Searching...
piątek, 17 czerwca 2011

one minute

Niestety obawiam się, że mój stan jest ciężki.

Wczoraj obudził mnie zapach zupy. Dość przyjemny, nie powiem, choć zupełnie nie kojarzący mi się z porankiem.
Nie, sprawcą nie był mój mąż, szykujący mi niekonwencjonalne śniadanie do łóżka.
To była moja kalafiorowa, rozgotowana na miazgę po ponadprogramowym bibrzeniu nocnym. Dobrze że sypiam tylko po 6 godzin, bo po 10-ciu to mogłabym być raczej obudzona przez alarm przeciwpożarowy.
O rachunku za gaz nie chcę nawet myśleć.


Nie jestem do końca przekonana, czy nieszczęścia chodzą parami, ale do mnie przyszły wczoraj całą hordą. To, że dotarłam do pracy w stanie "do wyżymania", mimo parasolki i spędzenia relatywnie krótkiej chwili na przystanku, nie wzruszyło mnie.
Dekada na Wyspach nauczyła mnie, że o pogodzie to nawet szkoda gadać. Dotychczasowe narzekania i petycje jakoś nie przyniosły oczekiwanego rezultatu :)).


Gorsze było natomiast, że zapomniałam komórki PO RAZ DRUGI W TYM TYGODNIU. To już świadczy o tym, że jest ze mną naprawdę źle.
Mogę zapomnieć szminki, zegarka, śniadania, głowy.
Ale nie komórki!!!
Nigdy! 

Nie wiem, czy umówić się do lekarza, czy porządne wyspanie chwilowo rozwiąże problem?

Znalezienie drogi było zatem pewnym wyzwaniem. Szłam bowiem w nowe miejsce, a tu ani książki adresowej, ani GPS-u, ani internetu :) Ależ się człowiek uzależnił od dostępu do globalnej sieci 24/7!
Jakoś jednak, po nitce do kłębka dotarłam na miejsce (było się w końcu w harcerstwie).


Tam poużerałam się z paroma osobnikami, którzy bardzo ładnie, jak na Anglików, udawali Greka. Następnie wpadłam na chwilę do biura załatwić jedna rzecz.
Tylko jedną rzecz.
Niestety kąt oka mojej szefowej wyłapał mój przemykający cień ... Otrzymawszy listę zadań wiedziałam już, że złapanie jedynego pociągu, który gwarantował mi odebranie dzieci na czas, będzie co najmniej trudne. 

Sprint miedzy piętrami, walka z drukarkami, parę ciśnięć myszką o blat biurka (tylko wtedy zaczyna działać), odszukanie kilku Super Ważnych Osób i mogłam rozpocząć świński trucht w kierunku metra.

Metro spóźniło się o minutę, przez co uciekło mi kolejne metro, przez co spóźniłam się na jedyny pociąg, przez co nie zdążyłam na autobus. 




Dojechałam do miasteczka sąsiedniego, myśląc, że "a co mi tam, mogę się raz na ruski rok porozbijać taksówką". Niestety takowych nie mieli (w małych miasteczkach są głównie prywatne serwisy, których kierowcy nie wystają w określonym miejscu, tylko przyjeżdżają na żądanie, ale .... w okolicach 15:30 wszyscy tatusiowe-taksówkarze jadą odebrać swoje dzieci ze szkół ). 

Za rogiem była budka telefoniczna.
Nie, nie sławetna czerwona, ale odrapana szara.
Z niedziałającym telefonem. Na poczcie telefonów nie mają.
Pani z pobliskiej restauracji pozwoliła mi zadzwonić do męża (chciałam by zadzwonił do szkoły i do opiekunki - telefony oczywiście miałam w komórce).
Nie odbierał.
Nie od dziś wiadomo, że mężczyźni mają komórki głównie po to, by denerwować swoje kobiety, czyli nie odbierać lub być poza zasięgiem w momentach krytycznych. 

W końcu zamówiłam taksówkę z firmy z sąsiedniego miasta.
Przyjechała po 15 minutach.
5 minut przed czasem, kiedy miałam mieć następny autobus :)


Kiedy dojeżdżałam do szkoły, zobaczyłam stojący przed nią samochód policyjny.
"Aresztują mnie za 'child neglect' jak nic" - pomyślałam.
 

Już widzę te tytuły w jutrzejszym Metrze: "Matka porzuciła dzieci pod szkołą. Ojciec nieuchwytny!"
Ale przyjechali chyba w innej sprawie.

Nie wiem, czy dodawać, że nie mogłam nigdzie znaleźć łazienki, co znacznie pogarszało mój nastój.
A bankomat ... wciągnął mi kartę. Tak po prostu.
Na szczęście wcześniej wypłaciłam trochę gotówki.

Zaszalałam i do domu wróciłam tą samą taksówką :)

Gdyby pani Łepkowska napisała taki scenariusz, pomyślałabym, że jest wyjątkowo żałosny.

Mogę to skomentować tylko w ten sposób:







piątek, 17 czerwca 2011




2011/06/17 11:54:05
Biedna... (pogłaskała po główce)
;))))
No cóż, nieszczęścia chodzą stadami;)

2011/06/17 11:56:31
No dziękuję, dziękuję. Od razu mi lepiej :)

2011/06/17 12:28:18
Cudze nieszczęścia mają to do siebie, że niekiedy bawią;) Zwłaszcza, jeśli opowieść o nich jest napisana z dużą dozą humoru i przede wszystkim - jeśli się w miarę dobrze kończą:)



3 comments:

  1. Jezu, to ty może z domu już nie wychodź czy jak...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Bogu to było 5 lat temu :-)...nie załapałam aż do chwili temu! Widocznie popularny post bo się jako pierwsze pokazał :-)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, post odkurzyłam w nawiązaniu do kolejnego wpisu, który ... miał miejsce po pięciu latach.
      https://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2016/08/historie-dworcowe.html
      Więc - jak widzisz - Twoja rada jest jak najbardziej na czasie :)))

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!