Searching...
czwartek, 11 kwietnia 2013

Siła Nawyku czyli zdiagnozuj się sam

Każdy słyszy to, co chce słyszeć.

Kiedy pani M.* z Wydawnictwa PWN zaproponowała mi przeczytanie książki 'Siła Nawyku', od razu na myśl przyszły mi wszystkie moje ZŁE przyzwyczajenia.
Nie wiem, czy to była siła sugestii (pani M. nawiązała do mojego wcześniejszego wpisu o tym samym tytule), czy mój kryzys wieku średniego dał o sobie znać.
Kryzys objawiający się w moim przypadku nie szukaniem młodszego modelu/modela :)), ani nawet nie zwiększonym zainteresowaniem kremami przeciwzmarszczkowymi (to jeszcze przede mną :)), ale poczuciem strasznego marnotrawienia jakże szybko uciekającego czasu, przy jednoczesnej świadomości niezrealizowanych, ba, niepostawionych jeszcze celów.

Książka ‘Siła Nawyku’ przypadła mi więc do gustu, zanim jeszcze miałam ją w rękach i to wcale nie z powodu zachwytów i rekomendacji w iście hollywoodzkim stylu, przeczytanych na stronie promującej amerykańskie wydanie. Nie zrobiła na mnie wrażenia liczba tygodni, przez jakie książka Charles'a Duhigg'a utrzymywała się na liście bestselerów, ani opinie recenzentów wyrażający swe zachwyty na łamach najbardziej prestiżowych tytułów, takich jak The Economist, The Wall Street Journal czy The New York Times Book Review.
Okładka, dostrzeżona gdzieś w księgarni, mimo jaskrawej żółci, też prawdopodobnie nie przykułaby mojego wzroku na dłużej.
No i te ludziki kręcące się w kółko niczym chomiki!




Wiedziałam jednak, że ta książka mnie nie zawiedzie.
Po pierwsze, uwielbiam książki popularno-naukowe. Gdzieś tam chyba drzemie we mnie niespełniony badacz, analizator i poszukiwacz nowych idei, a i 'geny doktorów' robią swoje.

Po drugie lubię wszelkiego rodzaju poradniki, recepty, przepisy na życie. Nie, nie dlatego, że jestem naiwną gąską, która wierzy, iż przeczytanie książki pt. "31 złotych pomysłów dla matek pracujących" uczyni ze mnie kobietę pedantyczną i matkę idealną.
Lubię jednak rozumieć pewne mechanizmy, szczególnie jeśli mogę mieć na nie wpływ i mieć możliwość przetestowania paru metod z tych złotych trzydziestu jeden.
Może choć tę jedną uda mi się wcielić w życie :))

Po trzecie ostatnio desperacko potrzebuję wszelkich inspiracji (pan Walkiewicz rozbudził we mnie apetyt).

A czego jak czego, ale pozytywnego przekazu nie można tej książce odmówić, mimo iż pokazuje ona nie tylko uroki nawyków, ale też ich pułapki.

Mogę więc już na wstępie - prawdopodobnie zupełnie nieprofesjonalnie i wbrew sztuce pisania recenzji - powiedzieć, że książkę 'Siła Nawyku' czyta się świetnie.
Napisana lekkim, przystępnym językiem wciąga od pierwszego zdania do ostatniej kropki.
Właściwie zamiast w dziale popularno-naukowym powinno się ją umieścić na półce: sensacja.
Ewentualnie thriller psychologiczny z ... pętlą nawyku w roli czarnego (lub przynajmniej mocno zarysowanego) charakteru.
Szczególnie biorąc pod uwagę, że autor jest reporterem śledczym pracującym dla New York Times.

Zaczyna się pięknie - zgodnie z regułami gry (czyt. budowania nastroju) Charles Duhigg serwuje nam historię Lisy Allen, która z otyłego, pijącego na umór kaczątka, ściganego przez firmy windykacyjne za dziesięciotysięczny dług w banku, zamieniła się w wysportowanego, niepalącego, niepijącego łabędzia, robiącego karierę jako grafik.
Takie opowieści można spotkać w niejednym tabloidzie.
Jednak umieszczenie jej na wstępie czterystustronicowej książki o NAWYKACH, wraz ze szczegółowym opisem zmian zachodzących w życiu przeciętnej, pogubionej kobiety, czyni historię bardziej wiarygodną i automatycznie budzi w czytelniku dwa podstawowe pytania:


Jak jej się udało to osiągnąć?
Dlaczego zatem ja się od lat zmagam z całą masą nawyków, których nie jestem w stanie zmienić?

Nieśmiało może też budzić nadzieję, że jeśli komuś się to udało, to dlaczego by nie spóbować.

Ale to zaledwie wątłe, kiełkujące nasionko.
Do końca książki może wypuści pierwszy listek.
Żeby wyrósło na potężne i silne drzewo, będzie potrzebowało jeszcze sporo czasu.
Dużo więcej niż lektura nawet najbardziej motywującej lektury.

Wstęp czyli jak rozbudzić apetyt na zmiany

Książka dzieli się na trzy sekcje: Nawyki Jednostek, Nawyki Skutecznych Organizacji oraz Nawyki w Społeczeństwie.
Charles Duhigg, wpierając się licznymi badaniami naukowymi, wywiadami i studiami przypadków, wyjaśnia mechanizmy rządzące nawykami.

Czytamy o ludziach, którzy mimo rozległych uszkodzeń mózgu, wywołujących np. zaburzenia pamięci, potrafili w miarę możliwości dobrze funkcjonować właśnie ze względu na ukształtowane uprzednio nawyki, wyzwalane przez określone bodźce.
Czytamy o sposobach tworzenia się, zakorzeniania i modyfikacji nawyków, a w głowie rodzi się nam niebezpieczna myśl, że to wszystko jest banalnie proste.

Czujemy, jak gromadzona przez pokolenia wiedza neurologiczna, psychologiczna i socjologiczna łączy się w magiczną całość, jak spada na nas niczym objawienie z nieba, jak napełnia nas błogim przeświadczeniem nadchodzącego sukcesu.
Czujemy, że moc jest z nami, dopóki nie dotrzemy do ... końca Wstępu :)

Duhigg stawia bowiem sprawę jasno: mimo iż "rozumiemy, jak sprawić, by ludzie jedli mniej, ćwiczyli więcej, pracowali wydajniej i żyli zdrowiej, przekształcanie nawyków niekoniecznie jest łatwe i szybkie. I nigdy nie jest proste."

Ważne jest by najpierw zrozumieć mechanizm tworzenia się pętli nawyku.




Jako przykład prostej pętli nawykowej opisane są między innymi eksperymenty na małpach, które uczyły się naciskać na wajchę na widok bodźca (wskazówką w tym przypadku była kolorowa figura), by otrzymać nagrodę - uwielbiany przez nie sok z jagód.

I nie ma bata - w tym miejscu nawet najbardziej zagorzały kreacjonista, odcinający się od jakiegokolwiek pokrewieństwa z tymi inteligentnymi skądinąnd zwierzętami, pomyśli sobie, że skoro małpa może, to i jemu się uda wytworzyć w sobie nawyki, które zmienią jego życie lub przynajmniej dadzą chwilową satysfakcję :)

Kontekst behawioralny z jednej strony fascynuje, a z drugiej irytuje.
Szereg badań empirycznych wskazuje na to, że nasz mózg nieustannie szuka sposobu, by ograniczyć wysiłek.
Dlatego skoordynowanie pozornie skomplikowanego zestawu czyności jak naciśnięcie na pedał gazu, zwalnianie hamulca ręcznego, spoglądanie w lusterka, zerkanie przez ramię do tyłu, rozglądanie się, czy na drodze nie ma przeszkód i szacowanie odległości między zaparkowanymi obok samochodami, aż wreszcie ruszenie tyłem pod górę okazuje się po paru/parunastu próbach bajecznie proste.
Mózg dąży do zautomatyzowania tych czynności, by o tym codziennie nie myśleć.
Ba! Wkrótce zauważymy, że do kolekcji możemy włączyć symultaniczne zapinanie pasa, machanie do przechodzącej sąsiadki i obdarzenie jej uśmiechem powitalnym nr 8, a także żarliwą dyskusję z kwestionującym wszystko nastolatkiem.

Jednakże podobieństwo do naczelnych, a tym bardziej gryzoni (szczególnie w kontekście dość drastycznych opisów eksperymentów naukowych, wymagających wiercenia dziur w czaszce, wszczepiania elektrod do jąder podkorowych, podtruwania i innych zabiegów dla dobra (?) nauki), nie jest już tak łatwe do przełknięcia.

I dobrze!
Bo (w pewnym sensie na własne nieszczęście :)) jesteśmy od nich dużo bardziej skomplikowani.
Co nie zmienia jednak faktu, że większość codziennie dokonywanych wyborów może się nam wydawać rezultatem dobrze przemyślanych decyzji.
A jest tymczasem często nieuświadomionym zestawem nawyków.

Nie zamierzam psuć Wam lektury i wypunktowywać, co wpływa na nasze codzienne rytuały, ani pisać, jak zmieniać te, z których nie jesteśmy zbyt zadowoleni. Charles Duhigg zrobił to dużo lepiej i ciekawiej.
Niektóre z nich są "nieprawdopodbnie złożone, inne fenomenalnie proste. Wachlarz nagród może sięgać od jedzenia czy narkotyków wywołujących doznania fizyczne po zyski emocjonalne, jak uczucie dumy towarzyszące pochwałom czy gratulowaniu samemu sobie."
Opiszę natomiast parę moich osobistych spostrzeżeń.

Trochę objawień osobistych czyli wyznania neofitki

Moim osobistym 'objawieniem' było zrozumienie, że kluczem do zmiany nawyków jest ... skupienie się na JEDNEJ rzeczy.
Odwieczny problem - chęć zmienienia wszystkiego na raz - był jednym z ojców moich porażek.
Zmiany w moim życiu miały następować tu i teraz, najlepiej na trwałe i do tego bezboleśnie.

Od jutra ideał!

Co jakiś czas dochodziłam do punktu, w którym poziom frustracji groził stanem przedzawałowym lub 'wariatkowem'.
Jako że raczej nie mam tendencji autodestrukcyjnych, od totalnej klęski ratował mnie jakiś nadprzyrodzony przypływ energii, szał zmian, milion składanych sobie obietnic. Budził się we mnie lew, pożerał leniwca i zabierał się za generalne porządki.
Jak to jednak w życiu bywa, próby zbyt radykalnych transformacji całego systemu kończą się fiaskiem.
I mój wewnętrzny 'król dżungli' szybko tracił siły, gubił zęby, lniał i zasypiał zmęczony upałem.

Choć nie jest to wyłączny klucz do sukcesu, skoncentrowanie się na JEDNEJ rzeczy jest przesłaniem przewijającym się przez całą książkę.
JEDEN nawyk, chociażby tak 'niewinny' jak zaniechanie codziennego jedzenia czekoladowego batona do popołudniowej kawy.
JEDEN nawyk, taki jak zadanie rozzłszczonemu klientowi odpowiedniego pytania, jak obserwowanie ustawienia nóg zawodnika drużyny przeciwnej czy zgłaszanie każdego przypadku złamania zasad bezpieczeństwa.
JEDEN nawyk może spowodować lawinę zmian!

Pod wpływem tej książki 'nawróciłam się' też na ... robienie notatek.
Do tej pory chełpiłam się nieużywaniem kalendarza.
Notes?
Phii, po cholerę mi kolejny balast?
Patrzyłam z pogardą na kolegę mego nieserdecznego Andrjuszę, gdy skrupulatnie, dzień w dzień tworzył te swoje listy do 'odhaczania'.
Ja - człowiek spontan!
Ja - człowiek o wyćwiczonej pamięci!
Ja - chodzący organizator!

To się całkiem nieźle sprawdzało, a i owszem, gdy w grę wchodziło coś przyjemnego lub ekscytującego. Zastrzyk adrenaliny mobilizował moje szare komórki.

Jednakże jak przychodziło do codziennych, żmudnych, nudnych czynności ... oooo, jak łatwo wykreślało się niewygodne punkty z 'zapisanej' w głowie listy, odkładając je na jutro, na za tydzień, na Świętego Nigdy.

Po przeczytaniu, jak bardzo motywująco na zmianę nawyków (a nawet na rekonwalescencję po operacji biodra!) mogą wpłynąć regularne notatki, pokutowałam i z zapałem gorliwej neofitki zaopatrzyłam się w niezbędne 'dewocjonalia' :)



Zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie więcej punktów jest przepisywanych niż wykreślanych. Może znów aktywizuje się mój nawyk stawiania sobie zbyt ambitnych celów?
Skoro już wplotłam w tę recenzję elementy 'mistyczne', to muszę napisać o pewnym 'zgrzycie'.
Otóż, jak powszechnie wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Czytając więc 'Siłę Nawyku' z każdą przewróconą kartką nasycamy się nowymi odkryciami, pragniemy jak najszybciej wcielić w życie opisywane pomysły.
Nabieramy rozpędu, wrzucamy 'piątkę', prujemy przed siebie z prędkością 'ile fabryka dała' (Pisałam że czyta się świetnie? Pisałam!), czując we włosach wiatr zmian o wiele bardziej dynamiczny niż 'The wind of change' Scorpionsów :).
Myślimy sobie, że mimo iż całym sercem wciąż kochamy Turnaua, to czas najwyższy przestać słuchać tej smętnej piosenki, o tym "by mieć chęć do pracy i żyć inaczej i lepiej niż dotąd, kto wie, kto wie".
Nie, my już nie chcemy snujących się po głowie myśli, że może by tak ewentualnie coś zmienić.
My chcemy działać, szczególnie że właśnie ktoś nam wkłada do rąk zestaw tak genialnych narzędzi!
Narzędzi nie byle jakich. Potwierdzonych naukowo! Przebadanych, przetestowanych i wypróbowanych!

I wtedy znienacka na drodze pojawia się potężnych rozmiarów kłoda.
Okazuje się bowiem, że czynnikiem niezbędnym do zakończenia powodzeniem operacji trwałego zmieniania nawyków jest ... wiara!
Na potrzeby agnostyków możemy wiarę zastąpić pozytywnym nastawieniem, chęcią zwycięstwa lub wolą walki.
Jednak konieczność istnienia takiego warunku, stawia niektórych ... malkontentów na jeśli nie przegranej , to bardzo trudnej pozycji.
Jak mają zmienić nawyk myślenia, że 'i tak się nie uda', skoro brak im wiary? ;)

Warunek ten, choć trudno odmówić mu znaczenia, nie brzmi to zbyt naukowo i kontrastuje nieco z tymi wszystkimi latającymi po labiryntach szczurami.

Ale podobno działa (jak opisuje Duhigg, jest to jeden z elementów na którym opierają swoją terapię Anonimowi Alkoholicy, twierdząc, że bez wiary w Boga, w istotę wyższą, w nadprzyrodzoną siłę, która będzie wsparciem na wyboistej drodze zmian, nie ma szans na powodzenie).
Zresztą - przypominamy sobie szybko - my, ludzie jesteśmy trochę bardziej skomplikowani niż szczury :))

Wiara zresztą nie wydała mi się najtrudniejszą górą do pokonania.
Dużo większym wyzwaniem okazuje się odkrycie, co tak naprawdę powoduje dane nawyki i ... co jest nagrodą.
Czy w codziennej konsumpcji popołudniowego batonika chodzi o głód, niedobór cukru (=brak energii/zmęczenie), chęć przerwania monotonnych czynności czy okazja do pogadania z kumplami w zakładowej kantynie, do której wybraliśmy się kupić ten nieszczęsny słodycz?

Aby to zdiagnozować, musimy stać się badaczami, obserwatorami i wnikliwymi analizatorami swoich własnych zachowań.
Musimy prowadzić notatki i wyciągać wnioski.
Tu łatwo wpaść w pułapkę kolejnych nawyków lub ... ich braku.

Jednego możemy być pewni. Nawet jeśli nam samym nie starczy energii, by poznawać skomplikowaną materię międzyneuronowych połączeń, jeśli sami nie zdobędziemy się na chwilę refleksji, jakie są nasze pragnienia, które są siłą napędową nawyków, to na pewno znajdą się specjaliści, którzy zrobią to za nas.

W objęciach korporacji i w trybach społeczeństwa

Rozpoznanie pragnień to bowiem kolejny etap wtajemniczenia. To wiedza tajemna, szamańska. Wykorzystywana przez 'kapłanów' religii, która obecnie zyskuje sobie na całym świecie najwięcej wyznawców. Świętego Konsumpcjonizmu.

Wiele z tych mechanizmów zostało ujawnionych 'plebsowi'. Wiemy, dlaczego w supermarketach chleb znajduje się w najodleglejszym końcu (bo i tak musisz go kupić, więc na pewno tam dotrzesz), a cukiereczki-pierdółeczki i schłodzone napoje umieszane są tuż przy kasach (muszę tłumaczyć?). Wiemy, że warzywa i owoce nie tylko wyglądają apetycznie i kolorowo tuż przy wejściu do supermarketu, ale też włożone jako pierwsze do koszyka 'dają nam rozgrzeszenie' przy znalezionej parę alejek dalej promocji chipsów ('Noooo, przecież kupiłem sałatę, cukinię, awokado i jabłka, więc głupia paczuszka przecenionych Laysów nie czyni ze mnie od razu pożeracza śmieciowego jedzenia').


w moim lokalnym supermarkecie nie tylko wystawiąją warzywa na pierwszy ogień, ale ostatnio też zaczeli je nawilżać

'Siła nawyku' serwuje nam jednak dawkę o wiele bardziej szokującą.
Myślisz, że słuchasz w radiu swojej ulubionej muzyki? A może ktoś sprawił, że 'wpadła' ci w ucho?
Czy słyszałeś o urządzeniu, które bada, czy dana piosenka stanie się hitem?

Z pewnością wiesz, że dzieci są wdzięcznym targetem dla marketingowców.
Ale raczej na pewno nie jesteś świadom, że są spece od statystyki, którzy wiedzą jak stworzyć model matematyczny potrafiący ... przewidzieć przybliżoną datę narodzin twojego dziecka.
Skuteczny i sprawdzony!
Opierający się na dogłębnej analizie twoich potrzeb i nawyków.

Dwa kolejne rozdziały (ten o skutecznym zarządzaniem korporacjami i o nawykach w społeczeństwie) pełne są fascynujących historii - niekoniecznie tych budzących nasz niepokój i zakrawających na manipulacje czy opisujących jak pętle nawykowe mogą wymknąć się spod kontroli i wpędzić nas w nałogi takie jak hazard czy zakupoholizm.

Są to fantastyczne przykłady drobnych zmian, pozornie nieistotnych regulacji, drobnych zwycięstw, które zmieniły sposób funkcjonowania całych organizacji, przyczyniły się do finansowego sukcesu znanych firm i zainicjowały potężne zmiany społeczne (jak chociażby zniesienie segregacji rasowej w Stanach).

Zrozumienie pętli nawyku i umiejętność przekucia starych nawyków w nowe, nie jest łatwym zadaniem. Przyznaję, że miałam ochotę kupić angielskojęzyczną wersję mojej szefowej i wręczyć jej w prezencie, z zakreślonymi fragmentami o przyczynach jej niepowodzeń w zmotywowaniu naszego teamu do bardziej wydajnej pracy, takich jak za częsta zmiana procedur (nie zdążą się wyrobić odpowiednie nawyki, a już je trzeba zmieniać), zbyt wiele zmian na raz (zasada JEDNEJ zmiany zdecydowanie leży) i brak nagród (więc nie wytwarza się odpowiednie pragnienie :)))
Ale w końcu nie jestem jakimś złośliwcem. A poza tym wyznaję zasadę, że dobrze jest zaczynać od siebie!

Mogłabym jeszcze długo zachwycać się tą lekturą.
Ale czas najwyższy przerwać tę pętlę ... nawykowego gadulstwa :)
Tak, tak, tę akurat zidentyfikowałam z łatwością



Jedną z rzeczy, która przyćmiła nieco mój zachwyt nad książką są przypisy. Umieszczone na końcu każdego rozdziału zajmują czasami aż sześć- dziewięć stron.
Dziewięć stron drobnym druczkiem!
Ale to nie ich długość jest frustrująca, ale fakt, że po wczytaniu się w nie, można WIELOKROTNIE natknąć się na wyjaśnienia, że ... podany przykład nie został potwierdzony przez rzecznika danej organizacji, uzyskanie pełnych danych było niebywale trudne, w korespondecji mającej na celu weryfikację informacji podkreślono, że tekst zawiera sporo nieścisłości, ale nie chciano ich komentować, pani X. po otrzymanu tekstu do autoryzacji zaprzeczyła uprzednio opowiedzianej mi historii ...


Hmmm, nie wiem, czy to tylko ostrożność mająca na celu zabezpieczenie się przed ewentualnymi pozwami (z których przecież Amerykanie słyną), czy dowód na to, że to wszystko opisane 'dużym drukiem' zostało jednak podszyte nutką sensacji.
Może autor liczył na to, że większość czytelników nałogowo omija przypisy? :)))

Poza tym przypisy zawierają, oprócz podziękowań i sprostowań sporo ciekawych uwag, będących uzupełnieniem całości, więc zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie znalazły się w nurcie głównym.

Jeśli dotarliście do tego punktu i wciąż nie macie nieodpartej ochoty na przeczytanie 'Siły Nawyku', to albo ta książka nie jest dla Was, albo ja ... zupełnie nie nadaję się na recenzenta* ;).
Pozwolę sobie - w ostatnim akcie desperacji - zacytować słowa pani Ewy Woydyłło, która napisała wstęp do polskiego wydania:
"Nie wierzę oczywiście w cuda ani bajki, a tym bardziej w to, że jakakolwiek książka przyczyni się do masowej zmiany złych nawyków na dobre. [...] Natomiast optymistycznie patrzę na korzyści indywidualne, jakie absolutnie każdy myślący czytelnik wyniesie z tej książki dla siebie."

Miłej lektury

Siła Nawyku Charles Duhigg, wydawnictwo PWN

____________________________________________________________________________________

* Jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję pani M. za dostarczenie mi wspaniałej rozrywki.
** Ufff, bycie 'recęzętę' jest jednak dużo trudniejsze i bardziej czasochłonne, niż myślałam :)



czwartek, 11 kwietnia 2013




2013/04/11 07:09:08
Fidrygauko, świetna recenzja. Uśmiechnęłam się, jak zobaczyłam, o jaką książkę chodzi, bo ostatnio wpadła mi w oko jej króciutka recenzja w "Polityce" lub w GW, no i bardzo mnie zainteresowała. Po tym, co napisałaś, już na pewno pobiegnę do księgarni :) To dla mnie temat na czasie, bo właśnie tydzień temu zupełnie spontanicznie postanowiłam zrzucić to, co mi narosło przez ostatnie 2 lata na ciele...

A jesteś pewna, że w Twojej pętli nawyku umieściłaś dobrą nagrodę? A nie są nią komcie czytelników? ;)
 
2013/04/11 11:36:41
Bardzo fajna recenzja:) Widzę, że książka porusza tematy, które już gdzieś, przy innych okazjach, poznałam. Jakiś czas temu, na jednym z moich ulubionych blogów - Poza schematy - pojawił się cały cykl poświęcony zmianie nawyków. Autorka stworzyła nawet forum, gdzie deklarowaliśmy różne chęci zmian, a potem dzieliliśmy się wrażeniami, problemami i sukcesami w ich wdrażaniu.
Ja też mam taką naturę badacza, a mechanizmy ludzkich zachowań szczególnie mnie fascynują, więc z pewnością w książkę wgryzłabym się, z podobną do Twojej, ciekawością i pasją:)
 
2013/04/11 15:26:16
@ Żono, dzięki! Choć sama nie wiem, jaki był sens pisania takiej długiej recenzji, jak Ciebie i tak już 'złapali' na krótką zajawkę ;-P
A zatem powodzenia w walce z naroślami!

Co do nagrody, to owszem, komcie są nią również, ale to nagroda wtórna (nie jestem pewna, czy książka mówi o czymś takim? :)))
W moim życiu jest tak wiele porozgrzebywanych stert i pozaczynanych projektów, że jedna DOKOŃCZONA rzecz jest już nagrodą samą w sobie.
Może nawet nie być komentarzy. Będę wracać i czytać sobie tekst na głos :)))
Rozpiera mnie duma, że z całej długiej listy rzeczy do zrobienia, zapisanej w moim nowiutkim kalendarzu mogę skreślić jeden punkt: wpis na bloga.
A teraz jeszcze tylko zostaje: złożenie prania, ugotowanie obiadu, zaszycie spodni, posegregowanie rachunków, posprzątanie łazienki i napisanie paru nieśmiertelnych (i rozmnażających się niczym hydra) raportów do pracy ;))

@ Ren-ya, super blog! Muszę się wczytać, ale widzę, że będzie mi się tam podobać :))
Co do deklarowania zmian ... to pewnie działa. Bo jak się tylko obiecuje zmiany samemu sobie, to łatwo się z tych obietnic wycofać :)
Skupiłam się najbardziej na zmianie nawyków własnych, ale te dotyczące korporacji czy społeczeństw są równie fascynujące i bardziej zaskakujące (jako mniej znane, lub znane tylko wąskiemu gronu socjologów).
Cieszę się, że recenzja Ci się podobała i witam w klubie domorosłych badaczy :)))
Gość: Chillax, 199.27.197.19*
2013/04/11 15:44:53
Chpeau bas Fidrygałko ! Czyli zimowy kaptur z głowy zdejmuję ( na chwilkę tylko, gdyż zimno okrutne :-) ), aby szacunek wyrazić !!! Nikt mnie tak jeszcze do zakupienia poradnika nie namówił ! Jest Pro, jest Con, jest dygresyjny styl Fidrygauki. Są nawet obrazki ! Temat też, ten tego , bliski sercu mojemu....
Jestem "namówiona" do zakupu książki :-)
 
2013/04/11 22:27:15
Chillax, dzięki! Choć głowę przed zimnem chroń :))
Jeśli zaś chodzi o 'poradnik', to de facto wiele go w tej książce nie ma. Jeśli oczekujesz konkretnych punktów, to znajdziesz je na dosłownie paru stronach na końcu książki (przeczytałam już w paru innych recenzjach, że ludzie czują się tym rozczarowani).
Fajnie by było mieć magiczną różdżkę do zmiany nawyków.
Takiej jednak nikt jeszcze nie wynalazł, poza autorami fantasy :))
Natomiast jeśli potraktuje się opisane w książce przypadki jako rady, jeśli zrozumie się rządzące nawykami mechanizmy, to będzie to dobrym startem do zmian.
Pozdrawiam
 
2013/04/11 23:25:51
Czuję, że prędzej czy później też kupię "Siłę nawyku". Książki psychologiczno-motywacyjno-samodoskonalące są dla mnie nieustającym źródłem inspiracji. Dzięki za zachęcającą recenzję.
I jeszcze w sprawie zasady, że jeśli zmieniać, to jeden nawyk i powoli. Oj to jest prawda!!! Ja mam duży problem z niecierpliwością.
Pozdrawiam
:)
 
2013/04/11 23:49:43
Świetnie się czyta recenzję i naprawdę piszesz zachęcająco, szczególnie że jestem wielbicielką książek prawie naukowych dla profanów. Na przykład na fizyce się nie znam, a lubię poczytać i na neurologii się nie znam, a lubię i na matematyce, a... itd. Dlatego z żalem wyznam, że skutecznie zniechęciła mnie wzmianka o przypisach i słowa pani Ewy Woydyłło.
Za to jestem zachwycona recenzją!
 
Gość: Fasola, aadk76.neoplus.adsl.tpnet.pl
2013/04/12 06:59:49
Tekst perełka, nadzwyczaj zgrabnie napisany. Zastrzeżeń więc nie mam, może z wyjątkiem pentli, którą napisałabym raczej przez ę. Jako czytelnik wspaniałomyślnie jednak wybaczam tę literówkę bo jak dla mnie "Siłę nawyku" mógłby napisać autor tego bloga i nie wiem czy przypadkiem nie czytałoby się tej książki jeszcze lepiej :)
 
2013/04/12 10:07:25
@ Viki, książka jest naprawdę motywująca, jak się ją czyta. Jak już się człowiek zabiera do konkretnego działania, to już gorzej. I brak cierpliwości tu nie pomaga. Wiem coś o tym :)))
Ale jak się skoncentrujemy na jednej rzeczy, to jakoś pójdzie. Mam nadzieję (jestem na razie w fazie prób i błędów :))

@ Almetyno! O nie! To o Ewie Woydyłło to miało być na zachętę, he, he, he :)))
A czymże Ci pani Ewa zawiniła?
Na pewne usprawiedliwienie przypisów dodam, że są one na końcu rozdziału i są tak skonstruowane, że faktycznie ... właściwie można je ominąć. Nie jest tak, że nie da się czytać tekstu głównego bez przypisów i trzeba co chwila zagldać na koniec rozdziału.
Jest to pomysł o wiele lepszy niż jakby były na dole strony. Ale fakt pozostaje faktem, że jak już zdecydowałam się w nie wczytać, to te uwagi zaskoczyły mnie negatywnie.

@ Fasolo, dzięki za miłe słowa i za odnalezienie literówki. O ile 'recenzentę' było zamierzone, to tu fonetyka [pentelkowa] mnie zwiodła. Na szczęście w innych miejscach napisałam 'pętli', więc faktycznie ... zaklasyfikujmy to jako literówkę (którą oczywiście poprawiłam). To zawsze ładniej brzmi niż 'ortograf' :)))
Co do pisania ksiązek, to ... już przy pisaniu tej recenzji przekonałam się, że to nie takie proste napisać 'oficjalny' tekst, który mógłby wyjść poza zacisze bloga. Tak więc na razie za pisanie książek się zdecydowanie nie zabieram.
 
2013/04/12 12:22:01
Fidrygauko, te słowa:
"Nie wierzę oczywiście w cuda ani bajki, a tym bardziej w to, że..." mogę ja też powiedzieć, szczególnie "a tym bardziej w to...". Kontestatorka nawykowa ze mnie ;-) A może ja po prostu nie lubię poradników? W gruncie rzeczy lepiej (moim zdaniem) poszerzać wiedzę, także dzięki lekturom, ale działać według własnych poradników. Od tylu lat obserwuję jak naukowcy coś odkrywają, ludzie dobrze poinformowani wybierają, dajmy na to margarynę, a potem się okazuje, że masło lepsze, byle z ilością nie przesadzić.
Widzisz, ja lubię personalizację, hi, hi.

A do recenzji się nadajesz, jak najbardziej.
Miłego dnia
 
2013/04/13 07:56:49
Wspaniale to napisałaś mnie ta recenzja dała do myślenia, jeśli trafię na książkę to z pewnością ja przeczytam. W przeciwieństwie do Almetyny nazwisko pani Ewy Wojdyłło mnie zachęciło, ponieważ niedawno czytałam jej " Poprawkę z matury". Znalazłam tam wiele mądrych rzeczy i opisów mechanizmów znanych mi z autopsji. Również w tym co piszesz o swoich porażkach na polu walki z nawykami znalazłam odbicie tych, jakie sama poniosłam i nadal ponoszę...Nigdy nie byłam osobą zorganizowaną a może jeszcze gorzej: mam głęboką potrzebę bycia zorganizowaną a dezorganizacja jest moim buntem i przejawem autodestrukcji, niczym samookaleczanie dla nastolatka chcącego zwrócić uwagę na swoje problemy...ale nigdy nie jest za późno, może spróbuję raz jeszcze...dzięki za tę interesującą i niebanalną recenzję.
 
2013/04/13 13:44:07
@ Almetyno, nie będę Cię na siłę przekonywać, bo z kontestatorami bywa tak, że im mocniej naciskasz, z tym większym przekonaniem mówią 'Nie!' :)))

Muszę jednak sprostować jedną rzecz: ta książka nie jest poradnikiem! (przeczytałam moją recenzję jeszcze raz i faktycznie, można by wysnuć taki wniosek). Same rady zajmują de facto parę stron na końcu książki, gdzie autor opisuje, jak sam 'namierzał', co powoduje jego nawykowe jedzenie popołudniowego batonika. Czytałam parę innych recezji i wiele z nich wręcz zarzuca tej książce zbyt małą ilość porad.

Większość wniosków właściwie trzeba wyciągnąć samemu i na ich podstawie próbować coś zmieniać.
'Siła nawyku' przekonała mnie swoją szczerością - nikt mi nie obiecywał, że jeśli zrobię ileś tam kroków, to mam murowany sukces.

Ale oczywiście rozumiem Cię, bo sama otrzymałam od przyjaciółki książkę, która - mimo jej gorących rekomendacji - irytuje mnie już samym streszczeniem na tylnej okładce i raczej się za nią nie zabiorę.

@ Sukienko, ja panią Ewę Woydyłło uwielbiam jeszcze od czasów jej felietonów w 'Twoim Stylu', który czytywałam jakieś 20 lat temu :))) Wydaje mi się osobą szczególnie wiarygodną, jako psycholog, psychoterapeuta i (niestety) osoba 'ćwicząca' wiele trudnych lekcji życiowych na sobie.
Ale rozumiem, że Almetynę jej słowa nie przekonują (tak jak i mnie nie przekonują słowa mojej przyjaciółki, o czym pisałam w powyższym komentarzu).

Co do Twojego niezorganizowania, to ... naprawdę trudno w to uwierzyć, czytając Twojego bloga (i mając na uwadze, jak masz to wszystko skatalogowane - nie tylko rzeczy już opisane, ale też przecież materiały wciąż nieopublikowane, które co i raz prezentujesz). Wiele już odkryłyśmy wspólnych cech między nami, ale ta jest dla mnie chyba najbardziej uderzająca: potrzeba bycia zorganizowaną + jednoczesny bunt niezorganizowania! Odczuwam to identycznie - uwielbiam porządek, regularność, symetrię, czystość, ale jednocześnie wiele z tych rzeczy 'nawala'. I tak jak Ty, mam wrażenie, że ma to swoje głębokie korzenie w dzieciństwie.
Trzeba jednak próbować. Nie ma co 'na złość babci odmrażać sobie uszu' :))
Powodzenia!
 
2013/04/13 16:43:04
Fidrygauko, jestem pełna podziwy dla Twojego talentu recenzenta (i wstydu, że ja na moim ostatnimi czasy ograniczam się do 10 zdań i zdjęć... taki czas...)

książkę kupię, na pewno, i przeczytam (po czym AleksandraR sięgnęła po kolejne ciasteczko i łyczka herbatki z mlekiem)

jako, że ja WIERZĘ, że nie ma przypadków, podzielę się czymś, co wczoraj czytałam... tak, wczoraj, i dzisiaj aż tłumaczyłam to mężowi bo mnie tak poruszyło... Twój dzisiejszy tekst jest idealnym komentarzem to tamtego (albo na odwrót) - człowiek JEST czymś innym niż zwierzęta (przepraszam niniejszym, ze wklejam ci religijny vel propagandowy link, ale tam był ten artykuł) www.pch24.pl/ateizm--czyli-urojona-wizja-czlowieka,13259,i.html
2013/04/13 17:41:01
P.S. ja ostatnio też wróciłam do kalendarza i notatek
i pisania pamiętnika, i to piórem wiecznym (ale to z przerażenia, że przestaję umieć pisać bez klawiatury)
i do robienia jednej rzeczy na raz

o jednym nawyku na raz jeszcze nie słyszałam, ale brzmi logicznie
 
2013/04/14 12:20:58
I w ten sposób, kolejna książka zalegnie na liście "do kupienia".
Z tym robieniem notatek czy też list, to jednak racja. pamiętam, jak będąc na studiach jeszcze, z upartością maniaka zapisywałam wszystko! i teraz dochodze do wniosku, że byałam wtedy o niebo lepiej zorganizowana. Chyba do tego wrócę, może uda mi się zrealizowac więcej rzeczy w danym dniu? a może przynajmniej nie zapomnieć o czymś na wieki?

Dzięki za świetną recenzję


Anka
 
2013/04/15 21:00:31
@ Aleksandro, uff ale wytoczyłaś działo! Ateizm ... nie wiem, czy jestem w stanie unieść ciężar tego tematu w poniedziałkowy wieczór. Przeczytałam artykuł i mimo iż jestem osobą wierzącą, to niektóre stwierdzenia mnie rażą np.
"Tyle tylko, że ateizm alienuje człowieka od tego wszystkiego, co w nas specyficznie ludzkie i co sprawia, że jesteśmy w stanie zachowywać się w jakościowo inny sposób niż zwierzęta."
"Ateizm to system, który nie widzi istotnej różnicy między antropologią a zoologią, między popędami a wolnością, między instynktem a miłością. Ateiści widzą w człowieku zwierzęcość, a w zwierzętach dopatrują się człowieczeństwa." - Naprawdę?! Nie znam żadnego silnie wierzącego ateisty (wg autora ateiści przyjmują system wierzeń :))), więc trudno mi to zweryfikować.

Myślę, że wiele osób, które uważa się za ateistów, to po prostu ludzie zniechęceni do jakiegoś systemu religijnego, odcinający się od narzucanych (często na siłę, lub pod presją wyalienowania) zasad i nakazów.

Mi samej byłoby mi trudno uwierzyć, że niewiele mnie różni od zwierząt (szczególnie od kotów :)))

I była taka piosenka: Trudno nie wierzyć w nic ...
Ale w moim wpisie o 'trudnym warunku wiary', chodziło o to, że z jednej strony szczur nie potrzebuje wiary, żeby się pozbyć nawyku, a człowiek już tak? - zgrzyta mi to trochę.

A co do recenzji (dzięki za słowa uznania :)), to ... zauważ, że to na razie moja pierwsza (i pewnie długo jedyna), albowiem proces to czasochłonny wielce! No i moje dzieci są jednak trochę starsze od Twojego synka.

W kwestii zaś charakteru pisma, to w moim przypadku jest to istna tragedia! Niestety komputer zawładną mną całkowicie i bazgrolę jak kura pazurem. Może i nad tym przydałoby się popracować :)))

@ Hrabino, może na późniejszym etapie, jak się ma już te nawyki mocno utrwalone, nie trzeba robić notatek. Ale na początku pracy nad zmianą pewnych zachowań działa to bardzo motywująco :)
Cieszę się, że recenzja Ci się spodobała :)
2013/04/15 22:53:28
No tak i teraz znow mi urosnie lista zakupow!
 
2013/04/16 13:24:06
@ AleksandraR
Przepraszam Czesiu, że wszczynam dialog z Aleksandrą na Twoim blogu, ale nie mam gdzie.

Oceniam na pałę artykuł, na postawie jego PIERWSZEGO AKAPITU:
Zaczęłam czytać ten tekst... i chyba nie skończę. Nóż w kieszeni by mi się otworzył, gdybym go tam miała. W zasadzie jestem dobrotliwie nastawiona do świata, a tu proszę...

Już sam tytuł jest wkurzający (Ks. Marek Dziewiecki,
"Ateizm, czyli urojona wizja człowieka"). A dalej jeszcze gorzej.

"Ilekroć rozmawiam z ateistami, za każdym razem dziwię się temu, iż żaden z nich nie wyciąga wniosków z historii ateizmu. Moi rozmówcy potwierdzają swoją postawą i swoim sposobem prowadzenia dyskusji, że stali się więźniami własnego systemu wierzeń.
Irracjonalizm wiary ateistów".

Jeśli tak się zaczyna na portalu ponoć chrześcijańskim (piję do miłości bliźniego), to nic dziwnego, że dialogu między wierzącym a niewierzącymi być nie może. Przynajmniej z tym panem. Ten pierwszy akapit jest postawieniem tezy, której bzdurności nawet nie chce mi się uzasadniać. A arogancja i poczucie wyższości autora biją po oczach. Każde słowo można zamienić na przeciwne znaczeniowo, a wyjdzie taki sam idiotyzm.

Autorze! (Wiem, że tu nie zajrzy, nie szkodzi).
Brak wiary z definicji nie jest wiarą, nie stanowi zrębów żadnej religii i często wcale nie dotyczy poglądów religijnych. Przynajmniej w moim wykonaniu, a nie jestem jakimś wyjątkiem. Wiem, że istnieją wojujący ateiści, ale to chyba jednak przechył wahadła w stosunku do wojujących chrześcijan. Ja się do wojujących nie zaliczam. A pan autor chyba takich wojujących odławia z sita, tylko z nimi gada i uogólnia.

Zawsze ubolewałam, że niewiara semantycznie bierze się z negacji wiary. W moim wykonaniu jest to program pozytywny, z wiarą nie mający (w zasadzie) związku.

PS. Sugestia dla autora artykułu: pora żeby zaczął wyciągać wnioski z historii religii - uwaga - liczna mnoga. Coś tam o belce w oku, też dobrze by było, gdyby sobie przypomniał. A ponoć ksiądz...
2013/04/16 19:42:09
Oj, Fidrygauko, przepraszam za pomyłkę, nazwałam Cię Czesią, zupełnie niesłusznie.
 
2013/04/17 03:26:33
po takiej recenzji nie moge nie powrocic do lektury; ksiazka znudzila mnie w polowie i przerwalam chociaz pierwsze rysunki zaczely mnie motywowac, cierpie na nieumiejetnosc trzymania sie jednej rzeczy. Takze obiecalam sobie prowadzenie (kupienie) kalendarza/dzienniczka/organizatora, tablica od lat w planach, ale jeszcze nie zrealizowalam, naklejam post-in gdzie sie da albo spisuje listy i zapominam o nich :)
 
2013/04/17 10:36:56
@ Edyto, zawsze możesz od kogoś pożyczyć ;-P

@ Almetyno, fakt, trochę się zdziwiłam tym nieoczekiwanym przechrzczeniem :)

@ Artdeco, nie ma szans, żeby jakakolwiek książka podobała się wszystkim. Ale zawsze możesz podjąć drugą próbę :))
Ja z kolei nie lubię niedokańczać książek. Zawsze liczę, że może mnie coś zaskoczy. Chyba że się naprawdę bardzo, bardzo zmęczę (ale nie przypominam sobie, żeby ostatnio to robiła - może gdybym miała stosy nieprzeczytanych książek, czekających w kolejce :)))
 
2013/04/17 11:39:38
Bardzo ciekawie opisałaś tę książkę, muszę do niej zajrzeć. Może w końcu oduczę się sięgania do lodówki wieczorem, zaglądania na fejsa w pracy, włączania TV z nudów i kilku innych rzeczy...

2013/04/17 11:43:01
Nowikaa, ja co prawda nie mam telewizora, a na facebook nie mogę wejść z rządowego komputera :)) (pracuję dla jednej z londyńskich gmin), to z lodówką utożsamiam się jak najbardziej i też zamierzam temu wytoczyć wojnę (ale to w następnej kolejności - po utrwaleniu JEDNEGO nawyku czyli regularnego zapisywania i planowania :))
Życzę Tobie i sobie powodzenia!

2 comments:

  1. Switetna i zachecajaca do kupna recenzja;) Dzieki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Książkę z powodzeniem reklamuję wśród moich znajomych i naprawdę jest inspiracją dla wielu osób. Ja sama chętnie wracam do podanch tam przykładów :)
      Pozdrawiam.

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!