Searching...
niedziela, 12 sierpnia 2012

Gryząc się w język

Pamiętam, gdy lat temu milion słuchałam listy przebojów Marka Niedźwiedzkiego (a były to czasy, kiedy pan Marek zaczynał od słów: "Lista 'czysta' ... 'czydziesta' któraś, a nie jakieś tam notowanie tysiąc pińcetne czy coś) był wywiad z niejaką Basią Trzetrzelewską, której pan Marek był zapewne fanem wielkim (sądząc po liczbie jej piosenek w klasyfikacji :))


Pani Basieńka, owszem, zachwycała śpiewem, ale osłabiała mnie potężnie gadając z tak ciężkim amerykańskim akcentem, że żal (...) ściskał.
Mój nastoletni wewnętrzny sędzia wydał wyrok: zidiociała baba.
No bo jakżesz to tak języka ojczystego w gębie zapomnieć?


Później mi sądy nieco zelżały i wyrok został zrewidowany.

 
Może faktycznie - myślałam sobie - przebywając za granicą i nie  mając kontaktu z językiem rodzimym, można go zapomnieć?
Osobiście zdążyłam już zapomnieć trzy języki, którymi posługiwałam się w czasach równie odległych, co wspomniana audycja.
Władałam nimi jednak na poziomie Kalego.
Polski zaś był moim pierwszym językiem, opanowanym od wczesnych miesięcy i studiowanym później namiętnie przy pomocy mniej lub bardziej irytujących pań polonistek przez bez mała 2 dekady (śmiem twierdzić, że wychodziłam nieco poza statystyczne 30 000 słów w słowniku biernym :))


Ale "pannę Basię odstawmy na bok, bo o czym innym ma toczyć się tok" (że tak lekko sparafrazuję mistrza Przyborę :))


Pojawienie się panny BT w tym wpisie ma taki związek ze związkiem, że rzecz ma być o emigrantach i ich podejściu do byłej (lub pierwszej) ojczyzny.


Nie znałam tych emigrantów wielu.
Głównym obiektem na którym prowadziłam obserwacje, była moja ciotka, która po wojnie osiadła na Wyspach; tudzież jej dwóch synów.


 


Ciotka irytowała mnie wieloma cechami, które jednak chwilowo przemilczę, skupiając się na jednej.
 
Otóż ciotka ma, przyjeżdżając do Polski na wakacje, fukała straszliwie na wszystko, korzystając jednocześnie z rzeczy, które na fukanie nie zasługiwały takich jak: śmiesznie niskie ceny, wędliny wszelakie, ciasta z Hortexu oraz gościnność Polaków obwożących ją po wszystkich możliwych miejscach, w których ciotuchna miała rodzinę lub zapragnęła zwiedzić.
 
Raziło mnie to ogromnie (bardziej chyba niż łamana polszczyzna panny BT), ale nie mogłam przecież polemizować z przybyszem ze zgniłego zachodu, szczególnie jak przybysz ten przywoził gumy marki Wrigley's Spearmint i ananasy w puszkach :)

Przywoziła też stare ciuchy dla mojej mamy (która - komuna, komuną - zawsze sobie szyła ubrania z Burdy, u krawcowej), dla której 'upominki' te były wybitnie uwłaczające.
 
Prawdziwe profile psychologiczne emigrantów zaczęłam szkicować, jak sama dołączyłam do grona Wyjechanych.
 
Przez fora internetowe (momentami niezastąpione źródła informacji), huczące wręcz od burzliwych dyskusji, przewijało się kilka typów.

Po jednej stronie skali byli tacy, co po pół roku pobytu w kraju względnego dobrobytu na pytanie, czy są z Polski odpowiadali: Polska, a gdzie to jest?Po drugiej zaś plasowali się patrioci, którzy do tego stopnia nienawidzili wszystkiego, co obce, że nie chcieli się nawet nauczyć języka kraju, który ich w swej łaskawości przygarnął :)

Ci ostatni krytykowali Anglików (lub inne nacje) za wszystko, co się da - czy miało to logiczne wytłumaczenie, czy nie.
Ci pierwsi zaś suchej nitki nie pozostawiali na kraju ojców - udowadniając chyba samym sobie, że decyzja o emigracji była słuszna.



Dyskusje były gorące, schodzące nierzadko na argumenty ad persona.
Ja, jako jeden z moderatorów musiałam trzymać poziom :) często więc czytałam wszystkie wypowiedzi analizując je dogłębnie, próbując zsyntetyzować argumenty obu stron i wystosować Końcowy Wpis Łagodzący, zachowując moje osobiste preferencje dla siebie.


W głębi duszy najbardziej ze wszystkich nie cierpiałam jednak tzw. 'Angelek' (jak skrycie nazywałam Polki, które wyszły za mąż za Anglików :))
To one bowiem wylewały kubeł zimnej wody świeże emigrantki (te z obu końców skali), to one zawsze musiały rzucić kontrę, zaoponować, wyśmiać, wytknać prowincjonalność. 


I choć to 'Angelky' tłumaczyły nam zawiłości wyspiarskiej kultury, były bezcennym przewodnikiem po świecie urzędów, stron internetowych i lokalnych instytucji czy stanowiły nieocenione źródło wiedzy socjolingwistycznej, irytowały mnie straszliwie.

Miałam je bowiem za najsurowsze krytykantki 'sprawy polskiej'.

'Angelky' uosabiały ignorancję Basi Trzetrzelewskiej i malkontenctwo mojej ciotki.


Tak mi się wtedy wydawało ...


***
Minęło parę lat.
Moje życie na emigracji co prawda wciąż trwa krócej niż lata spędzone w Polsce, ale mieszkam w Anglii już na tyle długo i na tyle dogłębnie analizuję tutejszą rzeczywistość, by zrozumieć, że nie da się uniknąć porównań, że przebywanie z osobami z innego kręgu kulturowego wymaga kompromisów, a przez to wyostrza postrzeganie pewnych zachowań czy zjawisk.

I że trawa jest zieleńsza po drugiej stronie płotu tylko przez chwilę.
A po latach woli się ten swój przystrzyżony żywopłot od romantycznego nieładu różnorodnie rozsianych kwiatów.




I że czasami krytyka może być konstruktywna.
A nawet jak mało konstruktywna, to ... nieunikniona.
Ale to tak tylko Was przygotwuję na mój kolejny wpis :)))

środa, 12 sierpnia 2012


2012/08/16 09:43:32
Nie do końca wiem, do czego zmierzasz, ale mogę się przypiąć do Basi Trzetrzelewskiej ;))
Żeby nie było za złośliwie od rana, to spróbuję delikatnie ;)
Ludzie na pewnym poziomie, wyemigrowani i 40 lat, nie wygłupiają się z amnezją językową.
Znam takowych kilka person osobiście. I nikt z nich nie jest jakimś zatwardziałym korespondencyjnym PATRYJOTĄ. ;))

2012/08/16 10:08:19
Lata mijają i... nic.

Takie panie Czeczelewskie zdarzają się nader często. Śpiew tej akurat nigdy mnie nie powalał a po polsku to lepiej żeby nie mówiła, bo uszy krwawią.
Stereotypowo tutaj "u mnie" z rodakami jest tak: Polki to albo sprzątaczki albo (krypto)prostytutki a Polacy to chłopki-roztropki z budowy. Może i mówia po polsku bez akcentu, ale słownictwo jednak dość ograniczone. Często wstyd mi za to prostactwo, brzydzi mnie ta słoma z butów. Ale gdy ktoś mnie spyta, skąd jestem, nie udaję, że nie wiem, gdzie Polska leży.
No i zapomnieć języka to dla mnie totalna abstrakcja. Nie, nie i jeszcze raz nie. Niewyobrażalne. I niewybaczalne.

A te 'Angelky' o których wspomniałaś... przyjechało toto z końca linii PKSu, złapało pierwszego lepszego chętnego do ślubu i się lansuje, plując na prowicjonalność innych. Jakich innych, że się tak spytam?

2012/08/16 13:10:03
Ja chyba się domyślam dokąd zmierza to wprowadzenie. Czekam z niecierpliwością na dalszą część. O Polakach i Polkach za granicą dodam tylko, że kuzyn (wprawdzie nie mój) z Monachium rzekł kiedyś, że nie zna ani JEDNEJ Polki wśród znajomych, która wyemigrowała i wyszła za mąż za Niemca. Wszystkie znajome mają tureckich mężów (jest jeden wyjątek ale to nie jego znajoma, a siostra). A znam też Polaka światowca, który nie zadaje się z Polakami gdziekolwiek by nie był, marzy o zmianie obywatelstwa, gardzi ojczyzną i w ogóle to marzy mu się czarny kolor skóry, który jest taki niezwykły (po tym jego oświadczeniu spadliśmy z krzeseł). A kuzynowstwo z Niemiec wiecznie narzeka, jak to w Polsce źle się żyje i, jak tu straszne drogi/domy/chodniki/ludzie itp. Co jest dla mnie nie zrozumiałe, bo my tu żyjemy, a nie oni i wcale nie uważamy, że jest tak strasznie. No ale ich narzekanie wynika z troski o nasz byt. Hmmm, dziękuję, nie trzeba.

2012/08/16 16:40:51
O la, la ...

Po raz kolejny okazuje się, że:
- moja logika jest jednak pokrętna (przeczytałam to, co napisałam wczoraj i chyba nie jest to jednak zbyt logicznie połączone z tym, co chciałam napisać dalej :))),

- każdy czyta między wierszami to, co chce i interpretuje rzeczy na swój sposób ...

- nie do końca umiem wyrazić to, co miałam na myśli, tylko motam i kieruję czytających na boczne tory :(

No ale po kolei (wyjaśniam więc, co autor miał na myśli:

1. Basia Trzetrzelewska jest tylko luźno powiązana z wątkiem głównym. Miała być tylko wprowadzeniem do mojej opowieści o tym, jak ZMIENIAŁO MI SIĘ postrzeganie emigrantów. Nadal nie rozumiem - jak to pięknie określiła Veni amnezji językowej, ale jestem z wiekem bardziej skłonna do wyrozumiałości :))

2. 'Angelky'
Nemuri, akurat te moje nie były zupełnie osobami pokroju, który opisałaś. To były najczęściej bardzo fajne, wyedukowane, inteligentne babki (co widać było między innymi po języku, którym się posługiwały) i naprawdę miały sporo do powiedzenia, a ich rady - napisałam to bez ironii - były bezcenne. Bo znały one realia angielskie, jak mało kto (mając za przewodników rodowitych Anglików :))
Znały też polską mentalność i mimo swojej dosadności (a czasem niechęci do tzw. nowej emigracji tzw. unijnej lub stricte zarobkowej) były bardzo pomocne.

Napisałam:
'Angelky' uosabiały ignorancję Basi Trzetrzelewskiej i malkontenctwo mojej ciotki.
Tak mi się wtedy wydawało.
, bo chciałam delikatnie zasugerować, że moje postrzeganie emigrantów ewoluowało dalej i że w wielu kwestiach zaczęłam się z nimi zgadzać. Zrozumiałam, że postrzeganie rzeczywistości z perspektywy dwóch różnych krajów/kultur jest szersze. I musiałam im przyznać rację.
Napisałam też, że chcę Was przygotować na następny wpis, mając na myśli (sorry, wygląda na to, że jednak nie wynika to logicznie z moich sugestii :)), że ...

3. Zamierzam sobie trochę ponarzekać na Polskę (Emilyo, pobawię się więc trochę w Twoje Kuzynostwo :)) - a że jest to temat drażliwy (bo zawsze mam dylemat, czy mówiić czy GRYŹĆ SIĘ W JĘZYK), to na razie zaczęłam od wstępu.
Żeby złagodzić ewentualny i pewnie nie unikniony atak (w celach obronnych :))

A po Waszyk komentarzach, to już sama nie wiem ...
Może napiszę najpierw jakieś przypisy i instrukcje, jak należy czytać tekst główny :))


2012/08/16 18:21:53
Też mam taką ciotkę z Zagranio'.
Wszystko w Polsce ble i fuj, po za torbami z zakupami i wiktem ugotowanym przez moją mamę.
Jakoś te domowe bigosy, ogórasy i pierogi nie są be.
Oczywiście nam żabiego udka nie przywiezie:)

2012/08/16 23:14:02
Ja uznałam, że nie będę komentować, póki się nie wykrystalizuje, co Fidrygauka ma na myśli :) Czekam więc na ciąg dalszy :)

2012/08/16 23:30:16
W sumie... to naprawdę ani nie przychodzi samo, ani nie jest proste, mówić poprawnie po polsku po iluśtam latach za granicą. Człowiek, używając na co dzień obcego języka, zapomina polskich słów.

I kiedy trzeba mówić po polsku, ma dwa wyjścia: Wtrącić obce słowo, albo długo się zastanawiać, jak to było, albo jak to innymi polskimi słowami opisać. Jeżeli komuś nie zależy, jeżeli nie widzi potrzeby żeby się starać, będzie mieszał języki. Bo tak łatwiej.

2012/08/17 03:37:57
Nie zapomnialam jezyka polskiego, wrecz uwazam, ze czasem uzywam go poprawniej niz wielu Polakow w Polsce;)) Tak, jak wchodze na polskie fora dyskusyjne, na polskich stronach i patrze na te bledy, to dochodze do takiej konkluzji;))
Jednak przyznaje, ze pisanie bloga wiele mi pomoglo w odswiezeniu jezyka. Tak naprawde to dopiero przez blogi zauwazylam, ze jezyk polski, szczegolnie ten "pisany" zaczyna mi uciekac. Teraz jest duzo lepiej niz bylo na poczatku, czyli 4 lata temu, kiedy zaczelam pisac. A zaczelam pisac po 24 latach juz przemieszkanych w Stanach.
Odniose sie jeszcze do Twojego komentarza z poprzedniej notki, w odpowiedzi na moj. Wiesz ja mojego meza poznalam 10 lat temu, czyli po prawie 18 latach mieszkania w Stanach. A wiec posiadanie meza - Amerykanina zupelnie juz nie mialo wplywu na moj stosunek do tego kraju, zwyczajow czy kultury.
Ja sie zamerykanizowalam duzo wczesniej i wrecz uwazam, ze gdybym nie byla taka zamerykanizowana, to raczej nie mialabym zadnych szans na to malzenstwo. Wspanialy pomimo swojej wspanialosci nie mial ochoty na zone - emigrantke, ktora dopiero trzeba uczyc zycia w tym kraju, tutejszych zwyczajow, tradycji itp.
Natomiast wynika to na pewno z mojej natury, taka jestem, ze jak juz gdzies postanowie zyc, to chce sie jak najszybciej wtopic w krajobraz;)))

2012/08/17 19:53:27
Natychmiastowej amnezji językowej się czepiam. Marga, siedząca w Niemczech lat dużo i jeszcze trochę furczy polszczyzną aż miło... Cioteczna siostra mojego ojca też. Parę innych przykładów też znam. Czyli można.
Reszty się nie czepiam, bo to chyba, w dużej mierze mechanizmy psychologiczne.

2012/08/17 21:08:38
Ja chyba zaliczałam się do trzeciej kategorii "emigrantów zrównoważonych". zawsze pragnęłam powrotu do Polski bo mam wewnętrzne przekonanie, że tu jest moje miejsce. Natomiast we Włoszech stworzyłam sobie namiastkę ojczyzny, starałam się nauczyć języka, nie epatować odmiennością, interesować życiem społecznym, oraz poznać jak najlepiej piękno tego kraju i wyciagnąć maximum korzyści z mojego pobytu, nie tylko w sensie materialnym choć byłam tam po to, aby zarabiać pieniądze. Natomiast co do języka polskiego z którym miałam znikomy kontakt przez ostatnie 10 lat, to emigracja zrobiła w nim ogromny wyłom, szczególnie w piśmie. Kiedy zaczęłam pisać mojego bloga sklecenie kilku zdań zabierało mi dwa dni, teraz jest nieco lepiej ale nadal borykam się ze składnią i interpunkcją. W moim wypadku jest to jeszcze problem dysleksji, która mimo iż niezbyt zaawansowana też mi z całą pewnością nie pomaga. Generalnie zgadzam się z Tobą i moimi przedmówcami w komentarzach, zwłaszcza z nudniejszym.

2012/08/17 22:39:43
Co do tej zgody z treścią wpisu i komentarzy, chciałam uściślić,iż jak zwykle "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia" więc każdy ma jakieś doświadczenia, które sprawiają że problem widzi we właściwy sobie sposób i jest w tym jakaś część prawdy...

2012/08/17 23:47:10
Czekam, czekam ... :-)))

2012/08/18 09:10:52
Pisz, nie tłumacz! Bo zapowiada się dobrze. :)

2012/08/22 12:52:59
Mam pewne opóźnienia w odpisywaniu na komentarze, ale wiecie jak jest ... po wakacjach z dziećmi trzeba sobie odpocząć :))

@Milexica, mam nadzieję, że ja się w taką ciotkę nie przemienię.
Ta nasza, uwierz lub nie (wiem, wiem, że to niezmiernie trudne), mimo że bywała u nas wielokrotnie ANI RAZU nie zaprosiła do siebie moich rodziców (o mnie nie wspominając), mimo że bywają w Anglii 3x do roku po 2-3 tygodnie.
Mogliby wsiąść w pociąg i podjechać paręset kilometrów na północ odwiedzić ciotuchnę (nikt tu nie oczekuje 'sponsoringu', kupowania biletów czy innych łask).
Ale niestety, taka propozycja nigdy nie padła.

@ Żono Oburzona, Kaczko i Bebe - sorry, ale będziecie musiały jeszcze chwilę poczekać :))

2012/08/22 14:38:35
@ Nudniejszy (i przy okazji Daria :)), trudno mi się ustosunkować do tego, zapominania przez nieużywanie, jako że wciąż używam języka polskigo na co dzień - w rozmowie z rodziną, czytając polskie portale i blogi, spotykając znajomych. Czasami mam wrażenie, że gadam więcej po polsku niż po angielsku (choć to oczywiście nieprawda).

Wtrącanie angielskich słów w mowie zdarza mi się (choć staram się nie mówić po 'greenpoincku' w stylu: "looknij przez window czy twój kar na streecie stoi".
Tu się zgadzam, że czasami (CZASAMI) polskie słowa umykają, albo łatwiej jest mi powiedzieć jakieś któtkie angielskie słówko niż opisywać je po polsku, nie mogąc na szybko znaleść odpowiednika (czasami w ogóle ich nie ma).

Jest jeszcze kwestia tego 'jak komuś nie zależy' - i tego aspektu zupełnie nie rozumiem. Niuanse językowe są czymś, co kocham. Uwielbiam analizować różne powiedzonka, porównywać je z innymi językami, zastanawiać się, jak powstały.
Zachwycam się tym, że kilka słów może wyrazić tak wiele lub że czasami zamiana jednego wyrazu zmienia zupełnie wydźwięk danego komunikatu.

Poza tym zapominanie słów, to jedno, ale mówinie po polsku z ciężkim 'hamerykanskym' akcentem przez dorosłą osobę, która opanowała dobrze, od dzieciństwa znała język polski mnie razi.
Niestety moje najmłodsze dziecko, urodzone w UK mówi po polsku z dość ciężkim akcentem, więc wiem, że trudno to wyplenić - nie chce mi się jednak wierzyć, że dorosły człowiek, po tylu latach posługiwania się językiem ojczystym gubi się jego melodię, akcent, sposób wymawiania głosek.

Też, jak Daria Nowak, znam wiele osób posługujących się piękną polszczyzną i dlatego nie godzę się na natychmiastową amnezję językową :)

@ Stardust, jak zwykle pokazujesz różne kwestie z innej strony, czyniąc dyskusję jeszcze ciekawszą :)
Myślę, że trochę przesadzasz, pisząc, że Wspaniały zainteresował się tylko Twoją 'amerykańskością' :)) Jakby poznał Cie w fazie bardziej polskiej, to - jestem tego pewna - zachwycony Twoim optymizmem, poczuciem humoru i otwartością na świat ( o urodzie nie wspominam, bo w kwestii mieszania się kultur to chyba sprawa drugoplanowa :)) na pewno podjąłby się trudu uczenia Cię 'amerykańskiej drogi' :)

Aczkolwiek zgadzam się, że wielu ludzi nie chce wiązać się z osobami z innych kultur, bo wymaga to niesamowitego wysiłku i kompromisów. Nie jest to niemożliwe, ale większość woli przeznaczyć swoją energię życiową na coś innego.
Ja na przykład nie wiem, czy bym się zdecydowała na taki układ, bo w przeciwieństwie do Ciebie, mam trudności z wtapianiem się w krajobraz.

Kwestia wpływu pisania bloga na rozwój/ćwiczenie języka jest niezaprzeczalna.
A swoboda, z jaką się wypowiadasz - szczególnie po tak długiej przerwie - jest godna podziwu. I tym bardziej jest argumentem przeciwko 'natychmiastowej amnezji emigranckiej' :))

@ Sukienko w Kropki - nie chcę podważać Twoich odczuć, ale chyba trochę kokietujesz z tą niemożnością sklecenia paru zdań :))
Twoje wpisy są bardzo składne i przejrzyste oraz 'treściwe' czyli pełne wspaniałych opisów miejsc i refleksji o życiu we Włoszech, które - to widać - stały się (choć, jak sama piszesz, tylko na jakiś czas) Twoją drugą ojczyzną.

Co do interpunkcji, to nie będę się wypowiadać, bo to moja pięta achillesowa (a co gorsza, co raz częściej łapię się na błędach ortograficznych, które co prawda wciąż jeszcze wyłapuję i poprawiam, ale sam fakt, że ich częstotliwość się nasila, wkurza mnie.

2012/08/23 00:51:42
Hej - ja też dysponuję taką ciotką wyjazdową! Przypomina się toto w każde wakacje. I też przyjeżdżała ze szmatami dla madre,pff. I przyjeżdża nadal w wakacje, wmawiając że kupiła za miliony funtów, podczas gdy w krajowym lumpeksie z angielskimi ciuchami mam to samo za 2 zł. I ani polski ani angielski. No zgroza i skaranie boskie!

2012/08/23 09:03:26
Powiem krótko: kiedyś moja siostra (znajomość języków obcych jakichkolwiek żadna) pojechała na dwa tygodnie do Niemiec w odwiedziny do szwagierki (Polki z pochodzenia, więc zapewne mówiły po polsku). Po powrocie, trudno się było z siostrą po polsku dogadać... Nie wspominając, że co drugim słowem w jej wydaniu było scheiße...
Chcę tylko powiedzieć, że niektórym nie szkodzi wyjazd kilkunastoletni, a niektórym szkodzi kilkutygodniowy. Wszystko (jak zwykle) zależy od człowieka.

2012/08/23 10:47:06
@ Inwentaryzacjo (tudzież Krotochwilo vel Omnipotencjo :)) - no właśnie też przyuważyłam tę Twoją ciotkę :))
Moja już się tak nie uaktywnia (teraz jeździ na wycieczki objazdowe po Polsce z lokalnym księdzem, bo parafia się im tak rozrosła, że opłaca się wynając w Polsce autokar :))
Do mnie tylko dzwoni po plotki rodzinne.

@ Rest, nauka przekleństw wchodzi niektórym najłatwiej. Powyżej tego poziomu twierdzą, że zabrakło im zdolności językowych :))
A z siostrą może Ci się było trudno dogadać i przed wyjazdem? :))

2012/08/23 20:34:27
@rest5, to na prawdę kwestia staranności, tego czy komuś zależy czy nie. I może też samego zainteresowania kwestią języka jako takiego, idiomów, niuansów. Jestem w innym kraju, chcę zrozumieć jak ludzie tu myślą, jak tu funkcjonuje humor, jaki żart w jakiej sytuacji przystoi, jak używać dwuznaczności. Do tego celu muszę przestawić się całkowicie na nowy język. I muszę znać własny na tyle, żeby idiomów czy niezrozumiałego dla drugiej strony humoru nie mieszać.

Co innego jeżeli nie mam dużej potrzeby komunikacji, albo i tak rozmawiam tylko z ludźmi którzy mniej-więcej znają oba języki i nie zależy im na mówieniu poprawnie - wtedy szybko się do nich dostosuję i może być trudno się odzwyczaić od mieszania.

2012/08/24 00:49:54
@ Nudniejszy,
"Do tego celu muszę przestawić się całkowicie na nowy język. I muszę znać własny na tyle, żeby idiomów czy niezrozumiałego dla drugiej strony humoru nie mieszać."

Zgadzam się - właśnie dobra znajomość swojego/ jednego języka pozwala zauważać więcej niuansów w innym i dlatego prawdą jest, że im więcej zna się języków, tym łatwiej jest uczyć się następnych (nie wiem, jakiej liczby tych następnych to dotyczy, ale na pewno kolejnych 2-3 języków tak).
Gość: ola bez parasola, ip-5-147-35-69.unitymediagroup.de
2013/04/26 11:36:42
Wszystko co piszecie to swieta prawda.
Jednak uogolniajac Polacy i Polki to ludzie zakompleksieni na tyle, ze zadne wyksztalcenie czy pochodzenie nie pozwoli im sie tego pozbyc. Polacy wstydza sie tego, ze pochodza z Polski i wstydza sie uzywac jezyka polskiego nawet a i przedewszystkim pomiedzy soba.
Ciemnogrod i brak poczucia wlasnej wartosci.
Kiedys slyszalam taki tekst, z ust przecietnego Polaka : to czy ktos jest madrzejszy od drugiego liczy sie iloscia spedzonych lat na emigracji, oczywiscie ci " madrzejsi " to ci starsi stazem emigracyjnym...
Opanowanie jezyka obcego jest w takim razie wyznacznikiem owej " madrosci ".

Uwierzcie mi, to sprawdza sie nawet w srodowiskach polskich " inteligentow " poza granicami kraju, np. zwykla wizyta u lekarza, z pochodzenie polskiego.

Jezeli chcesz z nim rozmawiac po polsku, on traktuje cie zaraz jak pacjenta kategorii E.

Przebywam poza krajem ok. 20 lat i chetnie sie bawie takimi sytuacjami udajac, "swiezyzne emigracjyna", wiem jak to dziala.

Polacy nigdy nie zmadrzeja, nigdy, dlatego nigdy nie beda madrymi ludzmi, nie poza granica kraju.

Pozdrawiam Emiagracje

Ola

2013/04/26 12:05:33
Oj Ola bez parasola, ale pojechałaś stereotypem!

Zgadzam się, że wielu Polaków jest zakompleksionych (a i sama nie wypieram się tej przypadłości ... w pewnych dziedzinach). To niestety jest dość silnie powiązane z naszą historią, która kształtowanła takie a nie inne nastawienie latami. Tacy Anglicy np. podbijając pół świata raczej nie czuli się zakompleksieni (choć czasami powinni :))

Natomiast moim zdaniem właśnie emigracja pozwala wielu osobom na pozbycie się kompleksów, bo widzą, że 'nie wszystko złoto, co się świeci'. Poza tym jeżdżą do Polski, obserwują zmiany i jak używają mózgu, to widzą ile w Polsce jest dobrych rzeczy.

Ja mam odwrotne spostrzeżenia: Polacy wstydzą się mówić między sobą po angielsku (lub w innym języku obcym) - i to, owszem, wynika po części z kompleksów lub ze świadomości tego, że niestety jesteśmy wobec siebie bardzo krytyczni i nietolerancyjni dla błędów i odmienności. A poza tym przypadłością Polaków jest ... obgadywanie. Koszmarne obgadywanie nieobecnych, co mnie stasznie razi. Nie zetknęłam się z tym u Anglików (może to robią, ale jakoś bardziej dyskretnie i mniej zjadliwie).

Jeszcze nie zetknęłam się z sytuacją, żeby Polak udawał nie-Polaka i nie chciał ze mną rozmawiać po polsku. Chyba, że w rozmowie uczestniczą ludzie innojęzyczni (a i wtedy polski się 'wymyka', bo łatwiej :))

No i z tym 'nigdy nie zmądrzeją', to już naprawdę dałaś czadu. Nie kracz!
A ja właśnie wierzę, że zmądrzeją, że już mądrzeją, że już zmądrzeli w wielu dziedzinach.
Daj nam jeszcze trochę czasu :)))
Spojrzyj nieco łaskawszym okiem.

Pozdrawiam


2 comments:

  1. Jestem "Angelkom", choć wydaje mi się, że darzę jednakowym szacunkiem oba języki i obie kultury. Podzielam Twoje emigracyjne obserwacje i czytam z zainteresowaniem :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bilingual, na tym, moim zdaniem, to polega, żeby szanować obie kultury, czerpać jak się da najwięcej. To zawsze wzbogaca. Muszę wkleić kolejny post (który miął się pojawić po tym - i się pojawił na starym blogu ;)) o tym, że czasami 'Angelky' (którą i ja się powoli staję przez zasiedzenie :))) mają jednak czasami zdrowe, bo z dystansu, spojrzenie na Polskę i czasami dobrze jest dać im szansę się wypowiedzieć :))
    A na Twój blog aż boję się zaglądać (bo mam wyrzuty sumienia w kwestii dwujęzyczności moich dzieci, aczkolwiek zamierzam nad tym ostro pracować od przyszłego roku - szkoła Libratus :))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!