Searching...
czwartek, 27 października 2011

Brak klasy

'Naszą Klasę' pokochałam od pierwszego wejrzenia.
No i co z tego - ja się pytam - że obśmiewali ten portal wszyscy, że to był obciach się przyznać, że ma się tam konto, że psychologowie, socjologowie i pedagodzy doktoryzowali się w oparciu o zachodzące tam zjawiska społeczne, a moraliści i etycy bili na alarm, że spłycenie relacji, powierzchowność, głupota i pożeracz czasu? CO Z TEGO?

Czy miłość jest racjonalna? ;)

Ach, jakież to było zauroczenie!
Każda wolna chwila (akurat to były wakacje) spędzana na:
- zapisywaniu się do kolejnych klas i grup,
- przyjmowaniu zaproszeń od dawnych kumpelek i kolesiów,
- podziwianiu, jak (w przeciwieństwie do mnie) super wyglądają i dumaniu, jak oni to robią, że się w ogóle nie zestarzeli (z pewnymi wyjątkami),
- przecieraniu oczu na widok dawnych młodych gniewnch (irokezy, różowe włosy, hippie style itd.) wciśniętych w garniturki i szpilki,
- liczeniu ile dzieci mają (a zastrzegały/li się, że na faceta/babę nie spojrzą, a bachory to już w życiu),
- skanowaniu zdjęć wygrzebanych z albumów przez lata przechowywanych w piwnicy i wklejaniu ich do profili klasowych.
- wyszukiwaniu dawnych miłości (prawie żaden się jak na złość nie zarejestrował, a ten od Pierwszej Wielkiej nie dał swojego zdjęcia, dostęp zaś do jego zdjęć klasowych był zablokowany dla tych spoza :))
- dyskusjach na forach (wspominki, anegdotki, dowcipy)
- i innych równie ważnych dla mojego życia czynnościach :))

zdjęcie stąd


Był to mój pierwszy spotkany w życiu, portal społecznościowy, czym tłumaczę tak silne emocje.

Poza tym mieszkałam już wtedy w Anglii i odnalezienie moich dawnych znajomych z Polski, z którymi rozstawałam się w erze przedinternetowej, ba, przedkomórkowej nawet, sprawiało mi ogromną frajdę. Co prawda parę osób, z którymi najbardziej chciałam odnowić kontakt, w ogóle się nie pojawiło - ale cóż, jedna została znaną reżyserką, inna naukowcem na UW, a jeszcze jeden wziętym dziennikarzem (o czym wiedziałam z Wyborczej, z przyjemnością czytając wywiady z nimi), więc rozumiem, że chcieli pozostać anonimowi.

I jak to z pierwszą miłością bywa - albo się ma pozytywne doświadczenia na całe życie, albo się dostaje porządnie obuchem w łeb i potem się na zimne dmucha.

Ja oberwałam. Nie mocno i właściwie nie raz a porządnie, ale serią krótkich, acz bolących 'policzków'.

Pierwsze otrzeźwienie przyszło po paru miesiącach, jak za nic w świecie nie udało nam się zorganizować spotkania klasowego. Zrozumiałam, ze właściwie to na grzyba mi próbować się spotkać z ludźmi, z którymi nic mnie nie łączy. Nie łączy, bo nie łączyło już wtedy.

Odpisywanie prac domowych, wykradanie kartkówek z torby matematyczki, dokuczanie angliście, obgadywanie relacji męsko-męskich wychowawcy, stresy przedklasówkowe, przygotowywanie studniówki i te parę (owszem, bardzo fajnych) wycieczek klasowych widać nie zintegrowało nas na tyle, by chęć ponownego spotkania się po latach zmaterializowała się.

I o ile licealiści najczęściej pozostali w stolicy, to już grupa ze studiów rozjechała się po Polsce, więc tym bardziej nie sprzyjało to odgrzewaniu znajomości w realu.

Poza-wirtualnie spotkałam się tylko z jedną dawną przyjaciółką z czasów licealnych. Obiecywałam sobie 'niewiadomoco'. Ale na tym spotkaniu - bardzo udanym zresztą - się skończyło. Streściłyśmy sobie nasze poszkolne życie, opowiedziałyśmy historie miłosne, pokazałyśmy zdjęcia ze ślubów, fotki dzieci i ... każda wróciła do swojego zagonionego życia. Maile nie są wymieniane (jej skrzynka jest przeładowana, a mi się już nie chce prosić ją przez NK o nowy adres mailowy). Trochę mi szkoda, ale jak to mówią ... show must go on.

Spotkałam się z jeszcze jedną koleżanką. Taką znaną mi od wieków. Nasze losy przeplatały się często-gęsto, choć były to raczej tory równoległe niż prostopadłe.
Przyjechała do domu moich rodziców. Wysiadając z samochodu podała mi bukiet kwiatów.
- Potrzymaj! Tylko nie myśl, że to dla ciebie. To dla twojej mamy! - zagaiła uroczo.

Jeszcze będąc na schodach wyraziła bezbrzeżne zdumienie nad rozmiarem moich ubrań ('Ale się utuczyłaś w tej Anglii!" - skomentowawała subtelnie) i weszła do środka z zadowoloną miną.

Zjeść nic nie chciała (bo ona tylko sałatki, a ja zrobiłam na jej cześć jakiegoś angielskiego cottage pie'a czy coś równie tłustego :)).



Rozłożyła w salonie laptop i przez najbliższe dwie godziny nawijała o jej dzieciach i mężu (pan doktor) i dzieciach i bracie (pan inżynier) i dzieciach i mamie (pracuje, dzieci odbiera, w domu pomaga) i dzieciach i pracy (pani doktor) i dzieciach i dzieciach i dzieciach ...

Ile zdjęć można obejrzeć w dwie godziny?

Duuuużo.

Z Alp, z Majorki, z przedszkola, z gór, z przedstawienia, znad morza, z Niemiec, z Włoch ("Wiesz, poznaliśmy takich ludzi, którzy mają rodzinę niedaleko Wenecji i ... już wiedziałam, że następne nasze wakacje będą w słonecznej Italii"), z Francji, z zajęć jeździeckich, z basenu, z nart ...


Ile można wyrzucić z siebie kiloautozachwytów na godzinę?

Duuuuużo.

Że specjalizacja, że mieszkanie na osiedlu zamkniętym na Ursynowie, że dzieci genialne, że super sobie radzą w szkole, że nauczyła się nowego języka, że na siłownię chodzi dwa razy w tygodniu, że mąż na rękach nosi ...


I nawet nie czekała na oklaski czy pokłony. Tak sobie po prostu nawijała.


Nie zadała mi ani jednego pytania.

Po dwóch godzinach (z zegarkiem w ręku - ach, co za organizacja) zamknęła laptopa i drzwi swojego samochodu (akurat się nie znam, więc wrażenia na mnie nie wywarł), a ja z ulgą zamnkęłam za nią drzwi od domu i ... rozdział życia zwany "historia pewnej znajomości" myśląc, że co jak co, ale Londynu to ona z moją pomocą nie zwiedzi.

À
 propos  zwiedzania, to od zarejestrowania się na NK i wpisania w profilu "Fidrygauka Warszawa/Londyn" - liczba osób chętnych do przyłącznia mnie wzrosła. Wzrosła też liczba otrzymywanych przeze mnie maili zaczynających się od słów: "Ooooo!!! A jak to się stało, że wylądowałaś w Londynie?!"


Więc ja - pociągnięta za język - pisałam, że było tak a tak, to a to nas pchnęło, robimy to, żyjemy tu. Wplatałam anegdotki i inne humorystyczne wstawki, dołączałam zdjęcia (w profilu nie publikowałam zdjęć dzieci), a na końcu zagadywałam o szczegóły z życia nadawców, licząc na rychłą i równie wyczerpującą odpowiedź.

A w skrzynce mailowej były pustki. Beatki, Kasie, Marysie ciekawość zaspokoiły i tyle je widziano. A ja (tak, na własne życzenie, więc właściwie pretensji mieć nie mogę) czułam się trochę tak, jakbym się rozebrała do naga (no dobrze, powiedzmy że do bielizny) w supermarkecie.

Później zaczęły się też maile od osób kompletnie mi nie znanych (acz - surprise, surprise - będących na listach w 'dziennikach' moich klas :)), głupawe maile reklamowe, zaproszenia od fryzjerek i manicurzystek szukających klientek w Londynie oraz od panienek chcących pokazać mi swoje wdzięki (za free ;)).
Maile te można było oczywiście wrzucić do kosza nieotwierane.
Czarę goryczy przelały jednak żenujące dyskusje na forach.

Nie mogłam wyjść z podziwu, że dorośli, wykształceni, teoretycznie prezentujący sobą jakiś poziom ludzie, potrafili tak bezczelnie i bez skrupułów obsmarowywać swoich naczycieli i wykładowców, podpisując się swoim imieniem i nazwiskiem.
Aż się dziwię, że niektóre sparwy nie skończyły się pozwami o pomówienie lub zniesławienie. Zniesmaczona rzuciłam parę komentarzy, ale nie spotkałam się ze zbytnim zrozumieniem :)
I tak właśnie skończyła się moja przygoda z tym, jakże obiecującym portalem.

A cały ten wpis miał być o Facebooku i o mailowej wpadce (którą obiecałam Veni).

Ale 'introductory paragraph' jakoś mi się dziwnie rozbudował i Nasza Klasa przejęła całkowitą dominację :)

O Facebooku będzie zatem (być może) jutro.


****
A mistrz w swym geniuszu wyprorokował ...



czwartek, 27 października 2011


Komentarze
 
rest5
2011/10/27 17:13:50
Nk z początku była dobra, ale potem coś się z tymi ludźmi porobiło. Zamiast zdjęcia koleżanki w profilu - zdjęcie jej wnuka/czki. U innej zamiast jej zdjęcia - zdjęcie psa czy innego kota. A jak już kolega/żanka, to już koniecznie na coraz bardziej egzotycznym tle. Albo sprawozdania z wycieczek, czy galerie fotografii "artystycznej". I te głupie komentarze! Nic się nie zmieniłaś (no jasne - nic a nic po trzydziestu latach), jesteś jeszcze piękniejsza niż kiedyś (jakby było można), taką cię pamiętam (a kto to jest?) itd. itp.
Profil mam jeszcze tylko dlatego, że jestem administratorem prywatnych galerii klasowych (i to jest genialne, że każdy wrzucał zdjęcia z przeszłości, jakie mu się zachowały jeszcze).
A poza tym nk umożliwiła mi znalezienie i umiejscowienie w czasoprzestrzeni mojego starego przyjaciela z dzieciństwa i młodości (bez niej nie byłabym w stanie, szukałam trzydzieści lat). I za to jestem jej wdzięczna.
 
2011/10/27 18:35:52
Na NK wytrwalam chyba duzo krócej niż ty. Zlikwidowalam się tuż po tym, jak zdałam sobie sprawę, że ilość dzieci Agnieszki, która siedziała w drugiej ławce po lewej kompletnie mnie nie obchodzi.
FB ma profile firmowe - gazety, agencje, blogi, newsy. W zalewie tej syntetycznej informacji giną mi zupełnie nowe fotki dziecka koleżanki że studiów. I to mi pasuje.
 
2011/10/27 19:42:18
mogłabym to ja napisać. Nie wytrzymałam tam długo, nadal zresztą wiszę, ale nie 'zachodzę'. Tak żarło i zdechło, fajni ludzie zostali wyparci przez massę tabulette - bez żadnej wartości
 
2011/10/27 19:42:33
Dzięki istnieniu Naszej Klasy moja mama zaczęła zaglądać do internetu, korzystać z maila, odnalazła też kilku znajomych i rozwija je na nowo w realu. I to jest dla mnie olbrzymi plus istnienia portalu. Ja natomiast miałam doświadczenia podobne do Twoich. Najpierw te emocje, szał niemalże... Pierwsze otrzeźwienie również związane ze spotkaniem klasowym - zadeklarowało swoją obecność osób 20, były 4. Teraz te wszystkie fotki, fora, wydają mi się jakieś takie... infantylne.
 
2011/10/27 21:23:01
@ Rest - ha, ha, też mnie śmieszą te zdjęcia dzieci zamiast własnej facjaty profilu - nie mogę się wtedy oprzeć, żeby nie skomentować: "Oooo, zmieniłaś się nieco od ostatniego czasu" :))
Komentarze ... przyznaję, też tak czasami pisałam, że się nie zmienili, bo faktycznie niektórzy (niektóre raczej) wyglądały powalająco i LEPIEJ niż w podstawówce (np. się bardzo odchudziły) - fakt, że nie było to po 30 latach :))
Ja też jestem wdzięczna za sporo fajnych wspomnień i wzruszeń, ale ... życie toczy się swoim torem. W sumie żałuję, że niektóre przyjaźnie się jednak 'nie odgrzały'.

@Mother - Facebook mnie trochę przeraża skalą ingerencji, ale też go wolę niż NK.
Ja się tymi 'dziećmi Agnieszki" na początku interesowałam, ale w końcu ile można 'produkować' zachwyty nad obcymi mi dziećmi, obcych (no spójrzmy prawdzie w oczy) ludzi.

@Kasiu, ja też 'wiszę' , w końcu byłam w tej czy innej klasie. I przyznaję - wkurzało mnie, jak co chwila dostawałam maila, że "'Konto usunięte' usunął cię z listy znajomych" - bo jakoś stanowiliśmy integralną całość, byliśmy w końcu w tej samej klasie. Choć rozumiem. Niektórzy mieli nieprzyjemności (np. moja koleżanka była notorycznie nękana przez byłego - zresztą gazety roiły się od podobnych historii).

@Żono - infantylne, zgadzam się.
Moja mama była zinternautyzowana już wcześniej. Na NK założyłam jej konto ja, ale za chwilę sama je zamknęła - miała dosyć pytań (a do tego moja mama ma zawód w branży, w której zwyczajowo wszystko się 'załatwia', więc zaczęły się pielgrzymki (ludzie nie mają oporów)).
4 z 20, hmmm ... faktycznie, imponujący wynik! :)
 
2011/10/27 21:56:45
Dla mojej Nasza Klasa była pierwszym krokiem do internetu. Była już wtedy od paru lat na emeryturze i trochę na tej emeryturze za szybko zaczynała się mentalnie starzeć. Nasza Klasa przywróciła ją na właściwe tory...
Tak mi się jeszcze przypomniało, że najbardziej to mnie rozwalały jednak profile wspólne z chłopakiem, narzeczonym, mężem...

2011/10/28 16:57:37
@Żono - nam by się przydało tak zaktywizować teściową, by sobie oglądała filmiki i zdjęcia dzieci w internecie, ale ... ona 'nieciekawa' :)

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!