Searching...
środa, 25 grudnia 2013

angielskie impresje (jedzeniowo) świąteczne

Dziś zgodnie z obietnicą dalsza część impresji na temat angielskich świąt.
A że po raz pierwszy (no dobrze, drugi) od wielu lat mogę się swobodnie ruszać po świątecznym 'nie-obżarstwie' (jednak Wigilia w wąskim gronie ma swoje niezaprzeczalne zalety, szczególnie, że nasze dzieci nie są fanami wielu polskich przysmaków typu karp czy śledzie, więc wachlarz potraw był skromny - z korzyścią dla naszych brzuchów, portfeli i nerwów), aż się prosi, żeby  napisać trochę o angielskim świątecznym menu.


Co prawda nie uczestniczyłam nigdy w traditional Christmas Dinner, ale miałam okazję nie raz jeść jego namiastkę w trakcie tzw. christmas parties.

Już na początku listopada wszystkie puby wywieszają tabliczki zachęcające do zarezerwowania u nich miejsca na świąteczne przyjęcie.
W kolejce po klientów stoją nie tylko lokalne 'jadłodajnie', ale wszelkie możliwe firmy, które wiedzą, jak zarobić i o zarobek walczyć.

Christmas Parties to bowiem kolejna angielska 'świętość'.

Jeśli jesteś osobą aktywną możesz zaliczyć ich nawet i kilka w przeciągu paru tygodni!!!
Christmas Parties organizowane są aż do ... połowy stycznia - dla tych, którzy się zgapili i nie zarezerwowali w porę miejsc.
Takie styczniowe przyjęcia śmieszyły mnie zawsze nie mniej niż wizyta 'po kolędzie' w połowie lutego.
Ale jak widać obowiązek jest obowiązkiem :)))



Christmas Parties są organizowane przez zakłady pracy, kółka zainteresowań, organizacje charytatywne czy prywatnych ludzi dla grona swoich przyjaciół.
Nie wiem, czy wszystkie mają podobny przebieg, ale większość, w których uczestniczyłam ja, albo mój mąż były najzwyklejszymi w świecie, nudnymi jak flaki z olejem nasiadówkami.
Mało tego, w większości przypadków nie można było zapraszać swoich partnerów (w imię wewnątrzfirmowego integrowania się?).
Do tego dochodziły jeszcze wielotygodniowe ustalenia, gdzie, kiedy, jakie menu, czy z alkoholem czy bez (znaczna różnica w opłacie), które doprowadzały mnie do rozpaczy, bo ileż można czytać maile typu:

Fw: Re: re: re: re: re: re: re: re: re: Christmas Party venue!!!
Dear All! ...
Zaliczyłam ich już trochę w swoim życiu, ale ostatnio mówię im bezczelne 'Nie!', gdyż są dla mnie w dużej mierze stratą czasu.
Po pierwsze nie cierpię ich sztywniackiej atmosferki, 'wysiadywania jaja' w papierowej koronie, między nielubianą szefową, a jeszcze mniej lubianym poplecznikiem szefowej.
Poza tym wbrew pozorom nie jestem dobra w tzw. small talk, czyli rozmowach o niczym z osobami, które potrafią mnie perfekcyjnie ignorować przez pozostałe 364 dni w roku.
Nie bawią mnie upozowane zdjęcia w kowbojskich kapeluszach (tak, tak mój mąż ma takie w swojej kolekcji, a zapewniam Was, że jego firma z krowami ma niewiele wspólnego) czy girlandach ze złotej cynfolii.
Nie bawi mnie widok pijanej w sztok pani dyrektor zakładu czy fantazje erotyczne kolegi z biurka obok.
Nie bawi mnie stanie w kącie wśrod ludzi, których ledwie znam spod automatu z kawą ani odpowiadanie na grad pytań odnośnie mojego pochodzenia (motyw z polską sprzątaczką itp.), wykształcenia i planów pozostania wśród poddanych królowej (oj tak, tak, Anglicy niby tacy dyskretni, a potrafią wyciągnąć z ciebie każdą informację, szczególnie jak nie chcą gadać o sobie).


Kto wie, może najlepsze Christmas Party jeszcze przede mną, ale to nie wcześniej niż za rok :)



Wracając jednak do świątecznego menu to (powtarzam za folderami reklamowymi lokalnych supermarketów) oprócz powszechnie znanego pieczonego indyka z nadzieniem z kasztanów należą do niego: przypieczone ziemniaki (roast potatoes), kiełbaski owijane boczkiem (pigs in a blanket), pieczone kasztany, sos żurawinowy, sos gravy (brązowy sos pieczeniowy), smażony bekon, emaliowane marchewki (pieczone w miodzie :)), pasternak (czyli angielska wersja pietruszki) zapiekany z tymiankiem oraz nieodzowna brukselka.
O ile lubię indyka, szczególnie na słodko (np. z ananasem i śliwkami) i wersja z żurawiną również mi pasuje, o tyle mdłe warzywa i jeszcze bardziej mdłe kiełbaski nie wprawiają moich kubków smakowych w szał.
Zdecydowanie wolę śledzia i sałatkę jarzynową, o barszczu nie wspominając.



Nie sądzę, żeby kulinarne przygotowania do świątecznego obiadu trwały w typowym albiońskim domu tak długo jak w Polsce, jako, że większość rzeczy kupuje się w wersji fabrycznie gotowej do spożycia.
Nie po to Wyspiarze stołują się cały rok w pubach i jedzą lunche w lokalnych kafeteriach, pizzeriach, kebabiarniach, barach sushi czy innych przybytkach masowego żywienia, żeby nagle raz w roku niszczyć ustalony porządek wszechrzeczy.
Co to, to nie!
Aby jednak nie wyjść na totalnych dyletantów kulinarnych dobrze jest choć tego indyczka przysposobić. Dlatego też od listopada co druga alejka w Tesco czy innym Sainsbury's kusi wystawą metalowych tacek do pieczenia, podpiekania, przypiekania, grillowania i duszenia.
Tace duże i małe, owalne, okrągłe i prostokątne, jednorazowe i wielorazowego użytku.
Ba! Niektóre nawet już z nadzianym indykiem!




Do tego brukselki na łodyżkach (może w celu dłuższego zachowania świeżości, choć jako żywo nie rozumiem sensu kupowania takiej 'zawalidrogi'; ani też samej brukselki w jakiejkolwiek postaci - gdyż jest to jedna z nielicznych rzeczy, których nie lubię szczerze i niezmiennie, podobnie jak pietruszki, czy nieco może słodszego, ale i tak jałowego w smaku pasternaku).



Więcej dziwactw nie przyuważyłam, ale niewątpliwie zakupy spożywcze Anglików muszą być dużo bardziej zróżnicowane  i nie ograniczać się tylko do warzyw czy indyka - jeśli sądzić po ... opustoszałym, w okresie świątecznym, parkinku dla sklepowych wózków.
Odwrotnie proporcjonalnie do parkingu dla samochodów :)


Typowym świątecznym deserem są serwowane wszem i wobec 'mince pies' (wym. mins pajs, nie mylić z psem :)), czyli babeczki z nadzieniem z mieszanki suszonych owoców czarnej porzeczki, żurawiny, rodzynek, skórek pomarańczowych, jabłek, cynamonu, gałki muszkatołowej, soku z cytryny i brandy lub sherry.
Dla mnie niezjadliwe. Bleee .... (suche, suche, suche, a potem kwaśno-słodkie).
Można popić korzennym winem (mulled wine), które też nawet nie stało obok mojego ukochanego szwedzkiego glögga.

Do innych spożywanych chętnie trunków (a specjalistką - ze względu na nikłe spożycie - raczej nie jestem) można, jak mniemam, zaliczyć likier kawowy Baileys.
Przynajmniej sądząc po mocno kuszących promocjach.








Przysmakiem, który natomiast (ku mej zgubie) polubiłam, jest christmas pudding, zwany też bombą kaloryczną.
Jest to, podobnie jak w przypadku 'mince pies' mieszanka różnego rodzaju suszonych jagód, rodzynek i bakalii, gotowana dłuuugo, dłuuugo, dłuuugo w brandy, z toną cukru i ... łoju (!), który zespaja całość w zgrabną (pardon) kupkę.
Podaje się go na ciepło z custard'em czyli czymś, co przypomina rozrzedzony budyń waniliowy.


I gdy już wszystkie kartki świąteczne, wysyłane przez dalszą rodzinę i ofiarowane w tysiącach przez wpółpracowników, sąsiadów czy spotykanych na co dzień przyjaciół, stoją na baczność na kominku (podkreślając naszą rangę i popularność :))), gdy Santa już dawno wgramolił się przez komin i zostawił prezenty w skarpetach i pod choinką, gdy christmas crackers (wielkie 'cukiery', które należy przerwać z pomocą siędzącej obok przy stole osoby i wydobyć z jego wnętrza nieodzowny atrybut angielskiej Christmas Party czyli bibułkową koronę oraz ... kolejny duperelek typu gigantyczny spinacz do papieru czy breloczek do kluczyków) zostały przerwane nadchodzi czas, by rozpakować prezenty i zasiąść do świątecznego obiadu.




Prezenty są z pewnością tak zróżnicowane, jak zróżnicowana jest oferta domów handlowych, sklepów internetowych, gazetek z inspiracjami 'Dla Niego' i 'Dla Niej'.
Coraz częściej zaczynają się pojawiać kupony upominkowe znanych sieci lub vouchery na np. lot balonem ponad Londynem (Są firmy, które oferują różne karkołomne, nietypowe i horrendalnie drogie imprezy dla fanów adrenaliny. Można tam zamówić sobie określony 'wyskok' i następnie delikatnie zasugerować znajomym, że się zbiera 'cegiełki' w postaci kuponów i nic nas bardziej nie ucieszy niż uzbieranie całej sumy). Przyznam szczerze, że nie jest to moja ulubiona forma prezentu, ale z drugiej strony, jeśli komuś zależy, to wolę dorzucić te 20 funtów do spełnienia marzeń przyjaciela niż kupować mu kolejny zestaw do golenia i po goleniu.



Natomiast prezentem, który bardzo mi się podoba, szczególnie z przeznaczeniem dla osoby, którą lubimy, ale nie za bardzo wiemy, czego jej jeszcze może w życiu brakować :) są kosze z łakociami i delikatesami, zwane po angielsku hampers.
Nie są to zwykłe tanie 'zestawiki', kupowane na 'odczep się' (choć i takie się pewnie trafiają), ale elegancko zaaranżowane dżemiki, herbatniczki, czekoladki, trunki, lub sery, oliwy, oliwki  i inne dobra pięknie zapakowane i cieszące oko.

Dopełnieniem dnia jest kolejny nieodzowny element wyspiarskich świąt czyli ...
Queen's Christmas Speech.
Monarchiści czy anarchiści, obywatele brytyjscy i ci bez królewskich paszportów, robotnicy i arystokraci włączają o 15-tej telewizor, by posłuchać, co Jej Wysokość ma do przekazania swoim poddanym w Zjednoczonym Królestwie i całej Wspólnocie Narodów.
Ci, którzy przegapili to wydarzenie medialne mogą zawsze posłuchać nagrania post factum na oficjalnej stronie internetowej królewskiego dworu :)




A telewizor ... często bywa nieodłącznym elementem świąt (z obowiązkową dickensowską 'Opoweścią Wigilijną' zamiast lub obok 'Kevina').
Wiele razy, pytając moich znajomych, czy planują robić w święta coś szczególnego, słyszałam odpowiedź: "Eeeee, święta spędzę w łóżku, z pilotem (nie tanich linii lotniczych, bynajmniej) i kubkiem gorącej herbaty."
 

To niestety coraz częstsza reakcja na zabieganie, na pęd, na świąteczne wariactwo.
A gdy w pośpiechu zapomniało się kupić mleko, zawsze można wyskoczyć do prowadzonego przez muzułmanów sklepu na rogu.

Zresztą jeden dzień można wytrzymać bez mleka, szczególnie, że trzeba położyć się wcześnie spać. Następnego dnia trzeba bowiem być zwartym i gotowym, aby ustawić się o szóstej rano pod Next'em, Gap'em czy innym Selfridges.
W drugi dzień świąt wszystkie świątynie 'Świętego Konsumpcjonizmu' otwierają swoje podwoje.
Jak Wielka Brytania długa i szeroka, rozpoczyna się bowiem ... Kosmiczna Poświąteczna Wyprzedaż czyli Boxing Day bonanza!
Hurra! Można zacząć robić prezenty na następne Christmas! :)




Czy Brytyjczycy lubią świętować?
Na pewno lubią celebrować, mieć pretekst, żeby spotkać się ze znajomymi, wypić lampkę wina czy ... pojść na kolejne zakupy.
Mi czasami jednak brakuje 'tego czegoś'.
Prawdziwie świątecznej atmosfery.
Ale ... może się czepiam.
Wszak nigdy jeszcze nie obchodziłam żadnych prawdziwie angielskich świąt :)

Życząc Wam wspaniałego czasu i 'tego czegoś' żegnam się jedną z najbardziej znanych angielskich kolęd 'The Twelve Days of Christmas' w wersji klasycznej i ... humorystycznej (genialnej :)))







środa, 25 grudnia 2013


Ps. A na przyłączenie się do finki z kominka macie CZTERY DNI!

11 wpisów już powstało - zapraszam do lektury :)



 

19 comments:

  1. Do świątecznego puddingu zawsze zniechęca mnie czas jego gotowania, więc co roku zadowalam się podróbkami, które można odgrzać w mikrofali:) a mince pies uwielbiam podobnie jak moja rodzina w Polsce, Właśnie zawiozłem im trochę tych przysmaków, a spod ich choinki wyciągnąłem 12 książek, wróciłem wczoraj na Wyspy i w ten oto sposób zaczynam świętowanie obłożony książkami:)
    Też w tym roku skromnie pod względem kulinarnym ale za to jak zdrowo!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pietia, no nie myślisz chyba, że ja ten świąteczny pudding robię sama?! Co to, to nie (podobno dojrzewanie zajmuje to 5 tygodni!!!
      Też wybieram wersję mikrofalówkową. A do mince pies może się kiedyś przekonam, ale to naprawdę mało prawdopodobne :)
      Książek nigdy za dużo - wnioskuję więc, że święta udane :)
      Trzymaj się zdrowo i miłej lektury.

      Usuń
  2. No widzisz, a myslalam, ze bedziesz z zachwytem opowiadala o christmas party, ale u ciebie to impreza pracowa, wiec jest jak wszedzie ;) Moi niemieccy tescie czesto swietuja z Anglikami w Hiszpanii (ach, ta globalizacja ;)) i uwielbiaja te luzna atmosfere, tance i zabawy ;)
    Przez ciebie mam teraz ochote na baileys, dobrze, ze nie mam go w domu ;) Buzka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, jedyne miłe przyjęcie świąteczne, na którym byłam było w domu u mojej szefowej z organizacji charytatywnej, dla której pracowałam. Po pierwsze dlatego, że było niewymuszone, spontaniczne, w gronie ludzi, którzy się dobrze znali też poza pracą. Poza tym było mi miło, że mnie zaprosiła (mnie i całą moją rodzinę!), a przecież nie musiała, bo mieliśmy też oficjalne 'party'. Jedyne co mi przeszkadzało, że poza nią nie znałam tam wielu ludzi, więc się czułam trochę obco.
      Baileys to jedno z niewielu alkoholowych 'szaleństw' na jakie sobie pozwalam, bo generalnie nie lubię mocnych trunków (ewentualnie niektóre wina).
      Brak Baileys'a zawsze możesz nadrobić :)
      Uściski.

      Usuń
  3. ale świetna notka Droga Fidrygauko :^) ... ależ chichotałem przy Twoim opisie 'Xmas parties' bo ja na kilku takowych bywałem kiedy pracowałem w Londynie .. jego niedołącznym atrybutem są też zazwyczaj młode panie z biura, które we letnich sukieneczkach są prawie białe z zimna ale taka moda .. no ale ile one potrafią wypić na tych imprezach :^) by się rozgrzać :^))

    a wiesz moje córki zapamiętały z lat londyńskich 'Xmas crackers' i je uwielbiają i zawsze chichoczą bardzo kiedy z hałasem ciągniemy .. tutaj w Austin jest kilka sklepów, które je sprzedaja i koniecznie muszę się w nie co roku zaopatrzyć .. poza koroną, są tam gwizdki, papierki z 'żartami' i moc innego badziewia :^))

    a tak już na troszkę poważniej .. nie wiem jak daleko masz do Kew Gardens ale bardzo warto zobaczyć w szacie świateł w okresie Świątecznym .. w zimie było tam lodowisko przed cudownie oświetlonym Temperate House ale nie jestem pewien czy jeszcze jest .. ale jest kilka innych lodowisk pięknie położonych .. wielka frajda ..są piękne podświetlane wieczorem .. myślę, że bardzo warto się wybrać
    te tutaj przed Somerset House czy przed Hampton Court są przepięknie położone:

    http://www.visitlondon.com/things-to-do/event/8810692-skate-at-somerset-house-ice-rink

    http://www.visitlondon.com/things-to-do/event/8810698-ice-at-the-palace-hampton-court-palace-ice-rink

    bardzo ciepło pozdrawiam w 'Boxing Day' :^))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Piotrze :)
      Faktycznie zapomniałam o rozgogolonych paniach, z gołymi bladymi nogami, w sukienkach balowych zupełnie nieadekwatnych do sytuacji. Choć na moich parties (w skromnej państwowej instytucji) takich raczej nie było. Mentalność urzędnicza zobowiązuje (choć tak jak pisałam, w piciu już może niekoniecznie :))

      U nas się 'krakersiki' nie przyjęły.

      Jeśli chodzi o lodowiska, to byłam kiedyś na tym w Somerset House, a do Kew Gardens, kto wie, kto wie może się wybiorę (na lodowisko, bo oczywiście przy innych okazjach byłam nie raz).

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. :^) .. o tak w piciu to Anglicy i Angielki mogą zaskoczyć :^)) .. myślę, że przez ten nadmiar piwoszowania (kiedy tam pracowałem to chyba wypiłem hektolitry piwa bo wizyta w pubie to był rytuał po pracy) potem w panice biegają na salę gimnastyczną

      proszę sprawdź to lodowisko w Kew .. to było prawie 10 lat temu :^) ... a do Kew miałem bardzo niedaleko z Richmond :^)

      Usuń
  4. Piękne te hampersy - adoptowałabym ;)

    Jeśli chodzi o świąteczne przemówienia królowej to jestem zapoznana tylko z niepoważną wersją ;)
    http://youtu.be/rkHwhz-3yJg
    ale jakoś mi nigdy never nie przyszło do głowy zobaczyć oryginał, ha ;)

    Bardzo pouczający post by the way, deeeear :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przemówienie prześmiewcze bardzo ładne. Zawsze jak oglądam coś w tym stylu, zastanawiam się, że jakoś tu w Anglii nikomu to nie przeszkadza. Może i królowa (jeśli w ogóle miałaby czas to oglądać) nie poczułaby się zaszczycona, ale raczej nie przyszłoby jej do głowy pozywać kogokolwiek o zniesławienie.
      Trochę takiego dystansu przydało by się i polskim 'możnowładcom' ...

      Thanks luv :)

      Usuń
  5. a tak przy okazji Wiadomości Bożonarodzeniowej od Królowej .... i Królewskich 'Cookies' :^))

    https://picasaweb.google.com/109085762997209457441/20131227?authuser=0&feat=directlink

    ... ach gdzież też można by znaleźć 'zadumanych pastuszków :^))
    "
    On the first Christmas, in the fields above Bethlehem, as they sat in the cold of night watching their resting sheep, the local shepherds must have had no shortage of time for reflection. Suddenly all this was to change. These humble shepherds were the first to hear and ponder the wondrous news of the birth of Christ - the first noel - the joy of which we celebrate today
    "

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Królowa jest bardzo zinformatyzowana, a ciasteczka ... zawsze były angielską specjalnością :)
      Co do pastuszków, to rzeczywiście poezja pierwszej wody, he, he.

      Usuń
  6. miałam przyjemność jedzenia klasycznego Xmas dinner u przyjaciół brytyjczyków (made from scratch) i przyznaję, że bardzo lubie. Na Nowy Rok zamierzam przygotowac troszke mniejsza wersję w oparciu o paczkę z UK :) mam tez mince pies, które uwielbiam ( z rum butter na przykład), chociaz pierwszej zimy w UK od samego patrzenia na nie było mi nie dobrze.
    W kazdym razie Marry Xmas (spożnione) and a Happy New Year!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie obiecuję, że dam mince pies kolejną szansę, natomiast co do klasycznego Xmas dinner, to kto wie, kto wie, może i dałabym się urzec. Wiele się mówi o beznadziejnej angielskiej kuchni, ale dobrze przygotowany Sunday roast czy parę innych potraw smakuje całkiem, całkiem.
      I Tobie najserdeczniejsz życznia świąteczno-noworoczne :)

      Usuń
  7. Dobrą dekadę temu zdarzyło mi się spędzić święta w GB i muszę przyznać że pomijając całą tą ich pubową płytkość to od strony żarła całkiem całkiem... (pomijając szerokim łukiem te mini paje). Wtedy też miałam okazję pierwszy raz posmakować palsternaka z pieca. Jem do dziś:)) Brukselka smakuje na całym świecie tak samo więc tu zamilknę ale indyk i nadzienie, pieczone ziemniaki, sosik... No lubię:)

    A co do wyprzedaży to temat świeżuteńki bo dzisiaj właśnie byłam. Masakra. Ludzie zjechali się chyba z wszystkich sąsiadujących państw bo tylu szwedów na raz to ja jeszcze nie widziałam. Do domu wróciłam z galotami do biegania i koszulką bo nic innego nie było. I stwierdziłam że nie ma to jak Londyn albo Berlin. Tak więc, pomijając dzikie tłumy i ludzką agresję (rozumuję że to jakaś poświąteczna kumulacja) wyprzedaży w wielkim mieście Ci jednak zazdroszczę!!

    To teraz jeszcze pomyślności w nowym roku i uciekam już, Pa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino, pasternak wciąż na mojej liście no-no, ale kto wie, może najwyższy czas nauczyć się go porządnie przyrządać. Na razie tylko do sałatki jarzynowej, zup i ... dla królików :)
      Indykiem nie pogradzę nigdy, ale nie udało mi się jeszcze upiec żadnego z nadzieniem.
      Wiesz, ja jestem równie antykulinarna, co ... antyzakupowa.
      Więc wyprzedaży nie musisz mi zazdrościć (bo nie korzystam). Możesz mi co najwyżej ... powspółczuć :))))

      Tobie też noworoczne serdeczności.
      F.

      Usuń
  8. Nie wypowiem się na temat Xmas party, bo jako niepracująca zawodowo, nie uczestniczyłam w takim. Moi polscy znajomi zachwycali sie nimi - ale to może znowu kwestia różnic mentalnych między Irlandczykami a Anglikami? nawet obecność szefostwa - nielubianego - nie przeszkadzał i nie psuła zabawy. Nie wiem dlaczego - przyszło mi to do głowy, po przeczytaniu Twojego wpisu - mój mąż nigdy nie miał takich party? aż go zapytam. tutaj chodzą pary na takie imprezy, przynajmniej u tych, których znam.
    te kosze z tak wspaniałą zawartością, to naprawdę udane prezenty, bardzo u nas popularne, tak jak i pudding i mince pies(obie rzeczy kocham wprost). w okresie świąt zaopatruję się zawsze wto nadzienie, sprzedawane w słoikach, bo w domu kochamy jego smak:)
    generalnie, przyznaję się, ze przestawiłam się na wiele irlandzkich produktów i np. nie robię zakupów w polskich sklepach, bo nie ma takiej potrzeby. moja mama nie jest w stanie zjeśc mięsa wołowego, które króluje w naszj kuchni(jeszcze tylko baraniny nie robiłam, bo tego zapach nie mogę znieść, aczkolwiek podobno sukces leży w odpowiednim przygotowaniu). Będąc w domach tubylców w zasadzie zjadam wszysko, co mi podadzą i oczywiście, tak jak u Ciebie, prawie wszystko jest kupowane jako gotowce! Zawsze śmieszy mnie to stwierdzenie: sama upiekłaś!???? - i staje się na chwile bohaterką:) bo dla nich pewne rzeczy wydaja się nieosiągalne, mimo, ze jeszcze kilkanaście lat temu, no trochę więcej, klepali biedę i wszystko musieli robić sami! teraz w głowach się to nie mieści wielu "paniom domu".

    na tym poprzestanę, bo znowu się rozkręcam!

    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja po przemyśleniu sprawy stwierdzam, że nie wszystkie Christmas Parties były aż tak tragiczne - chyba do głosu dorwały się moje najwcześniejsze wspomnienia z Wysp, kiedy często czułam się jak kołek w płocie, a potem już jakoś to się rozkręcało (choć faktycznie parę razy mój mąż był zapraszany beze mnie, a i w mojej pracy nikt za bardzo się nie wyrywał 'z partnerami' - myślę, że to taka specyfika spotykania się tylko w ścisłym gronie pracowniczym).
      Natomiast kilka razy te imprezki odbywały się np. ... w środę, tuż po pracy. Człowiek zmęczony, wypruty, z plecakiem i torbą na laptop musiał siedzieć w restauracji 10 metrów od pracy, a potem jeszcze wracać po nocach do domu, pod Londyn ...
      A jeszcze w kwestii nielubianego szefowstwa, to muszę przyznać, że Anglicy potrafią (co nie znaczy, że zawsze to robią) zachowywać się bardzo profesjonalnie i odkładać na bok różne niesnaski, animozje i pretensje. Oni może tak, ale ja nie za bardzo :)
      Jest takie powiedzenie: English people are too polite to be honest, Polish people are to honest to be polite - i uwierz mi, coś w tym jest!

      Do baraniny też jeszcze nie udało mi się przekonać, ale wołowina już częściej gości na naszym stole, szczególnie, że mam co raz większą awersję do wieprzowiny, szczególnie w wersji nie-wędlinowej. Więc kto wie, kto wie ... zresztą często mięso 'halal' jest tu tańsze, więc może kiedyś się podejmę próby (tzn. raz już upichciłam gulasz barani w dwóch smakach, bo ktoś nam sprezentował udziec - pamiętam tylko, że nie było najgosze, ale strasznie tłuste i jakoś mnie nie ciągnie ponownie).
      Aczkolwiek naoglądałam się w Londynie takich widoczków i ... sama nie wiem :)
      http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2012/04/blog-antykulinarny.html

      Nasze polskie jedzenie też smakuje tubylcom (a nawet i 'nie-tubylcom' np. z Trynidadu czy Bangladeszu :))) ale tylko dorosłym (chyba, ze są zbyt mili, by zaprzeczyć). Lokalne dzieci, wychowane na papierowych parówkach, chlebie z watoliny i baked beans nie akceptują zupełnie czegoś odmiennego (czym mnie doprowadzają do furii, gdy przychodzą w gości do naszych dzieci :)))
      Największe ochy i achy zdobywam od moich znajomych za sernik na zimno, bo mimo że zrobiony z gotowej mikstury, to jednak nie jest kupny, a warstwa galaretki z zatopionymi w niej półksiężycami brzoskwiń wzbudza podziw na miarę Master Chef :)))

      Dzięki jeszcze raz za ciekawe komentarze i nie żałuj sobie - rozkręcaj się, ile wlezie :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. to powiedzenie jest BARDZO PRAWDZIWE, Irlandczycy też tak się zachowują i tylko ci, których znasz naprawde dobrze, są w stanie coś skrytykować, czy też okazać dezaprobatę(przynajmniej ja mam takie doświadczenia) ale zauważam w sobie i w małzonku, ze coraz bardziej zaczynamy być "w ich kierunku", to znaczy uśmiechac sie i co najwyżej nic nie powiedzieć, niz powiedzieć cos krytycznego. Może to wpływ otoczenia? Mój mąż przebywa z nimi po 12 godzin dziennie, a ja z kolei spotykam się nie w pracy, ale na gruncie towarzyskim praktycznie po 5-6 dni w tygodniu(znowu dzięki naszym córkom, bo nawet ta 3letnia zaczęła życie towarzyskie!:) ) Zastanawiam się czy w tym wszystkim nie tracę gdzieś swojej przynależności? a jeśli tak, to czy to dobrze, czy źle?
      Generalnie zauważyłam że duzo polskich dań tutaj też jest lubianych. ciasta, zawsze są chwalone pod niebiosa, może dlatego, ze nie sa tymi ichnimi sponge cake z masą lukrową i dżemem? nie, przesadzam, spotkałam się juz kilka razy z dobrymi ciastami - szczególnie na przyjęciach. a co do dzieci, to krew mnie zalewa!!!! tylko te frytki, kiełbaski i kurczaczki, najlepiej z przemielonego mięsa! nic innego im nie dasz. a potem dzieci tyją na potęgę(bo przecież jeszcze tony chipsów i słodyczy pochałaniają) i gubią zęby z powodu próchnicy.

      Tak myślę, ze żyjąc w dwóch różych, a jednak tak podobnych krajach, jak Ty i ja, można niezłe zestawienie cech narodowościowych zrobić.

      Anka

      Usuń
    3. Co do nadmiernej szczerości, to też się tego uczę od Anglików - bo czasami naprawdę najlepiej się zamnkąć, niż wszystkim oznajmiać, że 'Ooo! Przytyło się!" czy siedząc na czerwonej sofie wygłaszać opinię, że "Tylko idioci urzadzają dom na czerwono" :)
      Niestety moja twarz wciąż jeszcze zdradza moje emocje - na tym polu ponoszę absolutną klęskę, może z wyjątkiem ... uśmiechania się do nieznajomych :)
      Wydaje mi się, że nie jest to pozbywanie się tożsamości. Raczej konieczna mimikra.
      Ale to już temat na zupełnie inne rozważania :)

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!