'Kasta' ta chyba na całym świecie jest taka sama - panowie i władcy decydujący czy cię łaskawie wpuszczą czy zatrzasną drzwi przed nosem, mimo że wciąż jeszcze STOJĄ na przystanku, i musieli widzieć, jak grzałeś w pocie czoła próbując złapać pożądany środek transportu.
Jedną z rzeczy, które zapieniają mnie na równi z gburowatymi kierowcami, są ludzie stający przy samych drzwiach, choćby nawet jechali od pętli do pętli. Przydźwierni wystawacze potrafią tak skutecznie zablokować przejście, że trzeba się nieźle naprzeciskać, by w ogóle wyjść.
Wyjść w całości i z całym dobytkiem.
Bo mi się raz zdarzyło zostawić dobytek w autobusie ... przyciśnięty drzwiami.
Pisałam niedawno, że kierowcy kontrolują liczbę wchodzących, żeby było zgodnie z przepisami i nie było sardynkowania, że gonią osobników ograniczających widoczność w głąb autobusu, każą matkom składać spacerówki i brać dzieci na kolana albo wysiadać, czy zabraniają pasażerom stać na piętrze (bardziej kiwa).
Może kurtuazji w tym nie ma, ale wszystko to ma na celu zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa i komfortu wszystkim podróżującym.
Nie raz można natrafić na widoczek, kiedy kierowca nie otwiera drzwi, dopóki nie wysiądą pasażerowie,i wpuszcza dokładnie tylu nowych ilu właśnie wysiadło.
Pozostali muszą bez gadania czekać na następny autobus (to spowodowało, moim zdaniem, wymarcie pięknego angielskiego zwyczaju czekania W KOLEJCE na przystanku i wsiadania wg kolejności przyjścia.
Teraz każdy pcha się huzia-na-józia wobec perspektywy czekania kolejnych 15 minut).
Są jeszcze w Londynie miejsca, gdzie można się natknąć na taki widoczek :)
Podróżowałam sobie pewnego dnia double-deckerem zapakowanym do granic możliwości.
Jechałam przez dzielnicę, którą eufemistycznie nazywa się 'deprived' (czyli biedną, choć naprawdę to znaczy: "módl się, byś wyszedł z niej jakżeś wszedł").
W takich miejscach trzeba być 'streetwise' * (co wcale nie znaczy 'umieć sobie radzić w mieście' jak podaje słownik, ale być 'mądrym inaczej' czyli wiedzieć, jak PRZETRWAĆ w dżungli miasta, gdzie się nie ładować, z kim nie dyskutować, jak się wycwanić, przechytrzyć innych i nie być zjedzonym).
Szczególnie kierowcy muszą być 'streetwise' i wiedzieć, z kim nie zadzierać, bo wg statystyk są jednymi z najczęściej atakowanych pracowników.
W takich miejscach przymykasz oko na przepisy BHP i wpuszczasz wszystkich jak leci, żeby nie zaogniać atmosfery frustracji i nie podsycać wypalającego mózgi gniewu.
No więc jechałam sobie przez taką dzielnicę.
Gdy miałam wysiadać, zorientowałam się, że lekko nie będzie. Schody z góry były totalnie zapchane (normalnie jest zakaz stania na schodach i kierowca nie rusza, dopóki ludzie nie umiejscowią się gdzie indziej - ale rozumiecie, tym razem było 'streetwise').
Zaczęłam się więc schodzić, przepychając się i przeciskając w kierunku drzwi najgrzeczniej jak umiałam.
Moje 'excuse me' oczywiście na nikim nie wywierało wrażenia, więc musiałam naprawdę nieźle napierać przez kłodowatą, obojętną zbitkę ciał, ciągnąć za sobą teczkę z laptopem i torebkę.
Metr od drzwi usłyszałam już złowieszczy dzwonek oznajmiający zamykanie się drzwi.
Powiedziałam więc w miarę grzecznie, ale głośno:
"Can you hold the door, please?'.
Bez efektu.
'Driver, hold the door!' - wydarłam się w narastającej powoli panice (następny przystanek był kawał drogi stamtąd).
Udało mi się jednak wyślizgnąć. Jednakże dwie obfite w kształtach panie tak skutecznie mnie blokowały, że ... moja torebka została przytrzaśnięta drzwiami.
Stałam więc tak przylepiona do autobusu, dzierżąc rączki uwięzionej torebki i patrzyłam z rozpaczą w kierunku kierowcy licząc, że jednak zerknie w lusterko przed odjazdem. Przednie drzwi zamknęły się już za ostatnim pasażerem. A torebka wciąż tkwiła w środku. Drzwi ani drgnęły.
Już pal licho portfel, nową torebkę i inne pierdoły.
Ale moja komórka!!!!! Wszystkie kontakty, zdjęcia i filmiki (czy ja kiedyś zmądrzeję i przegram je na twardy dysk?)
Zaczęłam walić jak opętana swoją paniusiowatą łapką z tipsami w drzwi autobusu, drąć się (wyszminkowanymi usteczkami) ile sił w płucach:
O-PEN-THE-FUCK-ING-DOOOOOOOOOOR !!!
"Gdzie moje maniery?" - możecie spytać oburzeni.
Cóż, musiałam być 'streetwise'. Dostosowałam po prostu język do okoliczności i dzielnicy.
Czyż jedną z cech języka nie jest pragmatyczność (czyli stosowanie i modyfikowanie go w zależności od upragnionego efektu czy w celu osiągnięcia konkretnych korzyści)? :))
Zadziałało.
Do wspominków tych skłoniło mnie zaś to znalezione dziś w Metrze zdjęcie:
Chyba pani miała trochę gorszą sytuację niż ja :)
Swoją drogą, to może i taka sytuacja się rzeczywiście wydarzyła, ale podejrzany jest dla mnie fakt, że akurat znalazł się tam ktoś z aparatem by cyknąć nieszczęśnicy zdjęcie. Czy wy stoicie na przystanku z aparatem w gotowości bojowej do przyłapania kogoś w niekomfortowej sytuacji?
Miłego dnia życzę.
I bezproblemowych podróży :)
* streetwise - często używa się np. w kontekście osoby, która posiadła umiejętność czytania i pisania w stopniu podstawowym, ale wie jak wypełnić wszystkie możliwe formularze o zasiłki :) albo o dziecku, które może orłem w szkole nie jest, ale wie jak się ustawić i do kogo po pomoc uciec.
piątek, 1 lipca 2011
2011/07/01 16:45:50
Ha ha ha!!! Usmialam sie czytajac to :)
Nie jezdze duzo autobusami ale z tego co zdazylam zaobserwowac (i z tego, co slyszalam), to kierowcy autobusow sa gburowaci i chamscy. Raz widzial, ze pedze z czteroletnim dzieckiem do przystanku, myslisz, ze poczekal? A gdzie tam. Bylam juz tuz tuz, juz go wrecz powachac moglam, i odjechal...
Nie jezdze duzo autobusami ale z tego co zdazylam zaobserwowac (i z tego, co slyszalam), to kierowcy autobusow sa gburowaci i chamscy. Raz widzial, ze pedze z czteroletnim dzieckiem do przystanku, myslisz, ze poczekal? A gdzie tam. Bylam juz tuz tuz, juz go wrecz powachac moglam, i odjechal...
2011/07/01 20:12:37
Wierzę, że tak było, bo widuję takie
widoczki często. Nie mówiąc już o tym, że sama goniłam nie raz i mogłam
sobie tylko postukać w drzwi, otrzymując w zamian pobłażliwe spojrzenie i
kurz spalin w nos.
Choć trzeba sprawiedliwie dodać, że tak było tylko w Londynie (gdzie i tak każdy ma 'oysterkę' i pieniądze idą do wspólnej puli). Pod Londynem różne firmy konkurują o klientów z okolicznych wiosek i miasteczek, więcjest już zupełnie inaczej - pełna kultura.
Choć trzeba sprawiedliwie dodać, że tak było tylko w Londynie (gdzie i tak każdy ma 'oysterkę' i pieniądze idą do wspólnej puli). Pod Londynem różne firmy konkurują o klientów z okolicznych wiosek i miasteczek, więcjest już zupełnie inaczej - pełna kultura.
0 comments:
Prześlij komentarz
Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)