że to niesprawiedliwe, że Kaśka S., jej główna rywalka, ma czerwony pasek. Przebrzydły lizus!
I nawet kajzerka z jogurtem nie są w stanie ukoić steranych nerwów młodocianej absolwentki.

Ta pierwsza porażka stanie się najprawdopodobnie przyczynkiem do tego, że 'Super Zdolna' szybko zamieni się w 'Zdolną ale Leniwą'.

***

Młoda dziewczynka wyciąga potajemnie rzeczy z szafy mamy.
Te żakiety z aksamitnymi klapami, te moherowe sweterki (wtedy jeszcze bez religijnego zabarwienia), te bluzki z Pewexu.
Nie myśli o tym, żeby definiować swoją płeć. Nie ma świadomości, że za parędziesiąt lat będzie musiała wybrać swoją tożsamość spośród pięćdziesięciu sześci różnych płci społecznych.
Jest po prostu dziewczyną. Taką zwykłą dziewczyną. Po raz pierwszy zakochaną na zabój.
W ministrancie.
Spragnioną komplementów i ładnych ciuchów (fryzura wciąż na debilego pazia, bo w socjaliźmie jedenastolenie dziewczynki rzadko kiedy decydują o swoich fryzurach).
Spragnioną odwzajemnionej miłości.
Gdy jednak cud się zdarza, gdy ukochany ministrant przychodzi na podwórko ze znajomym kolegą, gdy przynosi pierwszego w życiu kwiatka (długo potem trzymanego między kartkami książki), dziewczyna słyszy, że ma się zająć nauką, a nie amorami. Że zamiast się stroić, niech lepiej posprząta w pokoju i odrobi lekcje. I niech nie zakłada tej mini, bo ma krzywe nogi.
Dysonans poznawczy nr 2.

 
Takich dysonansów będzie później więcej.
Serwowane chętnie i bez oporów opinie rodziców, krewnych, przyjaciół, znajomych, nauczycieli i pracodawców będą wpływać na 'Upartą', 'Super Zdolną', 'Zdolną ale Leniwą', 'Niepokorną', 'Niepogodzoną',
'Trudną'.
"Z którą nikt w życiu nie wytrzyma".

Będą charakteryzować wbrew woli i poza świadomością.
Będą kształtować, modelować, urabiać.
Pozwolą jej się oszukiwać, że 'ja' jest jej własnością.
Zdefiniowaną przez myśli, a nie przez sądy.


Będzie potrzeba lat, żeby uświadomić sobie, że "słówko 'ja' niczego tu nie wyjaśni. Za mało ono samo znaczy. Mniej niż podpis na wekslu, tyle co kulawy inicjał, który czyjaś ręka zostawiła na obdrapanej ścianie. W tych dwóch literkach treści jest tak mało, że należą do wszystkich i do nikogo. Niejasny gest dłoni w powietrzu, kierujący uwagę świadków na guzik pod szyją, w swej bezradności niewiele wniesie, a przy tym nie można uczynić go bardziej zrozumiałym"**.

Będzie potrzeba lat, żeby nazwać siebie, określić się samodzielnie, bez usłużnej pomocy innych.
By spojrzeć z dystansu na dzieciństwo, na pierwszą miłość, na dorosłe wybory.


Potrzeba będzie czasu, żeby pogodzić się z tym, że wiele decyzji było podjętych niejako przez innych.
Że być może 'nie gadaj', 'nie wychylaj się', 'nie interesuj się tym, co ci nie przyniesie w życiu wymiernych korzyści' zabiło w niej to, co miała najcenniejszego.


Potrzeba będzie siły i odwagi, żeby zdecydować się na rozprucie tej kapy, w którą była do tej pory tak szczelnie owinięta, i udzierganie jej według swojego wzoru.



***

A gdy już zacznie stawać na swoje własne nogi, gdy już szczęśliwa usiądzie w fotelu otoczona kłębkami kolorowych wełenek, gdy już pierwsze parę rządków wyjdzie spod niewprawnie stukających drutów, trzeba będzie spakować wszystkie manatki i wyjechać na Wyspy Szczęśliwe.

By tam, oprócz niełatwego resetowania całego życia, definiowywać na dokładkę jeszcze swój status emigranta ...





Wpis z serii 'finka z kominka' na życzenie Kaczki :)

 



niedziela, 23 lutego 2014


* Swoją drogą to ciekawe zestawienie placów, nie uważacie? Dzierżyński, Zbawiciel; na trasie 'dwójki' byli jeszcze Dmowski, Zawisza (Artur) i  Narutowicz :)

** genialna (moim zdaniem :)) definicja 'ja' autorstwa Magdaleny Tulli, cytat z książki "Skaza".

Ps. Jestem naprawdę koszmarnie zajęta i nie wiem, czy uda mi się dzisiaj podsumować całą finkę (postaram się).
Czytam Wasze wszystkie komentarze, maile i wpisy konkursowe i bardzo przepraszam, że nie zdążyłam na wszystkie odpowiedzieć. Postaram się nadrobić wkrótce.

16 comments:

  1. Cóż Japończycy w ogóle nie mają prawa do własnych decyzji,
    grają zespołowo i dlatego przodują w świecie.
    Biała rasa to indywidualiści i dlatego jest nas coraz mniej.
    Przetrwają najsilniejsi, umiejący budować zespoły....
    Tak było i tak jest i tak będzie.
    Jesteśmy częścią przyrody
    i posiadanie rozumu w niczym nam nie pomaga..
    A szkoda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś w tym jest
      społeczeństwa muzułmanskie też tak właśnie funkcjonują - grupa (umma) a nie indywidualizm

      Usuń
    2. Sama nie wiem, czy dlatego właśnie Japończycy są w czołówce.
      Na pewno jednak w naszej kulturze jest bardzo silne dążenie do indywidualizmu, i do skupiania się na 'swiętej trójcy' właśnie (ja, mnie, moje).
      A zespół chyba też lepiej funkcjonuje, jak się składa ze stabilnych jednostek (nie piszę silnych czy indywidualności, bo wiadomo ...)
      Jak się patrzę np. na społeczność muzułmańską - to tak to właśnie wygląda. Liczy się grupa, rodzina, religia. Siedmioro dzieci nikogo nie dziwi, bo nikt nad nimi nie chucha, nie dmucha. Dzieci mają być swoistą inwestycją, gwarancją opieki na starość. Cała rodzina się składa na korepetycje dla dziecka siostry czy kuzynki, bo wiedzą, że jak on się dostanie do dobrej szkoły, zostanie lekarzem i z europejskim dyplomem rozpocznie praktykę w Pakistanie, to on będzie bogaczem, który potem będzie wspierał innych kuzynów :)
      A my tu się zastanawiamy: jedno dziecko czy jeszcze nie czas, pokoik w żaglówki czy w misie, karmić organicznie, czy bezmięsnie, urodziny w restauracji czy ... itp. itd.
      Nie mam zamiaru tego wartościować, ale faktem jest, że na liczbę urodzeń to raczej nie wpływa poztywnie, więc demograficznie faktycznie 'rasa biała' wymiera (choć w świetle ostatnich odkryć antropologicznych, wg których wszyscy wywodzimy się od jednego plemienie afrykańskiego, nie ma czegoś takiego jak rasa :))

      Usuń
  2. Zechciej nam zdradzic, ktora to Ty jestes na szkolnym zdjeciu :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ide tropem fryzury na pazia :-) Przez moment myslalam, ze to moje zdjecie!
      Wzruszylam sie, Fidrygauko.
      Dziekuje!

      Usuń
    2. Przepraszam za zmyłkę. Zdjęcie wzięłam z internetu i wkleiłam je tylko na chwilę, bo chciałam je zlinkować wyżej, a potem zapomniałam skasować (co jednakowoż w końcu zrobiłam). Nie było to zdjęcie z mojego albumu :)
      Aczkolwiek też takie mam.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Za wesołe to może i nie jest. Taki lajf :)
      A z drugiej strony cieszę się, że pewne rzeczy umiem nazwać i przewartościować.
      No i już wiesz, dlaczego tak nie lubię kibuców :)

      Usuń
    2. tak, rozumiem :)

      swoją drogą ciekawe zdanie ostatnio przeczytałam, nie wiem czy to nie było z jakiegoś przemówienia papieża - nasza epoka jest przeżarta i zepsuta indywidualizmem, moje JA, moje marzenia, moje plany... wszystko i wszyscy inni muszą się temu podporządkowywać, moje ja jest w końcu centrum wszechświata
      stąd rozpad więzi między ludźmi, polaryzowanie się bogactwa, nie mówiąc o aborcjach i eutanazjach
      sama nie wiem co gorsze, kibuce czy taki egocentryzm, każdy mnie jakoś przeraża

      Usuń
  4. Najgorsze co może się w życiu zdarzyć to właśnie określanie-ograniczanie i przycinanie wyrastających skrzydeł... A dlaczego nie powiedzieć dziecku: "Jesteś w czepku urodzona/y" ,"Gdziekolwiek pójdziesz, drzwi zawsze będą przed Tobą otwarte" ???
    Może i na wyrost, ale przynajmnie wie, że może, że do niego należy decyzja, świat, choćby nawet go nie zawojował...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to nie leży, a przynajmniej wtedy nie leżało w naszej kulturze. Była dość silna kontrola społeczno-obyczajowa, dzieci się miały słuchać i cicho siedzieć, a chwalenie ... moja mama mi do tej pory na każdym kroku zwraca uwagę, że za bardzo wychwalam swoje dzieci. Ale jak one są takie słodkie (choć też i niegrzeczne czasami, i uparte, cholery jedne!) to jak mam im nie mówić?
      Niestety, często mi się też te wartościujące teksty wymykają i potem widzę, jak moje dzieci to chłoną. I widzę, jak trudno to odkrecać ...
      Na początku koszmarnie mnie irytowało, że w tutejszych szkołach dzieci chwaliło się za wszystko. Z byle gówienko był taki zachwyt, że nauczycielka niemalże wpadała w ekstazę. Ale po latach widzę to jasno i wyraźnie, że zachętą i pochwałą można zwalczyć dużo, dużo więcej niż naganą i krytyką. Niby banalne, ale zajęło mi trochę czasu uświadomienie sobie tego.

      Usuń
    2. Izabelko, dokładnie te słowa słyszałam z ust Taty. W tej formie. Zawsze słyszałam: uda ci się,uda! NIe za pierwszy razem, to za drugim, jesteś w czepku urodzona, gwiazdy ci sprzyjają, kocham Cię.
      Wiem, że mogę wszystko. :) Chociaż wątpię i upadam.
      Ja to samo staram się mówić, bo poczułam, jaką to siłę buduje. Nie hardą i butną, ale taką spokojną i optymistyczną. Mówię dzieciom, że zawsze kocham, zawsze, i mimo wszystko. Że jak się złoszczę, to nie na nie, tylko na ich zachowanie.
      Pochwały budują człowieka i dają skrzydła.
      Ale i tak błądzę czasem.

      Usuń
  5. Ja nie mogę! Też mam takie zdjęcie szkolne, nawet twarze są podobne:D I też byłam na pazia (moim zdaniem "od garnka") obcięta, tylko, że ja blondyneczką byłam;) Ale pyzatą. Uważałam, że wyglądam okropnie;)
    Takie słowa-łatki potrafią na długie lata się do człowieka przykleić i bardzo życie utrudnić, też wiem coś na ten temat. Czasem, w dorosłym życiu, udaje się odkryć i poskładać własną tożsamość na nowo... A czasem nigdy nie udaje się zrzucić tych krępujących, cudzych szmat.
    Ja uważam się za tę szczęściarę, której się udało. Mam też wielką nadzieję, że jako matka nie omotałam swojej córki gryzącą kapą. Mam nadzieję, że udało mi się ją zaopatrzyć w robione na wymiar, miękkie i wygodne dzianiny, które może założyć tak, jak jej pasują:) Czas pokaże...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie pyzata, ale za to z odstającymi uszami wymykającymi się spod prostych, sianowatych włosięt - koszmar! Nie wiem jakim sposobem ten ministrant też się we mnie zakochał (a zakochał się naprawdę; miłość podwórkowo-kościelna trwała przez 3 lata, aż do mojej przeprowadzki na drugi koniec Warszawy, co uśmierciło uczucie na dobre :)))
      Bardzo trafne porównanie (ale cóż się dziwić, przy Twoim hobby :)))
      Łatki się odkleja bardzo trudno, a i spruta wełna nie zawsze daje taki ładny efekt ...
      Ale dla chcącego nie ma nic trudnego.
      Z tego co widać na Twoim blogu - udało Ci się znakomicie (nie mogłabyś tego sfingować, bo nie sądzę, że gdybyś miała kiepską relację z córką, zostałaby ona taką wierną i ufną modelką :)))

      Usuń
  6. Fidrygauko, to co napisałaś jest poruszające.
    Wszyscy mniej lub bardziej jesteśmy od małego zmuszani do wygrywania na narzuconych zasadach, jesteśmy formatowani, co wystaje, to się upchnie, dlatego jest tak mało ludzi spełnionych. Jakoś się przebijamy przez pancerze formatowania, choć reset jest trudny!

    Blogi trochę pomagają :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja nie w temacie, ale mam WIELKĄ PROŚBĘ: proszę nie pisz o glutach. Smarki, gile - tak, ale 'gluty'? Mnie się to z zupełnie innym otworem niż nos kojarzy, niestety, więc gdy Twoja dziewczynka 'połyka gluty', to (....) :-(((

    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!