Searching...
środa, 20 czerwca 2012

prasowy wyścig z czasem

Moje pociągi odchodzą albo z peronu pierwszego, albo z trzeciego.
Do obu są oddzielne wejścia, po dwóch stronach torów.
Staram się tak wybierać pociągi, by jechać tymi z peronu trzeciego, bo nie dość, że to bliżej mojego domu (nie muszę pół miasta obchodzić, a kładki nad torami jeszcze nie wybudowano:)) to jeszcze ... tam wykładają Metro.
A na 'jedynce' nie.
Tak, tak, to już obsesja - nie musicie mi mówić. 
Sama wiem.
Tytuł jednak zobowiązuje i jak mam pisać o tych 'szeptach w metrze', to skądś inspirację czerpać muszę.

Czasami wpadam na stację po przetruchtaniu przepisowych 2,5 kilometra w stylu "góra-dół-góra-dół" na trasie Breakfast Club-Stacja o trzydzieści sekund za późno.
Za późno, bo kamień w but wpadł i trzeba było wyciągać.
Za późno, bo cmentarza nie otworzyli (a tam wiedzie droga na skróty).
Bo biletomat się zaciął przy drukowaniu.

I stoję, modląc się do durnej maszyny, 5 metrów od pociągu, ale po złej stronie barykady, patrząc błagalnym wzrokiem na maszynistę, który z angielską flegmą wychyla się przez okienko oceniając sytuację okołodrzwiową.


Wystawiam głupawo palec wskazujący w górę (taki 'mig' oznaczający "one second, please'; nie mylić z palcem środkowym proszę :)) po to tylko, by ujrzeć bezczelne potrząsanie na boki łbem, że nie, nie, nie, on na mnie nie poczeka.

Bankomat wypluwa w końcu bilety, ja z rozwianym włosem, waląc o metalowe barierki (między którymi się nie mieszczę z dwubocznym obciążeniem w postaci plecaka i torby), wpadam na peron, by zobaczyć kpiący uśmieszek zamykającego mi drzwi przed nosem padalca (Normalnie kiedyś go chyba spoliczkuję!)
Wkurza mnie to tym bardziej, że gdyby jeszcze ze dwóch równie flegmatycznych Anglików wsiadało przede mną, to i ja bym się wcisnęła między zatrzaskujące się drzwi.
A poza tym, jak on się spóźnia, to ja, cholera jasna, muszę na niego czekać :)
Jedynym pocieszającym aspektem sprawy jest, że mając pół godziny do następnego pociągu, mogę spokojnie zrobić sobie prasówkę :)
Myślę, że dla przeciętnego garniturowca jawię się pewnie jako osoba niepotrafiąca czytać (szczególnie, jak zadzwoni mi telefon i muszę się po polsku wypłakać mężowi, dlaczego chwilowo nienawidzę angielskich motorniczych), albowiem przeglądam nerwowo stronę po stronie patrząc się w obrazki, na tekście wzrok zawieszając z rzadka.

Moje sprawne oczko skanuje szmatławca z wprawą, w poszukiwaniu jakichś 'perełek' - więc same zdjęcia i nagłówki raczej mi wystarczają do wstępnej selekcji :))
I właśnie przedwczoraj, czekając dla odmiany na opóźniony popołudniowy pociąg, dokonałam ciekawego odkrycia.
Wcześniej w metrze przejrzałam sobie Evening Standard.
Na pierwszej stronie było o 23-letnim zawodniku krykieta, który zginął wjeżdżając pod pociąg, po uprzedniej ... ucieczce policji.
Szkoda chłopaka, fakt.
Na piątej stronie był o nim jeszcze dodatkowy artykuł i parę zdjęć, które obejrzałam dokładnie, albowiem zdziwiło mnie iż facet był zupełnie niepodobny do tego na pierwszej stronie. Po przeprowadzeniu analizy porównawczej odłożyłam gazetę na siedzenie obok, gdyż nic ciekawego nie przykuło mojej uwagi.



Jednakże po przesiadce padła mi bateria w komórce, więc sięgnęłam z nudów po kolejny zalegający na siedzeniu egzemplarz Evening Standard.
Dałabym sobie uciąć palec, że ten nieszczęsny krykieciarz patrzył się w prawo.
A tu zerkał w lewo.
Co jest grane?!
Zajrzałam na piątą stronę, by znów porównać zdjęcia, ale ... tam ich w ogóle nie było. 
Tylko jakiś okrojony artykulik o smutnym końcu obiecującego zawodnika. Większość strony poświęcona była polskiemu masażyście, który podobno niegrzecznie dotykał masowane panie z high society, powierzające mu swoje ciała.
Przejrzałam jeszcze parę innych stron i byłam już pewna, że ta wersja jest zupełnie inna od poprzedniej!
Z ciekawości sięgnęłam po kolejną gazetę z fotela obok i ... zdębiałam już do reszty!
Tym razem z okładki spoglądał na mnie sam masażysta z żoną, przeniesiony z piątej strony, gdzie dla odmiany królował policjant, który w czasie manifestacji 'niechcący' zabił przypadkowego przychodnia. Były jeszcze dodatkowe szczegóły w sprawie masażysty, który co prawda został oczyszczony z zarzutów, ale zaczęły się zgłaszać kolejne panie, więc nie wiadomo czy tym razem przekona ławę przysięgłych w kwestii tego, co on tam masował :))
Śmierć pana krykieciarza, wykrzyczana uprzednio nagłówkiem na 3/4 strony, nagle przestała istnieć.
Następnego dnia udało mi się przez przypadek znaleźć i trzecią (pierwotnie porzuconą wersję).
Obejrzawszy wszystkie trzy, zarejestrowałam, że co najmniej 5 stron różni się diametralnie (włączając w to stronę 'sportową').


I przyznam, że najzwyczajniej w świecie nie rozumiem???
Nie rozumiem, po co tyle zachodu, energii, logistyki i pracy wkładać w produkcję trzech różnych egzemplarzy BEZPŁATNEJ gazety???

Po to by się wsławić pierwszeństwem?
By wygrać wyścig z czasem?
By zrealizować sen szalonego redaktora?
Dorównać portalom internetowym?

Już widzę tę gorączkę w redakcji, by przygotowany (jak sądzę) wcześnie rano numer uaktualnić nowymi doniesieniami.
Bo przecież polski zbereźny masażysta jest lepszy o niebo od zmarłego sportowca.
Więc trzeba się dwoić i troić, przeredagowywać i dopisywać, składać na nowo i dodrukowywać - po to tylko, by gawiedzi wcisnąć odpowiednio sensacyjną papkę.
 

strona 5

strona 2


strona 60

****
A dla kontrastu, wieczorem obejrzałam sobie Godziny, gdzie mąż Virginii Woolf tak sobie żmudnie robił te swoje składy zecerskie, denerwując się, że znalazł 10 błędów w druku przy pobieżnym tylko czytaniu, i gdzie Virginia się cieszyła, że wreszcie wymyśliła pierwsze zdanie do swej powieści.

Oczywiście, nie ma co porównywać książki z prasą brukową, ale ...




Zastanawiałam się, jak trzeba się pilnować, by nie ulegać temu nachalnemu natłokowi informacji, który wciskają nam wszystkimi możliwymi dziurami.
I który my konsumujemy.
Najczęściej na własne życzenie.

środa, 20 czerwca 2012


2012/06/20 18:47:47
Może to zabrzmi chwalipięcko i zarozumiale, ale mi się udaje;) Serio. Jestem strasznie czuła na punkcie tego, by w swoim wolnym czasie robić dokładnie to, co sama chcę. Najpierw w tym celu (parę dobrych lat temu) zrezygnowałam z telewizji (no bo nikt mi nie będzie mówić co i kiedy mogę sobie obejrzeć, wciskając mi przy okazji masę bzdurnych reklam), a w sumie całkiem niedawno przestałam otwierać Onety i inne Wirtualne Polski, bo sensacyjne artykuły w gruncie rzeczy nigdy nie są o niczym ważnym, a potrafią wciągać gorzej niż czarna dziura. Poza tym, kogo obchodzi, co ma w szafie jakaś Grycanka??????? Nawet nie znam baby, a dziennikarze pokazują mi jej ciuchy. To jakiś obłęd!

2012/06/20 19:02:56
Ależ jaśnie-państwo dziennikarstwo kreatywni! Nieprawdopodobnie :)
Mają widać limit njusów obowiązujących w danym tygodniu, które mogą zostać udostępnione gawiedzi.
A poza tym, to ręcyma oboma podpisuję się pod komenatrzem powyżej ;)

2012/06/20 19:03:27
Albo poniżej, bo nie pamiętam, jak się wyświetlają. O Ren-yę chodzi :)

2012/06/20 19:17:38
@Ren-ya i podpisana pod nią lub nad nią Veni :))

To co wy robicie na moim blogu? :))
Żartuję, żartuję - w końcu ja czasami coś od siebie napiszę, a nie tylko o celebrytach lub dziwakach.
A Grycanki ... faktycznie, jeszcze o nich nie pisałam. Dzięki za inspirację ;-D
("Nawet nie znam baby", he, he, dobry tekst!)

Ja też nie mam telewizorni, ale ...
Niby na Plotku nie siedzę (inne portale są mi obce zupełnie - jestem wierna Gazecie - z przyzwyczajenia), niby staram się nie żyć życiem innych, ale chyba jednak daję się manipulować.
A nawet jeśli nie manipulować, to przynajmniej nakręcać i zajmuje mi to dużo czasu, by sobie to potem wszystko zweryfikować, poukładać i uprzątnąć.
Muszę się pilnować.

Veni - limit njusów? Chyba nadmiar. Bo się dwoją i troją, jak to upchać w jednym wydaniu. Ale ładnie wypatrzyłam c'nie? :)

2012/06/20 19:24:36
My tu czytamy, psze pani. Ot co robimy i prosze nie zakłócać ;)))
Ładnie wynalazłaś, ładnie :) Ale ja bym się jednakowoż upierała przy limicie, nie nadmiarze - skoro przerzucają w tę, nazad i z powrotem. Można ewentualnie pójść na kompromis i umownie przyjąć "określoną liczbę wiadomości" do prezentacji ;)

2012/06/20 19:47:18
No może i Koleżanka ma rację - kłocic się nie będę.
Choć oni nie tylko tasują, ale też dopisują.
Jak by na to nie patrzeć - mącą i konfabulują w tych gazetach i czasopismach :)
Aaaaa, czytać można.
Już (się) z(a)mykam.

2012/06/21 15:48:44
A bo blogi, to jest zupełnie inna sprawa i o ile Grycanka wcale mnie nie interesuje (choć sam fakt, że w ogóle o niej słyszałam, mimo swojej dobrowolnej medialnej izolacji, jest wielce wymowny), to takie zwykłe ludzkie (czyt. blogowe:)) - w odróżnieniu od dziennikarskiego, które od razu z definicji musi być sensacyjne - doświadczenie i spojrzenie na rzeczywistość (jeszcze na dodatek w ciekawy sposób opowiedziane) interesuje mnie szalenie:)

2012/06/22 13:13:43
Masz rację Ren-ya, że dziennikarstwo jest co raz bardziej nastawione na sensację i na to, kto szybciej sprzeda newsa.
Blogerzy chyba się tak jeszcze nie ścigają z czasem (choć już sama nie wiem - np. blogerki kulinarne muszą się streszczać, bo jak się zacznie sezon na rabarbar albo na truskawki, to mogą zostać w tyle :))
Zupełnie nie rozumiem, jak możesz wykazywać taką obojętność wobe Grycanki :))

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!