Searching...
poniedziałek, 2 stycznia 2012

zlewka na zbity pysk, czyli ja uziemić Google Translator

W szaleństwie Christmas Parties w tym (a właściwie już w zeszłym roku) nie uczestniczyłam.

Zresztą nigdy nie lubiłam tych spędów, na które albo trzeba się wystroić jak stróż w Boże Ciało i spędzić cenne sobotnie popołudnie w snobistycznej restauracji, nierzadko oko w oko z szefem, płacąc za drinki, jak za zboże, nawet jak jest się niemalże całkowitym abstynentem, albo wręcz przeciwnie - po całym dniu pracy i po nudnej, dwugodzinnej nasiadówce z szefową iść do knajpy za rogiem, z gromadką równie uchetanych pracowników i z oczami na zapałki udawać, że integracja z kolegami z pracy w środowy wieczór jest szczytem szczęścia.
Jedynym 'szaleństwem', które zaliczyłam przed świętami był Christmas Fayre, czyli bożonarodzeniowy kiermasz w Londynie, gdzie pojechaliśmy odwiedzić naszych przyjaciół z dzielnicy grozy :)
I tam właśnie, przy grzanym winie i mince pies (ciasteczkach nadziewanych mieszanką suszonych owoców, cynamonu, gałki muszkatołowej i gożdzików), przy wspomnieniach, śmichach-chichach, malowaniu świątecznych esów-floresów na twarzy i robieniu na dłoniach tatuaży z henny napomknęłam między wierszami, że piszę bloga.
Nie wiem dlaczego, ale wzbudziło to potężne zainteresowanie (w przeciwieństwie do moich polskich znajomych, którzy mimo zaproszenia odwiedzali mój poprzedni blog raczej nieregularnie) i każdy chciał poznać tytuł i adres. Wyraźne, choć nie wiem na ile szczere rozczarowanie wymalowało się na twarzach na wieść, że blog jest po polsku i nici z czytania.
Nagle jedna z osób wykrzyknęła, że przecież jest Google Translate, ale jakoś się po angielsku wykręciłam :).
Anonimowość daje mi zdecydowanie większą swobodę w wyrażaniu myśli.
Po przyjściu do domu z ciekawości wkleiłam jeden z tekstów w internetową 'tłumaczkę', by zobaczyć co ukazałoby się oczom potencjalnego anglojęzycznego czytelnika.
I przyznam, że ubaw miałam niezły.
Domyślałam się, że skoro w miarę biegłym tłumaczem zostaje się dopiero po pięciu latach lingwistyki (anglistyki lub innej -styki) i podyplomowym studium tłumaczeń, to zautomatyzowany program komputerowy nie wychwyci wszystkich niuansów językowych.
Widziałam (i sama otrzymywałam) różne maile tłumaczone z angielskiego na trudna polska język.
Nie sądziłam jednak, że moje 'Szepty' stanowić będą dla Googli aż takie wyzwanie :)
Zacznijmy od tego, gdzie mieszkam.
Na Wyspach Szczęśliwych przecież, czyli na ... The Fortunate Isles :)
Moje wpisy są nacechowane emocjonalnie.
Czasami jest mi bardzo miło (I'm nice), innym razem drżę ze strachu, by mnie szefowa nie udusiła (strangled her head to me), lub wykrzykuję "o matko!" ("the mother!"), gdy piszę o odwiecznym problemie (the old-aged problem) pisania raportów.
Bywa też i bardziej dramatycznie, gdy na przykład relacjonuję, jak muszę pędzić na zbity pysk, by wymienić męża (I have to run to replace her husband's beaten face).
Niezła ściema, co? (Not a bad scam, huh?).

Ale, ale, chwileczkę! Czyjego męża? Co to za insynuacje?!
Google zdecydowanie nie radzi sobie z brakiem rodzajników w języku polskim i zawsze musi coś upchnąć. Jak nie 'a' czy 'the' to przynajmniej zaimek dzierżawczy wstawi.
Zdania, gdzie podmiot jest domyślny są już zdecydowanie powyżej poziomu inteligencji wujaszka i wychodzą takie perełki:
Łapię się za głowę i przecieram oczy ze zdumienia. - I grab his head and rub my eyes in amazement. Dość masochistyczne ...

Zaimek zwrotny 'się' jest natomiast bezczelnie i z premedytacją pomijany:
On z tych, co się tak łatwo paracetamolowi nie dają - He of those who so easily paracetamolowi not give.
Zresztą odmiana przez przypadki też jest na pograniczu czarnej magii.
O idomach i związkach frazeologicznych tłumaczonych dosłownie nie wspomnę:
gra warta świeczki - the game is worth the candle
wyjść ze zdumienia nie mogłam - in and out with astonishment I could not
z genetyką jestem za pan brat - to genetics I am for you brother
Totalna ignorancja, żeby nie powiedzieć totalna zlewka (total beaker).
Mój zdecydowany nr 1 :))
Nazwy własne przyprawiają niekiedy o zawrót głowy. Krakowskie Przedmieście staje się Krakow suberbs, a radocha (zadowolenie, znaczy się) awansuje do rangi nazwy własnej (Radocha).
Na neologizmy i zdrobnienia, którch (nad)używam mogę przymknąć oko, bo z nimi nawet i polscy czytelnicy mogą mieć problem (szczególnie w zdaniach hiper-wielokrotnie złożonych, które chyba są moim znakiem rozpoznawczym). No bo cóż może biedny żuczek zrobić z takim fantem:
Believe me, zmarźluchowi what is called - just walked in golfiku cotton, linen and pantofeleczkach żakieciku. Well, a few other conventional clothes, but nothing 'opatulającego'. :)
Wyrazy wieloznaczne oraz nietypowa składnia powodują chyba jednak największe zamieszanie, a raczej całkowitą zmianę sensu zdań lub zwrotów:
Niech sobie wcina - Let them these cuts.
Pomoc państwa Barton zawęziła się do słoni. - State aid Barton narrowed to elephants. (Od kogo pochodziła pomoc?)

że słoniom do szczęścia niezbędna będzie muzyka - that the elephants will be essential to the happiness of music (O czyje szczęście chodzi: słoni czy muzyki? :))
Pycha, choć przyznaję, że mimo zużycia całej rolki ręczników kuchennych w celu pozbycia się nadmiaru oleju, plastry bakłażanowe wciąż ociekały tłuszczem.
Pride, though I admit that, despite the consumption of the entire roll of kitchen towel to get rid of excess oil, slices of aubergine still dripping fat. (Krótko mówiąc chełpiłam się zjedzeniem całej rolki ręczników).
Tak więc mój blog nie ma szans na zyskanie międzynarodowej publiki.
Nie kryłam zawodu.
I did not hide my profession. :)



0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!