Searching...
niedziela, 20 kwietnia 2014

Jesse Owens i stolice europejskie

Rudi Steiner podchodzi do linii startowej wysmarowany błotem od stóp do głów.
Tuż przed tym jak jego chłopięce dłonie dotykają białej kreski, pojawia się parędziesiąt stopklatek z czarnoskórym mężczyzną.
Za chwilę pojawi się twarz Hitlera, a zaraz potem sąsiad, przykładny Niemiec, przyprowadzi marzącego o karierze sprintera chłopca za ucho, usłużnie upomniawszy ojca, że jeśli się nie weźmie za odpowiednie uświadamianie dziecięcia, może ściągnąć na siebie kłopoty.




"The book thief" będzie potem dalej poruszać swoją fabułą, a urocza Sophie Nélisse swoją grą, ale nie o Złodziejce Książek będzie dzisiaj, ani nie o tym czemu mnie naszło na ogłądanie takich emocjonalnie trudnych filmów z moimi dziećmi. Też nie o nazistowskiej propagandzie, wojnie czy segregacji rasowej.

Będzie natomiast (w zarysie) o owym czarnoskórym biegaczu ...

 

Gdy* tylko noga płowowłosego Rudiego Steinera spoczęła na tartanie, gotowa do biegu, a w sekundę później pojawił się czarno-biały flashback z olimpiady w Berlinie w 1936 roku, z czarnoskórym mężczyną w identycznej pozie, gotowym do startu, moje ośmioletnie dziewczę wykrzyczało zemocjonowane:

- Mamo, ja wiem! To Jesse Owens!



Wiecie, kim był Jesse Owens?
Jeśli tak, to czapki z głów!
Ja nie miałam zielonego pojęcia.

I nie wiem, czy to z ignorancji, z powodu luk w wykształceniu, czy dlatego, że w Polsce nie uczono mnie nigdy o żadnych dokonaniach czarnoskórych w ramach 'Black History Month'.
Ale przyznam szczerze, że mnie porządnie zaskoczyła ta moja bystra córka.
Fakt, że dziewczę jest inteligentne i spostrzegawcze i nie na darmo ma u nas w domu pseudonim Hercules Poirot. I pewnie dzięki tym cechom dość szybko skojarzyła film o wojnie ze znanym sobie imieniem biegacza, który później stał się jednym z symboli walki o równouprawnienie.


Mnie jednak, po raz kolejny, ogarnąło pełne zachwytu zdziwienie angielskim systemem edukacji.
Tak, nad tym system wyśmiewanym przez nowoprzybyłe polskie mamy.
Nad tą rują i poróbstwem bez podręczników i porządnych zeszytów czy prac domowych.
Nad tą totalną degrengoladą prowadzącą do tego, że dzieci nie znają stolic.
Stolic! Pani sobie to wyobraża?!
Nad tym rzekomo niskim poziomem, co to mu się nawet równać nie idzie z polskim.


Urzeka mnie bowiem nie po raz pierwszy to, że nawet jak ta wiedza (w tym przypadku historyczno-społeczna) jest wybiórcza i długo, długo przedstawiana w formie zabawowej, to jest ona wpajana metodą kojarzenia faktów, rozumienia zjawisk, identyfikowania epok i rozbudzania zainteresowania w młodych, chętnych do nauki główkach.

I że moje dzieci przeczytały już większość dzieł Szekspira ... w wersji uproszczonej, rzecz jasna :)



I ten Winston Churchill, Florence Nightingale, Hadrian (ten od muru), Mahatma Gandhi, prorok Mohammed, Barak Obama, Guru Nanak, czy faraon Ramzes mogą być łatwo zidentyfikowani, umiejscoweni w swojej epoce i skojarzeni z odpowiednimi faktami, przedmiotami, symbolami.

I że mój syn, jak się rozpędził, to napisał ostatnio dziesięć wierszy o uczuciach (bo akurat się uczyli w szkole :)), włączając w to wiersz na Dzień Matki, który w Anglii był obchodzony 30-go marca, a córka napisała scenariusz do audycji radiowej promującej jej szkołę - ot tak, w ramach ... wypróbowywania nowych flamastrów :)


Fakt, nie pisane w trzy linie, ortograficznie też by się można tu i tam przyczepić, ale podziwiam angielską szkołę za to, że promuje kreatywność i docenia inicjatywę. Ktoś, kto 'pisze poezję', nie będzie się raczej w przyszłości wzdrygał na mysl o przeczytaniu prawdziwego wiersza.



Ten wiersz akurat autorstwa Młodej. Tylko nie wiem, czy ten 'wielki basen' mam rozumieć jako jakąś aluzję, czy to tylko zwykły rym do 'cool' ;-D

To jest pochwała edukacji autorstwa mojej córki, napisana spontnicznie przez nią, bez żadnej pomocy z mojej strony - sądząc po epitetach takich jak: fantastyczny, nienaganny, entuzjastyczny, żywiołowy wygląda na to, że dziewczę chyba musi lubić szkołę :)

I że mimo iż koniec ferii zbliża się nieubłaganie, nie słyszę jęków rozpaczy, ani utyskiwań z powodu nieuchronnego powrotu do szkoły, a wręcz przeciwnie - pełne nadziei westchnienia, że już w najbliższy piątek przygotowywana przez dzieci wystawa o starożytnym Egipcie (gdzie najmłodsza będzie śpiewać piosenkę o Kleopatrze, na melodię 'Bad romance' Lady Gaga - no dobra, z tego się aż tak bardzo nie cieszę z kolei ja, bo ta piosenka jest denna, ale ... niech już lepiej zapamięta sobie 'rah-rah-Cleo-patra', niż "I want your ugly, I want your disease" :)), a w przyszłym tygodniu młody będzie prezentować swoje mozaiki i pieczony wraz z innymi uczniami chleb z ziołami i oliwą, w stroju Rzymianina dzierżącego oryginalnych rozmiarów tarczę, również własnoręcznie wykonaną, służącą między innymi do robienia testudo formation.
No przecież!




Ot takie wieczorne refleksje nad szkolnymi bluzami, do których przyszywam naszywki z imionami, żeby się nie zgubiły w kotłowaninie odzieży wszelakiej, beztrosko porzucanej we wszystkich możliwych miejcach.
W końcu ma się ku wiośnie.




Bo dbania o swoje własne rzeczy angielska szkoła akurat za bardzo nie uczy :)



Wielkanoc, niedziela, 20 kwietnia 2014




______________________________________________________________

* Jeśli ktoś dostarczy mi jakiś logiczny argument, dlaczego zdania nie można rozpoczynać od 'Gdy', to obiecuję, że zmienię :)

21 comments:

  1. bardzo fajnie, że o tym napisałaś . anglosaski sposób uczenia przez kojarzenie faktów podoba mi się .. choć częsty brak dyscypliny już nie .. to co mi się podoba w szkole w Stanach to właśnie takie projekty zespołowe jak napisałaś o przedstawieniu .. to uczy dzieciaków dynamiki pracy w zespole i dzielenia się obowiązkami ale też i wzajamnną 'motywacją' :^)

    .. och jejku Jesse Owens .. na prawdę :^) ?? ale rozumiem, że niekoniecznie trzeba się intersować Olimpiadami ,.. w 36 roku ku zgorszeniu nazistów Jesse był pierwszym człowiekiem w histori która zdobyła 4 złote medale sprint 100, 200 m, skok w dal, i sztafeta 4x100 m... tylko jeden atleta to powtórzył prawie pół wieku po nim .. ale to już będzie zagadka kto :^) ??...

    to co było smutne to to, że po powrocie do Stanów Jesse tak jak innu czarnoskórzy doświadczał dyskryminacji .. co na szczęscie jest już dziś przeszłością jeśli chodzi o prawo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, serio! Olimpiada w 36? Are you kiddin' me? :)
      Już prędzej powinnam go znać właśnie ze względu na te przejawy rasizmu, ale też nie znałam (błagam, niech odezwie się parę osób, które go też nie znały, to poczuję się lepiej :))

      Co do dyscypliny w angielskich szkołach, to uwierz mi, nie jest wcale tak źle. Owszem, Londyn jest specyficzny, ale rząd powoli acz skutecznie wprowadza wiele mechanizmów kontroli i promowania dobrego zachowania. Ofsted (coś na kształt kuratorium) szaleje, nauczyciele chodzą na szkolenia, a dyrektorzy stawiają sobie za punkt honoru opanowanie towarzystwa, bo dobrze wiedzą, że to ma przemożny wpływ na wyniki w nauce, a na tym zależy im równie mocno, jeśli nie mocniej :)
      Szkoły po prostu non stop organizują jakieś anty-bullying weeks, warsztaty o budowaniu przyjaźni, akcje uczące tolerancji, zajęcia z 'anger management' itp. Rozmawia się o uczuciach i o tym, co powoduje pewne reakcje, a to z kolei pomaga uczniom bardziej świadomie zapanować nad swoimi wybuchami złości. Są rozbudowane systemy nagród i kar, za różńe rodzaje zachowań.
      Ponadto w szkołach średnich są osoby zajmujące się tylko nadzorowaniem zachowania tzw. pastorals, którzy reagują tak szybko jak się da. Wszelkie bójki kończą się 'detention', czyli całodniowym wykluczeniem z zajęć (to wyjaśnienie dla tych, którzy nie znają słowa, nie dla Ciebie :)) ; uczniowie muszą wykonywać prace samodzielnie, w zamkniętym pomieszczeniu. A i tygodniowe zawieszenie w prawach ucznia to nie rzadkość. Rodzice są wzywani do szkoły często gęsto i też muszą pokrywać finsansowo szkody popełnione przez dzieci. W przypadku nieobecności na pierwszej lekcji tzw. 'attendance officer' (czyli osoba zajmująca się monitorowaniem obecności) natychmiast dzwoni do rodziców.
      Są przypadki, kiedy szkoły są po prostu zamykane - zwalniana jest cała kadra, zatrudnia się nowego dyrektora (najczęściej jakiegoś 'buldożera' z doświadczeniem z trudną młodzieżą), zatrudnia się nowych nauczycieli , szkołę się odnawia, restrukturyzuje i od początku zaczyna wprowadzać nowe nawyki. Jak o tym pierwszy raz usłyszałam , to zbierałam szczękę z podłogi, ale to naprawdę przynosi niezłe rezultaty.
      Oczywiście jest jeszcze to, co się dzieje poza szkołą. Poza tym nie wszyscy nauczyciele sobie tak pięknie radzą, mimo tych mechanizmów, ale uwierz mi jest dużo, dużo lepiej niż np. w polskich gimazjach, do których bym się mocno bała posłać swoje dzieci (przynajmniej w oparciu o informacje, jakie co i rusz docierają do mnie z polskiej prasy).

      Usuń
    2. Fidrygauko dobrze, że coś się zmienia w tym zakresie bo dokładnie 10 lat temu jak moje córki chodziły do szkół w Richmond i Isleworth to było tragicznie po prostu .. dzieci po szkole puszczone w samopas i palące papierosy już na przystanku .. poziom nauki był tak niedobry, że po prostu przestraszyłem się ..moja córka była jedną z dwóch uczenninc odrabiających lekcje ..
      uczniowie to byli jak święte krowy bo ci sami rodzice o których piszesz nie chcą mieć zawracanej gitary .. albo pracują do późna (dojeżdzając godzinami) albo siedzą w pubie :^).
      to świetnie, że coś się w tym w końcu dzieje bo słabo to widzę na dłuższą metę w tym bardzo konkurencyjnym świecie
      nie mam porównania do polskich gimnazjów ani liceów więc nie mam na ten temat opinii :^)

      .. no a kto to był ten drugi po Jesse Owens .. podpowiadam 1984 LA :^)) ?

      Usuń
    3. Na pytanie już Ci odpowiedział Pharlap (i całe szczęście, bo nie znałam odpowiedzi, choć nazwisko już tak :))).
      Jeszcze w sprawie bezpieczeństwa - nie twierdzę, że w Londynie jest bezpiecznie. Po tym, jak mnie w autobusie skopały dwie nastolatki i nikt (!) prócz kierowcy nie zareagował, podjęłam decyzję, że moje dzieci nie będą chodzić do szkoły średniej w tym cudownym mieście. Także na pewno nie jest tak różowo. Najgorzej jest właśnie po szkole, na przystankach, w autobusach - tam to już wolna amerykanka i mało kto ma nad tym kontrolę. Nie raz jechałam autobusem wypełnionym po brzegi złotą, brytyjską młodzieżą i szczerze powiedziawszy modliłam się w duchu. Nie dziwię się, że w Ameryce są specjalne atubusy do przewożenia tego 'kwiatu' :)))
      Albo autobus stał na przystanku kwadrans, bo władowało się na chama zbyt dużo młodzianów i kierowca nie mógł zamknąć drzwi - a nikt nie chciał, mimo jego usilnych próśb wysiąść.
      Także nie jest AŻ tak różowo, co nie zmienia faktu, że jednak wiele się w tej sprawie robi i za to podziawiam Anglików - analiza sytuacji, wyciągnięcie wniosków, zaproponowanie najczęściej niewielkich na początek zmian, weryfikacja, poprawki i tak w kółko - małymi kroczkami ale do celu, a nie chowanie głowy w piasek.

      Co do prac domowych to jest identycznie jak napisał Lech (Pharlap) - nikt tu nikogo zmuszał nie będzie. Obojętna akceptacja, z nieśmiałymi próbami zmotywowania tych co podatniejszych. Bardzo trudno jest przeskoczyć wyniesioną z domu mentalność, czy to 'benefit culture' (po co się uczyć, skoro i tak państwo da mieszkanie i parę groszy na piwko), czy mentalność związaną z inną kulturą/religią (i co ciekawe nie chodzi tu np. o aranżowane małżeństwa młodych muzułmanek, czy hindusek - dziewczyny mają być w szkole tylko po to, żeby ją skończyć, a często są najpilniejszymi studentkami, może właśnie dlatego, że nie chcą takiego życia; dotyczy to częściej chłopców, bo przecież oni przejmą domowy biznes - firmę taksówkową lub sklep, więc roztrząsanie środków wyrazu, którymi Philip Pullman zdołał stworzyć nastrój grozy w swojej sztuce jako żywo nie jest nikomu potrzebne :)))

      Co mnie dziwi, to właśnie Richmond - teraz jest to jedna z najbardziej 'posh' dzielnic Londynu, gdzie między innymi zachowała się grammar school. I jest to raczej drogie miejsce, a co za tym idzie mieszkają tam ludzie, którym wydaje się zależeć na wysokim poziomie nauczania.
      Hmmm ... może nastąpiła jakaś nobilitacja tego miejsca, co zresztą jest dość częstym trendem. Tak samo kiedyś było z Kensal Rise (przy granicy z North Kensington), kiedyś strach tam było przejeżdżać, a teraz to dzielnica artystów, aktorów, pisarzy :)

      Usuń
    4. Richmond i East Sheen już 10 lat temu były bardzo drogie .. myślę, że kogo stać to posyła dzieci do prywatnych szkół, które są bardzo drogie (i mają swoje autobusy :^)) .. w państowej szkole wtenczas działo się niedobrze ..totalne rozprężenie .. niestety to że większość się nie uczy i nie przykłada sprawiało że to była równia pochyła ..szczególnie matematyka i przedmioty ścisłe leżały kompletenie .. .stąd często brak inżynierów i programistów w UK
      być może to właśnie dlatego że dzielnica bardzo droga rodzice pracują w City od rana do nocy na spłatę domu która to pożyczka często pochłania nawet 50% dochodu no i nie mają czasu na pociechy .. myślę, że poza Londynem jest lepiej .. oczywiście to tylko takie moje subiektywne doświadczenie i to sprzed 10 lat

      ale niedawno byłem w Windsor u klienta i w restauracjach i hotelu spotkałem bardzo wiele pracujących Polek i Polaków .. zamieniłem kilka słów .. większość jest po studiach .. myślę, że to fajnie tak poznać inny świat i język ale czy na prawdę zawód kelnerki, barmanki, barmana, kierowcy autobusu to jest taki szczyt aspiracji dla nich .. sam nie wiem

      w Polsce nie wszystko jest takie bee ... mój kuzyn ukoczył jedno z liceów warszawskich wcale nie renomowany .. jest teraz na informatyce na politechnice i założył z kolegami firmę aplikacji na smartfony .. mają już zamówienia z Zachodu ,,chłopak mówi płynnie dwoma językami obcymi .. chyba nie jest wyjątkiem tak myślę :^)

      Usuń
    5. bardzo dziękuję Droga Fidrygauko za miły komentarz u peregrino:^) ...
      proszę nie kłopocz się moimi komentarzami i nie zarywaj przez nie nocki :^)
      bardzo ciepło pozdrawiam :^)

      Usuń
  2. Podobny styl nauki panuje w szkołach hiszpańskich. Oprócz tego dzieciaki od najmłodszych lat przygotowują różne przedstawienia, koncerty z profesjonalnymi muzykami np, z filharmonii i występują na prawdziwych "deskach" teatrów. Są takie śmiałe, pozbawione tremy i robią to z chęcią. Sprawia im to radość. Jak wspomnę apele za moich czasów, deklamacje wierszy.brrr, do tej pory mam tremę:).Mają też zajecia w zoo, muzeach, w terenach. Podoba mi się ten system. Najważniejsze oni naprawdę lubią chodzić do szkoły. Przynajmniej moi synowie:)
    p.s. też nie wiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lui, tu też mnóstwo wycieczek, doświadczeń, pikników, nauki typu hands-on. Muzea, to oddzielny temat - jak są świetnie zorganizowane i wręcz nastawione na wycieczki szkolne (wiem, że i w Polsce to się powoli zmienia, np. Muzeum Geologii w Warszawie organizuje intraktywne wycieczki dla szkół, o Koperniku nie wspominając).
      Przedstawienia, przebieranki, występy na każdym kroku - ja nie wyrabiam z przygotowywaniem strojów :)
      I chwalenie, chwalenie i jeszcze raz chwalenie. Budowanie pozytywnego nastawienia i SZACUNEK dla ucznia. Moje wspomnienia z polskiej szkoły (no dobrze, paręnaście, żeby nie napisać -dziesiąt lat temu :))) są marniuśkie.
      I co z tego, że znam stolice?
      ps. uff ...
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Ok. To ja sie przyznam. Imie i nazwisko slyszalam ale nijak (do tej pory) nie dopasowalabym ramki czasowej. ot , atleta..
    Ja zawsze tego angielskiego systemu bronie bo fakt ,ze tutejsze uniwersytety sa na takim dobrym poziomie nie bierze sie znikad.
    Dyscyplina zalezy od kadry. Dlatego wymiana nie tylko dyrektora ale sporej ilosci nauczycieli jak szkola zle funkcjonuje uwazam za pomysl swietny. Dodam na marginesie ,ze w naszych szkolach " detention" to kilkunastominutowe pozostawienie po lekcjach a to co ty opisalas to "isolation" .
    Wiersze cudne. A juz fakt ,ze jestes cool jak big swimming pool powinnas uwazac za.mega komplement. Wszak coz jest lepszego niz wielki basen?? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justmago, no to zawsze coś! Ja nawet tego nie wiedziałam ;/
      Z tymi uniwersytetami to masz absolutną rację. Oczywiście, angielskie społeczeństwo jest potężnie podzielone klasowo (czemu oficjalnie wszyscy zaprzeczają :)) i tego poziomu szkolnictwa, też wyższego nie można odnosić do wszstich. Wiadomo, że na uniwerstytety dociera tylko pewna, mocno przeselekcjonowana część społeczeństwa, jednakże wciąż twierdzę, że brytyjskie szkoły po prostu lepiej przystosowują dzieci do życia: uczą wyborów, uczą jak szuać informacji i jak praktycznie stosować wiedzę. A ponadto to, o czym pisał Piotr: współdziałanie, praca w zespole, podział na grupy zróżnicowane pod względem umiejętności, aby jedni uczyli się od drugich, planowanie własnej pracy i duża, duża samodzielność :)

      Co doo 'isolation', to może faktycznie tak to się nazywa. Mój syn przyniósł 'tylko' detention (na razie tylko na poziomie werbalnym, gdy opowiadał o kolegach :))) - może nie wnikał za bardzo w rozróżnienia.

      To mówisz, żeby się na 'wielki basen' nie obrażać? No dobrze, traktuję to zatem jako komplement :))
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Jesse Owens :) W mojej klasie wszyscy o nim słyszeli, pamietali jego rekordy. Ten na 100m (10.2) został pobily dopiero w 1956 roku w Berlinie i to az przez dwóch zawodników. A ten w skoku w dal (8.13) dopiero w 1960 r. Przepraszam poniosła mnie fala wspomnień. Ech jeszcze odpowiem Piotrowi a Austin - wyczyn Owensa powtórzył Carl Lewis .
    A szkoła australijska? Moje wrażenia sa podobne jak FidrygaUki. Uczy myślenia, pracy zarówno indywiduwalnej jak i w zespole.. Dodam tylko, że uczy tych który chca się uczyć. Szkoła państwowa toleruje uczniów , którzy nic nie robią. Nikt ich nie przyciśnie, nikt broń boże ich nie skrytykuje, ani nie zawstydzi. Wszyscy chowaja głowy w piasek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pharlapie, Ty i Piotr, to zapaleni sportowcy (nie tylko kanapowi), więc w sumie nie czuję się aż tak bardzo źle :)
      Ja na sporcie się nie znam w ogóle (mimo skończenia szkoły mistrzostwa sportowego, he, he, he, ale kieeeeedy to było?). Już prędzej bym się skłaniała ku wykonywaniu (no dobrze, przyznaję się, na razie mam przerwę :))) niż ku rekordom i osiągnięciom innych.

      Tu w angielskich szkołach też nikt nikogo nie ciągnie za uszy na siłę, a nawet słyszałam, że podobno nauczyciele są uczeni technik 'purpouseful ignoring' tych, co próbują swoich sił w denerwowaniu i przeszkadzaniu :))
      Zresztą też, jak mówiła mi moja znajoma, która pracuje w szkole średniej, jest dostępne wiele podręczników, które uczą na temat różnych rodzajów zachowań młodzieży i dają konkretne rady, jak sobie z nimi radzić.
      Do nauki też nikt nikogo specjalnie nie zmusza (pisałam wyżej, pod odpwiedzią Piotra, dlaczego), choć muszę przyznać, że odpowiednie motywowanie może zdziałać cuda.

      Usuń
  5. Słysząc jęki mojego Syna nad powrotem do szkoły, nad zadaniem domowym, nad wierszem na pamięć, nad nudnymi lekturami ... umieram z zazdrości i rzucam cień na decyzję o odwrocie z wysp parę lat temu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Bardzo masz fajne dzieci :))))) Aż się ciśnie na usta "musisz więcej o nich pisać", acz to chyba nie wypada tak bezczelnie się domagać ;)

      Usuń
    2. Sekretarko :)
      Szkoła to jedna z rzeczy, która utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiliśmy tu się przeprowadzając :))
      Aczkolwiek nie jest to oczywiście jedyny czynnik przesądzający, więc może inne względy Cię będą cieszyć :)
      Zresztą mam skrytą nadzieję, że jednak w Polsce jest i tak dużo lepiej.
      Choć moje doświadczenie w czasie (krótkiego, bo krótkiego) epizodu w warszawskim gimnazjum paręnaście lat temu nie pozostawiło mi zbyt wielu złudzeń ...

      A co do dzieci, to (dzięki :)), postaram się od czasu do czasu coś tam skrobnąć. Fakt, ze są fajne i naprawdę nie mogę złego słowa powiedzieć, szczególnie po takim wierszyku he, he, he.
      Mamy z nimi niezły ubaw.


      Usuń
  6. W mojej- jeszcze komunistycznej szkole- najwazniejsza w zwiazku z nazistami data to 1.09.39 i Westerplatte. Nie ma co sie dziwic, wszak od tej daty najgorsze w naszym kraju nad Wisla sie zaczelo. Ale nie pamietam, by mnie uczono o przyczynach, jak i dlaczego doszlo do wybuchu wojny. Wazne byly daty i przypisane do nich fakty i nazwiska...Pamieciowka encyklopedyczna...O tym kim byl Jesse Owens dowiedzialem sie dopiero...dzis czytajac Twoj wpis:) Moi synowie, choc mlodsze od Twoich pociech, tez zaskakuja mnie faktami, przynoszonymi z angielskiej szkoly. To pozniej wychodzi, kiedy zwiedzamy zamczyska, palace lub muzea. Poza tym nie pamietam, bym jako 5-cio latek potrafil sie podpisac wlasnym imieniem i nazwiskiem! Oni uwielbiaja te szkole! Uwielbiaja, bo wciaz ich bawi a zarazem uczy...
    A co do basenu: wiersz pisany pewnie latem:) tyle tam kojacej ochlody:) a ze to poezja, to ja bym sie tam doszukiwal ukrytego serca...Serca Mamy tak pojemnego jak ogromny basen. Bo przeciez jest roznica miedzy czasownikami: to be and to look...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pietia, dlatego ja właśnie jestem takim zwolennikiem posyłania dzieci wcześniej do szkoły (bo są tak bardzo chłonne i chętne, by sie uczyć), choć rozumiem obawy polskich rodziców, gdyż polskie szkoły są zupełnie do tego nieprzystosowane (i technicznie, i lokalowo, i merytorycznie).
      Teraz dostęp do wiedzy encyklopedycznej jest powszechny, więc raczej należy uczyć, co z nią robić.
      Trzeba jednak przyznać, że nakłady na edukację są w tym kraju potężne (szczególnie w porównaniu z Polską), i tu też pewnie leży część sukcesu.

      Wiersz był pisany niedawno, na Dzień Matki, ale masz rację! 'To be' and 'look like' przesądziło sprawę. Wiersz przechodzi kontrolę jakości i otrzymuje zgodę cenzora :)

      Usuń
  7. Pewnie tu leży pies pogrzebany. W tym podejściu do nauki właśnie, że my uczymy nasze dzieci dużo, ale nie bardzo wiadomo, w jakim celu. Bo tak ma być i tyle. Potem i tak zapominamy większość stolic (cytat z filmu: Londyn? Nie ma takiego miasta, jest Lądek) a umiejętności twórczego używania głowy nigdy nie było, więc nie zostaje prawie nic. Nic poza zdziwieniem, że nas za granicą nie szanują i że od kilkuset lat dostajemy po dupie, z małymi przerwami. Jedna z nich jest na szczęście teraz.
    A te wiersze wydają mi się bardzo dobre. Może to dlatego, ze po angielsku nie odróżniam rymów wysmakowanych od częstochowskich. Niemniej upieram się, że wiersze o strachu i radości są świetne. Mądre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ove, tak właśnie jest. Kiedyś mój pięciolatek zaczął się nas wypytywać, jakie są nasze ulubione zwierzęta, bo ... chciał zrobić wykres kolumnowy :)
      Przerabiam z moimi dziećmi podręczniki z Polskiej szkoły - są to naprawdę fajne podręczniki, kolorowe, z różnymi zadaniami, piosenkami, grami, zagadkami, ale ... no właśnie! Wciąż duża część nauczania bazuje na podręczniku.
      A tu w Anglii - organoleptycznie. Nie musi być ładnie, nie musi być równo, nie musi być pod linijkę. Pozaginane rogi, źle powklejane kartki z zadaniami, ale jest to praca własna. Własny wysiłek, własne próby, analiza własnych błędów i wyciąganie wniosków.

      Rymy są częstochowskie, to fakt, ale wierszyki rzeczywiście mają głębszy sens i porównania są bardzo adekwatne do opisywanego podmiotu lirycznego (czas spędzony na leżeniu daje sporo radości, a lęk z powodu ryczącego diabła jest w pełni uzasadniony :)))
      Dzięki.

      Usuń
  8. Przyznam bez bicia, że nazwisko Jesse Owens było mi znane, chociaż tej wiedzy nie wyniosłem z lekcji historii w szkole :-)
    Na temat polskiej i angielskiej edukacji nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ nie "siedzę" w temacie.
    Ze swoich"szczenięcych lat" pamiętam bezsensowne wkuwanie danych z rocznika statystycznego (sic!) a z drugiej strony opowieści moich rówieśników, którzy wyemigrowali z rodzicami do Kanady, albo USA i pisali w listach, że w tamtejszych szkołach są najlepsi w klasie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych i nudzą się na lekcjach, bo dla nich poziom jest śmiesznie niski. Wszyscy oni w polskich szkołach byli bardzo przeciętnymi uczniami.

    Ktoś mi kiedyś nieco przewrotnie powiedział, że jeśli chcemy porównać poziom naszej i anglosaskiej edukacji, to powinniśmy porównać liczbę laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie nauki, wtedy będziemy mieli odpowiedź, który system jest lepszy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jonasz, coś jest na rzeczy z tymi laureatami, aczkolwiek ... jeśli chodzi o Polskę, to mamy wielu wspaniałych naukowców, odkrywców, wynalazców i innych zapaleńców, którzy przecież są kreatywni i otwarci nawet w tym systemie, który jest (albo wręcz wbrew jemu).
      Natomiast mam wrażenie, że ten polski system się nie za bardzo zmienia. Zmienia się tylko strona administracyjna, a metody raczej nie, a w każdym razie nie w znaczącym wymiarze.

      A do tego dochodzą niskie nakłady na edukację.
      Ostatnio czytałam, że rząd angielski planuje oferować wysokie pensje doktorom i pracownikom uniwersyteckim z dziedziny matematyki i fizyki, żeby się przeszkolili i zostali nauczycielami w szkołach średnich, po to, aby podwyższyć poziom nauczania tych właśnie przedmiotów.
      W Polsce to by nie przeszło.

      Poza tym poziom wiedzy encyklopedycznej może faktycznie jest w Polsce większy (stąd ta nuda, przy przeprowadzce za granicę); zresztą Polacy mają tu w Anglii opinię pilnych uczniów, podnoszących standardy też przez to, że zawsze mają odrobione prace domowe, robią projekty na czas i są ambitni, ale ... pytanie jest właśnie, co później z tą wiedzą robią i jak 'łączą punkciki w jedną całość.
      Pozdrawiam :)

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!