Searching...
piątek, 20 marca 2015

Jerzy i Terry wśród erudytów

No i znowu zaszumiało, zagrzmiało, zawirowało w całym internecie.
 

Gwałcone kobiety w Indiach, epidemia AIDS w Afryce, zbrodnicze poczynania Putina, bieda brazylijskich faweli, terrorystyczne ataki ISIS, żenujący stan służby zdrowia w Polsce i milion innych problemów zbladło przy dramatycznej wpadce pani Wendzikowskiej, która wykazała się skrajną niewiedzą.

Nie wiedziała, kim jest Jerzy Grotowski.

Ta luka w wykształceniu, ta gafa na skalę międzynarodową, ta kompromitacja dziennikarstwa zasłużyła sobie na falę złośliwych memów, artykułów, komentarzy i blogerskiej krytyki (tak, tak, wiem, ja jak zwykle mam spóźniony refleks - ale to wpływ 'sił wyższych') niemalże na miarę pana Rusinka.

I nie zrozumcie mnie źle.
Owszem, zgadzam się z krytyką ignorancji czy powierzchownego dziennikarstwa.
Rozumiem zniesmaczenie, że taaaaka aktorka, musiała się łapać za głowę z powodu jakiejś polskiej, nieświadomej, niedokształconej komediantki.
Nie neguję, że istnieją pewne kanony wiedzy, że człowiek na poziomie, że ...


Choć może, bawiąc się trochę w adwokata diabła powiem, że kanonów jest wiele, a lista osób, filmów, miejsc, koncepcji czy zjawisk, które absolutnie i bez zająknięcia należy kojarzyć, będąc obudzonym w środku nocy, puchnie w dość zastraszającym tempie.
Na dodatek większość z nas ma skłonności do oburzania się na dziury w 'koszulach bliższych ciału'.
Czy kinoman będzie zawstydzony nieznajomością naczelnych fizyków kwantowych?
Czy miłośnik łaciny zrozumie fascynację ikonami mody, a meloman będzie sypał jak z rękawa nazwiskami twórców mang?



Śmiem twierdzić, że na każdego znajdzie się hak, a przynajmniej mały, z lekka kompromitujacy haczyk*.

Ja na przykład - i broń Boże bym w ogóle śmiała łasić się do słowa 'erudytka' - nie miałam zielonego pojęcia, kim był Terry Pratchett.
Owszem, wiedziałam o jego istnieniu, bo przewijał się dość często przez portal 'Lubimyczytać.pl', ale dopiero po jego śmierci przeczytałam parę złotych myśli, których był autorem (przednich, nie powiem, szczególnie tę o śmierci i podatkach :)) i dowiedziałam się, że wielkim twórcą fantazy był, co oznacza, że z dużym prawdopodobieństwem nie poznamy się bliżej.
I co?
Jestem intelektualnym dnem?

Nie, nie chełpię się tym.
Nie, nie podzielam mody na lansowanie się niewiedzą.
Ale jestem w stanie stworzyć listę tysiąca i jednej pozycji złożonej z twórców, ich dzieł i miejsc umiejscowienia ich dzieł, który kojarzę tylko w lekkim zarysie.

I ja potrafię wyrażać święte oburzenie na wysoce zaawansowaną ignorancję

I ja potrafię się nawymądrzać i zgrywać rzeczoznawcę.
Potrafię też (tak mi się nieskromnie wydaje) przystopować moje opiniotwórcze zapędy.


W tym całym zamieszaniu nie rozumiem bowiem jednego.
Dlaczego tak bardzo potrzebujemy takich 'Anek Wendzikowskich' i ich gaf, żeby podbudować nasze ego?
 

Żeby się napuszyć, napiąć żyłkę, nadąć indycze wole i wyrzucić z siebie - w wersji łagodnej - naćwiekowaną ironią i pogardą, pseudointelektualną rozprawkę o tym jak to my, fiu fiu, tych wszystkich Grotowskich mamy w małym paluszku, choć my nie żadne wielkie aktory, tylko absolwenty wiejskich szkółek.
Albo - w wersji anonimowo-trollowej - nawyzywać człowieka od debili, pustaków, niedokształconych, słodziutkich idiotek; zmieszać go z błotem, przemielić przez wszystkie możliwe maszynki do niszczenia poczucia własnej wartości i wydać wyrok skazujący na wieczną i nieodwołalną banicję ze świata intelektualistów.

A Jerzy Grotowski ...
Cóż, moim skromnym zdaniem, mimo tego całego szumu, mimo oburzenia naszych rodzimych erudytów, mimo obrońców kultury głębokiej i apeli bojowników o słuszną sprawę, pozostanie raczej twórcą niszowym niż ikoną popkultury.
I myślę, że w grobie się z tego powodu przewracać nie będzie.


zdjęcie z treningu w Teatrze Laboratorium



Jeśli o mnie chodzi, to jest to dość zaawansowany poziom abstrakcji ...

A do wpisu (i pobieżnego przeszperania zasobów internetu w celu zweryfikowania mojej tezy) natchnął mnie zupełnie mi nieznany pan Zbigniew Piotrowicz, na którego list otwarty do Anny Wendzikowskiej trafiłam w wyniku szeregu przypadkowo po sobie następujących kliknięć myszką, których nie byłabym już w stanie odtworzyć.


* Tutaj taka mała próbka. 100 najbardziej znanych fragmentów muzyki klasycznej.
Ilu kompozytorów i tytułów potraficie zidentyfikować bez czytania podpisów?
A to tylko jedna działka kultury!








noc w przeddzień zaćmienia słońca, z 19-go na 20-go marca 2015

44 comments:

  1. Podobnych argumentach używam często w dyskusji z moją mamą, która przeżyć nie może, że tylu rzeczy teraz młodzi ludzie nie wiedzą! Przy okazji i jej wtedy wytknę, że o czymś np. bardziej aktualnym cz nowoczesnym nie ma pojęcia, ale stawiam od razu pytanie: i jak rozsądzić, co jest ważniejsze?

    A Pratchett... przeczytałam jedną książkę ("Ruchome obrazki" - i bardzo polecam), ale jest mi to autor niesamowicie bliski. Na półce stoi chyba wszystko, co zostało w Polsce wydane, często gramy w grę "Świat Dysku". To ulubiony pisarz Inspiratora, ta wiadomość pozostawiła go nieutulonego w żalu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale to akurat prawda, że nie wiedzą :)

      tyle że nie powód do pastwienia się nad NIMI, moim zdaniem to wina całego systemu szkolnictwa i promocji popkultury, sama już w ogóle nie chadzam do teatru czy filharmonii a kiedyś całkiem sporo... no i w Malmo to inna skala cenowa ale i problem z dostępnością do czegokolwiek dobrego!

      Usuń
    2. Żono, rozsądzić się nie da :)
      Wiem, że pewnie da się ustalić jakiś bezwzględny kanon, ale to jednak ewoluuje.
      Imponują mi ludzie obeznani w wielu dziedzinach, bogaci w wiedzę i władający nią naturalnie, bez pozerstwa, ale wiem też, że życia nie starczy ...
      Inną sprawą jest niekompetencja w dziedzinie, którą się reprezentuje, ale to jeszcze nie powód, by kogoś zjechać na taką skalę, szczególnie gdy ten ktoś wykazał jednak trochę pokory i przyznał się do luki, a nie szedł w zaparte, niczym blogerzy modowi i ich sławetne wypowiedzi na temat wymyślonych projektantów:
      https://www.youtube.com/watch?v=vl5aYRzsfu0

      Usuń
    3. A co do Pratchetta, to przeczuwałam, że prędzej czy później ktoś mnie zacznie nawracać na właściwą drogę :)
      I nie mówię, że nie podejmę próby, jeśli nie w imię erudycji, to przynajmniej w imię niewątpliwego pokrewieństwa dusz z Inspiratorem, choć naprawdę wszelkie fantastyki, fantasy czy fantasmagorie ciężko mi wchodzą w system :)

      Usuń
    4. Ola, tak zgadzam się, że to szerszy problem - edukacji i dostępu do kultury
      (pewne kwestie poruszone są tutaj: http://www.tokfm.pl/blogi/ozga/2015/03/grotowski_wielkim_rezyserem_byl/1)
      Ja też kiedyś latałam co tydzień do teatru, a nawet chciałam zdawać na teatrologię :)
      a teraz jest to - niestety - rozrywka ekskluzywna i pod względem cenowym i organizacyjnym
      (http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2013/08/zemocjonowany-abadek.html)

      Inną sprawą jest niestety nieunikniony moim zdaniem proces - jak to ujął autor zlinkowanego powyżej artykułu - "W kolejce do zapomnienia czekają już następni".

      Usuń
  2. Nie chodzi o to, że każdy musi znać Grotowskiego. Chodzi o to, że Wendzikowska uczyła się w szanowanym liceum im. Batorego, że studiowała w szkole aktorskiej Haliny i Jana Machulskich, w krakowskim studiu Lart (nie wiem, co to, ale brzmi ambitnie) i że jest dziennikarką, a więc powinna posiadać dużą wiedzę ogólną, a zwłaszcza z obszaru, w którym działa zawodowo. Dlatego jej nieznajomość nawet nazwiska Grotowskiego jest obciachem. Świadczy o bylejakości jej wykształcenia.
    Oczywiście, że Grotowski nie będzie ikoną popkultury, bo nigdy nią nie był. Uprawiał sztukę wysoce wyrafinowaną, zatem coś przeciwnego do kultury pop. Wendzikowska tyle powinna wiedzieć. Wystarczyłoby, żeby kiwnęła głową i powiedziała: tak, tak, wielki reżyser teatralny i byłoby dobrze. A zwykli ludzie mają prawo o Grotowskim nie wiedzieć nic i nie muszą się tego wstydzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba, że powodem do wstydu jest przyznanie się do zwykłości. W pewnych obszarach działalności tak właśnie jest. Zależy, do czego chcemy pretendować.

      Usuń
    2. Ove - pełna zgoda. Nie kwestionuję zarzutów wobec Wendzikowskiej i jej bądź co bądź branżowej ignorancji. Fakt, mogła przytaknąć, ale wtedy by wyszło pewnie nieszczerze i mogłoby doprowadzić do jeszcze gorszej wtopy, gdyby Weaver pociągnęła dalej temat :)
      Mogli też ten fragment rozmowy wyciąć, bo była nagrywana.
      Ktoś jednak zdecydował się go zostawić. Ktoś zdecydował się sprawę nagłośnić, rozdmuchać i przemielić na wszystkie możliwe sposoby.
      I o ile w pewnym stopniu rozumiem oburzenie 'środowiska', o tyle mierzi mnie zgrywanie się 'zwykłych zjadaczy chleba' na znawców i erudytów, co to wszystko mają w małym palcu, a takie dno, Wendzikowska, śmie udawać dziennikarkę i jeszcze jej za to płacą grube pieniądze.
      I to pastwienie się właśnie pomieszane z nieuzasadnioną chełpliwością uważam za wyjątkowo mierne i niskie.

      Ps. "w krakowskim studiu Lart (nie wiem, co to, ale brzmi ambitnie)" - he, he, he, dobre :)))

      Usuń
  3. Bardzo proszę o sztylecik i wiadro szydery, bo ... Bożena też nie wiedziała, kim był Grotowski.
    Teraz, w ramach autodefensu, mogłaby rzucić kilka swoich, branżowych nazwisk. Ciekawe, kto by wiedział :) Nie robi tego, bo jej się nie chce zwyczajnie. Nie ma to sensu - i tak każdy nie może wiedzieć wszystkiego. Zostawmy sobie po marginesie na własny kawałek podłogi, na którym układamy osobiste "lubię", "cenię", "znam" i "podoba mi się".

    Pratchett był nieuprzejmy pozostawić Bożenę zasmuconą wielce, niczym Żoninego Inspiratora. Ale jest ona jak najdalsza od wyrzucania komukolwiek nieznajomości jego nazwiska, chociaż dla niej jest/był najsuperowszym pisarzem, takim dobrym dziadkiem, przyjacielem...

    Twoje pytanie: "Dlaczego tak bardzo potrzebujemy takich 'Anek Wendzikowskich' i ich gaf, żeby podbudować nasze ego?" wydaje się być zakończone refleksyjno - szyderczym znakiem zapytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kusicie mnie tym Pratchettem, oj kusicie ...
      Wybrałam go celowo i trochę przewrotnie, bo wiem, że to 'źywy' temat.
      A pan Pratchett mieszkał nawet w tym samym hrabstwie co ja i debiutował w gazecie, którą czasami zdarza mi się czytać, więc może to będzie przyczynek do tego, bym sięgnęła po którąś z jego książek? ;-P

      Prawdą jest, że niemalże w każdym miesiącu umiera ktoś, o którym gazety piszą: "Koniec pewnej epoki", "Bez niego świat nie będzie już taki sam", czy "On zrewolucjonizował rynek ..."
      I nikt - jestem tego pewna - nie jest w stanie śledzić te wszystkie wiekopomne poczynania.

      Dlatego przychylam się do wniosku o chołubieniu własnego kawałka podłogi :)
      A moje pytanie jest iście retoryczne ...

      Usuń
  4. Mo moim przedziale czasowym i że tak powiem, środowiskowym, Grotowski był postacią znaną.
    Ludzie młodsi rzadko go teraz identyfikują. Można ubolewać... Choć może zamiast tego lepiej zwyczajnie i po prostu popularyzować jego twórczość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest nieuchronny proces. Do kanonu wchodzą coraz to inni twórcy. Część z nich 'spadnie w notowaniach' wraz z przeminięciem danego pokolenia, inni przetrwają na piedestale przez następne dekady, a może i wieki (jeśli ten świat tyle jeszcze wytrzyma :))
      To nieuchronny proces.

      A promować można i można robić bez zbędnego sarkazmu czy napuszenia, jak chociażby tak:
      http://kfk.blox.pl/2015/03/Kim-byl-Jerzy-Grotowski.html

      Usuń
  5. Ci faceci są "zabójczy", te ich szorty i fryzurki wprost powalają:)).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, powalają. Mnie najbardziej ujęła broda a'la krasnal Hałabała :)

      Usuń
  6. Jeszcze w temacie kultury. Rozumiem, że kanon się zmienia, że dzisiaj to nie Grotowski jest idolem a Klata (dla niektórych), ale zauważyłam jedną rzecz. Dawniej kojarzono nazwiska twórców - reżyserów, autorów, dzisiaj - co najwyżej aktorów.
    "Nowy James Bond wchodzi, z Clintem Eastwoodem!" na przykład, ale hasło "nowy film Clinta Eastwooda" nikomu niemal nic nie mówi, większość szuka w myślach czy ostatnio pojawił się jakiś nowy Brudny Harry.
    To kompletna zmiana optyki kultury, moim zdaniem.
    To tylko w temacie Hollywood, a jak poszukać czegoś niszowegio, na przykład Susane Bier czy Anders Thomas Jensen, to nikt nie skojarzy niczego. A to takie ważne postacie nurtu Dogme95 i duńskiego kina. Światowego w sumie też, holyłud kopiuje ich filmy...

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, filmy rozpoznaje się raczej po aktorach pierwszoplanowych, niż reżyserach.
      A co do wymienionych przez Ciebie nazwisk, to faktycznie ja ich zupełnie nie kojarzę, co jest moim zdaniem tylko potewierdzeniem tezy, że tego się nie da ogarnąć :)
      A przecież jest nie tylko kino europejskie.
      A przecież jest nie tylko kino :)

      Usuń
  7. Chciałabym coś zachęcającego napisać,ale nie potrafię jakoś tego sensownie ubrać w słowa.
    Więc spróbuje tak: nie bój się,że to fantasy jest,bo to tylko tak się wydaje .Geniusz polega na tym,że pod pozorem opowieści o Świecie Dysku,gdzie są i magowie i czarownice i wilkołaki i krasnoludy-dostajesz o wiele,wiele więcej.
    Są różne szkoły czytania,bo są cykle i pojedyńcze książki (zajrzyj zresztą na polską stronę o pisarzu tam mają to fajnie rozpisane ),ja zaczynałam od początku ,ale teraz to ok.40 książek jest .Na pewno polecam cykl o czarownicach ,o straży, i Prawdę.
    #a

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, te wiedźmy i wilkołaki mnie zdecydowanie odstraszają, szczególnie w cyklach :)
      Ale faktycznie czuję się coraz bardziej zachęcona, żeby spróbować(choć przyznaję się uczciwie, że np. Hobbitowi nie dałam rady :)))
      Może mnie pewnego dnia natchnie, bo wśród moich bliskich znajomych pan Pratchett też się cieszył wielką estymą (jak mnie poinformował facebook 12-go marca :)).
      Dzięki.

      Usuń
  8. Dziękuję za miłą mieszanke muzyczną. Z pierweszej dziesiątki odgadłem wszystkich, z ostatniej 20 16, ale tylko jeden fragment był mi obcy.
    Ale sie nie chwalę - to znaczy, oczywiście, że przyjemnie mi się pochwalić - ale to nie jest żadna wiedza, troche osłuchania. Na dodatek to klasyka, gdyby tam była muzyka Schoenberga, Satie, Lutosławskiego to możnaby porównywac do Grotowskiego.
    Z informacji w komentarzach wnioskuje, że pani W powiina była raczej wiedzieć kto to Grotowski. Jednak fakt, że przyznała sie do niewiedzy zamiast kiwać mądrze głową zapisuje jej na plus.
    Natomiast media... tragedia... liczy sie tylko sensacyjny tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pharlapie, wielu i tej klasyki nie zna, więc jak najbardziej przyjemna jest świadomość znajomości tak wielu utwórów.
      Pani W. się przyznała i też myślę, że lepiej zrobiła niż by miała brnąć w kłamstewka - w moich oczach to przyznanie się do niewiedzy (choć może faktycznie nieco żenujące jak na osobę pretendującą do miana znawcy danej dziedziny) zasługuje na przytaknięcie (bo nie na jakiś znowu wielki podziw). Na pewno nie zasługuje natomiast na taki popis 'gnojenia' jaki miał miejsce w internecie. I ze względu na niewielką wagę zjawiska i ze względu na zwykłą kulturę.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  9. To może ja się przy-witam :)
    Miałam napisać coś pod wpisem "Mój Walenty" bo tekst mnie urzekłbył i szukałam, szukałam, i szukałam jak tu dodać komentarz, bo pod postem bezośrednio nie szło, ba nawet nie leżało, jak leżało to kwiczało. Aż zrozumiałam, nie wiem ile czasu mi to zajęło, że komentarze, przynajmniej te piersze są przeklejone. Już miałam pisać maila (ale gdzieś pisałaś, że gazetowego nie odbierasz często). Odrywanie podłogi sobie darowałam, tj, było by to może i na miejscu gdyby chodziło o okulary (Chodzi szuka pan Hilary...). Ale ad rem! Wiem kim był Grotowski, jak mu tam Antoni, świetny pisarz, czytam go codziennie przed snem. Dobra, dosyć żartoów. Byłam kiedyś świadkinią wywiadu, który był przeprowadzany przez młodego człowieka skrajnie nie przygotowanego do tego co nastąpiło, mylił, daty, płyty, wydarzenia, imiona, wszystko co się dało. Naprawdę nie wiedziałam, że tak można. Minęło od tego dnia dziewięć lat, a ja nadal to pamiętam. Z dwóch powodów: po pierwsze, to mój ulubiony Artysta był, po wtóre: takiego skrajnego lekceważenia nie widziałam nigdy. Miałam ochotę podejść i wziąźć człowiekowi ten (tamten, każdy inny) mikrofon. Dlaczego o tym piszę, nie żeby się porównywać. Bo to bzdura. Nie jestem na czasie jeśli chodzi o media (telewizję, bodaj śniadaniową), napiszę tak. Do wywiadu należy się przygotować, patrz proszę sytuacja pierwsza. Dodam jeszcze że Artysta cierpliwie, życzliwie i z uśmiechem poprawiał "niedociągnięcia"... To, że Wędzikowska nie wiedziała kim był Jerzy Grotowski, cóż zdarza się, errare humanum est, najgogorszą kwestią jaką mogłaby zrobić to tuszowanie swojej niewiedzy. Inną kwestią jest ta, że telewizja, zwłaszcza pasmo śniadaniowe rządzi się swoimi prawami. Tęsknie za takimi audycjami jak Perly z Lamusa,albo Bogusława Kaczyńskiego rozprawianie o operze. Można było nie lubić takiej muzyki, ale słuchało się z przyjemnością. Oczywiście, mówię/piszę tylko w swoim imieniu. Nie wiem, czy była, czy nie była burza po tym jak p. Wędzikowska ujawniła swoją niewiedzę (ufam Twoim spostrzerzeniom), wiem, że człowiek uczy się całe życie, gorzej jest udawać znawcz(yni)ę, i zachowywać się jakby się pozjadało wszystkie rozumy... PS. Mam nadzieję, że wypełniłam niepisane prawo bloga... Pozdrawiam, a wpis o Walentym mnie ujął, wiem, powtarzam się. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam w mych skromnych progach!
      Na wstępie przepraszam, że tak długo zajęło mi, żeby odpowiedzieć, ale najpierw mi mowę odjęło, a później czasu zabrakło. Mowę mi odjęło nie tylko ze względu na miłe słowa, ale też z powodu samej autorki komentarza.
      Albowiem Twój blog podczytuję sobie od niedawna, a został mi on polecony przez znajomego, jako jeden z nielicznych w blogosferze naprawdę wart czytania w natłoku przeciętności.
      Wart czytania mimo długości wpisów (he, he, myślę, że to wielkiej wagi komplement, bo podobno wg 'miszczóf' blogosfery ma być krótko i emocjonalnie, a nie nazbyt intelektualnie), ze względu na język i przemyślenia - z czym oczywiście zgadzam się w całej rozciągliwości.
      Więc Twój komentarz traktuję niemalże jak wizytę celebrytki blogosfery :)))
      A co do meritum: na pewno przeciętność i 'śniadaniowość' dominuje w dzisiejszych środkach przekazu. Ja też uwielbiam pana Bogusława Kaczyńskiego i jego profesjonalizm.
      Nie bronię pani Wendzikowskiej, tym bardziej że wywiad nie był o Grotowskim (no dobrze, wiem, że było połączenie, bo mąż Weaver współpracował z Grotowskim) i tak jak piszesz, umiała się przyznać do błędu.
      Nie sprzeczam się, że poziom dziennikarstwa leci na łeb na szyję, bo trzeba na szybko wyrabiać wierszówkę lub trzaskać wywiady.
      Ale poziom oburzenia internetowych znawców budujących swoje ego wpadką pani Wędzikowskiej zdumiał mnie jeszcze bardziej niż jej niewiedza.

      A wpis o Walentym ... cóż, jestem z nim emocjonalnie związana (i z Walentym i z wpisem) więc tym bardziej jest mi miło, że poruszył też kogoś innego :)
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Dziękuję za dobre słowa. Ba, zdania. Zdaję sobie sprawę, że moje wpisy nie należą (eufemistycznie rzecz ujmując do najkrótszych, a czasami do (nie)najprostrzych). Wyszłam z założenia, tak jak wychodzi się z grypy, że można siebie słuchać, swojego stylu, rytmu,a nie naginać się do "mistszóff", a i Mistrzów i Mistrzyń podglądać z dystansem,zaciekawieniem, oczywiście, czasami mieć bliskie spotkania pierwszego stopnia, to oczyiste, ale tych Drugich nie kopiować. Ad vocem pierwszych nie uczęszczam drogami na skróty ---a tym jest dla mnie pisanie pisanie pod szkielet. Czasami drogi orężne są bardziej wartościowe, na przykład gdy się poszukuje i podróżuje, bo to dzięki nim poznaje się krajobraz. Krótko i emocjonalnie ma (i tu uoogólniam) każda osoba, przynajmniej raz w miesiącu coś wyłuszczone na papierze, któż bowiem nie dostaje rachunków,faktur, paragonów ale może się mylę? Albo uogólniam? Wszak haiku Mistrzyń i Mistrzów może chwycić za gardło. Nie chodzi o to by sztucznie nadmuchać tekst. Wydaje mi się, popraw mnie proszę jeśli się mylę, że rzetelne pisanie to (niezależnie od długości) to kwestia szacunku dla osób czytających i komentujących.
      Zapraszam zatem do komentowania. :)
      Poziom dziennikarstwa, kwestia przekazu to oczywiście jedno. I nie jedno zagadnienie, bo sytuacja jest złożona.
      Jak sądzisz,że jest jeszcze jeden aspekt, mianowicie taki, że niektórzy (czyli nie wszyscy, jak pisała Poetka) ludzie lubią kopać leżącego? A internet to taka tuba. Oczywiście to tylko część, wytłumaczenia. Nie bronię W. (chociażby na wzgląd, o którym wspomniałaś wyżej), może zawiodło przygotowanie do spotkania? Może, nie czas roztrzygać, dla mnie ciekawe jest co innego, właśnie to, pospolite ruszenie na W. I pytanie skierowanie do siebie,co tak naprawdę wiem o Kulturze, niekoniecznie o teatrze, skoro się tym nie interesuje, ale może np o literaturze, filmie, albo chociażby wycinankach łowickich, obojętnie, niezależnie od dziedziny, w którą stronę wektor zainteresowania jest skierowany u mnie. A jeśli nie jest, to jakie są tego powody. Czy to jest kwestia dostępu do kultury rozumiana sensu largo? Czy dlatego, że kultura, sztuka nowoczesna nie jest dla mnie atrakcyjna (np. wiele mówi się o cenzurze w czasach PRL u, a dzisiaj, jeśli mamy, to jaką? Albo może nie ma autocenzury? Może wygrywa ta osoba, która potrafi głośniej krzyczeć? A może nie).
      Zdumiał mie także odzew, a raczej impet, na komentarz M. Rusinka (słynne już słowo "witam" na początku listu).

      ---
      Odnośnie wpisu do Walentym, zapachniało mi czasami, w których liczyła się uważność i cierpliwość, i listy analogowe, i czas.
      ---
      Odnośnie ostatniego Twojego wpisu (przepraszam, że tutaj, sama wolę jak komentarz jest pod właściwym tekstem, tyle, że nie wiem, czy ten jest jeszcze akturalny), wiesz jak się nazywa tytuł wpisu, który ma się niedawno ukazać na blogu? Dziesięć kwestii, których o mnie nie wiecie. Padłam jak zobaczylam Twój wpis, (jeszcze) go nie czytałam, ale zauważyłam, że czas nadsyłania pytań minął wczoraj... Miałam w planie przeczytanie jeszze jednego wpisu, (tego, jakich pytań Ci nie zadawać, by ich właśnie nie uskuteczniać) i jeszcze nie zdążyłam. Ani przeczytać, ani zadać, ale mam jedno ptranie na podorędziu...
      ---------
      Pozdrawiam: Ciebie. Pana Walentego i Tajemniczego Szeptacza blogów polecacza.

      Usuń
    3. Ja tylko tak na razie na szybciutko, bo wciąż jeszcze piszę ów wpis, do którego potrzebne są mi pytania - że możesz je jeszcze zadać. Jakby co, to dodam je po czasie :)

      Usuń
    4. Równie szybko odpowiadam, że zamieściłam pod właściwym postem. :)

      Usuń
    5. Ufff! A więc obiecana odpowiedź :
      Co do długich i nienajprostrzych tekstów, to ... zgadzam się co do słowa, z tym, co napisałaś.
      Ja też nie umiem pisać 'pod szkielet'. Nabijam się czasem z 'mistszóff' i 'TFUrców' blogosfery, ale nie ukrywam, że równie często zazdroszczę im poczytności.

      Tylko ... no właśnie, czy to rzeczywiście jest poczytność? Czy zwykłe przelecenie tekstu, który bazuje na tanich emocjach i na omawianiu newsów z pierwszych stron gazet, które już wzbudzają sensację. 'Sztuką' (tak mawiają 'miszczowie') jest podkręcić reakcje jeszcze bardziej i napisać coś zupełnie w poprzek w stylu: nie płaczcie nad dziećmi, które zginęły w katastrofie, bo co to za różnica, debile, czy to były dzieci, czy dorośli.
      Ale zostawmy już te przykłady, bo ja nigdy nie poszłabym tą drogą.

      Jeśli zaś chodzi o drugą stronę medalu, czyli odbiór wartościowych, refleksyjnych tekstów, pełnych smakowitych kąsków lingwistycznych, niuansów słownych i ekwilybrystyki frazeologicznej, to największym ich wrogiem, jest nic innego jak właśnie interntet i specyfika odbioru wszelakich tekstów w sieci. To medium, które z jednej strony daje możliwość dotarcia do innych, które pozwala na zaprezentowanie tekstów szerszej publiczności niż mole książkowe w szufladzie własnego biurka jednocześnie spłyca i 'uobrazkawia' większość przekazywanych informacji. Wszystko musi być krótkie, szybko podane, hasłowe.
      Sama łapię się na tym, że przelatuję: przez artykuły, przez wywiady, przez wpisy na blogach.
      A im bardziej poruszający tekst, tym bardziej mam ochotę skomentować, tylko że ... tu wpadam w sidła kwiecistości mojego stylu, he, he. A mianowicie, nie chcę ograniczać się do napisania: "fajny tekst". Planuję sobie odpowiedź, chcę się ustosunkować do pewnych myśli, popolemizować, ale ... często zaraz trzeba gdzieś lecieć, coś zrobić, przerwać czytanie tekstów w komórce, przesiąść się do innego autobusu. A po dniu, po dwóch, po tygodniu często już emocje przebrzmiewają i pojawia się kilka nowych fajnych tekstów.
      Tak ten mechanizm działa w moim przypadku i dlatego, niestety muszę przyznać w jednym rację 'miszczom' blogosfery - oni odkryli sekret funkcjonowania mediów społecznościowych (w tym blogów) - musi być krótko, emocjonalnie i dychotomicznie, tak by czytelnicy mogli się opowiedzieć szybko po jednej z opcji: autorze, jesteś geniuszem lub autorze, jesteś debilem. Ot i co!

      Niedawno pewien bloger zlikwidował swój blog. Czytałam go regularnie, czasami komentowałam. Myślę, że pisał zabawnie, czasem kontrowersyjnie, ale z zacięciem i pasją.
      Zamykając blog napisał na facebooku, że jest mu przykro, że mimo że lubił pisać, czerpał z tego przyjemność i wiedział, że wielu ludzi ceni jego teksty, niewielu kwapiło się, by skomentować, lub chociażby 'lajknąć' na facebooku. I wcale nie uznałam tego za jakąś emocjonalną manipulację. Każdy, kto wkłada wysiłek w to, co robi, po cichu liczy na jakąś reakcję, a może i nawet na docenienie :)
      Mi też czasami ktoś pisze na facebooku, ze uwielbia moje teksty. Ego połechtane, a jakże.
      Tylko dlaczego - myślę sobie - nigdy nie skomentujesz? Byłoby mi jeszcze milej :)
      A jednak rozumiem, bo robię to samo. Pędzę przez internet, przerywając na chwilę gonitwę przez życie ... No i gdzie tu czas na komentarze, skoro jeszcze trzeba wyrzucić z siebie nadmiar emocji i napisać kolejny tekst na bloga?
      A poza tym - tak było zawsze i tak będzie - wszystko, co jest darmowe i łatwo przychodzi (w tym przypadku po kliknięciu w klawiaturę) - jest najczęściej niedoceniane.
      To się nie zmieni.

      Usuń
  10. c.d.

    Co do kolejnej poruszonej kwestii - kultury, jej atrakcyjności, naszej wiedzy o niej, to też się to niejako sprowadza do ... internetu.
    Pamiętam, jak za czasów liceum jeździliśmy na wycieczki do Krakowa, Wrocławia, Poznania, Zakopanego, by chodzić po muzeach, teatrach, sławnych miejscach.
    Nie było internetu, nie było nadmiaru, a jedynie rodzynki w cieście, wydłubywane z zachłannością. Przez wiele, wiele lat trzymałam na biurku kawałek zbitej filiżanki, którą aktorka teatru Witkacego zbiła w czasie spektaklu (a fragment upadł u mych stóp). Do dziś pamiętam jej imię: Dorota Ficoń.
    Do dziś pamiętam wypieki na twarzy, które towarzyszyły mi podczas spektaklu w TEATRZE WITKACEGO.
    A teraz jest tego wszystkiego dużo za dużo, żeby to ogarnąć.
    Nie mam na to innej odpowiedzi.
    I nie ma na to rozwiązania.
    Trzeba przeprowadzać selekcję.
    Nigdy nie przeczytam wszystkich książek, na które mam ochotę, nigdy nie odwiedzę wszytkich miejsc, o których marzę, nie zrobię pewnie 90% rzeczy, na które mam ochotę.
    I co?
    I nic.
    Muszę założyć sobie w głowie filtr i brać życie, takim, jakie jest, bo inaczej zwariuję z frustracji.
    To moja filozofia i jej się trzymam kurczowo.
    A na ten filtr ... tak, tak, masz rację, wpływają właśnie ci, którzy krzyczą głośniej, którzy promują się skuteczniej, którzy mają więcej kasy. Mainstream.
    Niszy, off-streamu trzeba sobie szukać na własną rękę.
    Tylko, że przy czwórce dzieci te poszukiwania są mooocno ograniczone :)
    Trudno.
    Nie pozwolę, aby i to mnie frustrowało.
    Postaram się przekazać dzieciom pewien kanon, ale już z góry wiem, że na pewno będzie to kropla w morzu.

    A co do listów analogowych od Walentego ... tak, to były czasy! I czas! Czas, którego ciągle mi na coś brakuje.
    O! Właśnie się obudziła Mała.
    Muszę grzać ... :)

    Pozdrawiam serdecznie i obiecuję, że zacznę wreszcie pisać komentarze u Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam ok 30 minut, żeby odpowiedzieć Ci na komentarz. Postaram się. Najwyżej będę pisała na raty.
      Nic nie szkodzi, ze się naczekałam, cierpliwa jestem, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zresztą napiszmy, dwa (a raczej trzy) satysfakcjonują mnie, wolę poczekać i dostać coś dobrej jakości, a nie na odczepnego.
      Ad vocem pisania bloga, to trochę tak jak prowadzenie warsztatów, możesz uczynić to na dwa sposoby na procesie i na strukturze. Z tym, że miedzy warsztatem, a pisaniem blogu jest taka (dosyć istotna) różnica, że jeśli nie jest on zamknięty, każdy czytelnik i czytelniczka mogą dołączyć w każdej chwili. Przekładając to na blogową rzeczywistość możesz iść na statystyki (każda osoba prowadząca mniej lub bardziej zwraca na to uwagę, i nie jest to złe -- jeśli traktuje się to jako informację zwrotną, np dot. przejrzystości pisania), albo budowanie społeczności. Osobiście wybrałam tą drugą opcję, ale nie, nie pogardzę odsłonami. :) W końcu kto chciałby pisać do ściany. Raz byłam na takim blogu, gdzie wyraziłam (odmienną, nie krytyczną opinię) i zostałam stamtąd wyrzucona, z niewybrednym komentarzem i informacją, że Autorka piszę tylko dla dwóch osób, najbliższych przyjaciół... Można i tak.
      Uważam, ale pewnie to kwestia stricte osobista, że piszę krótkie teksty. (szpalta jest wąska :). Inaczej, kiedyś pisałam baaaardzo dłuuuugie teksty, ale ludzie czytali, no nie było tysiąca odsłon...) Jak jest teraz? Można rzucić okiem na licznik, ale trzeba by było spytać osoby czytające, nie tylko te, które czytają, i nie wracają, ale także te, które czytają i nie komentują (to nie jest wycieczka osobista)/ Zawsze osób zaliczanych do drugiej grupy jest więcej (widać to np w organizacjach ewnetów, albo w trzecim sektorze). Cenię sobie treść, ale i pewną lekkość, i to, że ktoś wobec mnie jest wymagający (bo to oznacza szacunek) oczywiście, że lubię się wydurniać i relaksować. Myślę, że minuem mojego bloga jest nie posiadanie fb (ale może jestem w błędzie?) Odwołuję się często do niego, jako do przykładu bo jest to coś co obydwie znamy, i to z różnych perspektyw.
      I ta różnica spojrzeń jest dla mnie wartością.
      Uważam, może jestem w błędzie, że tanie pisanie na emocjach przeminie jak każdy wrzask mody.
      Oczywiście, że każdy lubi (uwaga uogólniam, może to błąd trzeci) jak jego/ jej praca zostanie doceniona, albo/ i zyska oddźwięk w konstruktywnej krytyce.
      Może z pisaniem komentarzy do długich teksów jest tak, że [nie wiem, pytam]:
      a) trzeba się tego nauczyć, rozbić sobie na części, znaleźć swoją metodę,
      b) nie ulegać presji napisania Czegoś Baaardzo Mądrego (miałam tak przez jakiś czas, ale mi przeszło. Póki co. Nie sądzę by to była ogólnie obowiązująca zasada. I nie stawiam diagnozy).
      Z tym darmowym to jest problem.
      To był komentarz do pierwszej części, na drugą opowiem w terminie późniejszym.


      Usuń
    2. c.d.
      O to masz tak samo jak ja, tyle, że nie mam filiżanki, ale inne artefakty. Poza tym, wspomnienia z teatrów/ koncertów w teatrach są dla mnie bardzo wnoszące!
      Każda z nas ma "swoje wypieki".
      Wydaje mi się, że nie jest to kwestia narzędzia (Internetu/ albo internetu), ale kwestia wdrażania rozwiązań. Chodzi o to, że jesteśmy w trakcie wymyślania rozwiązań/ sposobu funkcjonowania.
      Przykład?
      Z rozkoszą. :) A niech tam! :)
      Nie od razu ludzkość wymyśliła czas wolny (złożyło się na to wiele czynników: industrializacja miast, zmiany społeczno- ekonomiczne, walka o prawa pracownicze etc). Oczywiście z tym także związane były rozrywki, a raczej ich wymyślanie. Ale to nie jest tak, że w średniowieczu, osoby z wyższych warstw społecznych nie miały rozrywek, a i także musieli selektywnie wybierać, zwłaszcza, że np w wiekach średnich po pietach dreptała ówczesnym śmierć dysząc w karki "memento mori"... Każdy czas ma swoje wynalazki, zwłaszcza gdy częścią rzeczywistości są rewolucje techniczne. Drzewiej była taka jedna w ciągu życia człowieka, teraz mamy [nie]szczęście przeżyć kilka (ilość wiąże się ze statusem socjoekonomicznym i dostępem do owych produktów. Wiąże się to z cyklem życia produktu, który najpierw dostępny jest dla elit, dopiero potem dla rzeszy). Problemem, zatem nie jest istnienie narzędzia, tylko sposób jego użycia (znalezienie proporcji, kształtowanie zwyczaju/ nawyku, być może częściowe odrzucenie. Nie wiem, czy ludzie będą żyli bez internetu, tak jak bez TV, ale na bank będą obecne takie rozwiązania, które umożliwią lepszą kontrolę, może przez sam fakt, że ludzie będą przyzwyczajeni? Obawiano się każdej z rewolucji (kino, radio, tv), nie żyjemy zatem w wyjątkowych czasach,pod tym względem, chociaż możemy pójść za tym głosem. Możemy nie mieć jeszcze rozwiązania. Konkluzja (dot. tego wątku)? Mechanizm selekcyjny zawsze był potrzebny, tylko nie zawsze to się dostrzega. Bo do pewnych rozwiązań przywykłyśmy, albo o pewnych perspektywach nie wiemy. Albo ani jedno, ani drugie, tylko jakieś trzecie wyjście.
      Nie przeczytam wszystkich książek, nie zobaczę wszystkich filmów, nie przeprowadzę wszystkich rozmów etc. Oczywiście napiszę, że od kiedy nie mam tv to z czasem zrobiłam się bardzo krytyczna do treści, czy to w radio, a od kiedy piszę bloga, no to... Cóż. Oczywiście lubię czasami bezmyślnie się pogapić, prześmiać, czy uskuteczniać nic, ale krytycyzm tak do słowa pisanego (nie wszystko co napisane, warte jest czytania) czy do innych dzieł sztuki wzbiera z wiekiem, zwłaszcza, że lubię się uczyć, co wiążę się z rewidowaniem własnego spojrzenia, więc jest to proces przebiegający w dwóch kierunkach. (Co najmniej).
      Przy czwórce dzieci, nie wiem jak jest, nie wiem czy jest to ograniczenie, czy sprofilowanie, czy efektywniejsze wykorzystanie czasu... To pytanie do Ciebie. Na wiem kwestii można spojrzeć z różnych perspektyw, tak by nie powodować frustracji...

      Jestem zdania, że przekazanie kanonu to jedna rzecz, (kwestia) i zawsze będzie to kropla w morzu, ale najefektywniej jest nauczyć w jaki sposób się uczyć (mało maślane?) jak szukać by znaleźć, i tego, że nauka nigdy się nie kończy. To tak jak z rybą i wędką. Tak to widzę. :)
      Ha!
      Trzymam za słowo. Za czcionkę. Za pixel w tych okolicznościach przyrody. Jak zwał(a) tak zwał(a). I do spisania.
      PS. Wiem, że został mi jeszcze jeden komentarz, postaram się odpowiedzieć w następnym tyg.
      Pozdrowienia!
      Dla Wszystkich (wiem, wiem, Rodzina nie czyta).
      PS. 2 Nie chcę Cię martwić, ale właśnie wyprodukowałam dwa moim zdaniem pokaźne komentarze... :D :D :D...

      PS.


      Usuń
    3. No i jak ja mam komentować na innych blogach, jak tu takie dyskusje, że mi drzemki Małej nie starcza na odpowiadanie :)

      Ja też stawiam na społeczność i dlatego odpowiadam na każdy komentarz, co niestety na blogach super popularnych jest rzadkością. Oczywiście to rozumiem, bo to jest po prostu niemożliwe, ale jednak wolę bardziej kameralne dyskusje :)
      Z moich obserwacji wynika też, że dyskusje na blogach, to jednak rzadkość. Najczęściej są to jednak komentarze nawiązujące do tematu wpisu, ale też często przywołujące przykłady z własnego życia.
      Swojego czasu spędzałam sporo czasu na forach internetowych i wtedy ... łącza się przegrzewały od gorących dyskusji.

      Co do Twojego pytania o taktykę komentowania długich wpisów, to:
      ad. a) Tak, trzeba mieć jakąś strategię, ale ja jej nie mam. Stosuję szkołę uników :)
      ad. b) O, to, to! Presja napisania Czegoś Baaardzo Mądrego, to zdecydowanie moja przypadłość. Ale jak mówisz, że to wyleczalne, to dobrze. Jest dla mnie nadzieja :)

      Czy bazowanie na tanich emocjach przeminie? Nie jestem taka pewna. Na pewno się po czasie znudzi, ale to tendencja, którą obserwuję z co raz większym nasileniem: emocje przeważają nad refleksjami. Oczywiście statystycznie rzecz ujmując, bo przecież są nisze, off-y i inne zakamarki świata rzeczywistego i sieciowego, gdzie zwolennicy nurtów pobocznych :) znajdą coś dla siebie.
      Przyznaję, że ja aż taka bardzo 'offowa' być nie chcę. Ten etap mam już dawno za sobą.

      Usuń
  11. A komentarz do części następnej ... nie będzie tak rozbudowany, bo cóż mogę powiedzieć - nic dodać, nic ująć :)
    Mechanizm selekcyjny!
    Też mam z tym problem, jak i z zarządzaniem czasem (to moja koszmarna bolączka; blog miał temu zaradzić, a przyczynił się do utrwalania złych nawyków czyli najpierw przyjemność, potem obowiązek, he, he).
    "Nie wszystko, co napisane, jest warte przeczytania."
    I tu też się zgodzę, choć na swoje usprawiedliwienie dodam, że emigracja (i wynajmowane mieszkanie) też (pośrednio) wpływają na wybór lektur. Nie kupuję wielu książek, bo nie mam jak ich przywieźć z Polski i nie wiem, jak bym się miała z tym wszystkim przeprowadzać, a lokalna biblioteka ma często różne gnioty, które chwytam, bo ... są po polsku, a książki po polsku pojawiają się rotacyjnie (wypożyczane z jakiejś tam biblioteki centralnej) i po paru miesiącach znikają.
    A jak już zacznę jakąś książkę, to czytam do końca (brak mechanizmu selekcji :)))
    Poza tym nie jestem osobą, która potrafi czytać wszędzie, niezależnie od okoliczności. Niestety.
    Muszę mieć ciszę i spokój, co najczęściej następuje wieczorem, kiedy ... nie mam już na nic siły.
    Nie narzekam.
    Stwierdzam fakt :)
    O frustracjach macierzyństwa nie będę pisać. Temat rzeka. Przy całej miłości do moich dzieci ... :)
    Napiszę tylko, że co do nauczania jak się uczyć (nie, to absolutnie nie jest masło maślane), to na pewno nie uświadamiałam sobie na początku drogi zwanej macierzyństwem, jak wiele rzeczy trzeba nauczyć i że nie jest to tylko jedzenie nożem i widelcem czy zawiązywanie krawata.
    Tego nauczania jest wbrew pozorom co raz więcej.
    A raczej jest ono innego kalibru. Tylko to późniejsze (lub jego brak - co jest często moim udziałem, bo padam ze zmęczenia) jest niestety dużo bardziej brzemienne w skutkach, wymaga wyższych standardów, a i uczniowie wypunktują cię bardzo precyzyjnie i żadnego potknięcia nie popuszczą.
    I do tego dochodzi godzenie kanonów polskich i angielskich :)
    Już więcej nie dam dziś rady.
    Naprawdę solennie obiecuję, że niedługo skomentuję u Ciebie :)
    Szczególnie, że widzę, że znalazłam w Tobie super pokrewną duszę w postaci Miłośniczki Nawiasów (he, he, he :))))
    Ps. Strona facebookowa mojego bloga to właściwie nie narzędzie budowania społeczności, ale takie prawdziwe, klasyczne fidrygałki, bzdetki, śmieszne (choć, mam nadzieję, nie głupawe) obrazki z sieci, okazjonalnie powiedzonka moich dzieci i zmagania z 'język polska trudna język', nie mające wiele wspólnego z tematyką bloga. I parę osób mi pisało, że wolą tam znajdować linki, bo nie mają swoich blogów, a co za tym idzie i 'linkowni').
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  12. A tak już czysto anegdotycznie dodam, że autorkę strony (bo to już chyba nie blog) 'Moje Wypieki' poznałam (wirtualnie) nie gdzie indziej jak na ... forum emigracyjnym, gdzie obie byłyśmy czołowymi dyskutantkami. Dorota miała w stopce link do swojego skromnego bloga, na którym prezentowała ciasta, jej sposób na oswajanie (walijskiej) emigracji ...
    Czyli, jak widać, dyskusje mogą prowadzić do czegoś konstruktywnego :)

    OdpowiedzUsuń
  13. O kurczę Fidrygauko!

    ad vocem 1 części:
    ----------
    Stawiam na społeczność, oczywiście,że statystyki są ważne. Jako informacja zwrotna, jako satysfakcja. Nie ma się co oszukiwać nie piszemy bloga po to by je czytały trzy osoby.
    Ale od tych osób się zaczyna, poza tym, jestem zdania, że Ludzie bardzo szybko odkryją, gdy ktoś zaczyna pisać t y l k o dla statystyk.
    Może dyskusja na blogach to rzadkość bo:
    a) ludzie nie myślą, o bogu jako miejscu do dyskusji.
    b) boją się oceny
    c) myślą,że (oczywiście nie wszyscy), że wyrażenie odmiennego zdania spowoduje zadziałanie reguły wzajemności.
    Są oczywiście, i Ci którzy śmiało wyrażają swoje zdanie, i ci, którzy (które) uporczywie chcą nawracać, lub wymusić pisanie o niektórych tematach, na które nie ma się ochoty, albo widzą coś, czego nie ma.
    Moim zdaniem prowadzenie dyskusji to sztuka, a blog ma swoje prawidła i nie wszystko co działa w realu przeniesie się do wirtualu.

    Ptaki nie mogą latać w dwie strony na raz. Można się przejąć swoją rolą (tak, jak ja to robiłam kiedyś w nowych dla siebie warunkach), albo po prostu mówić pisać, to o czym jestem przekonana, zazwyczaj ludzie są otwarci, i się cieszą to, że ktoś czyta uważnie, polemizuje rzeczowo. Budowanie na różnicach, tak mało się o tym uczy, a to ważne i wnoszące. Cp innego jest gdy ktoś odzywa się tylko wtedy gdy napisze u siebie nowy post. I kończy swój komentarz, zapraszam do siebie. Czcionka mi się zwija.

    Moim zdaniem (choć oczywiście mogę się mylić) bazowanie na emocjach nie wystarcza, oczywiście nie jest tak, że należy być abnegatką i apatycznie pisać, rzucać czcionkę anemicznie niepraktycznie i nieczytelnie.
    Całkowity off to etap etapu dorastania (także blogu).

    OdpowiedzUsuń
  14. napisałam za długi komentarz i nie chciało mi go zamieścić, paskudna maszyna, a fe...

    -------
    ad2.
    No to cóż mogę odpisać... To się zgadzamy. Najpierw obowiązek, a potem przyjemność, to mantra mojej młodości. Zarządzania czasem także można się nauczyć. Tylko nie wszystko od razu, i na raz. Tak po prostu, jedna rzecz w jednej chwili. A nie taki szał "lifestalowy". Błąd zamierzony (Teraz dużo jest tej tematyki, dlatego jej unikam).


    Może warto przekonać się do ebooka, teraz są coraz lepiej wydawane, i są promocje. A może audiobooki? Skoro przeprowadzki wchodzą w grę,warto kupować książki mimo wszystko (tyle, że selektywnie:))
    Też nie potrafię czytać wszystkiego wszędzie, dobieram sobie lektury do czasu. Coraz częsciej czytam tylko w domu, i powoli. I po woli. NIe liczy się ilość, a jakość, jeśli nie możesz polegać na bibliotece, to może jest ktoś o zbliżonym guście, od kogo mogłabyś użyczać książki?
    Ja także nie mogłam przekonać się do ebooków, ale się przekonałam, oczywiście są książki wolę mieć "w papierze".
    Co do czasu na czytanie,to może zacznji wstawać piętaście mniut wcześniej (nie więcej!) i czytaj w tym czasie. Piętnaście minut, nie trzydzieści, albo dwadzieścia. Chodzi o to, by to było piętaście minut, ale sukcesywnie. Nie załamuj się jeśli nie będzie Ci się udawało. Rozbij sobie to najpierw wtawaj 5 minut wcześniej, potem 10, potem 15. Mała różnica, czyni dużą różnicę, ja w ten sposób czytałam w czasach dla mnie najbardziej zabieganych, u mnie działa. Nie przejmuj się, że Ci coś nie wychodzi. Próbuj, dostrzegaj najmniejsze sukcesy. Życie to klepsydra, przez zwężenie przechodzi tylko jedno ziarenko piasku, jedna rzecz, w jednej chwili.
    Nie zawsze jak wstaniesz 15 minut wcześniej, ten czas musisz poświęcać na czytanie, może to być np delektowanie się kawą. Chodzi o to by to było Twoje 15 minut przyjemności (ale nie spania, choć to też przyjemność zwłaszcza przy małym dziecku).

    Nie zwróciłam uwagi na nawiasy...U siebie (hahahaha), ale jak tak piszesz... No cóż ("musi to być prawda" ---tak, tak wiem, że użyłam nawiasu).
    Uczenie (się) to temat rzeka, jak macierzyństwo. (I tak, nie jest to tylko lukier). Każda zmiana, nawet pożądana i upragniona, niesie ze sobą pierwiastek niewygodny. (Powtarzam się?)
    Nie mam facebooka, ale nie neguje faktu, że może być to przydatne narzędzie.


    do trzeciego komentarza
    ----
    To się nazywa tożsamość wspólna dla Was.
    Niewątpliwie dyskusje są konstruktywne i przyjemne (przyziemne też są).


    Ufff
    Odpisałam...
    I trzymam za czcionkę, choć u mnie się topi (nie z braku wiary, ale z upału. Będę pisać rzadziej, oczywiście mam na myśłi LiiB, może to będzie pomocne dla Ciebie.
    ------
    Pozdrawiam
    Jak mi się uszkodzi ten komentarz w trakcie zamieszczania to... Chyba szlag mnie trafi. :D
    Pozdrowienia dla Ciebie i Męża (oczywiście).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wracając jeszcze do dyskusji na blogach, to tu jest właśnie ten element 'zaburzający' (którego nie ma na forach dyskusyjnych), a mianowicie ... pisanie bloga. Jest to czasochłonne, a jeśli do tego dojdzie jeszcze dyskusja (pod wpisami własnymi i cudzymi :))) to się nagle okazuje, że być może bycie pełnoetatowym blogerem piszącym dla statystyk i zarabiającym na tym (podobno) krocie nie jest takim złym pomysłem :)))
      No cóż, ja jednak wybitnie nie mam predyspozycji do tego 'zawodu'. Tylko amatorszczyzna :)

      Myślałam i myślałam na temat tych ebooków i doszłam do wniosku, że już wiem, co do nich mam (oprócz tego, żem zupełnie nienawykła do czytania przy ich pomocy; co w sumie jest dziwną wymówką, zważywszy na to, ile czytam używając laptopa :))
      Otóż ...one wcale nie są tak dużo tańsze od książek papierowych, więc pewnie gdzieś tam podświadomie żyłuję (bo ja z tych, co lubią też mieć ładne książki na półkach, he, he).
      Audiobooki odpadają w przedbiegach, bo ja jestem typowym wzrokowcem (z elementami kinestetyki) i przy słuchaniu się po prostu wyłączam.
      Ekhm, czyżbym właśnie ujawiła kolejną rysę na moim charakterze? :)
      Wymiana książek też jakoś mi nie podchodzi (jakoś nie spotkałam jakiegoś lokalnego mola książkowego).
      Te ebooki - tak myślę - to chyba jednak nie takie znowu złe rozwiązanie.

      Mówisz, że wiele jest na rynku couchingu i nauk guru wszelakich.
      I ja się naczytałam, jak to zmieniać swoje życie.
      Jednak z tymi nawykami to ciężka sprawa. Ale powoli się uczę. Małymi krokami, ale jednak.
      Selekcji też się uczę, bo życie jest za krótkie (zakładając nawet, że będzie mi dane przeżyć jakąś tam statystyczną przeciętność, a przecież tu pewności żadnej nie mam).
      Tu ciekawa prezentacja na temat tego, dlaczego z wiekiem czas zdaje się nam biec szybciej:
      http://www.maximiliankiener.com/digitalprojects/time/

      Pozdrawiam również i cieszę się, że Twój komentarz się jednak, wbrew zawirowaniom technicznym, opublikował :)

      Usuń
    2. Cholero rzesz ty Jedna. (Jedyna w swoim rodzaju:))TO miał być komplement :)
      A tak na poważnie, to stwierdzam co następuję, zstępuję z nieba tylko żar więc się nie spieszę, z nogi na nogę, z klawisza na klawisz. Dobra, koniec tych żartów.
      Nie wiem, czy Ty jesteś tego samego zdania, ale myślę, że trochę inaczej są rozłożone akcenty: mianowicie:
      Oczywiście, że blog zajmuje mnóstwo czasu, a tu przecież jeszcze praca, dom, obowiązki, i odpocząć by się chciało, i jakiś czas na rozwój poświęcić, a jak się nie piszę o kwiatkach i rabatkach (nic nie mam do ogrodników i ogrodniczek) to tym bardziej, a nie daj Losie, prowadzić blog związany ze swoją tożsamością, która cały czas pracuje (nie wiem, czy to jest czytelne co napisałam?) Oczywiście, widzę to, i jestem tego samego zdania.

      Jest jeszcze jedna kwestia mianowicie, pisanie bloga, inaczej niż uczestnictwo w forach to "zabawa" długodystansowa z dyskusji w danym temacie możesz się wycofać, blogu nie porzucisz, jeśli traktujesz poważnie to co udało się wypracować w procesie, bo pisanie blogu to tak, jak praca w grupach.

      Trzeci aspekt: pogodzenie ujawniania swoich poglądów, a wpływ na statystyki-- - nie wiem, czy czytlenie to ujmę. Na gros blogów zauważam tendencję pisania pod statystyki, która objawia się tym, że nie podejmuję się tematów, które mogłyby przyczynić się (realnie albo i nie) do utraty czytelniczek i czytelników. Nie ważne, kto i w jakim zakresie pisze dla statystyk (nikt nie lubi pisać do pustego monitora). Smutne to, i to jest trzecim, najważniejszym czynnikiem, moim zdaniem różniącym blog od forum, o popularność forum na takiej gazecie pl nie musimy dbać bo to jest zorganizowane odgórnie. A jeśli temat rzadko poruszany np dotyczący mniejszościowych tożsamości np. jeśli żyję w Kraju w którym większość osób stanowią osoby rasy zielonej, (tak dla przykładu by było neutralnie) a ja jestem zielona, to moje interesy, i perspektywa społecznie i kulturowo w niektórych ważnych aspektach będzie odmienna, jeśli jestem osobą obdarzoną wysokim wzrostem, a żyję w kraju gdzie średnia tegoż wynosi 1:57 to takoż. Wiele jest tematów. Im jestem starsza i bardziej doświadczona wiem, że pisanie, opowiadanie i mówienie o sprawach tychże jest b.ważne, nie musimy się wszyscy zgadzać (wyrosłam już z utopii), ale w taki sposób rozmawiać by się usłyszeć i pracować nad zrozumieniem pewnych ukrytych treści tzn. np kwestia języka jest b. ważna, to nie tylko nośnik informacji. Nie chodzi tylko o to by pisać o rzeczach trudnych, oczywiście, że nie. Świat jest piękny,albo świat również jest piękny, a my, urodziłyśmy się bez instrukcji obsługi... No ja, bynajmniej takiej nie mam. :( No, rozpisałam się.

      Usuń
    3. cd.
      Ebooki i cena: (w PL) są bardzo drogie, ale jak będę skrobać maila to wspomnę o tym, można szukać promocji, moja znajoma jest w tym dobra. (Nie wiem, czy życzysz sobie konkretne nazwy na blogu, więc nie zamieszczam), inaczej pracuje się z ebookiem, a inaczej z książką, zwłaszcza jeśli jest się kinestetyczką i wzrokowczynią (tak, tak ja też jestem), ale audiobooków słucham, bo tego też można się nauczyć (było to dla mnie na początku trudne, ale pomaga dobry lektor/ lektorka) i stosowny dobór lektur, zazwyczaj słucham tych lżejszych...
      Też się na początku wyłączałam i szlag mnie trafiał jak miałam przewinąć po raz nie wiadomo, który...
      Wpis o nawykach jest na mojej liście, ale ona jest długa...
      Tak, wiele osób ma za sobą wiele lektur, to takie rozwojowe przynajmniej piszę się o tym w lit. ale jedno to obłożyć, a drugie to doświadczyć, zresztą są różne sposoby uczenia się, często łączone ze sobą, ale jest jeden typ wiodący, (dorośli jeśli nie widzą przydatności czegoś to się po prostu nie uczą) dobrze, dobrze kończę już (teoretyzuję za dużo?)
      Jest taka książka pt "70 minut na godzinę) popularnonaukowa i tam jest wyjaśnione dlaczego odczuwamy jakby z wiekiem czas uciekał szybciej--- uprzedzając pytanie, nie nie czytałam jeszcze, tylko przewertowałam.
      Selekcja to też ciekawy temat.
      Mam nadzieję, że to co napisałam będzie czytelne. Jeśli nie, to pisz proszę. Postaram się wyprostować czcionkę.
      Pozdrawiam,
      I co, znów kłopot....

      Usuń
    4. Mogę być i Cholerą :)
      De facto naprawdę nią jestem, a szczególnie jak mi ktoś naciśnie na odcisk.
      Co do ogrodniczek, to się aż tak bardzo nie znam, ale powiem Ci, że jak piszę czasami coś np. o gotowaniu, to ... jest to równie czasochłonne co wywody okołorozwojowe - przynajmniej od strony zdjęć (których przecież nie prezentuję tu zbyt dużo - najczęściej pociągane z netu).
      Pewnie nie czytałaś tekstu o Alicji. Podrzucę Ci go, bo tam niejako definiuję moje podejście do blogowania i statystyk:
      http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/2012/10/niezdecydowana-alicja.html

      Tam też przyznaję się jasno, że mam wewnętrznego cenzora, który tnie równo i pod linijkę.
      Nie, nie ze względu na utratę Czytelników - (bo nawet na moim blogu widzę prostą zależność: im bardziej wpis neutralno-informujący, tym mniej komentarzy, a im więcej kontrowersji - na moją miarę, he, he - tym gorętsza dyskusja), ale właśnie dlatego, że ... obawiam się tych dyskusji właśnie ze względów czasowych.
      Strasznie mi jest głupio, gdy dyskusja kwitnie, a ja nie odpowiadam czasami całymi tygodniami.
      Poza tym ja - chyba odwrotnie do Ciebie - z wiekiem (nazwij to stetryczeniem, nie obrażę się) co raz bardziej unikam kwestii trudnych, bo ... widzę ich więcej i więcej. I mnie to przytłacza.
      Szkoła uników - już o tym pisałam.
      A może to też pewne wypalenie. Kiedyś uwielbiałam deliberować (z chęcią przekonania kogoś do swoich racji), aż się zwoje przegrzewały. Teraz myślę, że ludzie jednak rzadko zmieniają poglądy, ale też przekonywanie kogoś do moich racji nie jest dla mnie ważne, ani nie uważam tego za cel nadrzędny dyskusji.
      Może to ... niedocenianie Czytelników/? Bo ja sama nawet jeśli nie zmieniam poglądów pod wpływem dyskusji, to jednak wiele rzeczy sobie układam w główce.
      Zwalmy to zatem na aspekt czasowy :)

      Wszelkie ciekawe linki i nazwy są mile widziane, więc proszę, wklejaj śmiało.
      Dam sobie szansę z ebookami. Audiobooki chyba będą musiały trochę poczekać.
      Muszę kończyć :)
      Uściski.

      Usuń
    5. Ponieważ w jednym polu się nie zmieści, będzie to komentarz rozbity:
      -----------Znak podziału przypadkowy
      1.
      Cholera, to było pieszczotliwie, znaczy, miało być. Ale rozumiem, że mogło być/ było nieczytelne.
      ------
      Pisanie o gotowaniu, jak i ono samo potrafi być czasochłonne. Np opis dań w literaturze, np tego co jadał /pił Tuwim, chociażby... Nie tylko opisy przyrodnicze bywają nużące.
      -------
      Statystyki, dotykamy ważnej kwestii. Ważnej dla każdej osoby, która bloguje.
      Zaraz włączyło mi się pytanie, czy tylko obawiasz się dyskusji ze względów czasowych (nie, nie chodzi mi o utratę czytelników/ czytelniczek).
      Poruszyłaś bardzo ważną, i osobistą, z mojego punktu widzenia, kwestię, "dostrzegania coraz więcej kwestii trudnych". Pozwól, że napiszę, rozbiję tę kwestię na dwa poziomy. Dostrzeganie coraz więcej, bardziej różnorodnie jest/ może być trudne, albo także trudne. Wiem, coś o tym. Np. w kwestii stosowania języka równościowego. Od pewnego momentu na moim blogu toczy się dyskusja dot. właśnie tego aspektu.
      I tak, mogłabym nie pisać o tym, a dalej drążyć sprawy kultury, sztuki, i wszystkiego tego o czym piszę i dalej takim językiem (takim czyli równościowym), nie mówić,zwłaszcza, że stosowanie tegoż budzi różne reakcje (co widać, pod postami/ wisami -hahahaha, dobra, żarty na bok, dowolny),ale są kwestie, których nie mogę/bo i nie chcę pominąć. Są dla mnie zbyt ważne/ Dzięki językowi, który jest wrażliwy na kulturę, pochodzenie, stan zdrowia, płeć, zobaczyłam więcej, nie, nie wszystko mi się podobało. I nie wszystko mi się podoba. Zobaczenie różnorodności i różnic, o którym tak pięknie mówią piewcy i piewczynie tzw. "pozytywnego myślenia" nie zawsze jest łatwe, proste i przyjemne.

      Usuń
    6. 2.
      Tak, są kwestię, o których mogę nie wspominać, odpuścić sobie, i dać spokój, z wiekiem jest ich coraz to więcej, ale są też takie, których nie dostrzegałam, a są dla mnie ważne, albo dostrzegam powiązania, umiem coś nazwać, i nie czaruję, że trzeba użyć mantry, i mówić "myśl pozytywnie,wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się, etc" Świat jest różnorodny, tak to frazes. To może być frazes. I nie wszystko zobaczymy jest piękne, radosne, pachnące, okazuje się, że świat i stosunki w nim panujące nie są równe dla wszystkich osób, że świat nie jest sprawiedliwy, to boli. Wiedza jak i myślenie także boli (nie zawsze, ale są momenty kiedy wiedza i myślenie także boli), i nagle staje przed wyborem, czy i co zrobić z tą wiedzą? Odpuścić sobie, czy coś robić? Jeśli tak, to co? I jakim sposobem? Chcę wierzyć, że jednak warto, że w perspektywie jest to zachowanie wnoszące, choć trudne, czasem cholernie trudne.
      Także (choć nie tylko z tej perspektywy) że może okazać się, że w sposób nieadekwatny postępowałam do tej pory.
      Ale może okazać się też (i tak wynika nie tylko z mojego doświadczenia), że wiele rzeczy, których nie dostrzegałam uwierało mnie, nie umiałam ich jednak zwerbalizować, co nie znaczy, że nie istniały, przestały oddziaływać, że mogłam je zakląć za pomocą tzw. pozytywnego myślenia. Nie.

      Odpisuję Ci tak późno także dlatego, że poczułam potrzebę napisania o języku równościowym, by być w zgodzie ze sobą.
      To co powyżej napisałam, nie ma za zadania, przekonać Cię, ani przeciągnąć na którąś ze stron. kwestii informacyjnej, uprzedzając ewentualne pytanie, albo reakcje (pytanie jest także reakcją, ale na teraz nie znajduję bardziej adekwatnego słowa).

      Usuń
  15. 3 z3 Dalej:
    Poruszasz bardzo ważną kwestię, ja pójdę za tym co piszesz, głębiej, pozwolisz?,:
    Istota zmiany:
    Jest taka,że nawet te ze zmian nad którymi mamy kontrolę, i pożądamy ich, z własnej woli wprowadzamy w życie (np. w naszym kręgu kulturowym małżeństwo) niosą komponent trudny, który rzadko jest brany pod uwagę, a z którym zobligowane i zobligowani jesteśmy sobie poradzić. Daleko szukać? Wiedza, nawet u człowieka, który uważa, że lubi się uczyć nabywana wiedza (jej rodzaj może być trudny, trudność, hmm dostrzeganie więcej--- bardziej--- poczucie frustracji/ osamotnienia, ujawnienie luk kompetencyjnych i kwestia ich uzupełnienia, pojawia się pytanie, nie jedno, jak?, albo pytanie o (własne) siły... I gros innych, może czy w a r t o? Pytań nie wymienię w jednym komentarzu, jest ich wielość, bo i sprawa wagi nielekkiej.
    ------
    Myślę, że tu nie chodzi o nie/docenianie Czytelników i Czytelniczek, myślę również, że nie chodzi "o przeciąganie liny". Z jednej strony, sytuacja edukacyjna wiąże się, nie zawsze, ale często ze zmianą, którą "trzeba" unieść, z drugiej: ludzie dorośli uczą się przez doświadczenie, koniecznym jest by widzieli c e l swojej edukacji. Nie chodzi zatem by przeciągnąć linę, to nie ma sensu.
    Mogę się z kimś nie zgadzać, mogę nie podzielać jego lub jej poglądów, mogą być dla mnie nie do przyjęcia, ale ważne jest dla mnie by usłyszeć to co mówi druga osoba, nie muszę się z jej stanowiskiem zgadzać.(oczywiście są granice nieprzekraczalne [sic!]: prawo).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. 'Cholera' była jak najbardziej czytelna. Odebrałam ją jako komplement :)
      2. Unikanie kwestii trudnych - i ze względów czasowych (dyskusja rozrasta się do rozmiarów, które nie ogarniam i stąd się biorą moje poślizgi), i ze względu na ... unikanie kwestii trudnych :)
      Czasami tak jest łatwiej. Może to wygodnictwo intelektualno-emocjonalne? Tak jak pisałam, kiedyś angażowałam się bardzo mocno w wiele dyskusji. Teraz wydaje mi się, że udowadnianie swoich racji, lub chociażby tylko bronienie swojego punktu widzenia jest zbyt wypalające i nie stać mnie na to w obliczu tak wielu innych (przyziemnych i mało intelektualnych) rzeczy, które mam do zrobienia na co dzień. Niestety.
      Tak samo jest ze wszystkim innym: czytaniem książek, chodzeniem do teatru, rozwojem osobistym. Muszę dokonywać wyborów, bo doba ma tylko 24 godziny. To, co kiedyś mi się wydawało tragedią (że np. nie zobaczyłam jakiegoś spektaklu) teraz wydaje mi się normalną koleją rzeczy.
      Dyskusję o języku równościowym, jak i sam wpis czytałam, ale trochę mnie przerosło, żeby samej zabrać głos - bo faktycznie, to temat złożony.
      Co oczywiście nie znaczy, że jeszcze do niej nie wrócę, bo temat jest ważny.
      Ale znowu ... nie na liście moich priorytetów na dzień dzisiejszy. Pewnie dużo niżej, niż na Twojej skali ważności.

      O właśnie! Pytanie, czy coś robić z daną wiedzą jest bardzo bolesne (tak jak sama wiedza i myślenie).
      Jednym z moich ważniejszych priorytetów w życiu jest integralność: zgodność z tym, w co się wierzy, co się mówi i co się robi.
      Problem polega na tym, że niestety co raz częściej nie robię tego, do czego mam przekonanie. Bo czuję się bezradna, bo mnie to przerasta, bo czuję się mało znaczącym trybikiem. Nie jestem dobrym materiałem na 'whistleblower'a', to wiem.
      Ja raczej nie rzucam 'zaklęć pozytywnego myślenia'. Moją strategią jest ... spuszczanie zasłony milczenia :)
      Aczkolwiek potrzeba nazywania pewnych rzeczy po imieniu, układania, porządkowania, intelektualnego segregowania w odpowiednie przegródki jest wciąż silna.
      I dlatego wciąż się trzymam tego mojego bloga, niczym brzytwy.

      Usuń
    2. I jeszcze co do niezgadzania się/ zgadzania - to ... zgadzam się :)
      Usłyszenie drugiej osoby w dialogu czy dyskusji często pomaga mi przemyśleć pewne kwestie ponownie i przewartościować je.
      Na swój własny użytek.
      A o lukach kompetencyjnych to Ty mi już lepiej nie mów, bo ja za dwa tygodnie wracam do pracy i czuję się jakby mi zupełnie mózg wypłukało.
      Jestem w takim stresie, że mam wrażenie, że nawet zapomniałam, jak się mówi po angielsku :)

      Usuń
  16. Z Cholerą, wolałam się upewnić.
    Są rzeczy bardzo ważne, ważne, i mniej ważne, i takie, którymi nie warto zaprzątać sobie głowy. I takie, z których ważności nie zdajemy sobie sprawy.
    Oczywiście, że jest łatwiej (odpuścić). I czasami jest mądrzej. Tyle, że (piszę o sobie, nie o Tobie), warto odróżnić kiedy jest owo to czasami. Czasami warto odpuścić. No, ja odpuściłam.
    Kiedyś też angażowałam się w wiele dyskusji, ale spuściłam z tonu. Nie zawsze warto.
    Są kwestie ważne. Owszem. Są i b. ważne.
    Dlatego też napisałam wpis o języku, bo wracał jak bumerang. I krążył jako coś niewypowiedzianego, wiem, że to może być niepopularny wpis. Wiem, że trudno jest zabrać głos w tym temacie. Z dyskusjami twarzą w twarz można inaczej pokierować, wylicytować.
    Mówi się, że myślenie nie boli, oj, wiele jest wierutnych bzdur, które się powtarza... I to ---moim zdaniem--- warto sobie przemyśliwać co jakiś czas. nie tylko dlatego, że nie bierzemy udziału w jakiś tam dyskusjach, ale to w jaki sposób wpływa to na nasze życie, nasze i naszych Bliskich, w jakich nawykach funkcjonujemy. Ludzie dorośli uczą się gdy coś jest dla nich użyteczne, mogą daną wiedzę świadomie wykorzystać, czas beztroski spożywanej bez terminu ważności, mija, nieubłaganie.
    Kwestia wyboru, no mam tak samo.
    Ciekawy/ i ważny/ jest wątek bezradności, ale nie wiem, czy to na dyskusję w komentarzach.






    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!