Searching...
poniedziałek, 31 października 2011

mailowa wpadka

Przyrzekam solennie, że będzie to ostatnia w najbliższym czasie wzmianka o portalach społecznościowych, bo czuję, że zaczynam przynudzać.
Obiecałam jednak veni23 anegdotkę, więc dziś tryptyku część ostatnia.

Boję się, że to przeciąganie struny nie uczyniło nic dobrego, bo anegdotka jest całkiem zwyczajna, umiarkowanie śmieszna, lub - tragikomiczna, jak kto woli, a napięcie zbudowałam wokół niej godne co najmniej Kodu da Vinci. No, ale słowo się rzekło.
Otóż, otrzepując przycięte przez Naszą Klasę skrzydełka, nie fantazjowałam o innych portalach społecznościowych (znów tworzenie profilu, wklejanie zdjęć itp.). Zresztą każdy potrzebuje czasu, by się wyleczyć z pierwszej, nieszczęśliwej miłości :))
Długo więc ignorowałam wysyłane mi maile informujące mnie o czyjejś przemożnej chęci przyłączenia mojej skromnej osoby do grona facebookowych przyjaciół.
Aż pewnego dnia dostałam zaproszenie od mojej szefowej z pewnej organizacji charytatywnej, gdzie się udzielałam jako wolontariusz.

Dostałam nie tylko standardową, wygenerowaną automatycznie facebookową formułkę, ale też oddzielny list pełen nieukrywanej ekscytacji, zapraszający mnie do obejrzenia galerii zdjęć, zapoznania się z nadchodzącymi eventami i innymi atrakcjami.
Szefowej się nie odmawia tak?
Postanowiłam więc - dla świętego spokoju - przyjąć jej zaproszenie.
Wymagało to oczywiście założenia konta na Facebooku.
I podania swojego adresu mailowego.
W tamtym czasie posiadałam dwa.
Jeden z ramienia Wirtualnej Polski, używany w celach podtrzymywania (nieudolnie, jak się z czasem okazało) kontaktów ze znajomymi z nadwiślańskiego kraju, oraz na Yahoo, który założyłam sobie, by końcówka @yahoo.co.uk wyglądała bardziej wiarygodnie na podaniach o pracę, które akurat wtedy namiętnie rozsyłałam.
Moja angielska książka adresowa zawierała wtedy głównie maile osób, z którymi łączyły mnie kontakty służbowe. Albo 'organizacyjne', czyli różnych instytucji, z którymi kontaktowałam się w celu unormowania moich spraw na Albiońskiej Ziemi. Miałam ustawioną opcję automatycznego dodawania wszystkich 'korespondentów'. A uwierzcie - było ich sporo. Zresztą mam w zanadrzu parę ciekawych historyjek odnośnie załatwiania spraw urzędniczych w kraju rzekomo cywilizowanym. Kiedyś też opiszę.
Wracając do konta na fejsie ...
Jak postanowiłam, tak też zrobiłam.
Gdy wprowadziłam już wszystkie mniej lub bardziej prawdziwe dane do facebookowego profilu i nacisnęłam 'Załóż Konto' wyświetliła mi się podstrona:
"Zobacz, kto z twoich znajomych jest już na Facebooku".

Zalogowałam się, zgodnie z komendą, do yahoo-skrzynki (ach ta nieposkromiona ciekawość) dając dobrowolnie panu Zuckerbergowi dostęp do listy moich kontaktów.

Na prowadzenie wyłonili się ci, którzy już wcześniej mnie zapraszali.
Zaakceptowałam ich zaproszenia, zyskując na dzieńdobry dziesięciu przyjaciół :).
Facebook się jednak nie poddawał tak łatwo i nagabywał dalej.
"Czy może nie chciałabym zaprosić kogoś z pozostałej listy kontaktów?"
BOŻE UCHOWAJ!!! - pomyślałam w popłochu.
Szybko więc nacisnęłam przycisk 'Next' i stałam się szczęśliwą posiadaczką profilu na najbardziej coolowym portalu społecznościowym.
Kątem oka dostrzegłam jednak w sąsiednim okienku, że na skrzynkę na Yahoo przyszło do mnie 21 nowych wiadomości.
Ooo?! - zdziwiłam się niepomiernie nagłym zainteresowaniem moją skromną osobą i szybciutko przetransportowałam się do karty obok, by oddać się lekturze.
Zajęło mi (dość dłuuuugą) chwilę, by zajarzyć, co oznaczają te wszystkie 'mailer deamon' czy inne 'out of office' wiadomości. Do czego ci ludzie piją, przecież ja nic nikomu nie wysy-ła- ...
Ożesz, @+%^&*}/*^$## ... wa! (bulwa, larwa lub inna bździągwa).
Dotarło do mnie.
Obfitość tych monotematycznych maili oznaczała ni mniej ni więcej to, że ... moje zaproszenie do facebookowego grona przyjaciół otrzymali WSZYSCY obecni na mojej liście adresowej.
Tak, dokładnie ci, których za wszelką cenę chciałam ominąć.

I tylko nieliczni zmienili adresy mailowe lub byli na urlopie, zaszczycili mnie więc automatycną odpowiedzią. Pozostali mieli wkrótce przeczytać moje radosne zaproszonko.
Ale przecież ja nacisnęłam 'Next' bez przyłączania ich!!!
Ja NIE CHCIAŁAM ich przyłączać! Mamooooo !!! Matko jednyna !!!
Więc o co chodzi?
Wróciłam na Facebooka, wylogowałam się i zaczęłam zakładać kolejne konto, by prześledzić gada.
I wtedy zrozumiałam mój błąd.
Te wszystkie sugestie (tym razem użyłam swojej skrzynki na Wirtualnej) były już usłużnie ZAZNACZONE. Powinnam je była najpierw 'odklikać', żeby zostały zignorowane przy naciśnięciu guziczka 'Next'.
Czego niestety przy zakładaniu konta pierwotnego nie zrobiłam, wysyłając w świat głupawy tekścik o tym, jak super by było znowu się spotkać i poplotkować na 'wallu' (made by Facebook, ale czy to ma znaczenie?).
Do mojej szefowej z pracy.
Do szefowej z pracy, o którą się ubiegałam.
Do wykładowców z uczelni.
Do szkoły moich dzieci.
Do pani z gminy.
Do księgowego.
Do przychodni.
Do pani z biblioteki.
Do byłego landlorda.
Do supermarketu online, gdzie robiłam cotygodniowe zakupy.
Do agencji reklamowej, biura pośrednictwa pracy, biura podróży, właściciela portalu, na którym mój mąż ma stronę internetową, do firmy kurierskiej przesyłającej paczki do Polski, do instytucji nostryfikującej dyplomy, do organizacji charytatywnej i parudziesięciu sklepów internetowych (tych, gdzie np. składałam reklamację lub dopytywałam się o szczegóły) i wielu innych szacownych instytucji.
Słowem do milionów miejsc, organizacji i ludzi, którzy w najlepszym razie wzięli mnie za zwariowaną internautkę, a w najgorszym potraktowali jak osobę z lekka bezczelną i mało profesjonalną.
Owszem, napisałam za chwilę kolejnego maila, że proszę zignorować, że niechcący, że bardzo przepraszam.
Ale niestety, jak stara podwórkowa mądrość głosi: Pierwsze słow DO DZIENNIKA, drugie słowo DO ŚMIETNIKA :))
Najbardziej głupio mi było jak się moja pani profesor tłumaczyła przede mną po wykładach, że ona bardzo przeprasza, ale ona tego Facebooka to raczej niechętnie, także niestety mnie nie przyłączy.
To, że ziemia się pode mną nie zapadła potraktowałam jako znak z nieba, że może jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia na tym ziemskim padole...
No, to miłego surfowania, blogowania, chatowania, updatowania, mailowania itp...



0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!