Searching...
poniedziałek, 23 grudnia 2013

angielskie impresje przedświąteczne

czyli ... nie wiem, to się wypowiem :)

Dzisiejszy wpis będzie trochę na przekór.
Już, już się szykowałam, żeby napisać coś na przykład o recyclingu, albo o życiu na zasiłkach, bo wszyscy tak o tych świętach i świętach, ale niech tam!
Zamiast wymyślnych życzeń, zamiast zdjęć mojej choinki (hmmm, z tym miałabym trudności :)), zamiast encyklopedycznego opisu angielskich świąt będzie więc trochę o moich WRAŻENIACH i WYOBRAŻENIACH dotyczących wyspiarskiego Christmas.


Nigdy bowiem nie obchodziłam tradycyjnego angielskiego tzw. Bożego Narodzenia, a Anglików (uwierzcie lub nie) znam, jak na lekarstwo, co zasługuje na oddzielny wpis i nie dam się tym razem wciągnąć w dygresje :)

Zachęcona jednak ciekawą serią świątecznych opisów prezentowanych przez Klub Polek na obczyźnie, postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze.
Trzy grosze laika i dyletanta, albo jak kto woli bardzo postronnego obserwatora lokalnej rzeczywistości, któremu Traditional English Christmas długo kojarzyło się ze scenkami z przesłodzonych świątecznych kartek od ciotki Emilii 'z wielkiego świata', rozświetlających raz do roku szarą, komunistyczną rzeczywistość.




A tymczasem angielskie święta ...

Pierwsze wzmianki o świątecznym szaleństwie mają miejsce ... we wrześniu!
Nie, nie żartuję.
Też za pierwszym razem przecierałam oczy ze zdumienia, gdy pędząc do Marks&Spencer by dokupić ostatnie brakujące elementy szkolnego umundurowania moich pociech, natknęłam się na nieśmiałą wystawkę kartek świątecznych.
Falstart jest zamierzony i nie przeszkadza równolegle rozprzestrzeniać się akcesoriom halloweenowym.
Ci bardziej zorganizowani i nielubiący dzikich tłumów mogą już powoli zacząć gromadzić zapasy prezentów.
'Autumn Sale' jest bowiem w pełnej krasie.
Wyprzedaż Jesienna, jest naturalną kontynuacją Wyprzedaży Letniej, która nadchodzi łagodnie po Wyprzedaży Wiosennej, będącej z kolei oczywistym następstwem Wielkiej Wyprzedaży Zimowej.


Jednym słowem cały okrągły rok można polować na okazje :)
 

Świąteczne szaleństwo rozpoczyna się jednak z wyjątkową oprawą.
Sklepy zdobią swoje okna wystawowe z niespotykanym przepychem, a Harrods - jeden z najdroższych i najbardziej snobistycznych domów handlowych rozpoczyna erę zakupową
specjalną październikową (!) paradą.






Wystawy są i tradycyjne i nowoczesne.
Wszystkie jednak hołdują raczej bibelotowatemu gustowi Wyspiarzy, niż minimalizmowi.
Świeczki, świeczuszki, wianki, wianuszki, bombki, bombeczki, czerwone, zielone, złote, srebrne i nieodzownie te z brytyjską flagą 'Union Jack'.



Kolejnym wielkim wydarzeniem przypominającym wszystkim, że halloween'owe dynie i fajerwerki z listopadowego Guy Fawkes Day należy czym prędzej włożyć między wspomnienia, jest odpalenie ulicznych lampek zwane często Christmas Light Festival.


 
 Te najbardziej znane i obfotografowywane pochodzą z londyńskiej ulicy zakupowego szaleństwa czyli Oxford Street

Najpóźniej 1-go grudnia, w dniu zjedzenia pierwszej czekoladki z adwentowego kalendarza, domy Anglików rozbłyskają tysiącem światełek.
Często dyskretnie, z lekkim akcentem nad wejściem, czy na przydomowym świerczku. Czasami również z rozmachem godnym pozazdroszczenia ... nadmiaru gotówki przeznaczonej na opłacenie owych iluminacji :)




Na drzwiach zawisają różnej maści wianuszki, a w domu pojawia się choinka.
Ubieranie drzewka na początku miesiąca ma zapewnić dłuższe cieszenie się świąteczną atmosferą i świadczyć o godnych podziwu zdolnościach organizacyjnych pani domu. Wspomniane tu i ówdzie tradycyjne polskie strojenie choinki w Wigilię wzbudza zdumienie większe niż używanie salonu (świętości każdego porządnego Anglika) jako np. dodatkowej sypialni (jak to mają często we zwyczaju ciułający każdy  grosz emigranci).




Zielone akcenty to nie 'pomyłka projektanta', który robił zdjęcia do świątecznego katalogu latem, ale normalna kolorystyka świąteczna w południowej Anglii.
Śnieg o tej porze roku jest tu naprawdę rzadkością (a i wiele roślin jest zimozielonych) i stąd chyba taki sentyment do piosenki 'I'm dreaming of the white Christmas ...' :)


 Jako że nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się być w angielskim domu na święta, nie mogę się kategorycznie wypowiadać na temat lokalnych choinek, ale wujek Google mówi, że wyglądają one mniej więcej tak, jak na zdjęciu powyżej :)

Jeśli do 'Festiwalu Światełek' doliczyć do tego jeszcze milion innych świąt takich jak Remembrance Day, muzułmański Id (który mimo, że jest świętem ruchomym często się wciska w przedświąteczny kalendarz), żydowska Hanukkah, hinduskie Divali (skądinąd te dwa ostatnie też są znane świętami świateł), czy cały szereg akcji charytatywnych typu Children in Need, można wysnuć z tego jeden wniosek: Brytyjczycy uwielbiają świętować!

Przyznaję szczerze, że po paru latach doświadczeń już nawet nie czytam większości newsletterwów przynoszonych ze szkoły przez moje dzieci, albowiem gdybym chciała korzystać z przedstawianej oferty, musiałabym niemalże raz w tygodniu kupować jakieś bilety (wspierające organizacje charytatywne, a jakże!), wystawać na zimnie lub deszczu w celu podziwiania światełek czy wymyślać kolejny strój na jakąś szkolną edu-przebierankę.

Wystarczy, że co roku trzeba szykować jakieś przebranie na Nativity Play, czyli przedstawienie świąteczne, w którym występują WSZYSTKIE dzieci.
A to jako pastuszkowie, a to jako aniołki czy inne gwiazdeczki.
Czasami są to klasyczne jasełka, z czytaniem fragmentów z Biblii, choć o takie co raz trudniej. Wiadomo, poprawność polityczna nie pozwala za bardzo obsadzać Muhammada w roli Józefa, czy Aminy w roli Maryi, choć ... z moich obserwacji wynika, że wielu muzułmanów podchodzi do sprawy dużo bardziej zdroworozsądkowo niż niektórzy oficjele.
Idą więc te 'Maryje' pakistańskie, we własnych hidżabach.
Idą Józefowie z Egiptu (czyli w przeciwnym niż oryginalnie kierunku :))).
Idą pastuszkowie z Mongolii, z Ghany i Maroka.
A cherubinki kruczoczarne.
Słodki widok.





Czasami przedstawienie miewa dość dziwaczny scenariusz, jak choćby opowieść  (grana przez moją córkę razu pewnego :)) ... o rosyjskiej babuszce, która tak się zatraciła w ciężkiej pracy, że przegapiła święta i całą sztukę ich szukała.
Albo nawet ciekawe, ale niezbyt miło przeze mnie wspominane wędrówki 'gwijazdecki' po sześciu różnych państwach.


Nie, nie, te bose nogi to nie żadna aluzja do polskiej biedy, czy coś. Wszystkie narody występowały boso. Kazali dzieciom zdjąć buty i tyle. Logiki się proszę nie upatrywać. 

Aczkolwiek czasami może być też bardzo wesoło ... :)


(Znalezione na Youtube - muzyka jej nie przeszkadza. Gdyby to była moja córka, to pewnikiem zajmowała by się głównie ... oglądaniem swojego stroju i poprawianiem włosów :)))

Oprócz przedstawienia wypada także zaliczyć szkolny kiermasz świąteczny czyli Christmas Fair, na którym można z powodzeniem zaopatrzyć się w kolejną siatkę zupełnie zbędnych rzeczy, pocieszając się myślą, że przynajmniej te wszystkie wydane głupawo funty (na wejściówkę, loterię fantową, malowanie twarzy farbkami czy malowidła naręczne z henny, popite litrami grzanego wina i przegryzione świątecznymi babeczkami) pójdą na fundusz komitetu rodzicielskiego i wrócą ze zdwojoną siłą w postaci nowych książek do biblioteki czy rozbudowy sali gimnastycznej.

moim skromnym zdaniem może i wygląda to uroczo, ale raczej ... mało apetycznie :)
 
Na koniec pozostaje nam już tylko wsłuchać się w mocno fałszujące, ale jakże poruszające matczyne serca (i portfele przechodniów - tak, tak, to okazja do kolejnego zbierania datków!) śpiewy szkolnych chórków w centrach handlowych, wyjących ile sił w płucach 'Oh come all ye faithful' czy 'Ding, dong merrily on high'.







A skoro już wyszliśmy na ulicę, to na pewno natkniemy się tam na jeszcze więcej ozdób i świątecznych pierdółek, w które obfitują Christmas Markets, wzorowane chyba na tych najsławniejszych, niemieckich i nieprzypadkowo chyba nazywane bawarskimi (tu najsłynniejszy londyński w Hide Parku).
Zresztą rzeczywiście piwo i kiełbasa z grilla wielkiego jak koło młyńskie uwodzą rozpędzonych świątecznymi zakupami Wyspiarzy.





Czy może być bowiem lepsze miejsce do zaopatrzenia się w ... jeszcze więcej pierdółek?
 





A zakupy idą znacznie lepiej w ... czapce mikołaja, ewentualnie elfa - tych także do wyboru, do koloru. Widoczek przedstawiający grupę starszych pań paradujących w czerwonych szlafmyckach czy nastolatek w zielono-czerwonych czapach z wielkimi elfimi uszami nie powinien nikogo zdziwić.


Czasem zdarzy się jakiś buntownik mimo woli, w czarnej czapce ze słowami dickensowskiego Ebenezera Scroodge'a 'Bah Humbug!'.
Ale to bardziej dla żartu niż z prawdziwej niechęci do 'ducha świąt'.
Takiego zawsze można zabrać do Santa's Grotto, by ... za drobną opłatą zrobił sobie zdjęcie z mikołajem :)




Na pewno nie uda się nam też wymigać od kwestujących na każdym rogu i zakręcie wolontariuszy przeróżnych organizacji charytatywnych, którymi Wielka Brytania stoi.
Ci starszej daty powitają cię uprzejmym uśmiechem, zabrzęczą puszeczką lub wiaderkiem i na nieśmiałą odmowę odpowiedzą jeszcze szerszym uśmiechem i życzeniami wszystkiego, co najlepsze.
Ci z młodszej generacji bywają nieco bardziej nachalni i namolni, co spotyka się ostatnio z co raz większą krytyką (nie tylko ich postawa, ale metody ich szkolenia i stosowanie nie zawsze etycznych zabiegów socjotechnicznych). 






Okazało się, że jak na dyletanta mam jednak trochę obserwacji :)

A zatem jutro (jako że nasze tegoroczne święta również będą bardzo spokojne i jedynie kilkudaniowe :)) postaram się dopisać dalszą część impresji (i odpisać na wszystkie komentarze :))


Ciąg dalszy nastąpi nastąpił :)



poniedziałek, 23 grudnia 2013

20 comments:

  1. Tymczasem, zanim Twoje obserwacje przekują się w słowa, przyjmijcie wszyscy życzenia - wprost z serca, najlepsze. Bądźcie szczęśliwi i weseli.
    A Tobie osobiście - nieustającej weny twórczej.

    (Co za odmiana, udało mi się napisac coś poważnie i do rzeczy ;o) ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieco spóźnione, ale za to gorące podziękowania i życzenia - na okres poświąteczny też, myślę, będą jak znalazł :)
      Wena twórcza bardzo się przyda. Biorę bez zmużenia oka.
      A z tą powagą i dorzecznością to kokietujesz, tak? :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. :) przecież okres przedświąteczny robi roczną kasę handlową :). Nawet płace, dodatkowe premie czy zwroty podatkowego dziwnym zbiegiem okoliczności wypłacane są w tym okresie.
    Jedynie atmosfera w ciemnej porze roku jest jasną stroną bisnesu świątecznego...
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, to co napisał(a/e)ś o świątecznym biznesie, to najprawdziwsza prawda - dlatego co raz bardziej się sprzeciwiam temu szaleństwu (choć nie ukrywam, że pewne aspekty mają swój nieukrywany urok).

      Usuń
  3. Wspaniale podsumowanie! Nikt lepiej by tego nie ujal, ale o ty to pewnie sama wiesz:) Wszystkiego dobrego na Swieta i nie tylko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Moniko!
      Fakt, że jak już zacznę gromadzić te moje spostrzeżenia, to końca nie ma i w sumie wyszło mi z tego całkiem niezłe podsumowanie :)
      Tobie też wszystkiego dobrego na cały rok!

      Usuń
  4. Droga Fidrygauko .. wiele dobrych Świątecznych fal dla Was ~~~~~~~~~~~ :^) zza oceanu
    Życzę Wam wielu niezapomnianych chwil

    a te żywe szopki to tak jak z 'Love Actually' :^)

    świetnie się czyta

    bardzo ciepło pozdrawiam :^)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, świąteczne fale się przydały. Zadziałały kojąco i święta nam przebiegły bardzo spokojnie i bez większych zawirowań i sztormów :)
      'Love Actuallly' nie widziałam. Muszę nadrobić.
      Pozdrawiam równie ciepło i życzę wszystkiego dobrego!

      Usuń
  5. Rzeczywiscie czyta sie wybornie i masz duza wiedze na temat---a swoja droga dobrze by bylo by kazda z nas emigrantek takie impresje napisala o swojej nowej ojczyznie i obchodach swiatecznych...dla Ciebie wspanialych dni swiatecznych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażyno, dziękuję za miłe słowa i życzenia. Tobie też życzę wszystkiego dobrego, pięknych przeżyć i podróży między 'Tu i tam' :)
      A co do impresji emigracyjnych, to właśnie Klub Polek na obczyźnie rzucił takie wyzwanie i pojawiło się dużo ciekawych wpisów na temat świąt w różnych zakątkach świata.
      Ale Wenezueli nie było, więc powinnaś zdecydowanie się przyłączyć.
      Pozdrawiam !

      Usuń
  6. Masz dar do zbierania okruszków, z których potem lepisz pyszne ciasto :) Fajnie zebrane (i zilustrowane) :)
    Wesołych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciastko z okruszków nazywa się BAJAderka, czyż nie? :)))
      Dzięki i ... smacznego.
      I Tobie wszystkiego dobrego!

      Usuń
  7. O, Veni napisała,co miałąm namyśli - najadłam się że ho ho ho!!
    Wszystkiego najlepszego Fidrygauko! I Veni, Tobie tu, bom się jeszcze nie zalogowała na Bloxie aaa!
    I Wszystkim Wam najlepszości! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Skorpionku :)
      Miło mi, że się poczęstowałaś.
      Ślę serdeczności!

      Usuń
  8. Myślę sobie Fidrygauko, że powinnaś pisać informatory dla wszystkich emigrantów przybywających na Wyspy, no może dla wszystkich CHCĄCYCH dowiedzieć się czegoś nowego o zwyczajach, kulturze kraju, do którego przybyli.
    Masz rację, że wszystkie dzieci uczestniczą w Nativity Play. Zawsze można jakąś rólkę wymyślić, jeśli obsadziło się już wszystkie "tradycyjne" role. Mój młodszy syn w tym roku grał np. RÓŻÓWĄ świnkę! :) A jaki był z tego dumny!:)
    Co do mało apetycznego wyglądu nie tylko babeczek, ale również angielskich ciast: nie cierpię tej masy lukru na każdym z ciast. Może to i ułatwia wykonywanie przeróżnych wzorów i tworzenie figurek, ale jest ohydnie słodkie ( mimo że uwielbiam słodkości).
    Pozdrawiam serdecznie i świątecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pietia, miałam już od czytelników propozycję napisania książki. Kto wie, może i będzie to przewodnik? Aczkolwiek musiałabym do tego dużo mocniej się wgłębić w wyspiarską kulturę, jako że póki co to tylko 'mozolne jej oswajanie' :)

      Włączanie wszystkich dzieci bardzo mi się podoba, choć nie zawsze jednak ma miejsce (o czym też się zbieram wkrótce napisać :)))
      Różowa świnka to bardzo zaszczytna rola! I faktyczny powód do dumy. Nie każdy może ją zagrać (myślę, że tu muzułmanie mieli by już dużo większy problem - i uwierz, piszę to na podstawie autentycznego wydarzenia, które miało miejsce w szkole moich dzieci, kiedy to jeden z ojców zrobił aferę, że jego syn nosi strój Peppy Pig :)))

      A słodki lukier jest po prostu niezjadliwy. Zresztą ja w ogóle nie przepadam za cupcakes.
      Pozdrawiam równie serdecznie i (prawie po)świątecznie :)

      Usuń
  9. My, my zamieszkujący wioskę, zwaną Irlandią, mamy podobne doświadczenia. Może nie we wrześniu zaczynają się święta, ale równo z halloween. wystawki z pierwszymi pierdułkami i kartami... co niektórych tubylców to szokuje - jednych naprawdę, jednych tylko pozornie. ale co tu dużo kryć, sama na wyprzedaży jesiennej poluje na to, co ewentualnie jest naprawdę atrakcyjne cenowo i wiem, ze wzbudzi zachwyt moich dzieci. jeśli nie upoluję tego wtedy, zazwyczaj kupuje tuż przez świętami, czym wyróżniam się strasznie wśród Irlandczyków.
    Mam co roku zaszczyt:) odwiedzac kilka irlandzkich domów przed świętami lub w święta, zależnie od sytuacji(dzięki moim dziewczynom nasze social life czy może lepiej community life bardzo sie rozrosło; a może to kwestia tego, że jednak Irlandczycy sa o niebo bardziej otwarci niz Anglicy?) choinki sa różne, jedne takie, jak te na słitaśnych kartkach inne wysublimowane, zgodne z kolorystyką tegoroczną,a inne takie trochę nasze. A może to mój gust jest taki dziwny, bo na naszej domowej choice jest mydło i powidło - tak wyniosłam z domu rodzinnego. Dom zaczynam ubierać z początkiem grudnia, ale najpierw powoli, tu cos postawię, tam coś postawię, w połowie miesiąca dekoruję okno livingu, a choinkę ubieramy tuż przed wigilią, co moi znajomi przyjęli i nawet! już zapamiętali.
    Zauważyłam jedno: w wielu domach uważa się rzeczy z Anglii(czy też UK)za lepsze, takie z wyższej półki. To chyba taka ich zakopana głęboko w głowie myśl z dawnych lat, że Anglicy to - oprócz ciemiężycieli, także wielcy, bogaci panowie(choć przecież teraz wszystko się zrównało). czasem przywodzi mi to na mysl Polskę i dawne: zagramaniczne rzeczy, które zawsze były lepsze! przynajmniej tak było w małych miasteczkach, nie mówiąc o wsiach.
    Oczywiście znam rodzinę irlandzką, która likwiduje wszelkie angielskie flagi, wycina i zamalowuje wszystko, co ma symbol tego kraju, co nie przeszkadza, że i tak kupuje te produkty:)
    Popularne jest u nas rozdawanie kart świątecznych wśród sąsiadów(a dla dzieci przynoszenie paczek cukierków), w co weszłam kilka lat temu i wydaje mi się to bardzo sympatyczne.
    Światła i światełka, podobnie jak u Was, tutaj są wszędzie. Niektóre domy skromniej, niektóre oświetlają całą ulicę! a wielkie miasta popisują się - które ma ładniejsze dekoracje, choc prawie co roku wyglądają podobnie(tak jak Nowy Świat w Warszawie, co nie przeszkadza, że zawsze zapiera mi dech w piersiach!).

    chciałabym jeszcze wiele napisać, bo mimo, ze dwa kraje wyspiarskie takie są podobne(a Irlandia wzięła sobie za punkt honoru kopiować, dorównać a najlepiej przewyższyć UK) to jednak różnią się. Dzięki Tobie widze te różnice wyraźniej i prawie namacalnie je wyczuwam. nie będę jednak zaśmiecać bloga moim przydługaśnym koment.

    pozdrawiam i życze szczęścia w Nowym Roku!!!!


    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, to nie zaśmiecasz mi bloga, ale wręcz przeciwnie - ubogacasz go swoim komentarzami :)
      Po drugie, z tego co słyszałam i tu i tam (sama chyba nie byłabym tak biegła w rozróżnianiu) to Anglicy rzeczywiście różnią się diametralnie od Irlandczyków, tak samo zresztą jak od Szkotów i Walijczyków - choć ja, bijąc się w piersi i nie przyznając się do tego publicznie, wrzucam ich w głowie do jednego wora, traktując oględnie jako wyspiarzy; wiem, że to okropne, walczę z tym namiętnie, ale musi jeszcze chyba trochę wody upłynąć (czyt. moje kontakty towarzyskie muszą się jeszcze trochę ubogacić), zanim przestanę popełniać to mentalne faux pas :)

      Natomiast co do wzorowania się na wszystkim, co angielskie, to jest to pewnie bardzo mocno zakorzenione w ich wspólnej, przeplatającej się historii (do tego dochodzi pewnie wciąż jeszcze obecna (choć 'nielegalna') imperialistyczna mentalność Anglików i echa np. wielkiego głodu w Irlandii, która też przecież ma za sobą niezły epizod emigracyjny.

      Pozdrawiam i również ślę najserdeczniejsze noworoczne życzenia :)

      Usuń
  10. Szkotów i Walijczyków nie spotkałam jeszcze osobiście. Mój przyjaciel mieszka w Anglii od kilkunastu lat, wiele podróżuje i powiedział, ze Szkoci mówią z tak strasznym akcentem, ze czasem trudno ich zrozumiec. Z kolei tutaj jestem już w stanie, w iększości wypadków, poznać(na tym etapie osłuchania z językiem) kto jest Anglikiem(lub tubylcem, który spędziła w UK lata swojej młodości i dojrzałości). Oni mówią zupełnie inaczej niż Irlandczycy. Ich byłam w stanie zrozumieć na samym początku mojej przygody z angielskim, kiedy tubylców prawie ani w ząb.
    Poza językiem są właśnie inaczej nastawieni do obcokrajowców(choć przez kryzys to się trochę zmienia), po jednym spotkaniu jesteś kolega, po kilku już się kumplujesz, a potem, to tylko się pogłębia. I kiedy natrafisz na osobę, która naprawdę odpowiada, to zaciąga się prawdziwa nic przyjaźni.
    Nie byłabym oczywiście taka otwarta i nie miałabym tylu znajomych wśród tubylców, gdyby nie dzieci. A tak, od jednego do drugiego spotkania i znajome Irlandki wciągnęły mnie w krąg i w ten sposób moge naocznie przekonac się, jak wyglądają imprezy rodzinne, święta czy zabawy. Ale nie obyło sie to bez tony stresu na samym początku!

    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj też niby następuje integracja przez dzieci, ale ... jakoś mi się nie za bardzo udaje zintegrować z Anglikami dalej niż poza szkolny plac zabaw i ewentualnie zapraszanie moich dzieci na 2-3 godzinki zabawy :{
      Eh, dużo by gadać ...

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!