Searching...
sobota, 25 lipca 2015

Ciąża Anglia - Ciąża Polska

Dwie ciąże w Polsce, dwie w Anglii, dwa porody naturalne i tu i tam, dwie cesarki - jedna w Polsce, jedna w Anglii. Dwójka dzieci pozostawiona na dwutygodniowej obserwacji w szpitalu (w tym jedno wymagające operacji).
Zawsze mnie kusiło zmajstrować porównanie. Czuję, że mam kwalifikacje :)

Now is the time!

Oczywiście, będzie to porównanie baaaardzo subiektywne, z lekką nutką ironii (i bez zbędnych szczegółów fizjologicznych!).
Gwoli sprawiedliwości dodam, że moje polskie doświadczenia sięgają grubo ponad dekadę wstecz, więc jest szansa, że ocena będzie wielce niesprawiedliwa, a akcja 'Rodzić po ludzku', która wykluwała się nieśmiało wraz z moim pierwszym potomkiem, zbiera teraz swoje bujne żniwo.


Nie jest moim celem ani zdyskredytowanie polskich szpitali ani zachwyt nad angielską służbą zdrowia, ale nie ukrywam, że gdy spotykam Polki mieszkające na Wyspach, które w siódmym miesiącu fundują sobie lot tanimi liniami, byle by tylko urodzić w ojczyźnie, to ... przecieram oczy ze zdziwienia (chyba że chodzi o pomoc rodziny po porodzie, aczkolwiek ja osobiście wolałam zacisze domowe z mężem niż inwazję teściowej czy nawet zdystansowaną pomoc mojej mamy - a też przeżyłam te wszystkie opcje :)).



W Anglii można przez całą ciążę nie oglądać na oczy ginekologa. Kontrole przy normalnie przebiegającej ciąży ograniczają się do rozmów z położną.
A w Polsce - wiadomo - co miesiąc rozkraczanko.



Anglia Polska
ZaciążAnie Zaciążanie jest domeną kobiet (najczęściej z lekką pomocą facetów), a nie posłów.
Co prawda nie mogę do dziś wyjść z podziwu, jak to jest możliwe, że w kraju, gdzie wychowanie seksualne jest przekazywane w cywilizowanej formie, antykoncepcja jest za darmo, w każdej możliwej postaci, pigułki wczesnoporonne są do kupienia w każdej aptece i aborcja jest legalna do 20-go tygodnia (!) jest największy w Europie odsetek nastoletnich ciąż, ale ... to tylko potwierdza fakt, że żadne odgórne regulacje nie mają (moim skromnym zdaniem) większego wpływu na decyzje lub przypadki rozrodcze kobiet.
No, co tu pisać. Jaki koń jest, każdy widzi.
Wystarczy włączyć Wiadomości ...





ZaciążEnie - Dzień dobry, panie doktorze* ...
- Witam panią serdecznie. W czym mogę pomóc?
- Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jestem w ciąży ...
- Gratuluję. To cudowna wiadomość. A dlaczego pani do mnie przyszła?
- Eeee, yyyy, mmmm ...
- Proszę, kochaniutka, umówić się na spotkanie z położną.

 


*pierwszego kontaktu
- Dzień dobry, panie doktorze ...
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jestem w ciąży ...
- Gratuluję. Proszę się rozebrać i wdrapać na fotelik.


(Po parunastu minutach w równie upokarzającej co niewygodnej pozie)
- Tu ma pani kartę ciąży, skierowanie na pierdylion badań.
No-spa na skurcze? Podwiązanie szyjki? L-4 ?
Nie chce pani? Jest pani naprawdę dziwną pacjentką.

Dokumentacja Położna umawia się na pierwsze spotkanie w domu (można też przyjść do kliniki, jak ktoś chce).
Spotkanie trwa wieki, albowiem położna wypełnia miliony stron historii medycznej. Wszystko musi być zapisane. WSZYSTKO!
Oprócz danych zapisuje się też tam będzie, co kto powiedział np. obawy jakie zgłasza kobieta, rady i wytyczne jakie dają dają specjaliści (wliczając w to broszurki, które zostały wręczone :))
Maternity Notes to zatem potężny folder A4, gdzie wpina się dodatkowo wyniki badań i wszelką możliwą papierologię.
Jest to jedyny niezbędny dokument potrzebny zarówno w czasie ciąży jak i pobytu w szpitalu.
Nie potrzeba żadnych innych dowodów, paszportów, książeczek ubezpieczeniowych, wyciągów z konta, potwierdzenia adresu itp. Razem z folderem otrzymuje się milion samoprzylepnych etykietek z numerem NHS, imieniem, adresem, datą urodzenia i datą porodu, używanych przy wszystkich badaniach, skierowaniach czy receptach.
To super rozwiązanie, oszczędzające czas i niwelujące ryzyko błędu.


Lichych rozmiarów karta przebiegu ciąży.








 Maternity Notes z dziesiątkami rubryk i tabel (włączając w to nawet tabelę przeliczającą wagę z metrycznej na imperialną :))
Badania Położna bada ciśnienie oraz pobiera krew i mocz do badania w czasie comiesięcznych wizyt. Wyniki odbiera sama (i wpisuje do Maternity Notes przy następnej wizycie). Pacjentkę informuje się tylko, jeśli są jakieś nieprawidłowości.
Jeszcze tylko palpacyjnie  bada brzuch i przeprowadza niezbędny wywiad.
10 minut i po sprawie.


Generalnie badania ogranicza się do niezbędnego minimum, jednak, jeśli jest jakiekolwiek zagrożenie lub niejasność - wszystkie niezbędne testy robione są na cito.
Comiesięczne wczesnoporanne wystawanie na czczo w kolejce do laboratorium, ewentualnie wstydliwe tłumaczenie się przed tłumem emerytów, że no tak, jeszcze nie widać, ale NAPRAWDĘ jestem w ciąży, więc bardzo proszę mnie wpuścić, bo mnie ssie w dołku.




USG Wizyta umówiona na 9:30
Wchodzę o ... 9:30
"Dzień dobry, nazywam się ..., jestem radiologiem i będę przeprowadzać badanie USG.
Och jakie piękne dziecko! (Nie wiem, jak ona tam cokolwiek widzi, ale wzbudza we mnie ufność, że faktycznie jest tam dziecko :))
Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Sprawdzimy jeszcze tylko obwód główki, ale niech się pani nie martwi, wszystko jest w porządku, tylko chcę się upewnić."


Wizyta umówiona na 9:30
9:45 - lekarz opuszcza gabinet z przyczyn nikomu nieznanych i nieoznajmionych.
Ok. 10 oczy powoli zaczynają mi wychodzić z orbit, bo pęcherz powoli wyczerpuje swoja objętość, a przede mną jeszcze dwie pacjentki.
Wchodzę, widząc gwiazdy, ok. 10:15
Lekarz (mrucząc niby do siebie):
"Rączki są, główka jest, jedna noga jest. Ojej?! A gdzie druga noga?! No gdzie nam się podziała ta druga nóżka? Zaraz zaraz. O! Jest! No widzi pani!"

Doprawdy, bardzo zabawne.
USG określające płeć Wersja 1: dzielnica Londynu silnie zdominowana przez Hindusów i Muzułmanów
"It is hospital's policy not to tell the gender." (szpital nie praktykuje mówienia, jaka jest płeć dziecka; oficjalnie dlatego, że nie chcą procesów o pomyłki, a w praktyce, to wiadomo, co w tych obu społecznościach myśli się o ... dziewczynkach).

Wersja 2
: 40 km od Londynu.
- Czy chce pani znać płeć dziecka?
- Tak poproszę.
- It's a girl! :)
Wersja miła:
- Czy chce pani znać płeć dziecka?
- Tak, poproszę.
- Chłopak!

Wersja mocno niemiła:
- Ooooo, chłopak! Nie da się ukryć! Ooooo, to już drugi! Widzę, że z męża niezły ogier.
- ...
(Zatyka mnie tak, że nie stać mnie na żadną ripostę, nawet na taką, że chciałam tym razem zafundować sobie niespodziankę).
Reakcje znajomych
Dziecko 1:
Wow! Cudownie! Wspaniale! Fantastycznie! Gratulacje!
Dziecko 2:
Wow! Cudownie! Wspaniale! Fantastycznie! Gratulacje!
Dziecko 3:
Wow! Cudownie! Wspaniale! Fantastycznie! Gratulacje!
Dziecko 4:
Wow! Cudownie! Wspaniale! Fantastycznie! Gratulacje!





Dziecko 1:
Wow! Cudownie! Wspaniale! Fantastycznie!
Dziecko 2:
No fajnie. Gratulacje.
Dziecko 3:
O-o! Chcieliście? Czy wpadka?
No i co wy teraz zrobicie?
Dziecko 4:
Nooo, łatwo wam nie będzie, ale jak tam sobie chcecie...
A po co ci jeszcze jedno dziecko?!
To takie stare dupy jeszcze rodzą?*
Ale ... przecież mogłaś usunąć!
Stary, chyba przesadziłeś! A co ty sobie nie możesz fujarki zawiązać na supeł?

Uwierzcie lub nie, ale to są najautentyczniejsze autentyki, usłyszane PRZEZE MNIE lub mojego męża (nie jakieś tam powielane urban legends).

Wersja, że ktoś może CHCIEĆ mieć czwarte dziecko (nawet z lekkim obsuwem czasowym :))) wydaje się być absolutnie niewyobrażalna.

I na osłodę (żeby sprawiedliwości stało się zadość :))) - choć z najmniej spodziewanego źródła czyli od mojej teściowej: "Jak się dwoje ludzi kocha, to się dzieci rodzą!"
O! I tej myśli się trzymajmy :)

*To miał być oczywiście żart, w wykonaniu mojego subtelnego wujka.
Ha, ha, ha. O mało nie pękałam ze śmiechu.
Reakcje w pracy Dzieci 1-3 :
Nie wiem, ale mogę się domyślić po reakcji na ...
Dziecko 4:
- Wow! Cudownie! Wspaniale! Fantastycznie!
- Ale ... (trochę mi głupio, bo właśnie dostałam nową pracę)
- Przestań się tłumaczyć! To chyba normalne, że kobiety rodzą dzieci!
Przyjdź do mnie za miesiąc, to ustalimy plan działania (risk assessment) i zmniejszymy ci zakres obowiązków. Gratuluję!
Dziecko 1:
Taaaak? Pani Fidrygauko, a tak na panią liczyliśmy...
No szkoda.
Dziecko 2:
Yhy.
Dziecko 3:
Pewności nie mam, ale czy po drugim dziecku kobiety w ogóle mają do czego wrócić?
Dziecko 4:
Nie wiem. Przerasta to moją wyobraźnię ...
Pytania i wątpliwości Położna: "Fi, pamiętaj, by dzwonić do mnie, kiedy tylko będziesz miała jakiekolwiek wątpliwości. Dzień, noc, nieważne! Pamiętaj, że nie ma głupich pytań. Jeśli masz obawy, przyjdź do kliniki lub zadzwoń".
Konsultant (czyli położnik, którego 'przywilej' mają oglądać kobiety z 'haczykiem' (np. wiek powyżej 40 lat, he, he :))
"Niech się pani nie martwi, będę panią obserwował jak jastrząb ofiarę :)))
Trzymamy rękę na pulsie.
Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze."
Gin: Proszę pani, pani ma zbyt wybujałą wyobraźnię.
No dobrze, ostatecznie przyjmę panią, jeśli uda mi się panią wcisnąć między inne pacjentki.





Planowanie Porodu Znieczulenie wszelakie, w tym zewnątrzoponowe, rodzenie w wodzie, poród domowy, szkoła rodzenia są darmowe.


 

Nie wiem, jak to wygląda teraz, ale 10 lat temu trzeba było zapłacić 600 zł za specjalną atencję wybranej położnej w państwowym szpitalu. Na szczęście nasz syn się zachował godnie i przyszedł na świat 10 dni przed terminem i 3 dni przed umówionym spotkaniem z położną :)
Zakupy Można wszystko kupować :)
Najlepiej na wyprzedażach typu Nearly New Sales, gdzie rodzice wystawiają za grosze często zupełnie nowe lub używane, ale w świetnym stanie ubranka, zabawki i wszelkiego rodzaju akcesoria (oczywiście, nie jeśli jesteś w ciąży z pierwszym dzieckiem - wtedy wszystko musi być nowe, błyszczące i drogie :)))
Znajomi organizują ci tzw. 'baby shower', zasypując cię tonami oliwek i pieluch i ubranek w takiej ilości, że masz później co sprzedawać na Nearly New Sales :))
A także grają w zgadywanie wagi urodzeniowej i faktycznej daty urodzenia.


Nie kupuj żadnych ubranek! To przynosi nieszczęście!
(W komplecie z :
Nie rzucaj w kobietę różą, bo dziecko będzie miało znamię na twarzy!
Nie patrz w wizjer, bo dziecko będzie zezowate!
Nie noś apaszki, bo dziecko będzie owinięte pępowiną, itp. itd.)
Przyjęcie do szpitala Jeśli nie ma żadnych komplikacji lub zagrożeń, to do szpitala można się spokojnie wybrać dopiero mając porządne skurcze.
Samo odejście wód nie jest wystarczającym powodem, by zajmować cenne szpitalne łóżka.
Wiem, bo choć rano odeszły mi wody i przykładnie udałam się do szpitala, to już po paru godzinach wracałam do domu (!) ... metrem, jedząc pikantne udka z kurczaka i modląc się o skurcze.
I jedno i drugie zadziałało.
Tuż po przyjeździe do domu zaczęła się akcja porodowa :)
W drogę powrotną do szpitala udałam się już jednak taksówką.
Nie trzeba przynosić ani wypełniać żadnych papierków. Zbawienne samoprzylepne etykietki z danymi oraz pojemność okazałego folderu Maternity Notes załawia sprawę.
Wody są wyznacznikiem.
A potem tony papierów.
I nie daj Boże, jak zapomnisz potwierdzenia ubezpieczenia.
Urodzisz na ulicy.





Położne Cudowne, pomocne, ciepłe, zachęcające, wspierające.
Położna to nie zawód. To powołanie.


Cudowne, pomocne, ciepłe, zachęcające, wspierające.
Położna to nie zawód. To powołanie.
Miałam szczęście? Chyba nie. Wydaje mi się, że tu (w mentalności położnych) nastąpił najszybszy postęp.
Cesarka Parę tygodni przed porodem, szczególnie jeśli są jakiekolwiek podejrzenia, że może być potrzebna cesarka (te 40 lat i takie tam :)) konsultant przynosi potrzebne dokumenty, każdy z nich szczegółowo omawia przed podpisaniem, a następnie wysyła delikwentkę z jednorazową wizytą do szpitala docelowego, gdzie wszystko jest przygotowywane na ewentualną operację. Tło sytuacyjne: przerażona kobieta skręca się z bólu, nie wiedząc, co się dzieje wokół.
Lekarz: Pani podpisuje te papiery.
Tu, i tu, i tu, i tu, i tu, i tu ...
Kobieta podpisze wszystko, choćby cyrograf z diabłem, byle by tylko ulżyli jej w bólu.
Prawo do dziecka po cesarce Godzina po operacji.
- Czy chce pani przytulić dziecko? (dziecko - niestety - wylądowało na intensywnej terapii, na szczęście bez żadnych dalszych konsekwencji)
- Przytulić dziecko?! Jasne, że chcę, ale ...
- Niech się pani nie martwi. Zawieziemy panią.
Wielkie pooperacyjne łóżko ledwie się mieści między inkubatorami?
Damy radę.
Obolała matka w zwojach rurek, dziecko w zwojach rurek i czujników.
Nieważne. Odłączymy. Przełączymy. Podtrzymamy. Pomożemy.
Najważniejsze jest dotknięcie i przytulenie dziecka.
Uzdrawiające, unoszące nad ziemię, napompowane adrenaliną i endorfiną, rozpalające wszelkie pozytywne emocje, tchnące nadzieją, wiarą i miłością dotknięcie dziecka.




Rano. Parę godzin po operacji.
Z trudnością udaje mi się dosięgnąć dzwonka.
Naciskam przycisk, o mało go nie miażdżąc.
Nic.
Piętnaście minut.
Nic.
Wchodzi znudzona pielęgniarka.
- Czy mogę zobaczyć swoje dziecko?
- Niech pani leży. Ledwo się pani obudziła. Jeszcze się pani nabędzie z tym dzieckiem.
Po godzinie wchodzi sprzątaczka i zapomina zamknąć drzwi.
Słyszę płacz dzieci.
Może mój synek płacze?
Eeee, pewnie mi się jeszcze znudzi ten płacz...
Po południu położna z innej zmiany łaskawie godzi się przynieść mi dziecko.

Łóżko szpitalne Pilot. W prawo, w lewo, obniżanie, podwyższanie. Podnoszenie góry łóżka, podnoszenie dołu łóżka. Gaszenie światła i dzwonek wzywający położną w zasięgu ręku.
Miękko. Relaksująco.
Z co i rusz zaglądającą położna pytającą się, w czym mi pomóc.



Metalowe łoże tak wysokie, że stojąc nie mogę na nim usiąść bez podciągnięcia się na rękach (co jest raczej niewykonalne po cesarce).
Katuję się więc na polecenie położnej ("Pani chodzi, bo się pani porobią zakrzepy"), próbując najpierw zwiesić kolana na metalowy stołek, by potem jakimś cudem dotknąć posadzki.
Męczę się sama, drżąc, żeby mi nie popękały szwy. Zejście w bólach zajmuje mi ok. 10 minut.
Wejście - w agonii - z piętnaście.
Twardo jak jasna cholera.




Wypis ze szpitala Najlepiej w ciągu 12 godzin od porodu.
Po porodzie naturalnym już po 12 godzinach siedziałam na korytarzu (łóżko było potrzebne dla kolejnej rodzącej) czekając na męża, który nie zdążył dojechać na czas (zaskoczony tym, że ledwie co dojechał po porodzie do domu i się chwilę zdrzemnął, a już musiał mnie odbierać!)
Po cesarce ... po 30 godzinach.

Szczerze powiedziawszy wolę 'lizać rany' w domowych pieleszach.
Kiedyś trzy dni to było minimum.
A teraz?





OIOM To zasługuje na oddzielny
wpis ...

Tak to to się zapisało w mojej pamięci.
Właściwie to mogę powiedzieć, że mam pozytywne wspomnienia ze wszystkich porodów, nawet jeśli po drodze pojawiały się pewne komplikacje.
Ale jednak angielski system ma wg dużo więcej zalet.

Przyznaję, ten brak comiesięcznej kontroli u ginekologa na początku mnie przerażał. Przy kolejnej ciąży mi przeszło i doceniałam krótkie i nieinwazyjne spotkania z położną.

Przyznaję też, że nie wszystko w Anglii jest takie różowe.
Moje ciąże przebiegały bezproblemowo (z jednym małym potknięciem na ostatnim zakręcie :)), ale z tego co wiem, niewiele tu się robi przez pierwsze 12 tygodni ciąży (tzn. rzadko się walczy o podtrzymanie ciąży za wszelką cenę), pozostawiając kobietę ... naturze.
No chyba, że poronienia się powtarzają.
Nie jest to zapewne komfortowa sytuacja dla kobiet, które nie zachodzą od samego patrzenia na męża.

Zdarza się też brak łóżek. Przy pierwszym tutejszym porodzie czekałam w korytarzy dobrze trzy godziny, zwijając się w bólach nie tylko porodowych, ale wymęczona całodniowym podróżowaniem między szpitalem a domem i wcinaniem pikantnych skrzydełek :)) w towarzystwie dwóch raczej głośnych rodzin muzułmańskich (nie wiem, czy kobiety muzułmanki potrzebują asysty całej, bliżej i dalszej rodziny, ale na to wyglądało).

Zdarza się niemiły personel, ale ... zawsze jest możliwość zgłoszenia tego do odpowiednich instytucji wspierających pacjenta.

Jedno jest pewne.
I w Anglii i w Polsce poród ... to dopiero początek drogi.

I owszem, wygodne łóżko, miłe położne, dobra organizacja pomagają zniwelować pewne niedogodności.Jednak te 'głupie' dziewięć miesięcy i parogodzinny 'incydent' szpitalny dopiero rozpoczynają dłuuuugi i żmudny etap zwany wychowaniem dziecka i przygotowaniem go do dorosłego życia.

Tu już nie ma miejsca na żadne wymówki ...




leniwa, spokojna sobota w towarzystwie moich kochanych dzieci, 25 lipca 2015


47 comments:

  1. Fidrygauko, nie wiedziałam, że masz czwórkę dzieci!!!! gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ola, no jak to nie wiedziałaś? Przecież niedawno prezentowałam ... ich stópki :)
      Może tak się zaplątałam w przemycaniu informacji o sobie, że przeoczyłaś :)
      W każdym razie ... dzięki!

      Usuń
    2. nie widziałam stópek, musiałam przegapić post!!

      Usuń
    3. Ola, to kto komentował pod tym postem?! ;))))
      http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2015/03/meno.html

      Usuń
  2. Ja tu znowu na goscinnych wystepach.
    Nic dodac, nic ujac! co do wersji angielskiej, bo kiedy moja Mama (ktora cale moje zycie w PL pracowala na poloznictwie) sie dowiedziala, ze bedzie Babcia, a bylo to w...uwaga! 1979r., to sie rozplakala ze szczescia, ze bede rodzic w Anglii. Mam swoje dwa malenstwa a i asystuje , jako tlumacz, przy porodach i rodzace nie po raz pierwszy sa w niejakim szoku, jak im dobrze i kazdy sie usmiecha. No i u nas tu porodowki to pokoje szpitalne, jedynki, ze wszystkim potrzebnym do porodu (procz cesarki...tez tlumaczylam kilka ;) ) i po porodzie, nawet dostawki przywloka dla nowego tatusia jakby mial ochote spac, jak porod w nocy jest.
    ale co najbardziej mi sie podoba jak zachowuje sie personel - KAZDA mama slyszy, ze jej dziecko jest najpiekniejsze i ze wybrane imie jest piekne, czy cos jej moze jest potrzebne, czy nie boli za bardzo, w czasie porodu mowia , ze jest dzielna i wszystko idzie swietnie, a jak cos jest nie tak, to omawiaja to np polozna i pielegniarka/inna polozna/lekarzem tonem normalnym i przyciszonym glosem, jakim mowia mniej wiecej caly czas - rodzaca nie ma pojecia, ze moglaby sie czymkolwiek martwic...o ile nie trzeba jej natychmiast o tym powiedziec, a i to robia dyskretnie. A poniewaz rozmawiaja miedzy soba, to ja nie mam obowiazku tlumaczyc tego, a jak mnie rodaczka pyta to cos tam klepie tez neutralnym tonem.
    Masz racje - bycie polozna to powolanie i fajnie,ze w Polsce jest takich polozych coraz wiecej.
    A teraz slysze to wszystko jeszcze z innego kraju, gdzie moj synek i jego zona czekaja na poczatek grudnia, kiedy beda miec blizniaki!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na występach, czy nie, zawsze mi miło Cię gościć :)
      Właśnie napisałaś za mnie połowę mojego następnego wpisu ... :)
      Tak, to ichniejsze podejście, z uśmiechem, z zachwytem, z zachętą jest niesamowite. Każda mama jest dzielna i ma najpiękniejsze dziecko na świecie. Bo tak jest! Tylko w trudnych chwilach tak dobrze jest po prostu to usłyszeć.
      Nie ma paniki, jest spokój, opanowanie i przede wszystkim INFORMOWANIE o wszystkim, co konieczne, a nie szkoła uników i jeszcze większe stresowanie świeżo upieczonych rodziców, szczególnie, gdy pojawiają się jakieś komplikacje.

      Bliźniaki i bez mamy pod ręką?! :) To będzie niezły chrzest bojowy (No chyba, że się wybierasz :)))

      Usuń
    2. Ja to bym JUZ pognala do nich,,, Druga Babcia jest pod reka, od czego z lekka zielenieje..dwoch chlopczykow bedzie, nieidentycznych, wiec juz odpada zgadywanie badz pisanie mazakiem po glowie kto jest kto :))) Do tego dzieci mieszkaja na 4 pietrze bez windy w starej kamienicy, gdzie jedno pietro to okolo 30 schodow....teraz zaczyma powoli rozumiec jak czula sie moja mama jak ja wyjechalam, wlasnie jesienia 1979 roku :(((( az mi sie cos w oczach robi...

      oooo, pardon za napisanie za duzo, hrehreher
      ale...zauwazylam w Polsce, ze cos sie przeciera w tym wzgledzie.....

      Usuń
    3. Aaaaa...! Myslalam, ze tylko mojej poloznej nie podobalo sie imie wybrane przez nas dla synka. Nie wiedzialam, ze to jakas normalka byla (te 30 lat temu, tylko!, mam nadzieje).

      W niewielkim odstepie czasu rodzilam drugiego synka w innym kraju, w szpitalu, ktory byl uprzedzony i spodziewal sie nas w tym terminie, i juz wtedy strasznie sie dziwilam, ze po porodzie moge miec majtki, zwykle podpaski i wlasna pizame lub dres na sobie, a nie wysterylizowany kawalek ligniny utrzymywany miesniami ud, by sie nie przesuwal i nie wystawal za bardzo spod kusej szpitalnej koszuliny w trakcie przemarszu korytarzem po prysznic.
      Ze rodzilam w przytulnym pokoiku na normalnym lozku a nie w sali pelnej parawanow, zza ktorych docieraja wszelkie mozliwe odgosy cierpienia i pokrzykiwania.
      Ze polozna masuje mi ledzwie w trakcie skurczy a nie polewa spirytusem swierzych ran. Ze chwile po porodzie jeszcze na lozku przyniosla mi akcesoria do odswiezenia sie, i zaraz potem, znowu mojego synka. a potem pstryknela nam polaroidem pamiatkowe zdjecie:)
      A gdy oboje odpoczelismy, przeszlismy do dwuosobowej salki, i znowu bardzo sie dziwilam ze dziecko moze caly czas byc ze mna i pierwsza kapiel, ubieranie czy przewijanie, mozemy robic z mezem sami,
      ......bo w Polsce skrzyczano mnie, ze odwijam dziecko skrepowane ciasna powloczka, jak kokonem , gdy chcialam je obejrzec (to bylo mozliwe dopiero w domu) "bo sie podrapie" (rekawiczki nie istnialy), a tuz po porodzie widzalam synka, (a wlasciwie tylko czubek jego glowy, ktory podsunieto mi do pocalowania) doslownie w przelocie, i pognano z nim w sina dal na cala wiecznosc.
      Z perspektywy czasu widac ze dziwilam sie rzeczom tak naturalnym i normalnym, ze az mnie to dzisiaj przeraza. Jak pisalam, dawno to bylo, wiec mialam nadzieje ze IDZIE NOWE juz jest, a STARE juz dawno w zaniku, ale cos tam jeszcze zostalo, jak obiecuje Fidrygauka.

      Usuń
    4. dopatrzylam sie ...swiezych oczywiscie.

      Usuń
    5. Ola, te horrorki z Polski to chyba już teraz odeszły na dobre.
      Taki był między innymi cel akcji 'Rodzić po ludzku' i myślę, że w wielu miejscach ta akcja przyniosła niesamowity skutek.
      Ja swoje pierwsze dziecko rodziłam w sławnym szpitalu św. Zofii w Warszawie na Żelaznej, który był prekursorem i propagatorem tej akcji i naprawdę było wspaniale pod każdym względem (do póki się nie napatoczył ten OIOM :))

      A faktycznie te wcześniejsze praktyki to była niezła jatka :(

      Usuń
  3. Ja urodziłam dwoje dzieci w Polscce. Jedno w czasach, gdy tatuś mógł dziecko zobaczyć przez uchylone drzwi, jak się wieczorem położną przekupiło, a drugie gdy program RpL raczkował, ale różnica była ogromna! Minęło 8 lat, a szpital zmienił się o conajmniej 20.
    Gdy zamieszkałam w UK i usłyszałam, że młodziutka, wystraszona obolała po porodzie dziewczyna, nie mająca wsparcia ani w matce, ani w teściowej, ani wogóle żadnego wsparcia, poza jeszcze bardziej wystraszonym młodziutkim mężem (urodziła przed czasem, matka miała bilet na "za tydzień") musiała wyjść ze szpitala po 11 godzinach od porodu, to byłam przerażona! Jak to możliwe?! Dlaczego nikt nie dał jej czasu na dojście do siebie? Na oswojenie się z nową sytuacją.
    Tak, wtedy byłam bardzo na "nie" i pewnie każdej matce radziłabym wrócić do Polski, żeby urodzić.
    Teraz, gdy nieco lepiej poznałam ten system, wiem, że nie jest doskonały, to jednak ma swoje zalety, a twoje doświadczenia wyraźnie to potwierdzają.
    Ja mam inne, gorsze doświadczenia w związku z tym, że rozchorowałam się tutaj w ciągu jednego roku na dwie przewlekłe choroby i zdiagnozowanie, uzyskanie skierowania do specjalistów, aż wreszcie określenie właściwej dawki i rodzaju leków trwało kolejny rok i oznaczało krążenie pomiędzy GP, a poradniami specjalistycznymi. W Polsce zapewnie położono by mnie do szpitala i w ciągu 2 tygodni miałabym załatwioną całą diagnostykę i wszyskie niezbędne konsultacje, choć pewnie kilka miesięcy musiałabym czekać na miejsce w szpitalu.
    Ale!
    Wraz z przewlekłą chorobą otrzymałam w darze "białą kartę" która uprawnia mnie do tego, że wszystkie leki przepisane przez lekarza mam za darmo. Jeśli nie będę mogła nadal pracować, to wprawdzie dostanę niewielkie pieniądze na życie, ale jednocześnie nie muszę się martwić o opłaty za mieszkanie, czy podatek.
    No i wreszcie opieka. Pielęgniarki, opiekunki, wszystkie osoby, które spotykam wkręcona w system ochrony zdrowia są niezwykle uprzejmi, mili, chętni do pomocy i sprawiają wrażenie że NAPRAWDĘ zależy im na mojej wygodzie, spokoju, na tym, żebym sie nie bała i żeby mnie nie bolało. Zawsze uśmiechnięci, w razie jakichkolwiek wątpliwości nie posyłają mnie po papierek dwa piętra wyżej, albo na drugi koniec miasta, tylko proszą, żebym usiadła, poczekała, a same wszystko wyjaśnią.
    Już wiem, że wolę się zestarzeć tutaj, niż w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że całe NHS nie jest idealne (Pokaż mi kraj, gdzie służba zdrowia jest :)), ale po moich ostatnich doświadczeniach okołoporodowych NHS dołączyło do listy rzeczy, na które nie będę już narzekać (obok angielskiej pogody, którą uwielbiam i która jest jednym z powodów, dla których chcę się zestarzeć w tym kraju :))
      Tak, też słyszałam o ciągnących się lub wręcz nietrafnych diagnozach. Cóż, zdarza się.
      Ale jak piszesz, wiele innych rzeczy to rekompensuje.
      Postawa ludzi jest bezcenna!
      Nie tylko zresztą w NHS.
      Pozdrawiam (i mam nadzieję, że Twoje sprawy posuwają się do przodu).

      Usuń
    2. O właśnie! I Pogoda! Też uwielbiam!
      Powoli, ale się posuwają :)

      Usuń
    3. Toterama - przeciez wszedzie w UK po wyjsciu ze szpitala ze swiezym dzidziusiem polozna przychodzi z wizyta codziennie a potem co drugi dzien od razu nstepnego dnia po porodzie, jest pod telefonem etc etc.i nie jest to az tak straszne przeciez!

      Usuń
    4. No właśnie! teraz wiem, ale na początku nie wiedziałam. Stąd moje przerażenie!
      Ponadto teraz wiem, że te młode bidulki mogli, a nie skorzystali ze szkoły rodzenia, co też dałoby im jakąś, może nie głęboką wiedzę, ale ogólne pojęcie. Dlatego powiedziałam, że zmieniłam zdanie.
      To inny system, inna praktyka, myślę, że o wiele bardziej "przyjazna" i nowej matce i nowej rodzinie. Ale mając w pamięci to co ja wcześniej przeżyłam w PL, to takie miałam odczucia.

      Usuń
  4. Cudowny post! Fidrygauko, uwielbiam! (mentalnie dorzucilam sobie rubryke: porod w Teutonii (skurcze, co trzy minuty, ja podpieta pod tysiac kabli, Biskwit z kabelem przypietym do czaszki, Biskwit zadarl glowe, ani mysli zmienic strategii) Polozna: nie chce pani oczyszczania aury i homeopatycznych kulek? NAPRAWDE?! Moze jednak? oraz 'czekoladke, podac czekoladke na wzmocnienie?) :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Kaczko :)
      Tak, czytałam o tych Twoich ezoterycznych doświadczeniach i nadziwić się nie mogłam, że to wszystko w kraju takich racjonalistów się działo.
      Te czekoladki to nie taki znowu zły pomysł, choć zależy od tego, ile się zje w czasie całego porodu :)

      Usuń
  5. Bożena podpisuje się nogami i rękami pod tym, co napisalas (bez tego o cesarce, bo nie miala). Dla niej i ciąża i poród w Londku to był jakiś turbo-fenomen :) tajemniczo nic nie rozwijasz tej sprawy z OIOMem, ale Bożena ma nadzieję, że rzeczywiścienic poważnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na oba OIOMy trafiliśmy właściwie przypadkiem :)
      Bardziej na obserwację niż w celu właściwego ratowania życia, choć nerrrrrwy były.
      Ale podejście do rodzica tu w Anglii ... niewiarygodne, po tym, co przeżyłam w Polsce (choć, co podkreślam, dawno).
      Także możesz odetchnąć z ulgą do następnego wpisu, bo dzieci są całe i zdrowe :)

      Usuń
    2. A też dostawałaś menu z obowiązkiem wyboru posiłków (razem z deserem)? Bozena była w szoku, jak najpierw KAZANO jej wybrać, a potem przywieziono taki obiad w pudełku (razem z deserem), a jak jej dano na śniadanie do wyboru płatki, nie płątki, dwa rodzaje pieczywa, cuda, wianki, to prawie chciała tam zostać na dłużej ;)

      Usuń
    3. Moja droga.
      Ja nie tylko zbierałam szczękę z podłogi, ale też jak przykładny bloger takie menu sfotografowałam :)))
      Też nie chciałam wychodzić, szczególnie, że ... dziecko musiało jeszcze zostać na dłużej.
      Voilà:
      http://4.bp.blogspot.com/-LvqtEYctUNo/VbaFPgH2R0I/AAAAAAAAExA/p_oTSHUoULQ/s1600/szpitalne%2Bmenu%2Buk.jpg

      Usuń
  6. Najpierw mnie swędziały palce żeby opisać moje polskie doświadczenia ale napiłam się łyka kawy, wypaliam fajeczkę i całkowicie mi przeszło. Dobrze, że sam poród trwał pół godzinki, bo chyba wspomnienia byłyby jeszcze gorsze.
    Ze służbą zdrowia w UK mam kontakty ciągłe i nieprzerwane, chociaż raczej jako jej część a nie pacjent. Wieloma rzeczami jestem autentycznie zachwycona, proste ułatwienia oszczędzają ludziom mnóstwo czasu.
    Tez wolę pogodę w UK.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak można urodzić w pół godziny, ale podobno są na świecie takie mutantki :)
      Ja generalnie dostawałam zawsze euforii poporodowej, która trzymała tak średnio przez miesiąc (nawet mimo niewyspania) tak więc wszelkie traumy - jeśli takowe były - zatarły się w mej świadomości.
      Do NHS zawsze się można przyczepić. Ja wciąż mam w zanadrzu wpis zatytułowany: "Paracetamol i woda, czyli jak leczą w Albionie" :)))
      Ale zgadzam się - wiele rozwiązań systemowych jest dużo lepszych, a i to ichniejsze luzackie (jak na moją polską, hipochondryczną mentalność) podejście do leczenia ma swoje plusy.

      Usuń
  7. W Polsce nie jest często ok, i dobrze, że się o tym pisze, ale wiem, że w Anglii niektórzy mieli bardzo niemiłe sytuacje. Tak więc nie wiem, nie idealizowałabym/demonizowała aż tak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czaro, daleka jestem od demonizowania, a jeśli chodzi o idealizowanie, to owszem ... trochę idealizuję; chyba na zasadzie kontrastu (zaznaczyłam jednak, że są to moje osobiste przeżycia, wspomnienia i nie mogę generalizować).
      Na pewno i w Anglii zdarzają się nieprzyjemne przypadki oraz komplikacje, ale generalnie system jak i postawy personelu (na każdym szczeblu) są dużo bardziej przyjazne kobiecie i jej rodzinie.
      Ps. Miałam też sporo spięć z NHS, de facto była to moja pierwsza potężna batalia, którą stoczyłam na Wyspach. Batalia, która zahaczyła o organizację do spraw pacjentów :)
      Ale jeśli chodzi o opiekę nad kobietami w ciąży to jednak zdecydowanie wolę rodzić w UK :)

      Usuń
  8. Każdy powinien mieć tyle dzieci, ile chce i potrafi wychować. To znaczy, że tak samo niestosownym jest czynienie uwag co do dużej ich liczby, jak i co do tego, że ktoś ma jedno, a czasem wcale.

    Co do szczegółów ciążenia i rodzenia to... czytałem to na dwa razy (bardzo wyczerpujący wpis :)) i nie mam nic do skomentowania. Może gdybym się zapisał do PiSu, to zacząłbym się znać na kobiecych ciążach. Albo gdybym był biskupem. O, to na pewno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ove - czapki z głów, że to przeczytałeś :)
      Nie chciałabym nikogo dyskryminować, ale nie liczyłam wielce na męską część czytelniczą w przypadku tego wpisu.
      Zgadzam się: komentowanie nie tylko liczby dzieci, ale w ogóle jakichkolwiek prywatnych wyborów, szczególnie bez wyraźnej prośby o ów komentarz, to zmora
      Biskupem to Ty już lepiej nie zostawaj.
      Szkoda by było (i nie o stanie duchownym mówię :))
      A posłowie PiSu to faktycznie specjaliści i od kobiecych ciąż i od subtelnych dyskusji.

      Usuń
  9. Miałam przerwę czytelniczą. Dopiero teraz widzę, jak długą :)
    Gratulacje, Fidrygauko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      No trochę Cię tu nie było. Tym dziwniejsze, że generujesz mi (mój link na Twoim blogu) co najmniej 1/4 ruchu na blogu (za co również dziękuję :)))

      Usuń
  10. Rodziłam w Polsce, 21 lat temu. Było naturalnie i bez komplikacji, ale i tak wystarczyło do złożenia sobie solennej obietnicy - NIGDY WIĘCEJ. Nawet po tylu latach wolę nie wracać wspomnieniami do tego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renya, ale teraz się wiele zmieniło. Nie chcesz sprawdzić?
      Ach! Zapomniałam! Tobie się już nie chce chodzić na zebrania rodzicielskie :)

      Usuń
  11. Wchodzę tu trzeci raz, Fidrygauko i gdybym znowu paliła, to, tak jak Wieprzu, zapaliłabym dla ukojenia nerwów.
    Powiem tylko, że skutki mojego porodu odbijają mi się czkawką do dziś. żałuję, że nie rodziłąa w UKeju, bo chyba dostałabym wielkie odszkodowanie :D Cesarkę wspominam bardzo miło, trzy dni później myłam podłogę na klęczkach. A tydzień później Mim był już w szpitalu i ja w połogu pocesarkowym na leżaku obok.
    Ale, cóż. Zapalmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, dobra, Monia, już Ty mnie nie próbuj obwiniać za swoje nałogi :)
      Pamiętam te Twoje przejścia z opisów w ramach przygotowywania Bebeluszka do bezproblemowego porodu (szczególnie, że sama byłam tuż tuż przed swoim :)))
      Najważniejsze, że chłopaki teraz zdrowe i silne (sprawę Twojego kręgosłupa delikatnie przemilczę)

      Usuń
  12. Polskie porody znam jedynie jako uczniowskie obserwacje na wielolózkowej sali porodowej- i cos mi sie nawet te parawaniki nie przypominaja?!
    Oprócz samego cudu porodu bylo to... niezachecajace do polozenia sie tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak oglądaliśmy różne szpitale przed pierwszym porodem, to kilka wciąż miało te sławetne fotele ginekologiczne do rodzenia. Braku lub obecności parawaników nie pamiętam.
      W rezultacie rodziłam w Sali Śliwkowej. Tylko ja, mąż i stojak do oksytocyny, z okazjonalnie wchodzącą położną :)

      Usuń
  13. Gratulacje!
    Dorwalam sie do netu, bom w Ojczyznie gdzie BlogSpot mozna czytac:)
    Jak sie zmobilizuje to napisze jak rodza w Chinach.
    Usciski dla szczesliwej rodziny:)
    Duo.na

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Bardzo chętnie przeczytam o rodzących Chinkach. Wiem tylko, jak rodzą Chinki z mojego 'Nail Parlour'. Ciąży nie widać do 7-go miesiąca, potem kichnięcie i w miesiąc po porodzie są już w pracy (to oczywiście bardzo pobieżne i spłaszczone obserwacje :)))
      Miłego pobytu w Ojczyźnie :)

      Usuń
  14. Jak zwykle wypisz wymaluj i z nutka ironii :) MYslalam, ze tylko w Luton zatajali plec dziecka z wiadomych powodow, chociaz podobno teraz juz zaczeli mowic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym mówieniem czy nie-mówieniem to dziwna sprawa. Z jednej strony rozumiem, bo jest decentralizacja i każdy zarządza sobie na lokalnych szczeblach jak chce, ale z drugiej strony to co to za dyskryminacja, ze względu na miejsce zamieszkania! ;)
      Ironia jest potrzebna, by zde-traumatyzować niektóre przeżycia :)

      Usuń
  15. Mnie też tutejszy (znaczy Szkocki) system trochę na początku przeraził, ale teraz widzę, że ma on sens. Pierwsze dziecko urodziłam w Polsce, miałam problemy z ciśnieniem, trzy razy musiałam iść do szpitala (leżałam tydzień za każdym razem). I po cholerę? Zrobili mi usg przy przyjściu i przy wyjściu a między wściekałam się na cały świat i chyba miałam rację. Teraz znów jestem w ciąży, ale mieszkam w UK, znów mam problemy z ciśnieniem, w czwartek poszłam do szpitala wysłana przez położną i co? W Day Assessment podłączyli mnie do KTG, zmierzyli 5 razy ciśnienie, lekarka przyszła, pogadała, dała mi tabletki i po 5 godzinach wyszłam do domu. W Polsce to ja nie wiem o co chodzi - czyli zapewne chodzi o pieniądze. A konkretnie o ich marnowanie. Po co tyle trzymać kobiety w tym szpitalu? Nie lepiej być we własnym domu niż tym zbiorowisku chorób i bakterii? Acha, grozi mi znów cesarka i konsultantka mi powiedziała, że mąż może być obecny podczas operacji (!!!), co lepsze, gdy urodzi się dziecię to jemu dadzą maleństwo na klatę w ramach skin-to-skin contact :) W Pl wyglądało to tak, że dali mi na trzeci dzień dziecko zawinięte w tonę szmatek i pieluch. Ech..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Pamiętam dyskusje na jakimś forum internetowym sprzed paru ładnych lat, kiedy to dziewczyny zamieszkałe tu od dawna, a najczęściej wżenione w angielskie rodziny przekonywały Polki, że tutejsza medycyna jest 'evidence based', czyli jeśli coś nie jest potwierdzone naukowo, to się tu tego nie stosuje. Wkurzało mnie to wtedy bardzo, ale jak się trochę pozagłębiać, to faktycznie w Polsce niektóre rzeczy stosuje się 'bo tak'. Tu np. nie robi się wszystkim kobietom badania na wykrycie paciorkowca, jedynie jeśli są jakieś czynniki wskazujące na zakażenie. Nie wspomnę już o mitycznych produktach powodujących kolki ukrywających się niemalże w każdym pokarmie (mleko nie, kapusta nie, strączkowe nie, kiszone nie - a tymczasem mleko matki jest przetworzone do potrzeb dziecka i to co je w niewielkim stopniu wpływa na to, czy dziecko będzie miało kolki czy nie).
      Też mam wrażnie, że w Polsce za dużo czasu się spędza w szpitalach :)

      Usuń
    2. A jeszcze ... możliwość obecności męża podczas cesarki też mnie nieźle zszokowała. To było hiper surrealistyczne przeżycie. My tu sobie gadu-gadu, śmichi-chichi, a tam, od pasa w dół, za kotarką ktoś mi wyszarpuje (bo niestety tak to się odbywa :))) dziecko z brzucha. Strasznie dziwne uczucie i bardzo się cieszę, że mąż był ze mną, bo się bardzo bałam.

      Usuń
  16. Ja tylko w kwestii reakcji znajomych w kraju, bo ten podział wydał mi się niesprawiedliwie stereotypowy. Albo stereotypowo niesprawiedliwy. Albo ma się znajomych (aka wujków) z kulturalnej, tudzież sawuarwiwrowej d. albo nie, IMHO, i nie zależy to od narodowości bynajmniej.
    Cała reszta wysoce pouczająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, masz rację. Troszkę zgeneralizowałam ( pewnie to jest wielce niesprawiedliwe, jako że sama czytałam kiedyś forum o nazwie 'Wielodzietni z wyboru' czy jakoś tak, więc wiem, że takie osobniki też mieszkają w Polsce, a więc oni na pewno nie reagują sawuarwiwowo-niepoprawnie :))), ale uwierz mi, że powalająca większość znajomych i rodziny (!) z Polski zareagowała właśnie tak, jak opisałam. Najbardziej optymistyczna wersja to było: "Podziwiamy, nie naśladujemy" :)
      To pewnie nie zależy od narodowości sensu stricte, ale od ... sytuacji finansowej narodu. Gdybym mieszkała w Polsce, to pewnie myślałabym tak samo (choć raczej bym tego nie werbalizowała), szczególnie w okolicach początku roku szkolnego :)))

      Usuń
  17. Wizyta u gin raz w miesiącu to pikuś... jeśli trafiają się bliźnięta, to wszystkie badania robią co 2 tygodnie. Wody też już nie są wyznacznikiem - w szkołach rodzenia uczą, że na porodówkę dopiero jak skurcze co 5 minut.

    OdpowiedzUsuń
  18. O rajuńciu, Fidrygauko! Wchodzę sobie do Ciebie po długiej przerwie (jak się okazuje bardzo długiej...) a tu TAKA wiadomość!
    Wow! Cudownie! Wspaniale! Fantastycznie! Gratulacje!
    A wiesz... nas też już więcej :-)

    Uściski,
    Mukla

    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!