Searching...
czwartek, 22 listopada 2012

Różne dziatki z jednej matki

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o badaniach nad bliźniakami, wszystko we mnie krzyczało.
Że jak to, że to nieprawda, że nie mogą nami rządzić geny!


Ja się na to nieeeee zgaaaaadzaaaaam!


Oj wiem, czytałam przecież o adoptowanych bliźniakach, którzy odnaleźli się po latach i okazywało się, że mieli podobnych partnerów, podobną liczbę dzieci, podobne zainteresowania, hobby, nałogi itp. mimo iż byli wychowywani przez zupełnie innych ludzi.
Nie chciałam jednak wierzyć w taką zdeterminowaną przyszłość, zakodowaną gdzieś w moim DNA.
Tym bardziej, że moi rodzice są takimi przeciwieństwami (nie znam nikogo, kto by się różnił bardziej - przy nich woda i ogień to jak bliźniaki :)), że mieszanka genetyczna, jaką mi zafundowali ma niewątpliwie właściwości wybuchowe.


A ja chciałam cichego, spokojnego życia, na które będę miała wpływ.
Nie zgadzałam się na miotanie między pedantyzmem i perfekcjonizmem mojej mamy, a totalną 'nierazbjerichą' mojego taty. Na mix ostroźności i skrytości ze zwariowaniem i gadulstwem.
Na skrupulatne przygotowania zmieszane z postawą 'podchorąży zawsze zdąży', na wylewność ścierającą się z samotnym białym żaglem.


Te bliźniaczki jednak chodziły za mną niemalże codziennie.
Moja mama z ciocią.
Potrafiły kupić sobie identyczny prezent pod choinkę, potrafiły wybrać się do krawcowej, kupiwszy uprzednio (niezależnie od siebie, rzecz jasna) niemalże identyczny materiał, i wybrać identyczny fason garsonki.
Obie mają syna i córkę (córki są starsze :)), obie studiowały nauki ścisłe i pracują naukowo, a mają za mężów facetów mających swoje firmy.


Owszem, te badania dotyczące bliźniąt jednojajowych dotyczyły głównie inteligencji, i miały również sporo oponentów i krytyków. Ogólny wniosek z niezależnie przeprowadzonych badań (w różnych krajach) był jednak taki, że wpływ genów jest czterokrotnie większy, niż wpływ środowiska.


jednak uparcie stałam na stanowisku 'środowiskowców', którzy nie dość że polemizowali z metodologią powyższych badań, to jeszcze dowodzili, że "zachowanie inteligentne [spostrzeganie, integrowanie, zapamiętywanie, planowanie, oraz kierowanie działaniem] jest zachowaniem adaptacynym, wymaga elastyczności, indentyfikowania istotnych wymogów stawianych przez dany problem oraz dobierania odpowiednich środków rozwiązywnia go." *


Nie wiem, czy mój bunt przeciwko genetyce miał na celu 'zaklinanie rzeczywistości' czy naprawdę wierzyłam święcie w to, że człowieka można ukształtować (nie w jakiś chory, zaborczy sposób).
Myślałam, że jeśli nie, jeśli do wszystko jest gdzieś tam zapisane w tych cholernych tyminach, adeninach, dezoksyrybozach i innych kwasach nukleinowych, to jaki jest w ogóle sens zabierać się np. za wychowanie dzieci?
Jeśli moje funkcjonowanie na tym ziemskim padole ma zależeć od jakichśtam 2-hydroksy–6-aminopirymidyn, pierścienia imidazylowego czy kwasu karbamoiloasparaginowego, to ja chromolę takie życie!


Jednak optymistyczne geny mojego taty chyba zwyciężyły, bo wbrew deklaracjom, życie mi nadal było miłe.
Nie miałam też jakichś szczególnych oporów w kwestii mieszania swojego materiału genetycznego z Takim Jednym i powoływania na ten świat kolejnych mieszanek DNA.


'Mieszanki' już od paru ładnych lat pracują intensywnie nad poszerzaniem moich horyzontów naukowych naukawych. Od paru lat przechodzę stopniową (acz nieubłaganą) ewolucję poglądów, szczególnie tych dotyczących genetyki.
'Mieszanki' poddawane są z grubsza tym samym metodom wychowawczym od lat, żyją niezmiennie w tym samym środowisku, szlifowane są tym samym dłutem i polerowane tym samym papierem ściernym (choć i dłuto- przyznaję - trochę się stępiło, a i papier wyślizgany jakiś).


A różne są od siebie jak noc od dnia, jak dziadek od babci, jak ... tatuś od mamusi :)))


I nie o wyglądzie, czy charakterze mówię, ale o sposobie radzenia sobie ze stresem i sukcesem. O dzieleniu się i zawłaszczaniu. O walczeniu do końca i poddawaniu się przed metą.
O sposobie rozwiązywania problemów i potrzebach estetyczno-intelektualnych.


Opracowany przeze mnie na podstawie oserwacji 'test żelków' pokazuje trzy dominujące typy charakterologiczne w naszej rodzinie.

A. stary malutki
- osobnik taki, po sprezentowaniu paczki żelków zje jednego (bo zęby, bo zdrowa żywność, bo cholera wie jeszcze co), a resztę zakamufluje na później, pilnie strzegąc zapasów przed intruzami i wydzielając sobie równe porcje w równych odstępach czasu


B. hipis
- spóbuje jednego, bo przecież wszystkiego trzeba w życiu spróbować, a resztę rozda, komu popadnie, by jak najszybciej pozbyć się niepotrzebnego balastu. Nie przywiązuje się do rzeczy (osobnicy z tej grupy wyznają też zasadę, że w życiu wystarczą człowiekowi dwie pary spodni: jedna na sobie, a druga się suszy)


C. król życia -
zeżre wszystkie żelki w pięć minut (w końcu raz się żyje - nie?) i jeszcze na żebry pójdzie do innych


A naszło mnie tak na rozważania okołogenetyczne pod wpływem ostatniego weekendu, kiedy to moim chłopakom zachciało się piec ciasto (jam osobnik niepiekący - z lenistwa głównie).
Żeńska część rodziny pieczeniu powiedziała stanowcze 'nie' (nie zarzekając się bynajmniej, ze nie spróbuje efektów końcowch) - i tu 'środowiskowcy' mieli by silny argument w ręku, podając za przykład wyuczone lenistwo :))


Pozostali osobnicy (tym razem tylko w liczbie 2) przystąpili do zadania: jeden nie miał problemów z wyborem -  upiekł babeczki wg najprostrzego przepisu (trochę składników zmiksowanych razem), które efektownie przyozdobił, choć polewę już sobie odpuścił, bo za dużo z tym było zachodu. Kuchnia po skończonej robocie lśniła. Osobnik czekał na pochwały, czuły i wrażliwy na byle grymas.



Osobnik drugi godzinę wybierał przepis (a zaczynał od najtrudniejszych). W końcu, gdy już wszyscy mieli go dość i odmówili jakiejkolwiek pomocy, poszedł do kuchni (a osobnik ma liczbę lat wciąż jednocyfrową), znalazł wszystkie składniki, ZAGNIÓTŁ z nich ciasto, przetrzymał je w lodówce przez dwie godziny, uformował 'cookies', upiekł je i przyozdobił ozdobnymi literami (miały być imiona, ale się nie zmieściły :)).
Kuchnię zostawił w stanie opłakanym, wyszlajał się okrutnie, ciastka mu wyszły OHYDNE (co było raczej winą dziadowskiego przepisu niż braku uzdolnień), ale krytyką się w ogóle nie przejął i skonstatowawszy, że nikt się specjalnie nie kwapi do degustacji, spałaszował wszyskie sam (no, nie od razu).



Najmłodsza - królowa życia, siedziała na sofce i w swej łaskawości wydawała wyroki odnośnie smaku i wykonania.
Ja nie wiem, co to za mieszanka nam wyszła?!
Mieszanka, która mimo naszych (co raz mniej usilnych) zabiegów wychowawczych żyje sobie wg własnego kodu DNA.

Zastanawiam się tylko, jak się ma do tego powiedzenie 'Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci', kóremu też nie można odmówić prawdziwości?

A wy jak myślicie - geny czy środowisko?
Ps. Wygrzebałam takie zamierzchłe zdjęcie - nawet kanapki  (parę ładnych lat temu, ach łezka się w oku kręci ...) trzeba było towarzystwu serwować w konkretnie określony sposób.



_________________________________________________

* Zimbardo P. G. , Ruch F. L.  Psychologia i życie, PWN Warszawa 1994, s. 191

czwartek, 22 listopada 2012



2012/11/23 05:25:50
badania na bliźniętach jednojajowych wychowywanych razem, wskazuję na 4-krotnie większy wpływ genów niż środowisko. Ale już badania na jednojajowych rozdzielonych mówią o ok 50% udziale genów i środowiska (drobne różnice w różnych badaniach). Więc pół na pół. Oczywiście tylko w kwestii inteligencji mierzonej WAISem, który jak wiadomo tez swoje wady ma :)
Szczęśliwie ludź składa się z większej liczby zmiennych niz inteligencja i zdolności adaptacyjne :) Jest jeszcze temperament, a tu teoria prof. Strelaua ma wielkie zasługi w wyjaśnianiu :) co zresztą pięknie widać po Twojej dziatwie :)

2012/11/23 07:40:57
Ja nie wiem. Patrzę na siebie i swoją siostrą, no i zastanawiam się, jakim cudem jesteśmy siostrami. Czasami wydaje mi się, że jej nawet nie lubię :(

2012/11/23 09:15:28
@ Berberysie, z teorią Strelaua też się 'kłóciłam', bo mi wszyscy wmawiali, żem ja osoba nisko reaktywna i wciąż nowych bodźców szukam, a tymczasem ja od nadmiaru bodźców uciekam. Tylko że nikt, włącznie z panią doktor mi nie wierzył :))
Ale faktycznie, ona wiele tłumaczy (ja psychologię ledwie liznęłam; gdzie mi dyskutować z takim pasjonatem, jak Ty :))

@Żono, z tym lubieniem się rodzeństwa to jeszcze inna bajka. Np. mój najstarszy syn świetnie się bawi z dziećmi w wieku brata. Dzieci go uwielbiają i symbioza jest wzrocowa. Jednak ze swoim bratem nijak się nie może dogadać :(

2012/11/23 09:54:07
Oczywiście, że jedno i drugie, ale w jakich proporcjach, to już jest zagadka;) Zresztą od samej mieszanki może zależeć, czy jest bardziej czy mniej podatna na wpływ środowiska...
Teoria z tym samym dłutem i papierem ściernym sypie się w praktyce, jak spróchniałe drewno... zwłaszcza że, jak sama zauważyłaś, dłuto się tępi z czasem, a papier ścierny wyślizguje;) Na użytek własnych "badań", rozmawiałam na ten temat ze swoim bratem, mężem i mnóstwem znajomych i dosłownie KAŻDE z nich (w tym ja również) - jako dzieci, mają poczucie, że byli(śmy) traktowane inaczej niż reszta rodzeństwa. Natomiast z którymkolwiek rodzicem bym nie rozmawiała, to zawsze jest przekonany, że wszystkie swoje dzieci traktował (traktuje) tak samo...
Różna mieszanka, różny nacisk i ostrze dłuta, różny szlif... Nieskończona ilość kombinacji:) A i tak chodzi tylko o to, by przetrwał samolubny gen.

2012/11/23 11:01:06
Mnie się zdaje, że te proporcje się wahają i są zależne od takiej ilości czynników, że długo by wymieniać. Jako osobnik zapatrzony w wyższość genetyki nad środowiskiem niestety musiałam się poddać np. w obliczu dziecka z upśoledzeniem w stopniu znacznym, które tylko dzięki wpływom z zewnątrz opanowało na przykład sygnalizowanie potrzeb różnych ...

Zgadzam się z Ren-yą - "Różna mieszanka, różny nacisk i ostrze dłuta, różny szlif... Nieskończona ilość kombinacji:) A i tak chodzi tylko o to, by przetrwał samolubny gen." :)

2012/11/23 12:55:00
Po tym jak w zeszłym roku przyszedł na świat nasz synek, to ja już wiem, że z geneami nie wygram. Kiedy rozpoczęłam ciążę jadłam dużo kwasu foliowego, dobrze się odżywiałam i myślałam, to spowoduje, że wszystko będzie dobrze.
Tymczasem ja z mety byłam na przegranej pozycji, ponieważ już na samym początku moje DNA zdecydowało, że gen rozszczepu będzie przekazany dalej. NO i dupa. Mój synek urodził się dokładnie z lewostronnym rozszczepem podniebienia i wargi, takim jak ja miałam. Mogłam się zdrowo odżywiać, a natura i tak wiedziała co chce przepchnąć dalej. Zastanawiam się czemu? I pewnie ze wszystkimi cechami jest podobnie. Dlatego ja po zeszłym roku przestałam się zastanawiać, jaki będzie mój syn. Już wiem, że on się urodził z wieloma cechami ustalonymi z góry.
Koniec końców cała "przygoda" zmusiła mnie do zmiany postrzegania siebie i wielu rzeczy dookoła.
Pozdrawiam:)

2012/11/23 15:31:56
@ Ren-ya, coś w tym jest z tym twierdzeniem, o identycznym traktowaniu dzieci :-P
A tak na serio, to ja mam świadomość, jak zupełnie inaczej je traktuje, chociażby z powodu ... zmęczenia materiału. Ten pierwszy więc musi mieć wszyskto idealnie, ta ostatnia ma generalnie wszystko w dużym poważaniu.
Mimo różnego traktowania wydaje mi się, że pewne cechy są dominujące i 'wychodzą' w określinych sytuacjach bardzo klarownie.
Dlatego jednak wychowanie (w sensie kształtowanie postaw, itp.) się w moich oczach trochę zdewaluowało.
Moim zdaniem dzieci powielają pewne zachowania, ale rozwiązują problemy i walczą o przetrwanie samolubnego genu w z góry ustalony sposób.

@ Veni, nie wiem, jak skomentować, to co napisałaś, tzn. czy 'upośledzenie w stopniu znacznym' jest dosłownością, czy elementem Twojego stylu (bo z tego, co piszesz na blogu, to raczej nie wywnioskowałam dosłowności - ale jeśli tak, to chyba tu raczej obowiązują zupełnie inne reguły).
Na pewno jest to mieszanka, ale nadal twierdzę, że wpływ środowiska jest dużo, dużo mniejszy, co potwierdzają też przykłady osób, które potrafiły się wybić ze środowiska bardzo nieprzychylnego, zostawiając w tyle tych, którzy wszystko mieli podane na tacy, ale jakieś wewnętrzne opory nie pozwoliły im pójść dalej.
Hmmm... sama nie wiem.

@ Viki, genetyka jest niezrozumiała i nie wiadomo, dlaczego niekóre geny 'są przepychane'. A Twój synek na pewno nie raz Cię zaskoczy - wbrew genom :)

2012/11/23 16:12:50
A nie nie, tu piszę serio. Upośledzenie w stopniu znacznym w sensie serio. O takie: klik
Też jestem fanką poglądu o przewadze genetyki nad wychowaniem (ogólnie pojętym), ale Los wciąż mi udowadnia, że nie jest do końca tak ;) Że ludzie wychodzą z patologii, chociaż niby nie mają wsparcia, ale też że trzy pracowite panie pochylają się nad kimś o rozumku rozmiaru groszku i uczą go przeżyć samodzielnie. Sam by nie dał rady.
Czyli znów nie wiadomo, czy geny górą, czy nie ;) Pewnie trochę tak, ale ile? ;)

2012/11/23 17:33:42
Veni, no tak trochę myślam, że chyba nie kpisz, ale o swoich dzieciach piszesz czasami w osobliwy sposób, więc się nie połapałam.
Link nie działa (ale to na marginesie).
Mam w rodzinie bardzo upośledzone dziecko i w tym przypadku, to naprawdę trudno rozsądzać, czy geny (w walce o zaliczanie kolejnych kroków do samodzielności, bo ma chorobę genetyczną, więc wiadomo, że geny), czy wychowanie, próby nauczenia go tego i owego. Właściwie to trudno zaobserwować jakieś skutki wychowania czy naśladowania, jeśli już to wynik ciężkiej pracy innych - dlatego napisałam, że takie przypadki rządzą się swoimi prawami.
Gość: czarnypieprz, 31.127.70.1*
2012/11/23 19:31:12
Jestem jednak zwolenniczka zrzucania winy na geny! Bo nie wiem jakim cudem stworzylismy kogos kto rozumie wyzsza matematyke, fizyke ma w malym palcu u nogi, ii studiuje inzynierielotnicza. Nie wiem jak sie to stalo bo ja.z matematyki jestem na etapie ulamkow, moj maz jako artysta matematyke moze jedynie oddac na plotnie za pomoca pedzla, i juz! No i?

2012/11/23 22:16:22
Z tymi genami to nigdy nic nie wiadomo, bo na przykład nikt nie wie, jakie geny ma chociażby pan listonosz ;)
2012/11/24 12:49:58
@ Pieprzu, musi być jakiś mutant, jak nic. Już Wy go lepiej nie wychowujcie (choć i tak raczej za późno) - chłopa trzeba spisać na straty dla świata humanistów i artystów :))

@ Żono, gdyby zupełnie nieoczekiwanie objawiły się w rodzinie jakieś nieznane i niezidentyfikowane dotąd geny (dajmy na to, że listonosza), to czyż właśnie nie byłoby to dowodem na potęgę genów?
Zawsze jednak zostaje opcja mutacji (mam nadzieję, że nic nie sugerowałaś Przedmówczyni :)))

2012/11/24 13:18:49
To był tylko taki głupi żart :)
2012/11/24 13:51:42
Niewazne, kto z kim spi, wazne, zeby dzieci byly zdrowe ;)

Pozatym zdziwilam sie, ze jestem hipisem?!?!?!
Gość: czarnypieprz, 31.126.172.3*
2012/11/24 18:44:06
U nas chodzila listonoszka:D

2012/11/24 21:42:49
mój boże, fidrygauko, jak ja kocham czytać Twoje wpisy! Te wszystkie "mieszanki", "testy żelków" i inne takie. Idę zapłakać nad swoją niemocą słowną...
2012/11/25 10:17:04
Widzę że los nas dotknął tym samym palcem (myślę o rodzicach). We mnie całe życie walczą sprzeczne geny moich rodziców, co czasem sprawia, że życie staje się nieznośne a ja wyrosłam na osobę nieprzewidywalną i trudną do zniesienia; no bo jak znieść kogoś, kto ma obsesję na punkcie mycia i sprzątania, widzi każdy pyłek a jednocześnie jest pierwszym bałaganiarzem w rodzinie? Co prawda sama siebie wycowuję ale skutki nie mnie oceniać...
Gość: socjo, cpc1-stav12-0-0-cust753.aztw.cable.virginmedia.com
2012/11/25 19:21:17
Geny, zdecydowanie geny! Ale mam jedno, małe pytanie - po kim odziedziczyłam moje? Bo ani po ojcu, ani po matce, a raczej mnie nie adoptowali. To bardzo intrygujace, a najbardziej gdy patrze na moje dzieci - każde inne, a na swój sposób bardzo podobne do mnie.
Gość: , 199.127.179.20*
2012/11/26 07:22:33
Dlugo sie nad tym wpisem zastanawialam...Z punktu widzenia autorytetow - zeznania rozne sa .:-)
Gdy spogladam w lustro wraz z siostra : widze moja pszeniczna niebieskooka, blond osobe i moja ruda, zielonooka siostre o zupelnie innym niz moje, podejsciu do zycia. Usmiech mamy jednak identyczny ...
Genetycznych podobienstw nie da sie uniknac. Moje wlasne, jedyne dziecie wybralo z olbrzymiej puli genetyczynej: geny wygladu mojej tesciowej, leworecznosc, grupe krwi i
krotkowzrocznosc ojca, a po mnie to tylko plec ...
Przez ostatnie " nascie ' lat w glowie jej mieszam tzw. wychowaniem. I codziennie sie zastanawiam nad jej reakcjami i odpowiedziami ...i takie ' inne 'sa... Widze moj wplyw, widze wplyw ojca, widze wplyw srodowiska, ale efekt jest nieprzewidywalnie fajny. Skad jej sie wziela milosc do muzyki i ochota do fletu i pianina ( pianino-samouk) ? Skad jej obsesyjnie ulubionym zespolem jest Queen? ( my lubimy, bez obsesji.). Lucznictwo ?!
Milosc do ksiazek jest moja zasluga, tak jak moja zasluga jest uzywanie noza i widelca przy stole lub tez poprawne wytarcie pupy w toalecie. Pasje, zainteresowania i hobby mojego dziecka nie maja nic wspolnego z moimi sugestiami lub z pasjami babc lub dziadkow..
Dzieki Ci Genetyko, ze zatrzymalas sie na wygladzie !

p.s .U mnie sie kroi kanapki po przekatnej...
Gość: Chillax, 199.127.179.20*
2012/11/26 07:29:55
Powyzszy komentarz, z peanem na czesc mojego, jedynego dziecka, to od Chillax.:-)
fidrygauka
2012/11/27 12:34:41
@ Żono, Wieprzu i Spirytku, widzę, że temat listonosza przedyskutowałyście w swoim gronie, więc nie będę się wcinać ;-P

@ Mukla, wiesz 'test żelków' napisało życie, ja to tylko spisałam :)
Ty nie chodź nigdzie płakać, bo ja też zaraz zacznę, że nie umiem takich fajnych ciekawostek wyszukiwać w necie :)
A niemocy słownej u Ciebie nijak nie zauważam.

@ Sukienko, więc mnie rozumiesz. Nie jest to łatwe, oj nie!
I jam bałaganiarz straszliwy, ale za to obrzydliwy - jabłka nikomu nie dam ugryźć ani łyżeczki oblizać, a nad niektórymi rzeczami będę pracować od upadłego, korygować, poprawiać, udoskonalać.
Kosztem porządku w sypialni, rzecz jasna :)))
Też się staram wychowywać troszeczkę, ale z marnym skutkiem. Jestem pedagogiem niekonsekwentnym, a tacy najbardziej dają sobie skakać po głowie :)))

@ Socjo, z jednej strony widać to podobieństwo. Widzisz w dzieciach uśmiech męża, spojrzenie teściowej :))) i swoje zamiłowanie do gadulstwa. Patrzysz na kształt uszu (jedno większe, drugie mniejsze i mniej odstające) przekazywany od pokoleń, na sposób chodzenia, na temperament, ale jednak jest ta inność, to inne DNA, na które nikt i nic nie ma wpływu. Jakaś wewnętrza determianacja, by rzeczy robić w taki, a nie inny sposób.

A co do podobieństwa do rodziców, to ... może przyjrzyj się jeszcze trochę, bo może coś jednak znajdziesz? :)))

@ Chillax, mi całe życie mówili, że jestem wykapanym tatą. I z wyglądu i z charakteru. Ale to się bardzo, bardzo zmieniło i mieszanka zaczęła się ujawniać gdzieś koło dwudziestego roku życia, by w chwili obecnej podzielić się fifty-fifty.

Im dłużej o tym myślę, im więcej odpowiedzi czytam, tym większe mam zamieszanie.
Generalnie nadal obstaję jednak przy genetyce, bo owszem, zainteresowania można przekazać (ale czy to też nie wiąże się z np. temperamentem? Czy tatuś z 'motorkiem w tyłku' nie spłodzi podobnego energetycznie potomka, którego będzie mu po prostu łatwiej wyciągnąć na wspólne eskapady?), ale chyba nie ma się większego wpływu na całość postępowania, na sposób funkcjonowania ...

Co do kanapek, to w Anglii też się kroi na skos, ale chleb tostowy, a my takiego raczej nie jadamy. Albo polski, albo z ziarnami (i wtedy nie kroimy), zresztą to krojenie, to i tak już zamierzchła przeszłość :)))


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!