Searching...
wtorek, 22 maja 2012

Nienawidzę Chopina, czyli walczyk konsularny

Dzień Dobry Wieczór Państwu.

Niniejszym pragnę nadmienić, że poniższy wpis nie jest obiecanym poprzednio wyjaśnieniem teorii korka od szampana.
 

Będzie to klasyczne wyżycie się werbalne mające na celu ulanie żółci, która się nazbierała po wrąbek; w myśl teorii (seksistowskiej być może i stereotypowej, ale g* mnie to dziś obchodzi), że kobiecie do szczęścia wystarczy porządne wygadanie się.
Po angielsku to się bardzo wdzięcznie nazywa 'offloading' czyli rozładowywanie (swoje etymologiczne korzenie czerpiące z rozpakowywania cholernie ciężkiego ładunku).


*****

Ale od początku.

Zdjęcia paszportowe moich milusińskich zupełnie nie przypominają oryginałów.
I nie jest to tylko kwestia braku owłosienia łepetynek w stadium rozwojowym niemowlęctwem zwanym.
Jedno z nich (do dziś największy rodowy wiercipęta) ma głowę zbyt mocno skręconą w prawo. No i nie ma jeszcze dwóch szram na twarzy, których się dorobił, jak tylko stanął na nogi (czyli w okolicach 10-tego miesiąca - uwierzcie mi, ten 'ruski czołg' w tym wieku pruł przed siebie jak nakręcony, na nożynach krzywych niczym bumerangi, od ciężaru napakowanego ciałka).

Królewna moja natomiast, jako żywo przypomina miniaturową wersję Ryszarda Kalisza (nie, żebym coś sugerowała, Boże broń ;))

Inny z kolei potomek patrzy spod byka (zdjęcie jeszcze sprzed czasów biometrycznych), a na twarzy ma coś, co przy odrobinie dobrej woli można by nazwać uśmiechem. Uśmiech powstał jako wynik ugody, po dzikiej awanturze i po klapsie oberwanym w bramie, na tyłach zakładu fotograficznego na ulicy Zwycięzców.
Przed ugodą Młody po prostu stwierdził, że on na stołeczku w zakładzie fotograficznym nie usiądzie i że jeśli starzy chcą wyjechać do Anglii, to ich problem.
Nieważne, że paszport trzeba wyrobić, że pośpiech, że pakowanie, stres.
Usiąść i spojrzeć w obiektyw okazało się zadaniem ponad możliwości.

Nie i nie, bo nie!

(W tym miejscu chciałabym uprzejmie prosić o darowanie sobie wykładów na temat katowania nieletnich, uważam bowiem i zdania nie zmienię, że niepohamowany i niczym nieuzasadniony napad histerii u czterolatka z wiciem się po chodniku i bezłzowym płaczem jest możliwy do opanowania jedynie otrzeźwiającym klapsem; bez szkody dla pupy i dla zdrowia emocjonalnego opanowywanego - sprawdziłam).

Krótko mówiąc zidentyfikować moich dzieci na podstawie paszportów nie można.
Parę (naście) lat temu wydawano paszporty dziesięcioletnie, nawet noworodkom.
Przeczytałam jednak gdzieś, że jeśli osoba na zdjęciu jest nierozpoznawalna, to paszport należy wymienić. W czasie zeszłorocznej konsultacji z wydziałem paszportowym usłyszałam, że skoro ktoś zadecydował, że noworodkowi można wydać paszport 10 letni, to chyba wiedział, co robi.

Wiedział, albo nie wiedział.
Teraz wydają już tylko 5-letnie dla dzieci do lat 13-tu.
Sprawę bym olała, gdyby nie to, że w zeszłym roku Wielce Ważny i Groźny Pan WOPista na granicy zagroził mi, że następnym razem mogą mnie nie wypuścić z kraju (ciekawe, że 'niezidentyfikowanych' obywateli by wpuścili, ale wypuścić to już nie, hmmmm).
I doradził od serca, by paszporty wymienić.

Tak też zamierzałam zrobić.
Zapomniałam jednak, zapomniałam na śmierć, że Konsulat Generalny w Londynie nie radzi sobie z taką prostą sprawą jak wyrabianie paszportów (za które oczywiście płaci się słono).

Wyparłam ze świadomości traumatyczne doświadczenie stania w kilometrowej kolejce na Cavendish Street z mężem i WSZYSTKIMI innymi dziećmi (bo nie było ich z kim zostawić), by wyrobić Najmłodszej paszport.
Nie pamiętam tych ryków, tego karmienia na chodniku, tych jęków znudzonych oczekiwaniem małolatów.
Tego wchodzenia do środka budynku w celu przewijania i korzystania z toalety i tych pełnych podejżliwości spojrzeń rodaków, pilnujących, bym się podstępem nie wcisnęła do kolejki metodą 'na łazienkę'.
I tych zdumionych spojrzeń przechodniów.
Przyzwyczajonych do kolejek jedynie na przystankach autobusowych i w czasie styczniowych wyprzedaży.


Rozumiem, że 8 lat temu rozmiar emigracji unijnej przerósł wszelkie oczekiwania kogokolwiek.
 
Ale do jasnej anielki! Osiem lat jest chyba wystarczającym okresem na zweryfikowanie, co w systemie działa, a co nawala i wprowadzenie odpowiednich zmian.

Szacuje się, że od 2004 roku wyemigrowało do Wielkiej Brytanii ok. miliona Polaków. Jeśli nawet zmniejszymy to do 700 tyś (wierząc propagandowym gadkom o tłumnych rodaków do kraju powrotach) podzielimy tę liczbę na trzy (bo - i to jest, owszem, pewien postęp - na terenie UK działają już 3 konsulaty) to i tak wychodzi jakieś 250 tyś obywateli na jeden okręg.

250 000 potencjalnych kandydatów do zgubienia/kradzieży paszportu, do przeterminowania paszportu, do zmiany wyglądu (operacja płci, tytanowe body modification- w końcu to wolny kraj, nie?) i do rozmnażania się (więcej paszprtów, right?).


Tak swoją drogą, to w przypadku nowonarodzonych dzieci konieczny jest POLSKI akt urodzenia. Dochodzi więc jeszcze cyrk z uzyskaniem polskiego aktu urodzenia (jedno z rodziców musi pojechać od Polski lub prosić kogoś o załatwienie takiegoż - wtedy trzeba wysłać angielski akt urodzenia pocztą do Polski - ryzyko zaginięcia dokumentów nikogo nie interesuje.)

Nie znam się na rachunku prawdopodobieństwa, ani nie mam danych statystycznych na temat ile paszportów jest wystawianych rocznie.
Załóżmy jednak, że tylko 5% musi wyrobić sobie nowy paszport. Średnio wychodzi więc 40 osób na dzień.

Nie zapominajmy jednak, że Konsulat nie zajmuje się tylko paszportami.
Są jeszcze pogrzeby, spadki, śluby, sprawy prawne, wizy i milion innych spraw związanych z godną reprezentacją nadwiślańskiego kraju.
Siedziba Konsulatu od lat pozostaje jednak tak samo mała (ok. rozumiem, że lokalizacja jest dobra, ale niestety pomieszczenie z salą obsługi klienta w wymiarach 10x10 i 4 okienkami dla petentów, to chyba lekka przesada.

Liczba pracowników również się drastycznie nie zwiększa (i tak nie mieli by gdzie urzędować :))
Od jakiegoś czasu wprowadzono ułatwienie - na wizyty można się rejestować przez internet.
Yuppi Yay! Można by wykrzyknąć z radości.
Nareszcie ktoś pomyślał!

Nic bardziej mylnego.

Strona internetowa e-konsulatu to jakiś sen szalonego informatyka.
Albo raczej niedouczonego informatyka.
Po donawigowaniu na odpowiednią podstronę kliknęłam, by wybrać datę.
Przycisk był nieaktywny.
Zastosowałam więc wszystkie możliwe techniki uaktywnienia go: odświeżenie strony, zmiana przeglądarki, zrestartowanie laptopa, wyłączenie laptopa.
W tak zwanym międzyczasie (nigdy nie rozumiałam czepiania się tego, jakżeż użytecznego, słówka) probowałam szczęścia przez komórkę. Również nic.

Postanowiłam zadzwonić i się dopytać, czy mają awarię, czy coś robię nie tak, czy są alternatywne metody rejestracji.

Dwie linie telefoniczne. Obie pi=pi=pi zajęte.
Po 10 minutach wybierania na zmianę dwóch numerów usłyszałam wreszcie błogi głos automatycznej recepcjonistki, która poinformowała mnie, że jest wiele oczekujących, że jeśli chcę, to mogę poczekać, lub zadzwonić później.
I popłynął walczyk chopinowski.
Piękny, serce kojący, łagodzący obyczaje.
I znów pani, że przeprasza, że wielu oczekujących, że przecież zawsze mogę zadzwonić później.

I walczyk.

I że wielu oczekujących.

I Chopin.

I baba.

I wpierniczająca muzyczka.

I jak chcę kontynuować, to proszę wcisnąć #1

I ... po 15 minutach, po naciśnięciu jedynki 34 razy usłyszałam wreszcie błogie, zwolnione piiiii=piiiiiii=piiiiiii, sugerujące, że zaraz ktoś odbierze.

Niestety po trzech piiiiipnięciach właczyła się znów zrobotyzowana pracownica.
I Chopin, i próbuję wybrać datę na laptopie i nic, i baba, i walczyk, i numer jeden i data na komórce się pojawiła, ale nie można rozwinąć menu, i Chopin i ...
ZARAZ MNIE SZLAG NA MIEJSCU TRAFI!!!

Nie pozbawiając się wciąż przyjemności naciskania na jedynkę włączyłam komputer, udałam się na odpowiednią stronę i ..... cud się zdarzył! Daty się wyświetliły.

W swej naiwności myślałam, że 3 tygodnie przed upatrzoną datą, to odpowiednio wcześnie, że jestem taka przebiegła i umówię się na half term (przerwę międzytrymestralną), żeby dzieci nie zwalniać ze szkół ....
Pierwszy dostępny termin był 22 czerwca.
A pierwszy dostępny poniedziałek ... 9 lipca. Miesiąc przed planowanym wyjazdem do Polski.
Hmmmm, jak w cztery tygodnie wyrobią mi paszport, to mówcie mi Święta Walentyna.

Ale już to, że e-konsulat pozwolił mi wybrać datę, rozzuchwaliło mnie.

Dlaczego poniedziałek, zapytacie, jest tak pożądanym dniem?
Bo w poniedziałki Konsulat jest czynny od 9-17. W pozostałe dni tylko do 13.
Bo przecież Polacy w Anglii nie pracują, nie mają zobowiązań, nie muszą do konsulatu dojechać z miejsc odległych o parę ładnych godzin jazdy.
Nieeeee.
Polacy mogą sobie przyjść do urzędu między 9-13.

Kliknęłam więc na 9-go lipca.
Błąd ogólny.
No to jeszcze raz.
Nie wyświetlają się daty.
I jeszcze raz.
Błąd ogólny.
I walczyk.
I #1 wciśnięte po raz 68.
I ... data 9 lipca jest już niedostępna.

Sh*t, jak to niedostępna? Jak to niedostępna, ja się pytam????

Ok. rozumiem. Nie tylko ja próbuję.
Ktoś mnie ubiegł.
Walczyk.
Wyświetl daty.
Wciśnij jednen (Ktoś pamięta planetę Latarnika z Małego Księcia?)
Następny termin 16-go lipca. Klikam, wybieram. Jest!!!!!
Wybieram godzinę. Muszą być 3 terminy pod rząd (akurat tyle paszportów mieliśmy do wymiany). Kolejne problemy. Jednak jakoś się udaje.
Mogę wpisywać dane.
Wpisałam.
Ale decyduję się jednak na wymianę tylko 2 paszportów, bo ten ze skwaszoną miną de facto nie jest taki zły. A za rok nam się kończą paszporty. Wymienimy więc i ten skwaszony.
Już na 10-letni.

Nie można cofnąć.
Nie można wysłać.
Nie można usunąć trzeciej osoby.

Już był w ogródku, już witał się z gąską ...

Szlag!
Wszystko od nowa.
Nie będę się powtarzać, bo mogłabym tak długo.
Cała procedura zajęła mi 3 godziny!!!!!
W efekcie końcowym mam termin na złożenie wniosków paszportowych - trzy tygodnie przed wylotem. Wyrabianie paszportów trwa 6-8 tygodni (o czym się dowiedziałam mailowo, bo oczywiście się nie dodzwoniłam). 

Ale mogę za dodatkową opłatą, 16 funtów od łebka, dostać paszporty tymczasowe (Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Jaki to ma sens?), które dostanę już po 3 tygodniach. Na styk.

I teraz mam dylemat: czy płacić dodatkowo i ryzykować, że i tak paszportów nie będzie (a bo wiadomo, co im tam znowu siądzie?) czy odwołać spotkanie i ryzykować, że mi dzieci nie wypuszczą z kraju?
 
I tak powinnam skakać pod niebiosa z radości, że nie jestem aż tak bardzo przyparta do muru że nikt mi nie zakosił paszportu, ani nie zgubiono mi go na poczcie (częste przypadki, jako że np. w celu wyrobienia sobie brytyjskiego prawa jazdy trzeba wysłać paszport pocztą, a nie jest to tajemnicą, że w sortowniach grasują szajki kradnące paszporty na sprzedaż na czarnym rynku).

*****

Internet od lat huczy od dyskusji na temat dantejskich scen w Konsulacie.
Matki Polki w UK, Polki w Anglii, Londynek, Polki.pl, i inne fora dyskusyjne klepią ten temat do znudzenia.
Prasa polonijna opisywała już to nie raz.
Bez efektu.
 
Od lat, bądź co bądź, obywatele Polski, nierzadko wciąż płacący w Polsce podatki, wysyłający do kraju pieniądze, redukujący panu Tuskowi statystyki bezrobotnych, odciążający NFZ, zwalniający miejsca w rzadko spotykanych żłobkach i przedszkolach, nie są w stanie w spokoju załatwić jednej z najbardziej podstawowych spraw, jaką jest zdobycie dokumentu potwierdzającego ich tożsamość. 



wtorek, 22 maja 2012





2012/05/23 03:14:33
Ministerstwo Spraw Zagranicznych i caly personel stamtad wysylany na placowki to zatwardziala komuna! Niereformowalne jednostki, ktore uczepily sie skadinad intratnych stanowisk i nie ustapia a zmienic sie tez nie zamierzaja.
Mnie osobiscie zaskoczyl bardzo Konsulat w Szanghaju, moze maja malo klientow. Kiedy juz przecisnelam sie przez tlum Chinczykow stojacych po wizy, dopchalam sie do okienka ryzykujac zlinczowanie, bo kolejka po wizy a tu jakis bialy sie wciska, bo dla Polakow nie ma oddzielnego okienka, dorwalam pania w okienku, powiedzialam o co chodzi, zostalam wpuszczona na teren Konsulatu. Wypelniwszy wnioski w milej atmosferze, oplaciwszy co nalezy oddalilam sie, by po niespelna miesiacu dowiedziec sie, ze paszport juz jest gotowy. Paszport niestety musial na mnie troche poczekac, bo wolnego nie mialam a w weekendy jest nieczynny.
Szczerze wspolczuje. Czekam na wspaniale czasy gdy bedziemy miec sluzbe panstwowa, oplacana z naszej jakby nie bylo kieszeni, taka jaka powinna byc w cywilizowanym swiecie!

2012/05/23 06:12:18
w tym temacie wschód łaczy się z zachodem nierozerwalną nicią. Kiedy byłam na Białorusi służbowo, musiałam ustalić formalności w polskim konsulacie w Grodnie. Do polskiego konsulatu trzeba zadzwonić i się umówić. Dobra, dzwonię. Wyznaczyli mi termin na za 2 tygodnie. Ale ja jestem obywatelem polskim, służbowo i w naszej wspólnej sprawie muszę jedno słowo z konsulem. Za dwa tygodnie. Noszsz qwa, a gdyby mnie pobili, zgwałcili i zagrażali mojemu zyciu, tez moje państwo musiałoby czekać 2 tygodnie, żeby mnie wpuscić za betonowe ogrodzenie godne muru berlińskiego? do dziś jestem w szoku

2012/05/23 08:28:30
Najwyraźniej polskie urzędy, niezależnie od tego, gdzie stoją, zawsze działają tak samo...
I niech to jedynie wystarczy za mój komentarz, bo nie chcę Ci strony wulgaryzować.

2012/05/23 08:49:31
Łomatko. To my mieliśmy farta nie z tej ziemi jak widzę o.O
Pokwitnąć w kolejce i owszem, trzeba było, ale świeżo wyklutej na wyspie Małej wystarczył tamtejszy akt urodzenia i koślawe zdjęcie (bo jej się nad wyraz nie podobało ustawianie na poduszce w zakładzie fotograficznym).
Może tam trzeba jechać tak jakoś przed gwiazdką?
Tym niemniej wznoszę garniec melisy za Twe nerwy skołatane.

2012/05/23 11:28:05
To może ja wskażę światełko w tunelu :) Dwa lata temu wymieniałam paszport z powodu zmiany nazwiska w konsulacie w Berlinie. I poszło gładko: szybko, fachowo, milutko i bez tłoku. Nawet do mnie zadzwoniono, że paszport już przybył z Warszawy (PRZED wyznaczonym terminem) i mogę go sobie wcześniej odebrać. Miodzio po prostu.
Może w ramach wymiany europejskiej należałoby wysłać pracowników Konsulatu w Londynie na praktyki do Berlina....
Pozdrawiam.
Gość: piotr, 192.193.116.13*
2012/05/23 11:52:26
Fidrygauko, zanizylas potencjalna ilosc dziennych klientow. Zakladajac ze na Wyspach jest powiedzmy optymistycznie jedynie 750,000 Polakow na 3 konsulaty, to wypada po 250,000 na jeden konsulat. Skoro kazdy musi wymienic paszport raz na 10 lat, to wypada po 25,000 na rok. Rok ma 250 dni pracujacych czyli 100 osob dziennie. 100 osob na same paszporty!!! Taki prosty rachunek, a ludzie ktorzy planuja ilosc konsulatow jakos nie moga tego pojac. Ja doswiadczylem jedynie konsulatu w Machesterze. Straszne. Domyslam sie ze Londyn musi byc 2 razy gorszy. 4 okienka i kazdy klient spedza przy okienku kilkanascie minut. Sama matematyka pokazuje ze w kolejce musi stac co najmniej 100 osob dziennie. Wydaje sie ze to tylko 25 osob na okienko, ale polscy urzednicy przesiaknieci brytyjskim tempem pracy - chyba niewiele gorzej moze juz byc.

2012/05/23 12:36:01
@Duo.na - pewnie masz rację co do składu personalnego pracowników konsularnych. I nie mowię tu bezpośrednio o samych paniach w okienkach, bo one są z tego wszystkiego najmilsze (ale też nie są decydentkami, tylko ślepo wykonują polecenia).

Myślę, że faktycznie Polaków w Chinach jest trochę mniej niż w Anglii (a po przeczytaniu twojego ostatniego wpisu wnioskuję, że będzie jeszcze mniej :))

@Berberysku, takie rzeczy, że obywatel ucieka przed niebezpiecznymi przestępcami i w ostatniej chwili chroni się za bramą ambasady to tylko w amerykańskich filmach :))
Dla balansu dodam, że rozpropagowany przez twórców Little Britain żarcik 'computer says no' bardzo ładnie obrazuje brytyjską mentalność klasy urzędniczej.
Niektóre sprawy są łatwiejsze do załatwienia (chociażby paszporty). Inne zaś są tak absurdalne, że Bareja wysiada.

@Ren-ya, możesz sobie powulgaryzować trochę, proszę bardzo :))
Na niektorych blogach zauważyłam, że zamiast słowa 'Komentarze' niektórzy mają: X osób ulżyło sobie albo inne teksty w podobie. Piękne, co?

@Veni, widzisz, a ty na jakiegoś Zeusa narzekasz, że ci gromy ciska czy cóś. A tyś szczęściara!
Za meliskę dziękuję. Już mi dużo lepiej :)

@Aggusiek, w Niemczech to inny świat. Tam to "ordnung muss sein", więc pewnie urzędnicy nabrali tych nawyków. Anglicy znani są z ... angielskiej flegmy. Więc there we go!
Swoją drogą zawsze mnie to zastanawiało, jak to możliwe, że Polacy i Niemcy są tak diametralnie od siebie różni. Najczęściej pewne cechy się przygranicznie zlewają i łagodnie ewoluują wraz z długością/szerokościa geograficzną.
A tu ciach! Odra i zupełnie inny świat. Mentalność biegunowo różna.

@Piotrze, masz racje, trochę pewnie zaniżylam, ale nie chciałam za bardzo 'strzelać' :)
Konsulat w Londynie obsługuje największy region (powierzchniowo i demograficznie). Owszem, niby jest w centrum miasta, blisko stacji metra, ale to naprawdę nie jest miejsce przeznaczone na przedsięwzięcia logistyczne na taką skalę.
Niestety, ale moim zdaniem odzwierciedla to generalnie podejście państwa polskiego do swoich obywateli ...

2012/05/26 16:59:04
Nie lepiej jest ponoc w NYC. Pisze ponoc, bo bylam tam tylko raz, nie caly rok po przylocie tutaj, ale musialam uzyskac potwierdzenie konsulatu do pisma zrzekajacego sie spadku po zmarlym ojcu.
Zajelo mi to tak dlugo i zzarlo tyle nerwow, ze nigdy wiecej moja noga w polskim konsulacie nie stanela.
Jak sie latwo domyslic nie mam polskiego paszportu, mam amerykanski, ale na szczescie nie bywam w Polsce czesto, nic tam nie mam oprocz rodziny, wiec moge sobie spokojnie odpuscic.

2012/05/27 16:38:31
@Stardust - chyba jednak jest to więc 'polska mentalność urzędnicza' :)
My mieliśmy się starać o obywatelstwo brytyjskie, właśnie ze względu na to, że tutejszy paszport ułatwia wiele spraw (i łatwiej go uzyskać :)), ale przegapiliśmy moment i teraz opłaty są horrendalne (za całą naszą rodzinę było by to prawie 2000 funtów) - więc na razie nie mam na taką 'inwestycję' :))

2012/05/28 16:45:15
To na obrone znajomych z konsulatu w Londynie powiem, że budżet państwa z gumy niestety nie jest. I tak w UK jest coraz wiecej urzedników w konsulatach. Na więcej oraz większe lokum po prostu nie ma kasy. A sami konsularnicy, mimo że okienka czynne są tak jak sa czynne, pracują po kilkanaście godzin na dobę. Mają ogrom spraw do przerobienia. Niestety biurokracja jest biurokracja, nie oni wymyślają procedury.

2012/05/29 07:34:53
@Trina, toteż ja na same panie z konsulatu nie narzekam, bo one biedne i tak pewnie się nie raz nasłuchają i rolę bufora muszą pełnić.
I wiem, że pracownicy konsulatu muszą uwijać się jak w ukropie (sądząc po nawale spraw).
Ale przyznasz, że rejestracja przez internet trwająca 3 godziny to lekka przesada.
I dwie linie telefoniczne, których przez GODZINĘ nikt nie odebrał!!!
Budżet nie jest z gumy, ale ... przecież te paszporty nie sa rozdawane za darmo, tylko za ciężkie pieniądze, a ponadto - tak jak pisałam - te pieniądze nie są wydawane na nas emigrantów w kraju, więc powinny być chociaż jakoś spożytkowywane za granicą.
Poza tym można by zatrudnić wolontariuszy. Na pewno by się chętni znaleźli.

Co do lokalu, to podejrzewam, że cena jego wynajmu musi być horrendalna, bo lokalizacja jest bardzo droga. Jeśli zaś lokal jest własnością konsulatu, to myślę, że należałoby je inaczej zagospodarować, a na biuro paszportowe wynająć inne miejsce.

2012/05/29 09:27:57
Z paszportami to tak jest, ze z konsulatu dane ida do Polski i system MSW je sprawdza i drukuje. Konsulat tylko sluzy za okienko wprowadzajace. A co do systemow informatycznych msz-owskich, to coz... Nie tylko osoby z zewnatrz maja z nimi problem ;) akurat w grupie informatykow jest duza rotacja, bo sobie bardzo cenia swoje uslugi. A zanim nastepni sie wdroza, to juz uciekaja. I jest jak jest :)

2012/05/29 09:30:02
A co do wolontariuszy, to niekoniecznie, bo to jest praca na danych osobowych i nie kazdy moze miec dostep do takiego systemu. Trzeba miec uprawnienia nadane przez odpowiednie sluzby.

2012/05/30 13:43:16
Trina, trochę jadu ulałam i już mi lepiej :)
Nie będę się czepiać, ale na pewno jest jeszcze wiele rzeczy, które można zmienić.
W Anglii zaświadczenie o niekaralności dostaje się w 2-3 tygodniu, a że względu na ochronę danych osobowych muszą je mieć nawet rodzice pomagający w szkołach - więc to się da załatwić.
Poza tym wolontariusze mogliby chociażby odbierać telefony :))
Pozdrowienia dla wszystkich pań z Konsulatu.
Do zobaczenia 16-go lipca :)

2012/05/30 20:08:54
Ja w konsulacie nie pracuje i ńie pracowalam :)

2012/05/30 20:25:44
Pozdrowienia są dla rzeczywitych pań z Konsulatu, z którymi się zobaczę. Założyłam, że skoro to Twoje koleżanki, to przekażesz ;))))
No właśnie ...
Tak powstają nieporozumienia. Często przez błędne założenia.
Na szczęście tym razem chyba nieszkodliwe ;)
Pozdrawiam i Ciebie, Trino (że strachem używając tego będącego w niesławie słówka na 'p' ;))


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!