Searching...
piątek, 1 kwietnia 2016

Wpław

Pisałam, że wszy i brud?
Pisałam.
Okazało się jednak, że toczy mnie większy robal.
Robal tęsknoty.
Zbierało się tego, oj, zbierało od lat.
Urodziny Młodej nie pomogły.
"Kolejne dziecko wychowywane bez dziadków. Bez cioć i wujków. Bez kuzynów, wigilii, topienia marzanny i kraszenia jajek" - myślałam coraz częściej.
Moje rozważania o polskich szkołach, językowych perypetiach, braku styczności z polską kulturą też nie były bez przyczyny.
Teraz widzę to jeszcze mocniej. Usprawiedliwiałam się sama przed sobą. Szukałam wymówek by nie słyszeć tego wewnętrznego głosu szepcącego, mówiącego, wrzeszczącego w zaciszu małego zagrzybionego pokoiku szumnie zwanego sypialnią: "Nigdy nie będziesz tu u siebie!"
Wielogłosu, harmonijnie zgranego z mantrą rodziców, wujków i babć.

A ziarno podlewane, hołubione, wypieszczone zaczęło wypuszczać korzonek.
Nie mogło być inaczej.
Na początku był to mały, przeźroczysty ząbeczek, ledwie wystający z otoczki.
Ale rósł szybko, zapuszczając swoje macki coraz głębiej.

Problem polegał tylko na tym, że ja nawet nie miałam świadomości, że w mojej cieknącej rynnie coś rośnie. Że ziarno padło na niepodatny grunt, gdzieś tam poza moją percepcją.
Wyglądałam przez kuchenne okno, patrzyłam na zieloną w styczniu trawę, słuchałam wiadomości BBC i wkładałam do piekarnika Yorkshire pudding, mieszając sos 'gravy' z proszku i tęskniąc za prawdziwą zimą z puszystym śniegiem i sankami zagłuszałam w sobie myśl, że coś tu mi jednak nie gra.
Dopiero gdy w ogrodzie zaczęłam znajdować zgniłe owoce - spojrzałam w górę, a tam ... rosła potężnych rozmiarów jabłonka.
No dobrze, przyznaję, jabłonka była symboliczna, ale zgniłki jak najbardziej realne.
Robaczywe papierówki językowo-kulturowych wpadek, 
nadgryzione malinówki różnic kulturowych nie do pogodzenia, przejrzałe antonówki niezrealizowanych marzeń zawodowych.

Kompotu z tego ugotować się nie dało (Trzeba się było zadowalać 'squash'em' - sztucznym ulepkiem o smaku ledwie przypominającym prawdziwe owoce; A właśnie! Owoce! Moje letnie tęsknoty za polami truskawkowymi, za drzewami czereśniowymi, za świeżą fasolką czy zbieraniem grzybów w lesie też pewnie znacie).
Zagarniałam więc ten cały chłam w róg ogródka, do kompostownika, ciesząc się, że na coś się może przydać.



*****

Pierwszy raz ta myśl zaświtała w mojej głowie, gdy spotkałam moją ukochaną profesor z uczelni.
W ostatnie wakacje.
Rozmawiałyśmy długo. Była ciekawa, jak wygląda wykonywanie naszego zawodu tam na Wyspach.
Zaparło mi dech w piersiach, kiedy zapytała się, czy nie chciałabym poprowadzić paru seminariów na ten temat.
Matko jedyna!
Zawsze marzyłam, żeby pracować na uczelni. A przynajmniej, żeby móc wykorzystać jakoś moją wiedzę stamtąd i stąd.
Na razie to jeszcze nic konkretnego. Taki mały przeźroczysty ząbeczek, ledwie wystający z otoczki.

Nie chciałam nawet sama przed sobą przyznać się, że zaczynam o tym myśleć.
Ale temat wracał z coraz większą natarczywością.
Mąż ... on już od dawna o tym myślał.
Wiedziałam o tym.
I dlatego skrzętnie omijałam temat, żeby nie wdepnąć w jakąś minę.
Hołubiłam naszą małą stabilizację.
Poza tym zupełnie nie wyobrażałam sobie, jak by to miało nabrać realnych kształtów.
A na rzucanie się na głęboką wodę, to ja już jestem za stara.

Tylko że nagle wszystko zaczęło się, jakby poza moją wolą, splatać w jedną całość.
Nabierać rumieńców, realnych kształtów, werbalizować się.
Żyć.
*****
Mój brat ma potężny dom.
Piękny, nowocześnie wykończony dom z ogródkiem.
Piętnaście minut drogi od moich rodziców.
Dom bez duszy. Niezamieszkały. Niechciany.
Porzucony w wyniku różnych wichur, burz i zamieci.
Dom wytapetowany frankami szwajcarskimi.
Z tą tapetą nie podoba się żadnemu z potencjalnych nabywców.

Tam zamieszkamy na początek.
Tchniemy w niego trochę życia, żeby nie zmarniał zupełnie, zanim nie trafi w ręce nowego, kochającego właściciela.

Najbardziej martwię się o szkoły, ale akurat ten rok jest przełomowy.
Dwójka z nich kończy pewien etap edukacyjny.
Łatwiej będzie zacząć coś na nowym gruncie.

Nie boję się.
Jestem gotowa płynąć nawet wpław.
Byle w tamtym kierunku.

piątek, 1 kwietnia 2016 

23 comments:

  1. Toterama (nadal nie udaje mi się zalogować u ciebie z wordpress)

    Nie wierzę!!!! Naprawdę? No nie wierzę. Nie mogę sobie wyobrazić nawet, że Taka Osoba jak Ty chce wracać... Mało widać rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale piekna wiadomosc...takie wiadomosci ciesza! ja tez siedze w Polsce, mimo 40 lat w Wenezueli, i juz dobiega drugi rok, i coraz trudnej jest mi myslec, ze przynajmniej trzeba by bylo na miesiac do tej Wenezueli pojechac...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rany.... czy ja dobrze rozumiem? Że wracacie na łono Ojczyzny? Mimo naszej fatalnej opieki zdrowotnej, systemu edukacji i budzącej lęk sytuacji politycznej??? Nie chcę podkopywać Twojego przekonania i wiem, że nostalgia to potężna siła, i rozumiem to poczucie bycia nie u siebie... Nigdy nie byłam na emigracji, za granicą ledwie parę razy i to na wakacjach więc co ja tam mogę wiedzieć i naprawdę kocham Polskę, ale życie tutaj to horror! Żeby jakoś funkcjonować na co dzień muszę odciać się od wiadomości, bo mnie lęk ogarnia, że gdy mnie dotkną konsekwencje tego co się tu wyprawia, to znikąd ratunku, pułapka i czarna dziura bez nadziei na ucieczkę. A Wy wracacie... A u nas od trzech lat nawet nie było prawdziwej zimy z puszystym śniegiem...
    Ale z całego serca życzę szczęśliwego powrotu i niech się wszystko ułoży po Waszej myśli!

    OdpowiedzUsuń
  5. :-) Cieszę się, życzę Wam z całego serca by Wam się udało, choć nie wątpię, że może być też trudno. Mam zanjomych, którzy pomimo 10 lat życia, pracy, tytułów zdobytych i urodzenia dziecka w Niemczech zdecydowali się wrócić.
    Witajcie na łonie!

    OdpowiedzUsuń
  6. To teraz będziesz oswajać Polską rzeczywistość? :) Trzymam kciuki, żeby się wszystko udało i życzę dużo wytrwałości i cierpliwości ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Obys nie zalowala, bo z daleka bardziej sie ojczyzne idealizuje, a rzeczywistosc bywa okrutna. Zastanowcie sie po tysiackroc, czy warto dzieciom niszczyc przyszlosc na korzysc marzanny z ciotkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, cos mi sie widzi, ze dalam sie oszukac na prima aprilis. Rano calkiem wylecialo mi to z glowy.

      Usuń
  8. O wow... niezle... powodzenia! Odwazna decyzja powrotu po takim czasie :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uuuuuu! No to wiadomość dnia, tygodnia ba nawet miesiąca!!! Jestem SZALENIE ciekawa jak to u Was wyjdzie w praktyce. Nie będę 'życzliwa', nie będę pisać, że chyba Cię pogięło ;) ciekawa jestem czy i ja kiedyś będę w stanie dokonać takiej decyzji (i czy będę wogóle chciała). na razie sobie tego wogóle nie wyobrażam, ale skoro CIEBIE dopadło, to może i mnie dopsanie? Pisz, pisz będę czekać jak na szpilkach. Życzę Wam aby wszystko było tak jak w Twoich wyobrażeniach a nawet lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  10. ociekarol.
    Bożena kiedyś podjęła podobną decyzję i do dziś jest przekonana o jej słuszności. Toteż ma nadzieję, że u Was będzie podobnie :)))) Najlepszości z okazji rewolucji :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Gratulacje!!!! Życzę powodzenia i czekam na szepty z lasu :)

    (zazdroszczę szansy, możliwości i męża, który chce do Polski)

    OdpowiedzUsuń
  12. Fidrygauko droga, jako że wpis jest dodany po północy, czyli dzisiaj, to czy to nie jest przypadkiem primaaprilisowy żart?!

    Znam różne takie tęsknoty, ale ja tu jestem u siebie i nie muszę po to poczucie nigdzie wyjeżdżać. Taki luksus :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o nie, masz rację!!!
      dałam się nabrać!!!!!!!!!

      Usuń
    2. Ola, kto wie, może to wcale nie żart?! :-)

      (PS: chciałam u Ciebie dodać coś do wpisu "Nie zaczynaj!" ale nie ma opcji nazwa/adres URL albo anonimowy...)

      Usuń
    3. im dłużej czytam tym bardziej widzę to jednak żart
      (im bardziej prosiaczek zaglądał tym bardziej nie było Kubusia)

      wyłączyłam anonima, bo kiedyś ktoś zaczął strasznie mnie obrażać (i nie mówię o odrębnym zdaniu), uznałam, że to anonimowość prowokuje takie komentarze... pozdrawiam!

      Usuń
  13. No tak, Ty nie będziesz tam u siebie. Dzieci mogłyby być.
    Wielka decyzja.
    My teraz szybko odpływamy w przeciwnym kierunku. Masz tego świadomość?

    OdpowiedzUsuń
  14. Pozwoliłam sobie na jeden wspólny komentarz w kolejnym wpisie :)
    http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2016/04/dobry-zart-jest-tynfa-wart.html

    A tak dla porządku rzeczy, to pierwszy komentarz, którzy pojawił się pod tym wpisem brzmiał tak:
    Aaaaaa! Juz mialam sie hiperwentylowac, ale zerknelam w kalendarz :P
    Autor: Kaczka , blog: szepty w metrze, 1 kwietnia 2016 01:00

    OdpowiedzUsuń
  15. U mnie było podobnie, nawet nie tęsknota, ale jakaś ciągota za czymś innym, byle nie w Anglii. Moje dziecko mnie wyleczyło. Mamo, powiedziała, tu jest moja ojczyzna, tu się wychowuję i mam przyjaciół, a ty tylko na ten kraj najeżdżasz. Pomyslałam, że byłam samolubem i zaczełam szukać powodów by w Anglii czuć się dobrze. I musiało minąć 17 lat bym się poczuła. A Tobie życzę powodzenia. Serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, Dee, czy aby nie bierzemy razem udziału w 21-dniowym wyzwaniu? Ależ ten świat mały :)

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!