Jest piękny.
Stoi pod domem obok Lexusa mojej żony.
Podgrzewana kierownica, aktywny system ochrony przedzderzeniowej, gustowny komputer pokładowy, ekologiczna hybrydowa jednostka napędowa, bezawaryjna elektryka i elektronika. Hamuje na 37 metrach przy prędkości 100km/h.
Po wyłączeniu silnika miękki skórzany fotel sam odjeżdża maksymalnie w tył, aby łatwo się wysiadało.
Uwielbiam nim jeździć.
Niektórzy mówią, że taki Lexus to przedłużenie penisa.
Chęć udowodnienia sobie samemu swojej wielkości.
Dodanie sobie paru centymentrów wzrostu.
Fakt, do wysokich nie należę.
Metr sześćdziesiąt pięć.
Ale to nie ma nic do rzeczy.
Mam Lexusa, bo wydanie 230 000 złotych gotówką nie stanowi dla mnie problemu.
Stać mnie.
Mam jeździć Fordem Ka?
Mam też piękny dom.
Nie za duży, nie za mały.
W zacisznym miejscu, nie rzucający się w oczy, z dala od osiedli dla nowobogackich.
Urządzony stylowo i bez przepychu.
Piękny i funkcjonalny. Sam nadzorowałem jego budowę.
Technologicznie powalający na kolana.
Cóź. Lubię wszelkie nowinki ułatwiające życie.
Nieee ...
To bez sensu!
Zacznijmy jeszcze raz.
*****
Jestem doktorem fizyki.
Jestem nieprzeciętnie inteligentnym gościem.
Nie ma się tak naprawdę czym chwalić. Po prostu zostało mi to dane.
Odgórnie.
Dar od Boga.
Tak zawsze powtarzał mi ojciec.
I ja mu wierzyłem.
Nie, nie, nauka zupełnie nie przeszkadza mi wierzyć w nadprzyrodzone.
Nie zakopałem tego daru w ziemi.
Przeciwnie. Pomnażałem talenty na potęgę.
Od dzieciństwa doprowadzałem matkę do rozpaczy, wykradając jej wszystko z domu, w celu przeprowadzania eksperymentów naukowych.
Jeden zakończył się niemalże wysadzeniem w powietrze blokowej piwnicy.
Karierę naukową zakończyłem dość szybko.
Wolałem założyć swoją własną firmę.
Niszowy biznes, dla hobbystów, ale bardzo dochodowy.
Bardzo dochodowy.
Na liście najbogatszych Polaków mnie nie znajdziecie.
Po prostu się nie obnoszę z moim majątkiem. Ten Lexus może mnie nieco zdradzać, ale poza tym trzymam tak zwany 'low profile'.
A właśnie!
Angielski.
Nauczyłem się sam. Z książek przemycanych mi potajemnie przez moich zagranicznych znajomych.
Te znajomości zresztą zaowocowały w przyszłości i pozwoliły mi rozwinąć skrzydła w biznesie.
Teraz zajmuję się głównie giełdą, nieruchomościami i ciągłym rozszerzaniem działalności mojej firmy.
Wschodnia Europa to bardzo chłonny rynek.
Nieee, tak też chyba nie.
To nie ma większego znaczenia.
Pieniądze, to tylko narzędzie.
Satysfakcję w życiu czerpię z zupełnie czegoś innego.
No to jeszcze inaczej ...
*****
Mam
Cierpliwą i akceptującą wszystkie moje ekscentryzmy.
Mam dwóch synów, z których jestem bardzo dumny. Mam pięcioro wnucząt.
A właściwie cztery wnuczki i jednego wnuczka, w którym jestem zakochany bez miary.
Mam przyjaciół na wszystkich kontynentach.
Jestem człowiekiem spełnionym, szczęśliwym, pełnym pasji, z niewyczerpanym apetytem na życie.
Jestem zdrowy, nic mi nie dolega i mam energii za trzech.
Oprócz pracy zawodowej, 'dziadkowania', działalności charytatywnej na rzecz lokalnej społeczności mam jeszcze sporo czasu na realizowanie mojej nowej pasji, którą jest podróżowanie do najdziwniejszych zakątków świata.
Mam też ogród.
A w tym ogrodzie drzewa, które wypuszczając młode gałęzie niesfornie wpychają się na posesję sąsiada.
Rozkładam w naprędce drabinę.
Wspinam się.
Przycinam.
Przechylam się zbyt mocno by teoria mogła powstrzymać praktykę. Środek ciężkości brutalnie daje o sobie znać.
Zresztą od tej chwili teoria będzie przegrywać z praktyką na wszelkich możliwych frontach.
Przed oczami migają mi retrospekcyjne migawki: leżę w ogrodzie sąsiada, wątłym głosem nawołując żonę, jadę karetką usilnie próbując zrozumieć, dlaczego nie mogę ruszyć żadną częścią swojego ciała, oczekuję na kolejne wyniki badań i zastanawiam się, dlaczego wszyscy wokół są dziwnie milczący i mają spuchnięte oczy.
Teoretycznie jeśli w ciągu najbliższej godziny od upadku zabezpieczy się kręgi C3-C6 i nie dopuści do spuchnięcia rdzenia kręgowego, to szanse na normalne funkcjonownie są duże.
Teoretycznie całkowity powrót do formy jest - jakkolwiek ironicznie to brzmi - w zasięgu ręki.
Teoretycznie powinienem oddychać samodzielnie.
Teoretycznie mam nieograniczone środki finansowe na rehabilitację, brata, który jest konsultantem krajowym, co prawda nie w dziedzinie ortopedii, ale 'ma dojścia' do najlepszych specjalistów.
Teoretycznie jestem 'sztywny gość' - jak mnie sadzają na wózku w gorsecie, to się trzymam prosto, zadziwiając wszystkich rehabilitantów.
W praktyce leżę już od od dziesięciu miesięcy w jednej i tej samej pozycji, zaliczając po kolei respiratory, sepsy, rotawirusy, odleżyny, depresje (swoje i szpitalnych współlokatorów), zaburzenia mowy, zaniki pamięci, zaniki nadziei.
Próbuję cieszyć się drobnymi postępami, powrotem samodzielnego oddychania, 'rowerkiem', który wykonują moje nogi wkładając w zadanie 25% mięśniowej pracy własnej.
Nie myślę już o tym, że kiedykolwiek zasiądę za kierownicą mojego Lexusa.
Moim marzeniem jest unieść samodzielnie palec, a może nawet - kto wie - i całą rękę.
Chciałbym móc jeszcze pobawić się ze swoim wnukiem.
Albo przynajmniej chciałbym móc przestać myśleć i zadawać sobie na okrągło pytanie: DLACZEGO?
___________________________________________________________
Obejrzałam ostatnio dwa świetne filmy: Nietykalni i Teoria Wszystkiego.
Dawno się tak nie śmiałam do łez, jak przy oglądaniu tego pierwszego. Drugi był bardziej 'bolący'. Oba tchnęły nadzieją, że paraliż ciała nie musi ograniczać aktywności życiowych, pozbawiać celów, zabierać radość istnienia i pragnienie osiągania sukcesów.
A jednak ... szara, codzienna rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej.
I nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, co czuje i myśli osoba, której nagle zawalił się cały świat przez jedną głupią gałązkę, przez pieprzoną chwilę bezmyślności, przez cholernego, niewyobrażalnego pecha ...
Nie zdaję sobie sprawy, jak trudno jest powstrzymać galopujący w głowie tabun myśli, wiedziony przez wściekłego furmana, który co i raz sieka boleśnie po szarych komórkach retorycznym biczem zapytania "Gdybym tylko ..."
Nie wiem, jak bardzo dusząca może być niemoc.
Nie mam pojęcia, co można zrobić, jak pomóc, jak pocieszyć, jak pomilczeć, jak nie odbierać przerażonym wyrazem twarzy choć skrawka nadziei, skoro samemu się jej nie ma, bo wytrzasnąć nie ma skąd.
Nie umiem spojrzeć w oczy, w żywe, sprawne, wyczekujące oczy i ukryć szok, jak bardzo nie przystają one do rachitycznych, zmartwiałych rąk leżących posłusznie na szpitalnej kołdrze, do znieruchomiałych, zanikających nóg, do odłączonych mięśni tułowia, do przyspawanej na stałe szyi noszącej na sobie ślady nieudanej operacji.
Nie potrafię przyporządkować tego obcego, nieruchomego ciała do mojego wujka, który zawsze był dla mnie (mimo różnic mentalnych) niedoścignionym wzorem i autorytetem.
Czasami nie potrafię spać w nocy, dusząc się z bezsilności.
A przecież jestem tylko kuzynką. Mieszkającą daleko, na Wyspach Szczęśliwych istotą, która nie ma Lexusa, nie ma domu, własnego ogrodu, sukcesów na koncie, milionów w banku, mózgu geniusza, estymy wśród lokalnej społeczności, doktoratu, wspomnień z zamorskich krajów.
Ale za to ma posłuszne palce, którymi może otworzyć laptopa, zalogować się na konto i napisać coś na blogu.
Historie Philippe Pozzo di Borgo (dla odmiany miał przed domem Maserati), Stephen Hawkins'a (fizyk!), Christopher'a Reeve'a czy wielu innych mniej znanych Unieruchomionych i Uwięzionych w Zniszczonym Ciele poruszają czułe struny.
Ale tylko jako emocjonalnie odległy element scenariusza.
Powodują pełnie niedowierzania kiwnięcie głową, ciężkie westchnięcie 'No tak ..." i ulotny komentarz, że co też za nieszczęśliwe przypadki chodzą po ludziach.
Kiedy jednak dotyka to realnej osoby, którą się jeszcze niedawno znało jako wulkan energetyczny, jako bank pomysłów i spiritus movens inicjatyw wszelakich, realność dramatu uderza z tysiąckrotną mocą.
Wtedy właśnie człowiek uświadamia sobie, jak koszmarnie bolesnym uczuciem jest wdzięczność ...
poniedziałek, 9 marca 2015
No niestety, takie rzeczy dopadają nie tylko dalekich nieznaomych, czasem uderzają naprawdę blisko... I przypominają jak krucha jest każda rzeczywistość. I jak wiele mamy nie zdając sobie z tego sprawy na co dzień...
OdpowiedzUsuńKruchość egzystencji ...
UsuńWiem, że nie ma sensu żyć w strachu, że coś takiego może się nam wydarzyć, ale jak się to widzi 'na żywo', a nie czyta o tym w gazetach, to trudno się z tym pogodzić, oswoić i trudno przestać o tym myśleć.
Bardzo smutna historia.
OdpowiedzUsuńOd pewnego czasu zastanawiam się nad tym co robię, czy to nie jest niebezpieczne. Myślę, zanim wejdę na coś wysokiego, zdecyduję się przeskoczyć przez jakąś przeszkodę. Kiedyś tak nie robiłem, nie zastanawiałem się. Teraz, kiedy jestem starszy, jest inaczej. Może ten pan tak nie miał.
Ten wypadek był niestety wynikiem totalnej bezmyślności i to jest w tej sytuacji najbardziej dołujące. Zabrakło właśnie tego momentu refleksji. Nie było w tym brawury, nie było totalnej głupoty jak w przypadku nagród Darwina, ale była właśnie chwila zagapienia się, Wchodzenie na drabinę w kapciach (!) i przekonanie, że nic złego się nie może stać.
UsuńJa też wolę dmuchać na zimne i unikać sytuacji ryzykownych, szczególnie iż wiem, że potencjalne problemy dotkną też tych, za których jestem odpowiedzialna.
Tak pięknie piszesz FidrygaUko a przecież tak smutno i przykro, że pod tym kryje sie osobista i rodzinna tragedia.
OdpowiedzUsuńŻyczę Twojemu Wujkowi, zeby rehabilitacja przebiegała pomyślnie i przyniosła dobre rezultaty, a Tobie spokoju ducha i serca.
Dzięki Pharlapie. Nadzieja, choć nikła, jednak jest, bo wujek nie jest totalnie sparaliżowany. Jakieś połączenia nerwowe jednak działają, skoro jest w stanie delikatnie poruszać nogami, ale niestety ręce z ich najbardziej pożądaną dla w miarę niezależnego funkcjonowania sprawnością pozostają nadal totalnie unieruchomione.
Usuń"Brak" rąk jest zdecydowanie o wiele gorszy, niż brak nóg, więc Twój wujek ma naprawdę ciężko! I wszyscy dookoła niego. Życie jest nigdy nie kończącą się niespodzianką... Czasem miłą, często wręcz podłą...
UsuńNo niestety, brak rąk dokucza potwornie i czyni człowieka sparaliżowanego zupełnie bezradnym i zdanym na innych. To zresztą kolejny aspekt całej sprawy ... ta tragedia dotknęła nie tylko jego, ale całą rodzinę.
UsuńA ile takich ludzi jest?
Aż strach pomyśleć ...
„Mam Lexusa.”- i co Ci z tego, westchnęłam po przeczytaniu. Jak często nie doceniamy tego, co mamy, póki się nie okaże, że nic nie wiadomo, kiedy dobre czasy się skończą ja wolę zdrowe ręce i nogi, niewątpliwie; nie ma Lexusa i nie zanosi się na to, ale mam, co najważniejsze – zdrowie. Przynajmniej na dziś dzień. Długo nie rozumiałam życzeń „(…) no i zdrowia przede wszystkim!”. Jako dziecko nie i jako nastolatka nie, bo co to za życzenia dla kogoś, kto jest młody i zdrowy, kto budzi się, wstaje, funkcjonuje i idzie spać – bez bólu i ograniczeń własnego ciała… Chyba do momentu, gdy obudziwszy się po nagłej operacji uśmiechnął się do mnie lekarz: „Gratuluję wyboru, miała Pani 50% szans na pozostanie wśród nas!” Przyznam, że dziwnie się robi w takich momentach, a i potem człowiek jest zmieniony – wdzięczny, zachwycony, pokorny. Ale … to mija. Po roku-dwóch normalnego, zdrowego życia wszystko jest znów jak gdyby nigdy nic.
OdpowiedzUsuńWujek mógł nie iść na ta drabinę w kapciach. Ale mógł jeszcze i ze sto razy. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla takich zdarzeń, ale pytania dręczą. Można tylko mieć nadzieję i szukać nowych lekarzy, terapii, terapeutów… Można trzymać kciuki i życzyć zdrowia, co w tym miejscu czynię.
W grudniu 2013, tak na Gwiazdkę, przeczytałam w „Wysokich Obcasach” wywiad z Beatą Jałochą: 28 lat, fizjoterapeutką, instruktorką fitness. 18 maja 2013, kiedy szła do swojej pacjentki, z siódmego piętra spadł na nią samobójca. Przerwany rdzeń kręgowy, operacje, wózek, fizjoterapia (!), rehabilitacja. I byli pacjenci, płaczący, gdy zobaczyli ją na wózku. Do dziś nie mogę zapomnieć. Pewnie nie potrafiłabym wybaczyć temu samobójcy, choć wiem, że to tylko zatruwa dusze a nic nie zmieni – ale jak można komuś takiemu wybaczyć…
Tak, masz rację. Równie dobrze mogło się nic nie wydarzyć ...
OdpowiedzUsuńNiestety :(
Na szczęście jest wciąż jakaś nadzieja, bo rdzeń był w większości nieuszkodzony (tylko jakieś tam fragmenty), tylko opuchnięty, ale po dziesięciu miesiącach postęp jest bardzo nikły.
Historię Beaty Jałochy znam i przyznam, że jest ona najbardziej niewiarygodną i niewytłumaczalną historią, jaką słyszałam!
To jest zupełnie nie do pojęcia i też nie wiem, jak bym mogła z czymś takim żyć (aczkolwiek znowu zgoda - nieprzebaczenie wyniszcza nas samych).
I rzeczywiście, szybko się zapomina darowane momenty szczęścia...
Takie historie tylko uświadamiają nam jak mało czasu mamy, aby żyć. Te na pozór abstrakcyjne historie z gazet czy telewizji z dnia na dzień potrafią stać się naszą rzeczywistością i już na wszystko jest za późno. Jesteśmy marnością w obliczu wszechświata. Pieniądze, sława, prestiż czy luksusowe gadżety na nic się zdają, kiedy zabraknie najważniejszego - zdrowia. Na co dzień nie doceniamy faktu, że widzimy, słyszymy, chodzimy czy czujemy. Współczuję z powodu choroby bliskiej osoby. Wiem jednak, że takie wydarzenia mają ogromną moc otwierania oczu na prawdziwe życie.
OdpowiedzUsuńMi na pewno otwierają, ale myślę, że mój wujek też był tego świadomy. Dlatego właśnie udzielał się gdzie tylko mógł i naprawdę pomagał wielu, robiąc użytek ze zgromadzonego majątku nie tylko dla siebie i swojej rodziny.
UsuńW tej części mojej rodziny zawsze podkreślało się wagę relacji, pomagania sobie, wspierania się, bycia wdzięcznym za zdrowie, za najzwyklejsze, codzienne sukcesiki, za drobiazgi, nawet mając ich pod dostatkiem.
Kurczę, czy jego oczy nie były już 'wystarczająco otwarte'?
Wiem, że to głupie pytanie.
I do tego bez odpowiedzi ...
Film "Nietykalni" obejrzałam, usmiechając się pod nosem. Wszelka spontaniczność jest w opiece tego typu wykluczona. Szalone eskapady, śmiechy i przeważnie życzliwe podejście podopiecznego można wsadzić między bajki. Osoby sparaliżowane są roszczeniowe i pełne pretensji, a wszytko to wyładowują na opiekuna.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli ten się akurat nie wyżywał (bo jednak jest to oparte na faktach i powiedziane jest, że do tej pory utrzymują ze sobą kontakt, więc chyba o czymś to świadczy), to na pewno nie jest tak kolorowo. Ten film, choć piękny i (wbrew wszystkiemu) zabawny to tylko zbiór pewnych pozytywnych sytuacji, których w całym życiu osoby sparaliżowanej jest jak na lekarstwo, w porównaniu z dominującym poczuciem bezradności i beznadziejności.
Usuń