Że jak to, że to nieprawda, że nie mogą nami rządzić geny!
Ja się na to nieeeee zgaaaaadzaaaaam!
Oj wiem, czytałam przecież o adoptowanych bliźniakach, którzy odnaleźli się po latach i okazywało się, że mieli podobnych partnerów, podobną liczbę dzieci, podobne zainteresowania, hobby, nałogi itp. mimo iż byli wychowywani przez zupełnie innych ludzi.
Nie chciałam jednak wierzyć w taką zdeterminowaną przyszłość, zakodowaną gdzieś w moim DNA.
Tym bardziej, że moi rodzice są takimi przeciwieństwami (nie znam nikogo, kto by się różnił bardziej - przy nich woda i ogień to jak bliźniaki :)), że mieszanka genetyczna, jaką mi zafundowali ma niewątpliwie właściwości wybuchowe.
A ja chciałam cichego, spokojnego życia, na które będę miała wpływ.
Nie zgadzałam się na miotanie między pedantyzmem i perfekcjonizmem mojej mamy, a totalną 'nierazbjerichą' mojego taty. Na mix ostroźności i skrytości ze zwariowaniem i gadulstwem.
Na skrupulatne przygotowania zmieszane z postawą 'podchorąży zawsze zdąży', na wylewność ścierającą się z samotnym białym żaglem.
Te bliźniaczki jednak chodziły za mną niemalże codziennie.
Moja mama z ciocią.
Potrafiły kupić sobie identyczny prezent pod choinkę, potrafiły wybrać się do krawcowej, kupiwszy uprzednio (niezależnie od siebie, rzecz jasna) niemalże identyczny materiał, i wybrać identyczny fason garsonki.
Obie mają syna i córkę (córki są starsze :)), obie studiowały nauki ścisłe i pracują naukowo, a mają za mężów facetów mających swoje firmy.
Owszem, te badania dotyczące bliźniąt jednojajowych dotyczyły głównie inteligencji, i miały również sporo oponentów i krytyków. Ogólny wniosek z niezależnie przeprowadzonych badań (w różnych krajach) był jednak taki, że wpływ genów jest czterokrotnie większy, niż wpływ środowiska.
jednak uparcie stałam na stanowisku 'środowiskowców', którzy nie dość że polemizowali z metodologią powyższych badań, to jeszcze dowodzili, że "zachowanie inteligentne [spostrzeganie, integrowanie, zapamiętywanie, planowanie, oraz kierowanie działaniem] jest zachowaniem adaptacynym, wymaga elastyczności, indentyfikowania istotnych wymogów stawianych przez dany problem oraz dobierania odpowiednich środków rozwiązywnia go." *
Nie wiem, czy mój bunt przeciwko genetyce miał na celu 'zaklinanie rzeczywistości' czy naprawdę wierzyłam święcie w to, że człowieka można ukształtować (nie w jakiś chory, zaborczy sposób).
Myślałam, że jeśli nie, jeśli do wszystko jest gdzieś tam zapisane w tych cholernych tyminach, adeninach, dezoksyrybozach i innych kwasach nukleinowych, to jaki jest w ogóle sens zabierać się np. za wychowanie dzieci?
Jeśli moje funkcjonowanie na tym ziemskim padole ma zależeć od jakichśtam 2-hydroksy–6-aminopirymidyn, pierścienia imidazylowego czy kwasu karbamoiloasparaginowego, to ja chromolę takie życie!
Jednak optymistyczne geny mojego taty chyba zwyciężyły, bo wbrew deklaracjom, życie mi nadal było miłe.
Nie miałam też jakichś szczególnych oporów w kwestii mieszania swojego materiału genetycznego z Takim Jednym i powoływania na ten świat kolejnych mieszanek DNA.
'Mieszanki' już od paru ładnych lat pracują intensywnie nad poszerzaniem moich horyzontów naukowych naukawych. Od paru lat przechodzę stopniową (acz nieubłaganą) ewolucję poglądów, szczególnie tych dotyczących genetyki.
'Mieszanki' poddawane są z grubsza tym samym metodom wychowawczym od lat, żyją niezmiennie w tym samym środowisku, szlifowane są tym samym dłutem i polerowane tym samym papierem ściernym (choć i dłuto- przyznaję - trochę się stępiło, a i papier wyślizgany jakiś).
A różne są od siebie jak noc od dnia, jak dziadek od babci, jak ... tatuś od mamusi :)))
I nie o wyglądzie, czy charakterze mówię, ale o sposobie radzenia sobie ze stresem i sukcesem. O dzieleniu się i zawłaszczaniu. O walczeniu do końca i poddawaniu się przed metą.
O sposobie rozwiązywania problemów i potrzebach estetyczno-intelektualnych.
Opracowany przeze mnie na podstawie oserwacji 'test żelków' pokazuje trzy dominujące typy charakterologiczne w naszej rodzinie.
A. stary malutki - osobnik taki, po sprezentowaniu paczki żelków zje jednego (bo zęby, bo zdrowa żywność, bo cholera wie jeszcze co), a resztę zakamufluje na później, pilnie strzegąc zapasów przed intruzami i wydzielając sobie równe porcje w równych odstępach czasu
B. hipis - spóbuje jednego, bo przecież wszystkiego trzeba w życiu spróbować, a resztę rozda, komu popadnie, by jak najszybciej pozbyć się niepotrzebnego balastu. Nie przywiązuje się do rzeczy (osobnicy z tej grupy wyznają też zasadę, że w życiu wystarczą człowiekowi dwie pary spodni: jedna na sobie, a druga się suszy)
C. król życia - zeżre wszystkie żelki w pięć minut (w końcu raz się żyje - nie?) i jeszcze na żebry pójdzie do innych
A naszło mnie tak na rozważania okołogenetyczne pod wpływem ostatniego weekendu, kiedy to moim chłopakom zachciało się piec ciasto (jam osobnik niepiekący - z lenistwa głównie).
Żeńska część rodziny pieczeniu powiedziała stanowcze 'nie' (nie zarzekając się bynajmniej, ze nie spróbuje efektów końcowch) - i tu 'środowiskowcy' mieli by silny argument w ręku, podając za przykład wyuczone lenistwo :))
Pozostali osobnicy (tym razem tylko w liczbie 2) przystąpili do zadania: jeden nie miał problemów z wyborem - upiekł babeczki wg najprostrzego przepisu (trochę składników zmiksowanych razem), które efektownie przyozdobił, choć polewę już sobie odpuścił, bo za dużo z tym było zachodu. Kuchnia po skończonej robocie lśniła. Osobnik czekał na pochwały, czuły i wrażliwy na byle grymas.
Kuchnię zostawił w stanie opłakanym, wyszlajał się okrutnie, ciastka mu wyszły OHYDNE (co było raczej winą dziadowskiego przepisu niż braku uzdolnień), ale krytyką się w ogóle nie przejął i skonstatowawszy, że nikt się specjalnie nie kwapi do degustacji, spałaszował wszyskie sam (no, nie od razu).
Ja nie wiem, co to za mieszanka nam wyszła?!
Mieszanka, która mimo naszych (co raz mniej usilnych) zabiegów wychowawczych żyje sobie wg własnego kodu DNA.
Zastanawiam się tylko, jak się ma do tego powiedzenie 'Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci', kóremu też nie można odmówić prawdziwości?
A wy jak myślicie - geny czy środowisko?
Ps. Wygrzebałam takie zamierzchłe zdjęcie - nawet kanapki (parę ładnych lat temu, ach łezka się w oku kręci ...) trzeba było towarzystwu serwować w konkretnie określony sposób.
_________________________________________________
* Zimbardo P. G. , Ruch F. L. Psychologia i życie, PWN Warszawa 1994, s. 191
czwartek, 22 listopada 2012
0 comments:
Prześlij komentarz
Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)