Wracając do tej porannej dyni ...
Już nie chodzi mi o te teksty o sprzątaczkach.
Wiem, że gadają, bo takie mają skojarzenia (no cóż, wielu z nich de facto ma polskie sprzątaczki).
Ja co prawda nie pytam każdego Niemca czy boi się odrodzenia nazizmu, a Francuza, czy je codziennie inny gatunek sera.
Nie pytam Chińczyka, czy jego mama prowadzi 'Chinese takeaway', a Hiszpana, czy chodzi na corridę.
Już nawet nie chodzi mi o pytania czy mamy w Polsce lato. Bo i z taką ignorancją się spotkałam. Polacy to Poles, prawie tak samo jak Pole, North Pole czyli biegun północny. Więc lata tam nie ma. Dobrze gadam?
Nie oburzam się, że nic o naszym kraju nie wiedzą, mimo że jesteśmy w Unii, bo - biję się w piersi - ale ja też o Ukrainie czy Litwie za dużo nie wiem, choć to nasi sąsiedzi zza miedzy (no nie, że bandy UPA to wiem i że Litwini nie lubią Miłosza, zawłaszczają sobie Mickiewicza i nie chcą się zgodzić na polską pisownię nazwisk - to wiem :))
Ale chodzi mi o taką postawę wyższości, to imperialistyczne myślenie, które czasami wypełza z nich, rozciągając za sobą niezły smrodek.
I nie wiem, czy oni to robią nieświadomie? Chyba tak, bo ci Anglicy, których znam bliżej tak jakby się pilnują.
Ci zaś, co cię spotykają po raz pierwszy uważają, że mogą na przykład powiedzieć ci, że właśnie wrócili z Warszawy i wiesz, co? Nie chciało im się nawet aparatu z torebki wyjmować.
No ja bym na to nie wpadła, żeby powiedzieć spotkanemu przy tartinkach Anglikowi, że te domy z krzywymi podłogami i ścianami, niedomykającymi się oknami, ze szureczkami w łazience (w Europie jakoś nikogo prąd w łazience nie kopie przy suszeniu głowy, a na Wyspach by mógł, więc się lepiej zabezpieczyć) to im chyba ktoś w pijanym widzie budował. O dywanach w toalecie nie wspominając (super higieniczne rozwiązanie, szczególnie jak się ma synów, co to w pewnym wieku jeszcze niekoniecznie trafiają do celu). Albo, że jego rodacy słyną z pokazywania gołych tyłków w czasie wieczorów kawalerskich w Krakowie.
Bo dynia mi rośnie, jak pan doktor nauk pewnych podchodzi do mnie w czasie przerwy (tutaj 'profesorowstwo' ma sporo luzu i przerwy na kawkę spędza często ze studentami) i pyta się mnie czy w Polsce to używamy ... i tu pada nazwa sprzętu, podobnego rangą do, powiedzmy, iphone'a.
Nieeeeeee, w Polsce iphone'y?
Toż to u nas niedźwiedzie polarne chodzą po ulicach i są kolejki po chleb.
A po pół roku spotyka mnie po kolejnym wykładzie i z odkrywczą miną oznajmia, że właśnie był w Polsce i normalnie ludzie tam iphony używają, i jego to dziwi, bo on miał wrażenie, że tam wszystko działa jak by było związane sznurkiem (tak dosłownie powiedział It all looks as if it was mended with a piece of string.).
I rośnie mi ta dynia, jak idę na szkolne przedstawienie.
Przedstawienie pt. "Christmas around the world" - w scenariuszu jest 6 różnych krajów, które odwiedzają aniołki i obserwują, jak ludzie obchodzą święta Bożego Narodzenia. Polska jest jednym z tych miejsc.
I moje dzieci (no rozumie się samo przez się) są w tej grupie.
Ubrane w śliczne krakowskie stroje (naszukałam się po necie, oj naszukałam - spróbujcie znaleźć strój krakowski, którego kupno was nie zrujnuje).
Reszta dzieci ubrana w szuby, szaliki i rękawiczki (bo wiadomo, te niedźwiedzie i biegun północny).
I grupa śpiewa "Gwiii - as - tka, gwii -as- tka, shine your golden star", a potem każdy coś gada.
Każdy oprócz moich dzieci.
Bo z jakiegoś powodu Anglik umie ładniej powiedzieć "Ve-sow-ee shvi-ont" (wesołych świąt) niż moje dzieci, które w domu mówią tylko po polsku.
Moje dzieci - jedyne w całym przedstawieniu, które nie mówią ani słowa, choć mówią super po angielsku (urodzone tutaj), nie wstydzą się (a nawet śmiem twierdzić, że aktorsko uzdolnione), nie są nowe w szkole itp.
No ale nie, nie będę się przecież czepiać. To na pewno nie o uprzedzenia chodzi. Tak po prostu wyszło. I w ogóle nie jest mi przykro, jak patrzę tak na nie, jak stoją jak te kołki w tyle sceny.
I staram się to wszystko zrzucać na karb ignorancji poszczególnych osobników niż uogólniać na wszystkich.
Ale czasami jest trudno.
Czasami jest mi cholernie trudno.
Ps. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie dopisać update'u. Właśnie obejrzałam kolejny odcinek The Apprentice. Tak w skrócie chodzi o to, że grupa top biznesmenów (no powiedzmy) bije się o praktyki u jednego z angielskich potentatów finansowych. Nie będę się teraz rozpisywać, ale chodzi mniej więcej o to, że w każdym odcinku konkurują 2 drużyny, które mają jakieś trudne zadanie z dziedziny marketingu, sprzedaży, zarządzania itp. Z przegranej drużyny co tydzień odpada jedna osoba.
Dzisiaj mieli stworzyć restaurację fast food - od zera: logo, nazwa, produkt, biznes plan itp. I jeden z team'ów wybrał temat All British - czyli, że tradycyjne angielskie jedzenie tzw. pies czyli mięso, warzywa i inne różności zapiekane w cieście (nawet dobre te psy :)), do tego rozmemłany groszek i sos gravy (brązowa, przeźroczysta breja, blee).
Każdy - nazwijmy to za słownikiem - pasztecik (choć w smaku to mi przypomina bardziej krokiecik) został nazwany jakimś sławnym angielskim nazwiskiem (czyli, że wchodzisz sobie do baru i kupujesz np. 2 mickiewicze, 1 skłodowską i 3 koperniki z groszkiem - oczywiście w wersji angielskiej :)).
I jeden z pasztecików, obok Nightingale, Drake'a czy Byron'a ochrzczony został ... COLUMBUS !!!
No bo któż inny mógł odkryć Amerykę?! Tylko Anglik przecież!!! Toż to ich narodowy bohater!
Czujecie, o czym mówię?
Już nie chodzi mi o te teksty o sprzątaczkach.
Wiem, że gadają, bo takie mają skojarzenia (no cóż, wielu z nich de facto ma polskie sprzątaczki).
Ja co prawda nie pytam każdego Niemca czy boi się odrodzenia nazizmu, a Francuza, czy je codziennie inny gatunek sera.
Nie pytam Chińczyka, czy jego mama prowadzi 'Chinese takeaway', a Hiszpana, czy chodzi na corridę.
Już nawet nie chodzi mi o pytania czy mamy w Polsce lato. Bo i z taką ignorancją się spotkałam. Polacy to Poles, prawie tak samo jak Pole, North Pole czyli biegun północny. Więc lata tam nie ma. Dobrze gadam?
Nie oburzam się, że nic o naszym kraju nie wiedzą, mimo że jesteśmy w Unii, bo - biję się w piersi - ale ja też o Ukrainie czy Litwie za dużo nie wiem, choć to nasi sąsiedzi zza miedzy (no nie, że bandy UPA to wiem i że Litwini nie lubią Miłosza, zawłaszczają sobie Mickiewicza i nie chcą się zgodzić na polską pisownię nazwisk - to wiem :))
Ale chodzi mi o taką postawę wyższości, to imperialistyczne myślenie, które czasami wypełza z nich, rozciągając za sobą niezły smrodek.
I nie wiem, czy oni to robią nieświadomie? Chyba tak, bo ci Anglicy, których znam bliżej tak jakby się pilnują.
Ci zaś, co cię spotykają po raz pierwszy uważają, że mogą na przykład powiedzieć ci, że właśnie wrócili z Warszawy i wiesz, co? Nie chciało im się nawet aparatu z torebki wyjmować.
No ja bym na to nie wpadła, żeby powiedzieć spotkanemu przy tartinkach Anglikowi, że te domy z krzywymi podłogami i ścianami, niedomykającymi się oknami, ze szureczkami w łazience (w Europie jakoś nikogo prąd w łazience nie kopie przy suszeniu głowy, a na Wyspach by mógł, więc się lepiej zabezpieczyć) to im chyba ktoś w pijanym widzie budował. O dywanach w toalecie nie wspominając (super higieniczne rozwiązanie, szczególnie jak się ma synów, co to w pewnym wieku jeszcze niekoniecznie trafiają do celu). Albo, że jego rodacy słyną z pokazywania gołych tyłków w czasie wieczorów kawalerskich w Krakowie.
Bo dynia mi rośnie, jak pan doktor nauk pewnych podchodzi do mnie w czasie przerwy (tutaj 'profesorowstwo' ma sporo luzu i przerwy na kawkę spędza często ze studentami) i pyta się mnie czy w Polsce to używamy ... i tu pada nazwa sprzętu, podobnego rangą do, powiedzmy, iphone'a.
Nieeeeeee, w Polsce iphone'y?
Toż to u nas niedźwiedzie polarne chodzą po ulicach i są kolejki po chleb.
A po pół roku spotyka mnie po kolejnym wykładzie i z odkrywczą miną oznajmia, że właśnie był w Polsce i normalnie ludzie tam iphony używają, i jego to dziwi, bo on miał wrażenie, że tam wszystko działa jak by było związane sznurkiem (tak dosłownie powiedział It all looks as if it was mended with a piece of string.).
I rośnie mi ta dynia, jak idę na szkolne przedstawienie.
Przedstawienie pt. "Christmas around the world" - w scenariuszu jest 6 różnych krajów, które odwiedzają aniołki i obserwują, jak ludzie obchodzą święta Bożego Narodzenia. Polska jest jednym z tych miejsc.
I moje dzieci (no rozumie się samo przez się) są w tej grupie.
Ubrane w śliczne krakowskie stroje (naszukałam się po necie, oj naszukałam - spróbujcie znaleźć strój krakowski, którego kupno was nie zrujnuje).
Reszta dzieci ubrana w szuby, szaliki i rękawiczki (bo wiadomo, te niedźwiedzie i biegun północny).
I grupa śpiewa "Gwiii - as - tka, gwii -as- tka, shine your golden star", a potem każdy coś gada.
Każdy oprócz moich dzieci.
Bo z jakiegoś powodu Anglik umie ładniej powiedzieć "Ve-sow-ee shvi-ont" (wesołych świąt) niż moje dzieci, które w domu mówią tylko po polsku.
Moje dzieci - jedyne w całym przedstawieniu, które nie mówią ani słowa, choć mówią super po angielsku (urodzone tutaj), nie wstydzą się (a nawet śmiem twierdzić, że aktorsko uzdolnione), nie są nowe w szkole itp.
No ale nie, nie będę się przecież czepiać. To na pewno nie o uprzedzenia chodzi. Tak po prostu wyszło. I w ogóle nie jest mi przykro, jak patrzę tak na nie, jak stoją jak te kołki w tyle sceny.
I staram się to wszystko zrzucać na karb ignorancji poszczególnych osobników niż uogólniać na wszystkich.
Ale czasami jest trudno.
Czasami jest mi cholernie trudno.
Ps. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie dopisać update'u. Właśnie obejrzałam kolejny odcinek The Apprentice. Tak w skrócie chodzi o to, że grupa top biznesmenów (no powiedzmy) bije się o praktyki u jednego z angielskich potentatów finansowych. Nie będę się teraz rozpisywać, ale chodzi mniej więcej o to, że w każdym odcinku konkurują 2 drużyny, które mają jakieś trudne zadanie z dziedziny marketingu, sprzedaży, zarządzania itp. Z przegranej drużyny co tydzień odpada jedna osoba.
Dzisiaj mieli stworzyć restaurację fast food - od zera: logo, nazwa, produkt, biznes plan itp. I jeden z team'ów wybrał temat All British - czyli, że tradycyjne angielskie jedzenie tzw. pies czyli mięso, warzywa i inne różności zapiekane w cieście (nawet dobre te psy :)), do tego rozmemłany groszek i sos gravy (brązowa, przeźroczysta breja, blee).
Każdy - nazwijmy to za słownikiem - pasztecik (choć w smaku to mi przypomina bardziej krokiecik) został nazwany jakimś sławnym angielskim nazwiskiem (czyli, że wchodzisz sobie do baru i kupujesz np. 2 mickiewicze, 1 skłodowską i 3 koperniki z groszkiem - oczywiście w wersji angielskiej :)).
I jeden z pasztecików, obok Nightingale, Drake'a czy Byron'a ochrzczony został ... COLUMBUS !!!
No bo któż inny mógł odkryć Amerykę?! Tylko Anglik przecież!!! Toż to ich narodowy bohater!
Czujecie, o czym mówię?
środa, 13 lipca 2011
2011/07/13 23:17:24
Kiedyś oprowadzałem po wawce
Kanadyjkę, profesor socjologii, klasa. Idziemy przez Stare Miasto i
mówię jej z niejaką dumą, że to wszystko zostało odbudowane, że tu się
nie ostał nawet kamień na kamieniu. Ona na to z cyniczną szczerością -
'Odbudowane? W XX wieku? No to nie ma co się dziwić, że tu tak mało
turystów' :-/ Tak a propos 'niewyjmowania aparatu' ;)
Pzdr.
Pzdr.
2011/07/14 01:18:55
O to, to. Cyniczna szczerość - można
tak to określić, choć imperialistyczna mentalność może trochę bardziej
obrazje ich postawę. Bo oni są tak dziecięco-naiwnie przekonani o swojej
wielkości, że aż jest to czasami niewiarygodne.Choć na szczęście u
większości idzie to w parze z potężną dawką autoironii (co działa jak
plaster gojący rany :))
Jeśłi zaś chodzi o brak turystów, to oddzielne zagadnienie. Bo my nie umiemy sprzedać tego, co mamy najlepsze! (ale to temat na poemat)
Jeśłi zaś chodzi o brak turystów, to oddzielne zagadnienie. Bo my nie umiemy sprzedać tego, co mamy najlepsze! (ale to temat na poemat)
2011/07/14 11:03:42
Heh. To był właśnie jeden z aspektów,
które wysłały mnie z powrotem do domu, do tego zaścianka wiązanego
sznurkiem. Stwierdziłam, że musieliby mi dużo więcej funtów zaproponować
za codzienne zmaganie się z takim podejściem oraz z dyskryminacją
białego człowieka w mega "tolerancyjnym" tyglu.
Podziwiam, jeśli dajesz radę z tym wszystkim :)
Podziwiam, jeśli dajesz radę z tym wszystkim :)
2011/07/14 11:13:16
P.S. Zapytaj ich kiedyś, kto (do wuja
wacława) wpadł na pomysł rozdzielenia kurków z zimną i ciepłą wodą. Jak
się dowiesz, to upublicznij informację, jestem szczerze ciekawa.
2011/07/14 14:43:51
Ehhh faktem jest że ludzie są
denerwujący i ograniczeni wszędzie. I w Anglii i w Polsce. Ale nas
denerwują Anglicy ze względu na nasze odczucia patriotyczne. I dobrze.
Szczerze mówiąc pod tym względem bardzo dobrze czułam się w Chorwacji.
Wiem, że Chorwacja to nie Anglia ale czym ona sobie zasłużyła na
wyższość wobec Polski czy Chorwacji?? Chorwację uwielbiam ze względu na
klimat, ludzi, luz. A w ANglii... Hmmm fajnie zwiedzić ale mieszkać bym
tam nie chciała. To już wolę swoją zaściankową Polskę gdzie nie muszę
codziennie odpowiadać na słowa "How are you" :P
2011/07/14 20:04:50
oj ja też mam czasem kryzys, wtedy tak jak i Ty pomstuję. A innego razu już nie. Normalne doły i góry. Trzymaj się
2011/07/15 13:36:04
@Kasia - tak wiem, już dziś mi lepiej :)
@Veni - wytrzymuję tu, bo dużo innych rzeczy podba mi się tu bardziej niż ... (niektórzy) Anglicy :)) Pod wieloma względami jest mi tu lepiej niż w Polsce, za którą jednak wciąż jakoś tam tęsknię. Im dzieci starsze, tym trudniej wracać - my tego nie bierzemy pod uwagę (przynajmniej na razie). Nikt nie mówił, że emigracja to bułka z masłem.
@Madzialena - zajęło mi ponad pół roku zanim się nauczyłam że 'How are you?' to nie pytanie i ... przestałam snuć opowieści, co u mnie słychać, po to tylko, by skonstatować, że nikogo to nie obchodzi :)
@Veni - wytrzymuję tu, bo dużo innych rzeczy podba mi się tu bardziej niż ... (niektórzy) Anglicy :)) Pod wieloma względami jest mi tu lepiej niż w Polsce, za którą jednak wciąż jakoś tam tęsknię. Im dzieci starsze, tym trudniej wracać - my tego nie bierzemy pod uwagę (przynajmniej na razie). Nikt nie mówił, że emigracja to bułka z masłem.
@Madzialena - zajęło mi ponad pół roku zanim się nauczyłam że 'How are you?' to nie pytanie i ... przestałam snuć opowieści, co u mnie słychać, po to tylko, by skonstatować, że nikogo to nie obchodzi :)
2011/07/18 14:55:55
ha, o Miłoszowi to nawet dane mi było poświecić notkę
chmm, a ja myślałem, że to Amerykanie są najbardziej odizolowani od reszty świata(i że tylko oni sądzą, że w Polsce biegają niedźwiedzie polarne) :D
chociaż nie możemy zbytnio marudzić, bo np. w Holandii o gen. Sosabowskim się pamięta, u nas w kraju o nim raczej na lekcji historii nie usłyszymy
pozdrawiam
chmm, a ja myślałem, że to Amerykanie są najbardziej odizolowani od reszty świata(i że tylko oni sądzą, że w Polsce biegają niedźwiedzie polarne) :D
chociaż nie możemy zbytnio marudzić, bo np. w Holandii o gen. Sosabowskim się pamięta, u nas w kraju o nim raczej na lekcji historii nie usłyszymy
pozdrawiam
2011/07/21 10:50:51
Moje ulubione pytanie "zagranicznika"
o Polskę: "macie normalny alfabet? Myślałem, że piszecie cyrylicą" :)
Poza tym nagminne zdziwienie trójkącikiem i kółeczkiem na toaletach - co
po przemyśleniu wcale nie wydaje się być takim oczywistym oznaczeniem
;) Za to uroda Polek jest wysoko ceniona, co akurat wcale mnie nie dziwi
:)
2011/08/26 20:00:52
Hej modologia, dodawałam zdjęcie i dopiero teraz zobaczyłam twój komentarz :)
Z tym kółeczkiem i trójkącikiem to jest zupełnie niezrozumiałe (jakie jest logiczne lub symboliczne wytłumaczenie tego?). Mylenie nas z Rosjanami mnie oczywiście wkurza, ale niestety nie raz 'wyjadę z Anglikiem' jakiemuś Szkotowi lub Walijczykowi i atmosfera robi się zawiesista :)
Z tym kółeczkiem i trójkącikiem to jest zupełnie niezrozumiałe (jakie jest logiczne lub symboliczne wytłumaczenie tego?). Mylenie nas z Rosjanami mnie oczywiście wkurza, ale niestety nie raz 'wyjadę z Anglikiem' jakiemuś Szkotowi lub Walijczykowi i atmosfera robi się zawiesista :)
2012/01/27 22:58:10
A mi się wydawało, że tylko ja jestem tak negatywna (czyli realnie) nastawiona! Cieszę się, że tu trafiłam! Pozdrawiam!
ależ świetnie się Ciebie czyta .. tak bardzo dowcipnie i zajmująco napisane ..
OdpowiedzUsuń.. nieźle się uśmiałem wspominając wykładzinę dywanową w łazience:^)) i niedomykające się okna .. hihihi
.. tak oczywiście synowie Albionu to przykład wysokiej kultury osobistej :^)) szczególnie na wypadach 'stag' do 'tańszych' celów w Europie Wschodniej .. w niektórych miastach mają już zakaz wstępu do pewnych lokali po demolkach .. po 10 pints np zapominają że wynaleziono toalety .. najfajniej jest spotkać grupę Anglików po kanikule gdzieś na któreś Costa w kolejce do kontroli paszportów (jako, że dumnie odrzucili Schengen i wolą stać godzinami w kolejce) ... przypominają pomidorki mocno już dojrzałe bo po zapiciu zapomnieli co zacz 'sunblock' ale niektórzy wyglądają jak flaga po zasnęli na plaży na jednym policzku i spalili się tylko z jednej strony .. przypuszczam, że nawet nie pamiętają gdzie byli na kanikule .. 'tak polecieliśmy do Europy' .. no jasne bo tutaj to jest inny kontynent jakiś :^))
pozdrawiam słonecznie :^))
i podziwiam, że napracowałaś się przy przenosinach .. wszystko wygląda dopieszczone :^)
Dzięki :)
UsuńTaaaak, angielskie dziwactwa zasługują na oddzielny wpis :)
Na pewno anielscy imprezowicze nie są reprezentacyjni dla całego społeczeństwa, tak samo, jak i polskie sprzątaczki, więc dobrze jest czasami zadać sobie trochę trudu, żeby nie ulegać stereotypom.
A Anglicy ... cóż, z jednej strony są naprawdę bardzo otwarci (przynajmniej oficjalnie :)) i starają się robić wszystko, żeby to społeczeństwo 'multi-kulti' jakoś funkcjonowało, ale z drugiej strony są stasznie hermetyczni i tacy właśnie imperialistyczni (Can leopard change its spots?)
Jak każdej gospodyni chwalącej się 'nowym domem' miło mi, że Ci się u mnie podoba. A przeprowadzka jeszcze trwa (stan na dzisiaj: do przeniesienie jeszcze jakieś 170 wpisów :)))))