Może niezupełnie nieprzewidziane, ale NIEZAMIERZONE.
Czasami dygresja, wstaweczka, jakaś myśl na marginesie powoduje gorące dyskusje, wybiegające poza nurt główny.
Kiedyś Basia Trzetrzelewska i jej łamana polszczyzna zdominowała temat emigracji, a Murzyn vs. Czarny zepchnęli w kąt Euro 2012 i polskich piłkarzy.
Ostatnio nawet udało mi się nieźle skłócić gości, co prawda nie bezpośrednio, ale powodem do chluby to dla mnie nie jest.
Choć według znawców mediów społecznościowych pewnie powinnam się cieszyć, bo wiadomo, każda kłótnia nabija statystyki :)))
Wierzcie mi, nie zamierzałam wcale wykorzystać poczciwego, bliżej mi nieznanego chłopca z niepełnosprawnością (której nazwę dla dobra sprawy pominę :)) do podnoszenia poczytności mojego bloga. Owo Bogu ducha winne dziecko miało być bowiem tylko przykładem.
W historyjce mógł równie dobrze wystąpić niewidomy przechodzień, niesłysząca staruszka czy wychowywany 'bezstresowo' angielski berbeć, który i bez niepełnosprawnoiści potrafi zaleźć za skórę tak, jak mało kto.
W rzeczy samej mogła to być dowolna sytuacja, która pokazała mi, że za szybkie ocenianie i wysnuwanie wniosków jest po prostu głupie.
Szczególnie, gdy się nie ma całego (lub szerszego obrazu).
Ale skoro temat podryfował już w określonym kierunku, skoro zostały wytoczone ciężkie działa, skoro zostałam nazwana małostkową, 'bo to tylko dziecko', to zamierzam ten wdzięczny temat pociągnąć :)
Przyczyna jest prosta.
Wiem, że nawet najlepiej wychowane dzieci mogą się - szczególnie w miejscu publicznym - przepoczwarzyć w podłe bachory. Mogą zrobić dziką awanturę, stanąć okoniem, dostać skurczów spastycznych, ewentualnie napadowej wiotkości (z tarzaniem się na przejściu dla pieszych włącznie).
Latałam samolotem o 6 rano z dwójką dzieci poniżej 2 lat, które musiały siedzieć na naszych kolanach. Czułam na sobie mordujące spojrzenia współpasażerów, którzy musieli się wygramolić z łóżek o trzeciej nad ranem (a ja to nie?), marzących o spokojnej drzemce w rytm turbulencji. Zlewałam się zimnym potem, gdy jak na komendę oboje chcieli być na rękach akurat u mamy, co wyrażali głośno i dobitnie (a tu pasy trzeba zapiąć i stewardessa gromi wzrokiem).
Byłam w sytuacjach podbramkowych, jak np. kiedy wracałam z rozmowy o pracę ... z dwójką dzieci. Koleżanka z wózkiem krążyła wokół budynku w czasie gdy ja się produkowałam przed potencjalnym pracodawcą. Parogodzinna jazda transportem miejskim po londyńskiej metropolii musiała się prędzej czy później skończyć karmieniem w miejscu publicznym czy przewijaniem dziecka na stacji metra (o ile Anglia jest przyjazna mamom, z ogólnodostępnymi przewijakami, podwójnymi łazienkami, do których można zabrać siebie i dziecko, z pokojami do karmienia, fotelikami w restauracjach, itp, to już metro londyńskie jest zupełnie nie mother-friendly).
Widziałam mamusie, które nawet ciągały dzieci do salonu kosmetycznego, bo chciały sobie zrobić paznokcie (tu możnaby już dyskutować o piramidzie potrzeb :)))
Krótko mówiąc, wiem, że są sytuacje, że naprawdę trudno jest nad dzieckiem zapanować i niestety czasami się nie da.
Rozumiem wkurzenie współużytkowników przestrzeni publicznej.
Też wolę podróżować w ciszy i wśród miłych zapachów, bez oglądania cudzych piersi (szczerze powiedziawszy dyskretne karmienie w miejscach publiczynych mnie raczej nie razi, ale np. dwuletnie maluchy ostentacyjnie 'macające' mamusie w metrze w celu kojącego memłania brodawek, domagające się 'boo-boo' i kategorycznie odmawiające butelki już tak).
Nieobca jest mi irytacja, ale nauczyłam się 'nie drzeć ryja zza zamkniętych drzwi'.
Nie fukać, nie przewracać oczami, nie robić uwag 'koło kogoś' ani nawet wprost do kogoś.
Wiem, że ostatnią rzeczą, której oczekuje zlana potem, zmęczona i sfrustrowana mamusia jest zwracanie jej uwagi i połajanki 'ciotki-dobra-rada'.
Ale ...
Argument 'to tylko dziecko' wkurza mnie równie mocno, co wciskanie się w cudze życie ze swoimi mądrościami.
Dziecko sie wychowuje. Wychowuje się je tak, by mogło funkcjonować w przestrzeni publicznej.
Ta anegdotka chodziła już ze mną od dawna (a wydarzyła się jeszcze dawniej). Nie wiedziałam, jak ją wkomponować w bloga.
A tu proszę, nadarzyła się idealna okazja.
Nie raz powtarzałam, że Wasze komentarze mnie inspirują :)
Otóż siedziałam sobie dnia pewnego na końcu londyńskiego double-deckera. Na jednym z przystanków wpadła mamusia z dwójką dzieci. Towarzystwo usiadło w następującej kombinacji: córka po mojej lewej stronie, obok niej brat, a mamusia naprzeciwko, po skosie po prawej stronie.
Gdy tylko złapali oddech mamusia uznała za stosowne nakarmić swoje dzieci, które pewnikiem umierały z głodu.
Osobiście mam lekki odchył na punkcie niejedzenia w publicznym transporcie. Powodem głównym jest syf, a powodem drugim zapaszki, nie wszystkim miłe.
Owszem, zdarzało mi się serwowanie 'chrupków uspokajających' małym dzieciom.
Nie uważam natomiast, że dzieci starsze niż 2 lata muszą bez przerwy coś konsumować.
Nie sądzę też, że przekupywanie pociech jedzeniem w zamian za dobre zachowanie jest najlepszym środkiem wychowawczym.
Ale to taka niewinna dygresja (ciekawe czy się rozwinie w niezależną dyskusję na temat żywienia dzieci :))
Tamte dzieci były jednak najwyraźniej na głodzie. Na głodzie czipsowym.
Mamusia podała więc dzieciom po paczce czipsów. Wprost przed moim nosem.
"Tudno, autobus trzesie" - pomyślałam sobie. "Musi ręka się jej omsknęła"
Syn zajął się konsumpcją.
Córka zaś nie zaakceptowała smaku, co zdecydowała się natychmiast zakomunikować.
Przez najbliże trzy minuty dziewczę miażdżyło kolejne włoski słuchowe w moim lewym uchu, drąć się z siłą 100 decybeli. Jednocześnie (cóż za koordynacja), machało mi przed nosem szeleszczącą torebką 'Walkers'ów' o smaku koktajlu krewetkowego (swoją drogą to rozumiem frustrację, też bym nie mogła przełknąć niczego o tym 'wyrafinowanym' smaku :)).
Autobus jechał, dziewczę się darło, matka pykała na komórce uznając najwyraźniej, że metodą ignorowania skłoni dziecko do pogodzenia się ze swoim losem, brat żarł czipsy, wycierając tłuste łapy o siedzenie, a pozostałe towarzystwo kiwało się na boki w rytm autobusu nie reagując.
Ba! Nie wspierając mnie nawet potępiającymi spojrzeniami w kierunku matki ignorującej.
To takie nieangielskie! (no dobrze, przyznaję, w Polsce jest przegięcie w drugą stronę, ale trochę presji tłumu nie zaszkodzi, nie? :))
Zresztą, matka by tego nawet nie zauważyła, zanurzona w cyfrowym świecie.
Po pięciu minutach poziom adrenaliny w mojej krwi przekroczył dawkę krytyczną.
Matka czipsów nie zamierzała odebrać, uznawszy widocznie, że konsekwencja jest cnotą i nie będzie jej bachor dyktował, jakie smaki serwować własnym dzieciom. Dziewczę się nie poddawało, umożliwiwszy mi kilkukrotne przeczytanie składu spożywczego, adresu producenta i warunków przechowywania paczuszki.
Kierowca też nie reagował (za co go podziwiałam szczerze, bo ja bym nie mogła w takim jazgocie prowadzić :)))
Postanowiłam stanąć w obronie moich uszu i oczu (zagrożenie zezem było dość duże).
Uprzednie próby znaczącego spoglądania na rozdartą współpasażerkę nie przynosiły efektu, jako że mała była zalana najprawdziwszymi łzami rozpaczy i niewiele robiła sobie z otaczającego ją świata.
Odwróciłam się więc do niej i spokojnym, acz nieznoszącym sprzeciwu głosem spytałam:
Czy możesz się uspokoić i przestać machać tymi czipsami przed moim nosem?*
Na dźwięk obcej baby, która miała czelność zwrócić uwagę jej słodkiemu aniołkowi (do tego z dziwnym akcentem, co pewnie było równie wielkim afrontem!) matka wybudziła się z letargu i wydarła na mnie mordę (sorry, ale inaczej się tego opisać nie da), używając ni mniej ni więcej takich słów:
It's just a baby! She does not understand!
Po czym nastąpiła mało wyszukana wiązanka epitetów pod adresem moich zdolności intelektualnych, wrażliwości emocjonalnej i innych przymiotów.
Przy siódmym zdaniu z rzędu kobita się zapowietrzyła, umożliwiając mi wejście w słowo.
It's not a baby. It's a three year old girl and if fact she understood perfectly, because, as you can see, she stopped!**
W rzeczy samej, dziewczynka zamilkła totalnie.
Nie wiem, czy bardziej pod wpływem mojej uwagi, czy widząc matkę w takim stanie (to raczej nie, bo nie sądzę, że był to odosobnony napad furii; zbyt dużą wprawę miała :)).
A może po prostu była w szoku, że ktoś śmiał zwrócić uwagę jej i jej mamie?
Było to chyba najbardzej prawdopodobna przyczyna.
Albowiem matka z żądzą mordu w oczach i z kolejnymi epitetami na ustach ostentacyjnie przesiadła się miejsca z przodu autobusu, a wtedy wszystkie spojrzenia współpasażerów ... zwróciły się na mnie.
I, sądząc po minach, zdecydowanie nie był to wzrok poparcia.
W Anglii bowiem, publiczne zwracanie komuś uwagi, to afront dużo gorszy, niż publiczny napad histerii.
W końcu ... to tylko dziecko.
* podobno zadawanie tego typu pytań jest niefachowe; zgodnie z logiką dziecko mogłoby bowiem odpowiedzieć: Nie, nie mogę! :))
** To nie jest dziecko (baby=niemowlę), ale trzyletnia dziewczynka, która jak najbardziej zrozumiała to, co mówię, bo jak pani widzi, przestała.
czwartek, 30 maja 2013
2013/05/30 16:45:56
Och, fidrygauko! Jakze ja to rozumiem. Gdzie sie nie odwrocisz, matki wklejone w smartfony, a dziatki same sie pasa. Mnie do apopleksji doprowadza jeszcze w transporcie publicznym, wpuszczanie dzieci z butami na siedzenia. Dzieci, nie niemowlat. Szalu dostaje, gdy rodziny z dziecmi zasiadaja w 'quiet zone' i dra mordy, chocby i o te czipsy, a gdy zwrocic uwage, pokazuja palcem na obrazek, ze 'quiet zone' zabrania jedynie muzyki i rozmow przez telefon.
Gość: Lucyna, cpc2-croy8-0-0-cust89.19-2.cable.virginmedia.com
2013/05/30 16:52:52
:) mialam bardzo podobna sytuacje na przystanku (mieszkam na poludniu Londynu) Czekam sobie spokojnie na autobus, przyszla mamusia z synkiem, dzieciak caly czas mnie dotykal, uderzal po nogach, i generalnie sie o mnie opieral. Odwrocilam sie i powiedzialam mu: czy mozesz mnie nie dotykac, prosze? Dzieciak przestal, natomiast mamusia sie na mnie wydarla, ze on ma tylko 6 lat i jak ja smie, ja jej na to, ze skoro ma 6 lat, to najwyzszy czas nauczyc sie troche manier :P ta sie drze dalej, kaze mi sie zamknac, maly ryczy i mowi do matki, zeby stamtad poszli.....W tym samym autobusie jechalismy i cala droge wysluchiwalam jej burczenia :D Malo mnie nie pobila....wiec teraz zagryzam zeby i wytrzymuje ;) pozdrawiam i cwiczmy nasza cierpliwosc ;)
2013/05/30 17:33:24
Swoją droga, czytałem kiedyś reportaż z Japonii (nie pamiętam gdzie, bo to już dawno było), pisała osoba która była tam z dziećmi. Dzieci jak to dzieci, nie jakieś bardzo rozwydrzone, ale jednak całkiem ciche nie są. A tam podobno wszyscy patrzeli z totalnym niezrozumieniem. Bo tam w przestrzeni publicznej w ogóle nikt nie podnosi głosu, ani dorośli ani dzieci.
2013/05/30 18:01:33
Takich sytuacji to na pęczki... ale ja nie zamierzam ich tolerować. Póki co, nie jest karalne zwrócenie uwagi komuś, kto zakłóca porządek społeczny a darcie się bez opamiętania i syfienie w komunikacji publicznej to jest zakłócanie porządku.
Raz miałam starcie z mamusią-francusią gdzieś za granicą przy próbie wypożyczenia samochodu. Tatuś arabsko wyglądający (a może tylko osoba towarzysząca, kto to wie) wyszedł na słonko - niech baba stoi w kolejce i załatwia sprawy. Dziecko było takie jeszcze niechodzące na biodrze u matki i wyło tak, że nie mogłam się dogadać załatwiając coś w okienku obok, tak, że wreszcie zwróciłam się do matki, żeby zamknęła to dziecko, bo nie słychać, co się myśli. Oczywiście ta napadła na mnie jakbym dziecku fizyczną krzywdę zrobiła, ale korzystając z względnie spokojnego momentu zwróciłam się do pana, który starał się mnie obsłużyć... na co mamusia podeszła do mnie i dźgnęła mnie w bok, bo ona się tu nie będzie na darmo produkować, ja mam wysłuchiwać jej racji! Na co ja warknęłam "DON'T TOUCH ME!!!" (bo ja też potrafię mówić głośno, choć robię to bardzo rzadko), no i te 20 cm wzrostu więcej też swoje zrobiły. I - spokój. Poburczała tam sobie jeszcze ale cóż, taka jej dola.
Rozumiem sytaucje nagłe i wieczorem na izbie przyjęć nie będę się stawiać, że ja już długo czekam, kiedy wpadają rozedrgani rodzice z wymiotującym niemowlęciem. To jest zagrożenie życia. Ale darcie się, bo nie pasuje smak czipsów? Zdecydownie zero tolerance!
Przestrzeń publiczna funkcjonuje jako taka tylko wtedy, gdy wszyscy starają się o nią dbać a nie jedni zabierają z tego, ile się da, a innym za mało zostaje. Skoro w metrze może jechać matka z dzieckiem i klamotnym wózkiem, to może również jechać ktoś do pracy, rozmawiając przez telefon - a nie, że rozmawiać się nie da, bo bachory się drą i jeszcze machając nogami wysyfią garnitur a mamusia wózkiem na buty najedzie... a tu tylko cierpieć i milczeć, bo to tylko dzieci.
Ciekawy jest też argument "to tylko dziecko" gdy taki "szkrab" kaszle w autobusie. Kaszle jakby miał umrzeć za chwilę, rozsiewa to tałatajswto dookoła.... a mamusia, że to przecież tylko dziecko. No i? Co to zmienia w kwestii bakterii i wirusów? Czy brudu na butach?
Raz miałam starcie z mamusią-francusią gdzieś za granicą przy próbie wypożyczenia samochodu. Tatuś arabsko wyglądający (a może tylko osoba towarzysząca, kto to wie) wyszedł na słonko - niech baba stoi w kolejce i załatwia sprawy. Dziecko było takie jeszcze niechodzące na biodrze u matki i wyło tak, że nie mogłam się dogadać załatwiając coś w okienku obok, tak, że wreszcie zwróciłam się do matki, żeby zamknęła to dziecko, bo nie słychać, co się myśli. Oczywiście ta napadła na mnie jakbym dziecku fizyczną krzywdę zrobiła, ale korzystając z względnie spokojnego momentu zwróciłam się do pana, który starał się mnie obsłużyć... na co mamusia podeszła do mnie i dźgnęła mnie w bok, bo ona się tu nie będzie na darmo produkować, ja mam wysłuchiwać jej racji! Na co ja warknęłam "DON'T TOUCH ME!!!" (bo ja też potrafię mówić głośno, choć robię to bardzo rzadko), no i te 20 cm wzrostu więcej też swoje zrobiły. I - spokój. Poburczała tam sobie jeszcze ale cóż, taka jej dola.
Rozumiem sytaucje nagłe i wieczorem na izbie przyjęć nie będę się stawiać, że ja już długo czekam, kiedy wpadają rozedrgani rodzice z wymiotującym niemowlęciem. To jest zagrożenie życia. Ale darcie się, bo nie pasuje smak czipsów? Zdecydownie zero tolerance!
Przestrzeń publiczna funkcjonuje jako taka tylko wtedy, gdy wszyscy starają się o nią dbać a nie jedni zabierają z tego, ile się da, a innym za mało zostaje. Skoro w metrze może jechać matka z dzieckiem i klamotnym wózkiem, to może również jechać ktoś do pracy, rozmawiając przez telefon - a nie, że rozmawiać się nie da, bo bachory się drą i jeszcze machając nogami wysyfią garnitur a mamusia wózkiem na buty najedzie... a tu tylko cierpieć i milczeć, bo to tylko dzieci.
Ciekawy jest też argument "to tylko dziecko" gdy taki "szkrab" kaszle w autobusie. Kaszle jakby miał umrzeć za chwilę, rozsiewa to tałatajswto dookoła.... a mamusia, że to przecież tylko dziecko. No i? Co to zmienia w kwestii bakterii i wirusów? Czy brudu na butach?
2013/05/30 19:54:40
Dzieci, ktore dra mordy pochodza z domow, w ktorych darcie mordy jest normalnym sposobem na komunikacje miedzy czlonkami rodziny. Ja nie dre i nigdy nie darlam paszczy, wiec moj syn bez wzgledu na to jak sie sprzeciwial roznym rzeczom robil to w sposob cichy.
Nikt mi nie przetlumaczy, ze dziecko piluje paszcze samo z siebie, ono najpierw musi to widziec, slyszec i wiedziec ze darcie jest skuteczne.
Nasza wnuczka jest najspokojniejszym dzieckiem jakie w zyciu widzialam i nie dlatego, ze nasza, ,bo nawet nie biologicznie moja, wiec nie cierpie na babcina slepote ani gluchote.
To dziecko o wszystko pyta, prosi, dziekuje i co najwazniejsze nigdy nic nie dotyka, nie bierze tylko dlatego, ze rzecz stoi w zasiegu reki.
Tak bylo od niemowlectwa i tak jest teraz (za 3 miesiace skonczy 3 lata).
Co robia rodzice? Jak wychowuja, ze maja takie wyniki?
Wychowuja BEZSTRESOWO!!!!
Ale bezstresowo dla dziecka, dla otoczenia i dla samych siebie.
Tam nikt na nikogo nie krzyczy, wszystko jest wyasnione spokojnie , nie ma odpowiedzi "nie bo nie, bo ja tak mowie" ale jest zawsze wyjasnione DLACZEGO nie.
Dzieci nie sa wcielonymi diablami, a przynajmniej sie nimi nie rodza, dziecko potrzebuje tak samo okreslonych zasad jak i milosci.
Od prawie 3 lat nasze dzieci ZAWSZE klada Avive sac o 20tej bez wzgledu na wszystko lacznie z trzesieniem ziemi. Wracaja do domu z najwazniejszej imprezy swiata na czas, tak aby ona mogla o 20tej byc w lozku. Podobnie jest ze wszystkimi innymi zasadami.
Pytalam kiedys synowa jak to robia, ze ona przychodzi do nas i nic nie rusza, moze stac i sie gapic godzine, ale nie dotknie.
W odpowiedzi uslyszalam, bo w domu tez jej nie wolno wszystkiego ruszac, przeciez nie bedziemy nagle zyc przez 10 lat na wysokosci powyzej 1.5m tylko dlatego ze mamy male dzieci. Kiedys rzucila na podloge winogrono, nikt na nia nie krzyczal, nikt nie kazal podniesc natychmiast. Ojciec zapytal dlaczego to zrobila, "bo tak" padlo w odpowiedzi, wiec zapytal czy widziala zeby kiedys on czy matka rzucali jedzeniem po podlodze. POmyslala chwile i mowi "nie", wiec znow pytanie "a wiesz dlaczego nie?' zaciekawiony wzrok wskazywal na to, ze mala nie potrafi odpowiedziec, wiec wyjasnil, ze jedzeniem sie nie rzuca po podlodze, ze owszem czasem kawalek jedzenia moze niechcacy upasc i wtedy nalezy podniesc i wyrzucic do kosza na smieci.
Wysluchala podniosla winogrono i wyrzucila do kosza, za co zostala pochwalona.
TO jest moim zdaniem wychowanie bezstresowe i jak widac skuteczne.
Nie zabrania sie, ale stwarza sie warunki, w ktorych dziecko samo uczy sie zasad wspolzycia w spoleczenstwie.
Zupelnie nie rozumiem, skad sie wzial zwyczaj nazywania bezstresowym wychowaniem puszczenie dzieci samopas?
Nie mam najmniejszego pojecia.
Nikt mi nie przetlumaczy, ze dziecko piluje paszcze samo z siebie, ono najpierw musi to widziec, slyszec i wiedziec ze darcie jest skuteczne.
Nasza wnuczka jest najspokojniejszym dzieckiem jakie w zyciu widzialam i nie dlatego, ze nasza, ,bo nawet nie biologicznie moja, wiec nie cierpie na babcina slepote ani gluchote.
To dziecko o wszystko pyta, prosi, dziekuje i co najwazniejsze nigdy nic nie dotyka, nie bierze tylko dlatego, ze rzecz stoi w zasiegu reki.
Tak bylo od niemowlectwa i tak jest teraz (za 3 miesiace skonczy 3 lata).
Co robia rodzice? Jak wychowuja, ze maja takie wyniki?
Wychowuja BEZSTRESOWO!!!!
Ale bezstresowo dla dziecka, dla otoczenia i dla samych siebie.
Tam nikt na nikogo nie krzyczy, wszystko jest wyasnione spokojnie , nie ma odpowiedzi "nie bo nie, bo ja tak mowie" ale jest zawsze wyjasnione DLACZEGO nie.
Dzieci nie sa wcielonymi diablami, a przynajmniej sie nimi nie rodza, dziecko potrzebuje tak samo okreslonych zasad jak i milosci.
Od prawie 3 lat nasze dzieci ZAWSZE klada Avive sac o 20tej bez wzgledu na wszystko lacznie z trzesieniem ziemi. Wracaja do domu z najwazniejszej imprezy swiata na czas, tak aby ona mogla o 20tej byc w lozku. Podobnie jest ze wszystkimi innymi zasadami.
Pytalam kiedys synowa jak to robia, ze ona przychodzi do nas i nic nie rusza, moze stac i sie gapic godzine, ale nie dotknie.
W odpowiedzi uslyszalam, bo w domu tez jej nie wolno wszystkiego ruszac, przeciez nie bedziemy nagle zyc przez 10 lat na wysokosci powyzej 1.5m tylko dlatego ze mamy male dzieci. Kiedys rzucila na podloge winogrono, nikt na nia nie krzyczal, nikt nie kazal podniesc natychmiast. Ojciec zapytal dlaczego to zrobila, "bo tak" padlo w odpowiedzi, wiec zapytal czy widziala zeby kiedys on czy matka rzucali jedzeniem po podlodze. POmyslala chwile i mowi "nie", wiec znow pytanie "a wiesz dlaczego nie?' zaciekawiony wzrok wskazywal na to, ze mala nie potrafi odpowiedziec, wiec wyjasnil, ze jedzeniem sie nie rzuca po podlodze, ze owszem czasem kawalek jedzenia moze niechcacy upasc i wtedy nalezy podniesc i wyrzucic do kosza na smieci.
Wysluchala podniosla winogrono i wyrzucila do kosza, za co zostala pochwalona.
TO jest moim zdaniem wychowanie bezstresowe i jak widac skuteczne.
Nie zabrania sie, ale stwarza sie warunki, w ktorych dziecko samo uczy sie zasad wspolzycia w spoleczenstwie.
Zupelnie nie rozumiem, skad sie wzial zwyczaj nazywania bezstresowym wychowaniem puszczenie dzieci samopas?
Nie mam najmniejszego pojecia.
2013/05/30 21:09:17
Jako matka 3,5 latki generalnie jestem za twoją tezą, ale dodam drobną korektę - obca osoba w transporcie publicznym jest w stanie więcej wymóc na moim dziecku, niż ja :/ Jej się posłucha, mnie nie. Oczywiście, wtedy potwierdzam - tak, kochanie przeszkadzasz. Raz tak było, gdy moja córka postanowiła śpiewać na cały głos w autobusie, a młoda dziewczyna obok czytała książkę.
A na lot samolotem jeszcze się nie odważę - jedynie turystyka krajowa, ale rozumiem, że wy nie mieliście wyjścia.
A na lot samolotem jeszcze się nie odważę - jedynie turystyka krajowa, ale rozumiem, że wy nie mieliście wyjścia.
2013/05/30 21:50:27
@ Kaczko, o angielskich mamach i dzieciach długo by opowiadać, ale ... pewnie znów bym wyszła na malkontentkę (tzn. pewnie kiedyś i tak wyjdę :))
Buty na siedzeniach (uprzednio wdeptujące w co się da - a da się w wiele rzeczy :)), jedzenie, śmiecenie, walenie o szybę, łażenie po autobusie (a te londyńskie jeżdżą jak dzikie, więc wyrżnąć łatwo), krzyki, wrzaski, ryki, niekończące się kłótnie pomiędzy rodzeństwem, głupie uwagi pod adresem jeżdżących, głośne słuchanie muzyki, naplucie na kierowcę, skopanie współpasażera tudzież zadźganie nożem.
Te 4 ostatnie to już takie bardziej wyrośnięte dzieci (wszystko widziałam na własne oczy - zabójstwa co prawda nie, ale przedziurawienie facetowi ręki na wylot nożem na przystanku - tak), które pewnie zaczynały od darcia ryja z powodu nie takiego smaku czipsów :(((
@ Lucyno, takich sytuacji też miałam wiele. Szczególna cholera mnie bierze, jak ktoś kopie krzesło, na którym siedzę. A ponieważ raz już zostałam skopana w autobusie za zwrócenie uwagi rozkosznym brytyjskim nastolatkom, to też już się po prostu nie odzywam. Szkoda życia - w przenośni i DOSŁOWNIE.
@ Nudniejszy, Japończycy to w ogóle dość specyficzny naród. Tam podobno nawet nie wolno nosa wydmuchać w miejscu publicznym, a co tu dopiero mówić o rozwrzeszczanym dziecku :)))
@ Nemuri, też uważam, że należy rozgraniczać, kiedy dziecku trzeba ustąpić, albo kiedy zachowanie może być irytujące, ale jest jeszcze w miarę do zaakceptowania, bo czasami jest naprawdę trudno, szczególnie przy małych dzieciach - matka się denerwuje z powodu zachowania dziecka, a ono to wyczuwa i się potrafi jeszcze bardziej nakręcić.
Ale moim zdaniem trzeba reagować. Tzn. rodzice muszą reagować.
Zwracanie uwagi nie jest karalne, ale niestety albo nieskuteczne, albo skuteczne na krótką metę.
Niestety w Anglii jakiekolwiek ingerowanie w przestrzeń drugiej osoby jest jednym wielkim 'no-no' - włączając w to takie 'kwiatki' jak chociażby niemówienie rodzicom bezpośrednio, że jego dziecko ma wszy (to co, że zarazi całą klasę) - żeby nie urazić, wysyła się ogólny liścik do wszystkich, którego połowa rodziców i tak nie czyta.
Co do chorych dzieci, to ... to jest kolejny temat rzeka. Wyobraź sobie, że większość dzieci, z którym się zetknęłam NIE POTRAFI wydmuchać nosa. Wiszące, zielone 'jedenastki' to tu norma. Bleeee :(
@ Stardust, nie wiem, skąd się wzięło to określenie. Pewnie z chorych wyobrażeń, że jakakolwiek dyscyplina jest stresem. Wychowanie, to proces żmudny i wymaga konsekwencji. Moje dzieci są naprawdę trudne. Trudne, bo mają temperamencik po mamusi, walczą o swoje miejsce w stadzie, są inteligentne i potrzebują non stop stymulacji, bo mają mrówki w tyłku. Trudne, bo można do nich mówić milion razy, bo można błagać, karać, drzeć ryj (tak, tak, ja niestety czasami drę [uderzyła się w piersi, aż zahuczało]), a efekty tego są nie zawsze zadowalające. Ale są. Ile mnie to kosztuje, to tylko ja wiem. Ile wypowiedzianych słów, ile wypróbowanych metod, ile porażek, ile rozczarowań ... Pojechaliśmy z nimi kiedyś do Polski samochodem i myślałam, że pod koniec podróży mąż mnie będzie musiał odstawić do psychiatryka. Byłam wykończona!
Ale się nie poddaję, bo wiem, że tylko konsekwencja przynosi efekty.
Na szczęście teraz już jakieś efekty są widoczne. Choć walka trwa!
A dzieci faktycznie naśladują dorosłych we wszystkim. Do bólu.
ps. Twoja wnuczka to jednak (wybacz, nie chcę zaburzać Twoich teorii 'wychowawczych' :))) musi być wyjątkowo pojętna i wyjątkowo grzeczna, bo z moim dziećmi takie tłumaczenie nie przechodzi. A uwierz mi, że próbowałam nie raz. Dużo z nimi rozmawiamy, tłumaczymy, wyjaśniamy. A NIEKTÓRE rzeczy - jak grochem o ścianę.
@ Bezcielesna, zgadzam się, że czasami dziecko lepiej reaguje na obcą osobę, bo się czuje zawstydzone czy nie ma śmiałości się sprzeciwić. Dlatego napisałam, że odrobina 'presji tłumu' by się czasami przydała.
Jednak w Anglii, to właśnie jest uważane za uwłaczające i niedopuszczalne.
Buty na siedzeniach (uprzednio wdeptujące w co się da - a da się w wiele rzeczy :)), jedzenie, śmiecenie, walenie o szybę, łażenie po autobusie (a te londyńskie jeżdżą jak dzikie, więc wyrżnąć łatwo), krzyki, wrzaski, ryki, niekończące się kłótnie pomiędzy rodzeństwem, głupie uwagi pod adresem jeżdżących, głośne słuchanie muzyki, naplucie na kierowcę, skopanie współpasażera tudzież zadźganie nożem.
Te 4 ostatnie to już takie bardziej wyrośnięte dzieci (wszystko widziałam na własne oczy - zabójstwa co prawda nie, ale przedziurawienie facetowi ręki na wylot nożem na przystanku - tak), które pewnie zaczynały od darcia ryja z powodu nie takiego smaku czipsów :(((
@ Lucyno, takich sytuacji też miałam wiele. Szczególna cholera mnie bierze, jak ktoś kopie krzesło, na którym siedzę. A ponieważ raz już zostałam skopana w autobusie za zwrócenie uwagi rozkosznym brytyjskim nastolatkom, to też już się po prostu nie odzywam. Szkoda życia - w przenośni i DOSŁOWNIE.
@ Nudniejszy, Japończycy to w ogóle dość specyficzny naród. Tam podobno nawet nie wolno nosa wydmuchać w miejscu publicznym, a co tu dopiero mówić o rozwrzeszczanym dziecku :)))
@ Nemuri, też uważam, że należy rozgraniczać, kiedy dziecku trzeba ustąpić, albo kiedy zachowanie może być irytujące, ale jest jeszcze w miarę do zaakceptowania, bo czasami jest naprawdę trudno, szczególnie przy małych dzieciach - matka się denerwuje z powodu zachowania dziecka, a ono to wyczuwa i się potrafi jeszcze bardziej nakręcić.
Ale moim zdaniem trzeba reagować. Tzn. rodzice muszą reagować.
Zwracanie uwagi nie jest karalne, ale niestety albo nieskuteczne, albo skuteczne na krótką metę.
Niestety w Anglii jakiekolwiek ingerowanie w przestrzeń drugiej osoby jest jednym wielkim 'no-no' - włączając w to takie 'kwiatki' jak chociażby niemówienie rodzicom bezpośrednio, że jego dziecko ma wszy (to co, że zarazi całą klasę) - żeby nie urazić, wysyła się ogólny liścik do wszystkich, którego połowa rodziców i tak nie czyta.
Co do chorych dzieci, to ... to jest kolejny temat rzeka. Wyobraź sobie, że większość dzieci, z którym się zetknęłam NIE POTRAFI wydmuchać nosa. Wiszące, zielone 'jedenastki' to tu norma. Bleeee :(
@ Stardust, nie wiem, skąd się wzięło to określenie. Pewnie z chorych wyobrażeń, że jakakolwiek dyscyplina jest stresem. Wychowanie, to proces żmudny i wymaga konsekwencji. Moje dzieci są naprawdę trudne. Trudne, bo mają temperamencik po mamusi, walczą o swoje miejsce w stadzie, są inteligentne i potrzebują non stop stymulacji, bo mają mrówki w tyłku. Trudne, bo można do nich mówić milion razy, bo można błagać, karać, drzeć ryj (tak, tak, ja niestety czasami drę [uderzyła się w piersi, aż zahuczało]), a efekty tego są nie zawsze zadowalające. Ale są. Ile mnie to kosztuje, to tylko ja wiem. Ile wypowiedzianych słów, ile wypróbowanych metod, ile porażek, ile rozczarowań ... Pojechaliśmy z nimi kiedyś do Polski samochodem i myślałam, że pod koniec podróży mąż mnie będzie musiał odstawić do psychiatryka. Byłam wykończona!
Ale się nie poddaję, bo wiem, że tylko konsekwencja przynosi efekty.
Na szczęście teraz już jakieś efekty są widoczne. Choć walka trwa!
A dzieci faktycznie naśladują dorosłych we wszystkim. Do bólu.
ps. Twoja wnuczka to jednak (wybacz, nie chcę zaburzać Twoich teorii 'wychowawczych' :))) musi być wyjątkowo pojętna i wyjątkowo grzeczna, bo z moim dziećmi takie tłumaczenie nie przechodzi. A uwierz mi, że próbowałam nie raz. Dużo z nimi rozmawiamy, tłumaczymy, wyjaśniamy. A NIEKTÓRE rzeczy - jak grochem o ścianę.
@ Bezcielesna, zgadzam się, że czasami dziecko lepiej reaguje na obcą osobę, bo się czuje zawstydzone czy nie ma śmiałości się sprzeciwić. Dlatego napisałam, że odrobina 'presji tłumu' by się czasami przydała.
Jednak w Anglii, to właśnie jest uważane za uwłaczające i niedopuszczalne.
2013/05/30 21:53:15
@ Bezcielesna, dodam jeszcze (bo Blox mi nie pozwolił w poprzednim komentarzu :)), że - ujmując rzecz z jeszcze innej strony - podsłuchałam kiedyś na przystanku rozmowę Polki z córką. Dziewczynka nie chciała czegoś zrobić (naprawdę coś nieznaczącego), a mamusia 'wychowywała' ją mówiąc: "Jak tego nie zrobisz, to przyjdzie dziad i cię zabierze!"
Tez mi ręce opadły :(
Tez mi ręce opadły :(
2013/05/30 21:53:34
"Skąd się wziął zwyczaj nazywania bezstresowym wychowaniem puszczenie dzieci samopas? Nie mam najmniejszego pojęcia."
Wziął się z ignorancji, niestety. Człowiek, który wprowadził to pojęcie, chyba mężczyzna pochodzący z Ameryki, o ile mnie pamięć nie myli, w jednym z wywiadów z jedną z polskich dziennikarek podkreślił, że w Polsce stan rzeczy nazywany "wychowaniem bezstresowym", to jakaś wielka pomyłka i za głowę się złapał widząc, co nazywane jest owym nie stresowaniem dzieci. Jak widać przypadłość ta dotknęła też inne kraje.
Generalnie chodzi o to, by wyznaczać dziecku granice tak, aby bezstresowo się odnajdywało w owym świecie a niestety taki rozwrzeszczany dzieciak tych granic nie zna, sam jest przez to sfrustrowany o otoczeniu nie wspomnę. No, może taka mamusia ignorantka jest innego zdania i ją to nie rusza. Zgodzę się z tym, że tam gdzie rodzice "drą mordę" do siebie, że się tak wyrażę kolokwialnie, uczą tym samym swoich dzieci, ni mniej ni więcej jak takiego sposobu na komunikowanie się z otoczeniem.
Obserwuję znajomych, niestety zbyt często jest tak, że babcia swoje wnuki traktuje tak, jak traktowała swoje dzieci, a te dzieci, traktują znów swoje pociechy tak, jak były same traktowane i kółko się zamyka. Publikacji nt. wychowywania dzieci nie brakuje, ba sama psychologia zrobiła stumilowe kroki i jesteśmy mądrzejsi, a raczej moglibyśmy być mądrzejsi w wychowaniu młodego pokolenia, gdyby ... no właśnie ... nie IGNORANCJA.
Strach się bać, do czego ten świat zmierza z takim podejściem do wychowywania dzieci zważywszy, że opiekunowie i orędownicy "bezstresowego wychowywania" ukierunkowanego na kompletną ignorancje owego tematu, problemu nie widzą, bo jakże mogło by być inaczej, żeby zobaczyć trzeba chcieć się dowiedzieć, ale po co sobie robić trudności i dodawać pracy, jak można na smartfonie popstrykać i udawać, że problemu nie ma. On jest i będzie jeszcze większy i wróci do opiekuna jak bumerang za kilka lat i mam nadzieję, że go trafi na miejscu ... tylko wtedy będzie już za późno na wszystko. I to jest dramat, znam kilka takich, gdzie dziecko dorosłe nie znające granic sięgnęło dna a raczej przekroczyło wszystkie możliwe granice aż do trafienia do więzienia, nie mówiąc o tym, iż rodziców ma za nic a i często do rękoczynów dochodzi. A potem taki rodzic się skarży, jakie to podłe dziecko mu się przytrafiło.
To trzeba się obudzić ze snu zanim nas taka masa bezwiedna, bezstresowa zaleje. Wcale nie uważam, że zwrócenie uwagi było nie na miejscu, jak najbardziej na miejscu, tylko czasem człowiek nie wiadomo na kogo trafi, ot tyle w temacie.
Warto pamiętać "TWOJE DZIECI TO TWOJA WINA", a przy okazji polecam książkę, chyba pod tym samym tytułem. Myślę, że tu należało by jakąś szkołę dla niektórych rodziców otworzyć, aby się ciut douczyli, zanim nie będą na swoje pociechy płakać rzewnymi łzami.
Wziął się z ignorancji, niestety. Człowiek, który wprowadził to pojęcie, chyba mężczyzna pochodzący z Ameryki, o ile mnie pamięć nie myli, w jednym z wywiadów z jedną z polskich dziennikarek podkreślił, że w Polsce stan rzeczy nazywany "wychowaniem bezstresowym", to jakaś wielka pomyłka i za głowę się złapał widząc, co nazywane jest owym nie stresowaniem dzieci. Jak widać przypadłość ta dotknęła też inne kraje.
Generalnie chodzi o to, by wyznaczać dziecku granice tak, aby bezstresowo się odnajdywało w owym świecie a niestety taki rozwrzeszczany dzieciak tych granic nie zna, sam jest przez to sfrustrowany o otoczeniu nie wspomnę. No, może taka mamusia ignorantka jest innego zdania i ją to nie rusza. Zgodzę się z tym, że tam gdzie rodzice "drą mordę" do siebie, że się tak wyrażę kolokwialnie, uczą tym samym swoich dzieci, ni mniej ni więcej jak takiego sposobu na komunikowanie się z otoczeniem.
Obserwuję znajomych, niestety zbyt często jest tak, że babcia swoje wnuki traktuje tak, jak traktowała swoje dzieci, a te dzieci, traktują znów swoje pociechy tak, jak były same traktowane i kółko się zamyka. Publikacji nt. wychowywania dzieci nie brakuje, ba sama psychologia zrobiła stumilowe kroki i jesteśmy mądrzejsi, a raczej moglibyśmy być mądrzejsi w wychowaniu młodego pokolenia, gdyby ... no właśnie ... nie IGNORANCJA.
Strach się bać, do czego ten świat zmierza z takim podejściem do wychowywania dzieci zważywszy, że opiekunowie i orędownicy "bezstresowego wychowywania" ukierunkowanego na kompletną ignorancje owego tematu, problemu nie widzą, bo jakże mogło by być inaczej, żeby zobaczyć trzeba chcieć się dowiedzieć, ale po co sobie robić trudności i dodawać pracy, jak można na smartfonie popstrykać i udawać, że problemu nie ma. On jest i będzie jeszcze większy i wróci do opiekuna jak bumerang za kilka lat i mam nadzieję, że go trafi na miejscu ... tylko wtedy będzie już za późno na wszystko. I to jest dramat, znam kilka takich, gdzie dziecko dorosłe nie znające granic sięgnęło dna a raczej przekroczyło wszystkie możliwe granice aż do trafienia do więzienia, nie mówiąc o tym, iż rodziców ma za nic a i często do rękoczynów dochodzi. A potem taki rodzic się skarży, jakie to podłe dziecko mu się przytrafiło.
To trzeba się obudzić ze snu zanim nas taka masa bezwiedna, bezstresowa zaleje. Wcale nie uważam, że zwrócenie uwagi było nie na miejscu, jak najbardziej na miejscu, tylko czasem człowiek nie wiadomo na kogo trafi, ot tyle w temacie.
Warto pamiętać "TWOJE DZIECI TO TWOJA WINA", a przy okazji polecam książkę, chyba pod tym samym tytułem. Myślę, że tu należało by jakąś szkołę dla niektórych rodziców otworzyć, aby się ciut douczyli, zanim nie będą na swoje pociechy płakać rzewnymi łzami.
2013/05/30 22:48:33
>W Anglii bowiem, publiczne zwracanie komuś uwagi, to afront dużo gorszy, niż publiczny napad histerii.<
Podobnie jest i u mnie - siedzę okrakiem na at i de z lewa noga w ch.- zwrócenie uwagi rodzicom jest nietaktem postrzeganym jako ingerencja w prywatne życie. Inna sprawa, w tych krajach zachowanie dziecka świadczy o rodzicach i nikt głośno nie zapyta po którym z rodziców odziedziczyło 'uciążliwe' zachowania, po ojcu czy po matce, jednak każdy łącznie ze mną dokładnie przyjrzy się rodzicom. Bowiem dziecko jest odbiciem charakterów rodziców, a dokładniej rzecz biorąc, najczęściej matki.
Jest rzeczą powszechnie znana, ze jeśli matka jest 'szlampig' to i dziecko tez takie będzie. Nie ma wyjątków. Co ciekawe, jest to cecha charakterystyczna dla nizin społecznych.
@nudniejszy napisał o Japonii: >Bo tam w przestrzeni publicznej w ogóle nikt nie podnosi głosu, ani dorośli ani dzieci.< U mnie jest tak samo, poza tym nie istniej pojecie w formie usprawiedliwienia: przecież to dziecko.
Nawiasem mówiąc psy tez nie ujadają, bo są psami :)
Podobnie jest i u mnie - siedzę okrakiem na at i de z lewa noga w ch.- zwrócenie uwagi rodzicom jest nietaktem postrzeganym jako ingerencja w prywatne życie. Inna sprawa, w tych krajach zachowanie dziecka świadczy o rodzicach i nikt głośno nie zapyta po którym z rodziców odziedziczyło 'uciążliwe' zachowania, po ojcu czy po matce, jednak każdy łącznie ze mną dokładnie przyjrzy się rodzicom. Bowiem dziecko jest odbiciem charakterów rodziców, a dokładniej rzecz biorąc, najczęściej matki.
Jest rzeczą powszechnie znana, ze jeśli matka jest 'szlampig' to i dziecko tez takie będzie. Nie ma wyjątków. Co ciekawe, jest to cecha charakterystyczna dla nizin społecznych.
@nudniejszy napisał o Japonii: >Bo tam w przestrzeni publicznej w ogóle nikt nie podnosi głosu, ani dorośli ani dzieci.< U mnie jest tak samo, poza tym nie istniej pojecie w formie usprawiedliwienia: przecież to dziecko.
Nawiasem mówiąc psy tez nie ujadają, bo są psami :)
2013/05/31 07:57:11
Teraz już jestem pewna, że powinnam się przeprowadzić do Japonii ;))) Z wiekiem robię się coraz mniej tolerancyjna i czasami wydaje mi się, że kiedyś zamorduję jakieś dziecko... Co ciekawe - moja tolerancja jest coraz większa w stosunku do bliskich, zwłaszcza dorosłych...
Nie potrafię zrozumieć tego, co się teraz dzieje wokół. A przecież sama wychowałam czworo dzieci i nigdy nie robiły takich szopek, zwłaszcza w miejscach publicznych. Wystarczyło moje spojrzenie. Nie powiem, żebym wychowywała bezstresowo wg Stardust, ale na pewno wychowywane były bezstresowo dla mnie. Nie wyobrażam sobie wychowywania (nie chowania) dzieci bez poddania ich jakimkolwiek rygorom (chodzenie dzieci spać o 20.00 to dla mnie była norma).
A z tym zwracaniem uwagi, to rzeczywiście. Można teraz samemu dostać po gębie... A przecież w moim "dziecięctwie" to było normalne - dzieci wychowywało całe społeczeństwo, a dzieci z szacunkiem przyjmowały uwagi i się stosowały.
Już dawno doszłam do wniosku, że świat schodzi na psy (nie ubliżając psom). Przyjdzie mi kiedyś zamknąć się w domu i nie wychodzić do "ludzi"...
Nie potrafię zrozumieć tego, co się teraz dzieje wokół. A przecież sama wychowałam czworo dzieci i nigdy nie robiły takich szopek, zwłaszcza w miejscach publicznych. Wystarczyło moje spojrzenie. Nie powiem, żebym wychowywała bezstresowo wg Stardust, ale na pewno wychowywane były bezstresowo dla mnie. Nie wyobrażam sobie wychowywania (nie chowania) dzieci bez poddania ich jakimkolwiek rygorom (chodzenie dzieci spać o 20.00 to dla mnie była norma).
A z tym zwracaniem uwagi, to rzeczywiście. Można teraz samemu dostać po gębie... A przecież w moim "dziecięctwie" to było normalne - dzieci wychowywało całe społeczeństwo, a dzieci z szacunkiem przyjmowały uwagi i się stosowały.
Już dawno doszłam do wniosku, że świat schodzi na psy (nie ubliżając psom). Przyjdzie mi kiedyś zamknąć się w domu i nie wychodzić do "ludzi"...
2013/05/31 12:30:12
@ Myszko0311,
To uczenie wzrorców to tylko pozornie 'łatwa' recepta. To co obserwuję tu w UK, w nasileniu znacznie większym niż w Polsce, to rodziny/związki przemieszane tak, że np. matka ma trójkę dzieci z trzema facetami. Do tego, w emigranckim Londynie, często brak babć, normalnych kontaktów społecznych (tylko szkoła/ świetlica i ew. park, choć rzadko). Do tego dochodzi jeszcze wrogość wobec innych grup etnicznych (tak, tak, tolerancja, to mit).
W takich warunkach trudno o konsekwencję. Trudno o jakąkolwiek stabilizację i wpajanie reguł przez najczęściej sfrustrowane i przemęczone matki/rodziców (ale nie oszukujmy się, częściej są to matki).
@ Sabiat, dziecko świadczy o rodzicach, to fakt, ale ... w Anglii raczej mało kto się przejmuje, jakie świadectwo o sobie wystawia lub jak go odbierają inni.
Tzn. może inaczej - tu bardzo się zwraca uwagę, na to, co powiedzą inni i wiele rzeczy robi się na pokaz, ale w kwestii dzieci ważniesze będzie raczej, czy chodzą do dobrej szkoły, a nie jak się zachowują.
I na dobrą sprawę, to trzebaby to jeszcze rozdzielić na poszczególne klasy społeczne (a które istnieją wbrew ogólnym zaprzeczeniom i dobrze się mają), bo tam też jest różne podejście do wychowania.
@ Damnyou, rozgość się (aczkolwiek nick masz nieco dziwaczny :))
@ Rest, nie wiem, czy byś się odnalazła w Japonii :))) Ze względu na same dzieci, to chyba jednak nie warto się przeprowadzać. Zresztą, jak by się tak dobrze zapoznać z tamtejszymi zwyczajami, to wiele byłoby dla nas trudnych do zaakceptowania.
A co do wychowania przez całe społeczeństwo ... teraz niestety wrogiem wychowania jest telewizja (banał, wiem). Nawet jak oglądało się te wszystkie Tolki Banany, czy inne Pany Samochodziki czy Wojny Domowe, to mimo buntu, nastoletnich problemów itp. filmy te nie epatowały jakaś ogólną rebelią czy 'mądralowatością.
Jak oglądam niektóre programy, rzekomo dla dzieci, które oglądają (niestety i niestety uwielbiają) moje maluchy, to przeraża mnie propagowanie swojego rodzaju wyszczekania, przemądrzałości, niezależności i często braku dorosłych w życiu młodzieży.
A co ciekawsze, z pozoru tak to nie wygląda. Niby są jakieś 'role models', niby się promuje jakieś wartości, ale to wszystko jest odziane w płaszczyk 'ja, mnie, moje'.
To uczenie wzrorców to tylko pozornie 'łatwa' recepta. To co obserwuję tu w UK, w nasileniu znacznie większym niż w Polsce, to rodziny/związki przemieszane tak, że np. matka ma trójkę dzieci z trzema facetami. Do tego, w emigranckim Londynie, często brak babć, normalnych kontaktów społecznych (tylko szkoła/ świetlica i ew. park, choć rzadko). Do tego dochodzi jeszcze wrogość wobec innych grup etnicznych (tak, tak, tolerancja, to mit).
W takich warunkach trudno o konsekwencję. Trudno o jakąkolwiek stabilizację i wpajanie reguł przez najczęściej sfrustrowane i przemęczone matki/rodziców (ale nie oszukujmy się, częściej są to matki).
@ Sabiat, dziecko świadczy o rodzicach, to fakt, ale ... w Anglii raczej mało kto się przejmuje, jakie świadectwo o sobie wystawia lub jak go odbierają inni.
Tzn. może inaczej - tu bardzo się zwraca uwagę, na to, co powiedzą inni i wiele rzeczy robi się na pokaz, ale w kwestii dzieci ważniesze będzie raczej, czy chodzą do dobrej szkoły, a nie jak się zachowują.
I na dobrą sprawę, to trzebaby to jeszcze rozdzielić na poszczególne klasy społeczne (a które istnieją wbrew ogólnym zaprzeczeniom i dobrze się mają), bo tam też jest różne podejście do wychowania.
@ Damnyou, rozgość się (aczkolwiek nick masz nieco dziwaczny :))
@ Rest, nie wiem, czy byś się odnalazła w Japonii :))) Ze względu na same dzieci, to chyba jednak nie warto się przeprowadzać. Zresztą, jak by się tak dobrze zapoznać z tamtejszymi zwyczajami, to wiele byłoby dla nas trudnych do zaakceptowania.
A co do wychowania przez całe społeczeństwo ... teraz niestety wrogiem wychowania jest telewizja (banał, wiem). Nawet jak oglądało się te wszystkie Tolki Banany, czy inne Pany Samochodziki czy Wojny Domowe, to mimo buntu, nastoletnich problemów itp. filmy te nie epatowały jakaś ogólną rebelią czy 'mądralowatością.
Jak oglądam niektóre programy, rzekomo dla dzieci, które oglądają (niestety i niestety uwielbiają) moje maluchy, to przeraża mnie propagowanie swojego rodzaju wyszczekania, przemądrzałości, niezależności i często braku dorosłych w życiu młodzieży.
A co ciekawsze, z pozoru tak to nie wygląda. Niby są jakieś 'role models', niby się promuje jakieś wartości, ale to wszystko jest odziane w płaszczyk 'ja, mnie, moje'.
2013/05/31 21:51:07
@fidrygauka napisała:
>Tzn. może inaczej - tu bardzo się zwraca uwagę, na to, co powiedzą inni i wiele rzeczy robi się na pokaz, ale w kwestii dzieci ważniesze będzie raczej, czy chodzą do dobrej szkoły, a nie jak się zachowują. <
'Dobra szkoła' znajduje sie w zasięgu klasy średniej, w której to nie występują problemy wychowawcze o których tu mówimy. Zauważ przy tym, ze dziecko opuszczające dom rodzinny - internat - ma już wpojone zasady poruszania się w przestrzeni publicznej, jak to ładnie ktoś nazwał. Problemy pojawiają się dopiero w klasie najniżej zarabiających, marginesie społecznym i w dużej mierze emigracji z b. demoludów: Polski, Rosji, Rumuni, Czech itp.
>A co do wychowania przez całe społeczeństwo ...<
E.... a co to za dziwoląg zwalniający rodziców z odpowiedzialności?
Nie przesadzajcie dziewczyny, bo za chwile któraś napisze, ze szkoła uczy, bawi i wychowuje, a rola rodzica sprowadza się do narzekania na poziom szkolnictwa.
>Tzn. może inaczej - tu bardzo się zwraca uwagę, na to, co powiedzą inni i wiele rzeczy robi się na pokaz, ale w kwestii dzieci ważniesze będzie raczej, czy chodzą do dobrej szkoły, a nie jak się zachowują. <
'Dobra szkoła' znajduje sie w zasięgu klasy średniej, w której to nie występują problemy wychowawcze o których tu mówimy. Zauważ przy tym, ze dziecko opuszczające dom rodzinny - internat - ma już wpojone zasady poruszania się w przestrzeni publicznej, jak to ładnie ktoś nazwał. Problemy pojawiają się dopiero w klasie najniżej zarabiających, marginesie społecznym i w dużej mierze emigracji z b. demoludów: Polski, Rosji, Rumuni, Czech itp.
>A co do wychowania przez całe społeczeństwo ...<
E.... a co to za dziwoląg zwalniający rodziców z odpowiedzialności?
Nie przesadzajcie dziewczyny, bo za chwile któraś napisze, ze szkoła uczy, bawi i wychowuje, a rola rodzica sprowadza się do narzekania na poziom szkolnictwa.
2013/06/01 11:05:04
@ Sabiat, nie mam czasu się rozpisywać (ogródek goni :))) - ale co do angielskich 'wyższych sfer' , to się grubo mylisz. Podróżuję codziennie z klasą średnią (z tej, powiedzmy, wyższej warstwy), wożącą swoje dzieci do prywatnych szkół w centrum Londynu i uwierz mi, zachowanie tych dzieci jest czasami tak tragiczne, że aż przykro patrzeć. Mamusie tak samo zapatrzone w laptopy i ipady, a dzieci hałasują i docinają sobie w tak podły (bo inteligentny i sarkastyczny) sposób, że aż się prosi, żeby zareagować. A tu tymczasem zero reakcji.
Co do emigrantów z Europy wschodniej, to też się niestety mylisz, jako że często oni właśnie są 'chłopcami do bicia' (nie kolorowi, nie muzułmanie - można ich śmiało atakować w każdym szmatławcu, bez ryzyka posądzenia o rasizm :))), więc niejako chcą udowodnić, że te wszystkie oskarżenia, to nieprawda. A poza tym, owszem, są oni teoretycznie klasą robotniczą, ale jakże wysoko wykształconą ;))))
Największe problemy, zawsze i wszędzie, sprawiają ci, którzy żyją na garnuszku u państwa (u nas :)), którzy uważają, że wszystko im się należy, z pretensjami, z brakiem poszanowania dla cudzej pracy, wysiłku, poglądów itp.
Co do 'wychowania przez społeczeństwo', to oczywiście taki skrót myślowy - chodzi generalnie o szacunek dla osób dorosłych, o respektowanie pewnych norm, które kiedyś były oczywiste dla wszystkich, szczególnie dla dzieci. A teraz ... dziecko może wszystko, bo 'to tylko dziecko' :)
Miłej soboty.
Co do emigrantów z Europy wschodniej, to też się niestety mylisz, jako że często oni właśnie są 'chłopcami do bicia' (nie kolorowi, nie muzułmanie - można ich śmiało atakować w każdym szmatławcu, bez ryzyka posądzenia o rasizm :))), więc niejako chcą udowodnić, że te wszystkie oskarżenia, to nieprawda. A poza tym, owszem, są oni teoretycznie klasą robotniczą, ale jakże wysoko wykształconą ;))))
Największe problemy, zawsze i wszędzie, sprawiają ci, którzy żyją na garnuszku u państwa (u nas :)), którzy uważają, że wszystko im się należy, z pretensjami, z brakiem poszanowania dla cudzej pracy, wysiłku, poglądów itp.
Co do 'wychowania przez społeczeństwo', to oczywiście taki skrót myślowy - chodzi generalnie o szacunek dla osób dorosłych, o respektowanie pewnych norm, które kiedyś były oczywiste dla wszystkich, szczególnie dla dzieci. A teraz ... dziecko może wszystko, bo 'to tylko dziecko' :)
Miłej soboty.
Gość: inspiratorka notki, 178-36-228-245.adsl.inetia.pl
2013/06/02 07:55:49
k...a :/
pisząc "to tylko dziecko" mialam na mysli, ze czasem mozna odpuscic i skupic sie na wazniejszych problemach niz na dziecku ,ktore pomylilo kabine szukajac mamy. Nikt nie mowil o bezstresowym wychowaniu dzieci, rozpasaniu , mieniu gdzies wychowanie dziecka i pozwalanie mu na wszystko z darciem ryja na cala ulice i biciem w kazdy mozliwy instrument ciala malymi piastkami.
Ale nie typowy Polak zawsze musi robic z igly widly, popasc w skrajnosc i doprowadzic sytuacje do granic absurdu<zalamalam sie>
pisząc "to tylko dziecko" mialam na mysli, ze czasem mozna odpuscic i skupic sie na wazniejszych problemach niz na dziecku ,ktore pomylilo kabine szukajac mamy. Nikt nie mowil o bezstresowym wychowaniu dzieci, rozpasaniu , mieniu gdzies wychowanie dziecka i pozwalanie mu na wszystko z darciem ryja na cala ulice i biciem w kazdy mozliwy instrument ciala malymi piastkami.
Ale nie typowy Polak zawsze musi robic z igly widly, popasc w skrajnosc i doprowadzic sytuacje do granic absurdu<zalamalam sie>
2013/06/02 09:39:38
"Inspiratorko notki", ja jestem natomiast załamana tym, że nie umiesz czytać ze zrozumieniem (myślałam, ze nigdy w życiu nie napiszę tego zdania, gdyż zawsze mnie śmieszył taki argument w dyskusji, ale niestety muszę to powiedzieć wprost, jako że ironii też najzwyczajniej nie chwytasz).
Otóż w tekście o dziecku, które pomyliło drzwi napisałam ironicznie o swojej małostkowej postawie, o czepianiu się czegoś nieistotnego, o sytuacji, która nauczyła mnie, by nie oceniać innych pochopnie, bez poznania całej sytuacji, czego i Tobie życzę :)
Swoim komentarzem - jako 'typowa Polka' (wg Twojej własnej definicji) doprowadzilaś do takiego absurdu, że muszę Ci tłumaczyć to, co wszyscy inni, którym chciało się przeczytać CAŁY tekst, zrozumieli bez problemu.
Poza tym z tą inspiracją to sobie trochę pochlebiłaś, albowiem historyka o prawdziwie rozwydrzonym bachorze, drącym ryja o paczkę chipsów, była raczej zainspirowana wypowiedziami Czerwonego Berberysa czy Nemuri_Neko.
Miłej niedzieli :)
Otóż w tekście o dziecku, które pomyliło drzwi napisałam ironicznie o swojej małostkowej postawie, o czepianiu się czegoś nieistotnego, o sytuacji, która nauczyła mnie, by nie oceniać innych pochopnie, bez poznania całej sytuacji, czego i Tobie życzę :)
Swoim komentarzem - jako 'typowa Polka' (wg Twojej własnej definicji) doprowadzilaś do takiego absurdu, że muszę Ci tłumaczyć to, co wszyscy inni, którym chciało się przeczytać CAŁY tekst, zrozumieli bez problemu.
Poza tym z tą inspiracją to sobie trochę pochlebiłaś, albowiem historyka o prawdziwie rozwydrzonym bachorze, drącym ryja o paczkę chipsów, była raczej zainspirowana wypowiedziami Czerwonego Berberysa czy Nemuri_Neko.
Miłej niedzieli :)
2013/06/02 16:35:09
Kiedyś napisałam ci, że masz odwagę pisać o rzeczach generujących gorące dyskusje...i że tego zazdroszczę. Ponawiam wyrazu zachwytu zafarbowane lekko żółtym kolorem zazdrości...nie dość, że pisać, to jeszcze odpowiadać na komentarze....
A co do tematyki wpisu, mamy sąsiadkę, która dzwoni do drzwi zapytać się o cokolwiek, za nią stoi jej dwulatek, który z proszącymi oczami prosi o to czy może wejść do nas. Mama mówi, że musisz syneczku kochany zapytać naszej przesympatycznej sąsiadeczki. Mały przebiegły patrzy na mnie wielkimi niebieskimi oczyskami i błagalnym wzrokiem prosi czy może do nas zajść. Co ja mam na to powiedzieć? Natuerlich mówię przez zęby i przez następne pół godziny mam przerąbane bo malucha trzeba pilnować non stop! A dlaczego mnie to tak wkurza? Bo pisząc ten komentarz, siedzi właśnie u nas, dostałam w łeb metalowych samolotem bo dziecko musi eksperymentować i sprawdzić czy metal fruwa, zwalił dzbanek z kwiatkami bo ciekawy przecież był jak pachną i napluł do saksofonu za czterysta dolarów!
A co do tematyki wpisu, mamy sąsiadkę, która dzwoni do drzwi zapytać się o cokolwiek, za nią stoi jej dwulatek, który z proszącymi oczami prosi o to czy może wejść do nas. Mama mówi, że musisz syneczku kochany zapytać naszej przesympatycznej sąsiadeczki. Mały przebiegły patrzy na mnie wielkimi niebieskimi oczyskami i błagalnym wzrokiem prosi czy może do nas zajść. Co ja mam na to powiedzieć? Natuerlich mówię przez zęby i przez następne pół godziny mam przerąbane bo malucha trzeba pilnować non stop! A dlaczego mnie to tak wkurza? Bo pisząc ten komentarz, siedzi właśnie u nas, dostałam w łeb metalowych samolotem bo dziecko musi eksperymentować i sprawdzić czy metal fruwa, zwalił dzbanek z kwiatkami bo ciekawy przecież był jak pachną i napluł do saksofonu za czterysta dolarów!
Gość: inspiratorka notki, 77-254-7-38.adsl.inetia.pl
2013/06/02 22:09:36
Ah, w takim razie wybacz po prostu bylam w szoku, ze tak bardzo moj tekst " to tylko dziecko" tak Cie zbulwersował, ze az musialas napisac o tym notke.
Co do ironni, faktycznie nie chwytam, gdyz Twoja jest passe ( a moze zwyczajnie dla mnie prawdziwy sarkazm to SARKAZM , a nie to to w notce).
Co do ironni, faktycznie nie chwytam, gdyz Twoja jest passe ( a moze zwyczajnie dla mnie prawdziwy sarkazm to SARKAZM , a nie to to w notce).
2013/06/03 00:21:44
@ Aniu, ja nie mam wrażenia, że mam jakąś szczególną odwagę. Wręcz przeciwnie, jestem staram się raczej uładzić moje wpisy niż wbijać nóż w mrowisko (co udaje mi się czasami, zupełnie niezamierzenie). Komentarze w liczbie większej niż 3-4 i dyskusje bardziej zagorzałe na blogu zaczęły się pojawiać mniej więcej po roku, albo i później, odkąd zaczęlam pisać bloga. Na pewno wiązało się to z tym, że odwiedzalam też inne blogi i komentowalam, poznając nowych blogerów (co i Ty robisz :)).
A teraz za to mam wyrzuty sumienia, bo nie mam czasu odwiedzać 'starych znajomych'.
Co do odpowiadania na komentarze, to jest to naprawdę czasochłonne, ale jakoś nie umiem zignorować osób, które zrobiły wysiłek i coś napisały pod moim wpisem (nawet, jak silą się na złośliwość :)))
@ Inspiratorko, dziękuję za uświadomienie mnie, ze istnieją oficjalnie wyznaczone trendy w sposobie używania ironii. Naprawdę, nie widziedziałam, że moja jest passe.
Jak to się człowiek całe życie uczy czegoś nowego!
Gratuluję bycia specjalistką od prawdziwego SARKAZMU i przepraszam, że musiałaś 'to to' czytać, ale w sumie, zrobiłaś to z własnej, nieprzymuszonej woli, więc właściwie możesz mieć pretensje tylko do samej siebie.
Reklamacji nie uwzględniam :)
Twój tekst mnie w ogóle nie zbulwersował. W ogóle mam wrażenie, że nie targają mną tak skrajene emocje, jak Tobą.
A teraz za to mam wyrzuty sumienia, bo nie mam czasu odwiedzać 'starych znajomych'.
Co do odpowiadania na komentarze, to jest to naprawdę czasochłonne, ale jakoś nie umiem zignorować osób, które zrobiły wysiłek i coś napisały pod moim wpisem (nawet, jak silą się na złośliwość :)))
@ Inspiratorko, dziękuję za uświadomienie mnie, ze istnieją oficjalnie wyznaczone trendy w sposobie używania ironii. Naprawdę, nie widziedziałam, że moja jest passe.
Jak to się człowiek całe życie uczy czegoś nowego!
Gratuluję bycia specjalistką od prawdziwego SARKAZMU i przepraszam, że musiałaś 'to to' czytać, ale w sumie, zrobiłaś to z własnej, nieprzymuszonej woli, więc właściwie możesz mieć pretensje tylko do samej siebie.
Reklamacji nie uwzględniam :)
Twój tekst mnie w ogóle nie zbulwersował. W ogóle mam wrażenie, że nie targają mną tak skrajene emocje, jak Tobą.
Gość: inspiratorka notki, 77-254-7-38.adsl.inetia.pl
2013/06/03 01:14:51
To, że targają Tobą nie tylko skrajne emocje widać w każdej notce, a jeśli chodzi o bulwersację to mnie aż tak bardzo takie rzeczy nie bulwersuję, ktoś taki jak Ty może pisać notki, a ktoś taki jak ja je komentować. Życzę dobrego dnia i mniej stresu ;)
2013/06/03 09:48:23
Aniu, zapomniałem dopisać w sprawie sąsiadki - kobieta znalazła sobie darmową opiekunkę ;)
A poza tym widocznie u Ciebie w domu panuje miła atmosfera, skoro mały lubi u Was być. Brrrr, jak ja nie znoszę takiego wpraszania się.
Mogłabym w tym miejscu napisać coś o asertywności, ale byłyby to niestety wyburzenia teoretyka ;)
A poza tym widocznie u Ciebie w domu panuje miła atmosfera, skoro mały lubi u Was być. Brrrr, jak ja nie znoszę takiego wpraszania się.
Mogłabym w tym miejscu napisać coś o asertywności, ale byłyby to niestety wyburzenia teoretyka ;)
2013/06/03 16:57:30
Cholerny blox! Albo cholerna burza! Błysnęło, grzmotnęło, komputer zgasł, a mój cały długaśny, niedokończony komentarz poszybował w niebyt:/
A napisałam, że byłam w rozjazdach i taka dyskusja mnie ominęła!
I że ja ZAWSZE zwracam uwagę. Choć to krępujące. Bo milczeniem dawałabym przyzwolenie na nieodpowiednie zachowanie. Bo milczeniem zbywam się własnych praw. Na przykład prawa do jeżdżenia czystymi środkami komunikacji publicznej bez ryzyka, że przysiadając na publicznym siedzisku nabawię się na ubraniu niespieralnej, tłustej plamy. Poza tym, skąd dziecko ma wiedzieć, że zachowuje się nieodpowiednio, jeśli nikt mu tego nie mówi???? Jeśli w domu może paćkać kanapę, niech to robi do woli. Jeśli w domu może drzeć się i histeryzować bez opamiętania, proszę bardzo. Ale w przestrzeni publicznej obowiązują zasady i nie widzę powodu, by z ich przestrzegania zwalniać dzieci. Bo są małe i nie rozumieją? To trzeba TŁUMACZYĆ. Konsekwentnie i do skutku, że wszelkie nasze wolności kończą się tam, gdzie naruszają wolność kogoś innego.
Owszem, dziecku wiele można wybaczyć, bo wiadomo, że się uczy. Ale wiele wybaczać (bo to tylko dziecko), nie znaczy na wszystko pozwalać.
Uff. I w ogóle to zbulwersowałam się.
Kiedyś moja córka oglądała w telewizji program o zbuntowanych nastolatkach i dziwiła się skąd się biorą w dzieciach takie zachowania. Otóż myślę sobie, że właśnie stąd, z tego pobłażania i tłumaczenia, że to "przecież tylko dziecko". Bo z rozwydrzonego i nieznającego granic dzieciaka rośnie wredny nastolatek despota, z którym nikt sobie nie potrafi poradzić, nawet kochająca mamusia i wtedy jest płacz i wzywanie telewizji na pomoc...
A napisałam, że byłam w rozjazdach i taka dyskusja mnie ominęła!
I że ja ZAWSZE zwracam uwagę. Choć to krępujące. Bo milczeniem dawałabym przyzwolenie na nieodpowiednie zachowanie. Bo milczeniem zbywam się własnych praw. Na przykład prawa do jeżdżenia czystymi środkami komunikacji publicznej bez ryzyka, że przysiadając na publicznym siedzisku nabawię się na ubraniu niespieralnej, tłustej plamy. Poza tym, skąd dziecko ma wiedzieć, że zachowuje się nieodpowiednio, jeśli nikt mu tego nie mówi???? Jeśli w domu może paćkać kanapę, niech to robi do woli. Jeśli w domu może drzeć się i histeryzować bez opamiętania, proszę bardzo. Ale w przestrzeni publicznej obowiązują zasady i nie widzę powodu, by z ich przestrzegania zwalniać dzieci. Bo są małe i nie rozumieją? To trzeba TŁUMACZYĆ. Konsekwentnie i do skutku, że wszelkie nasze wolności kończą się tam, gdzie naruszają wolność kogoś innego.
Owszem, dziecku wiele można wybaczyć, bo wiadomo, że się uczy. Ale wiele wybaczać (bo to tylko dziecko), nie znaczy na wszystko pozwalać.
Uff. I w ogóle to zbulwersowałam się.
Kiedyś moja córka oglądała w telewizji program o zbuntowanych nastolatkach i dziwiła się skąd się biorą w dzieciach takie zachowania. Otóż myślę sobie, że właśnie stąd, z tego pobłażania i tłumaczenia, że to "przecież tylko dziecko". Bo z rozwydrzonego i nieznającego granic dzieciaka rośnie wredny nastolatek despota, z którym nikt sobie nie potrafi poradzić, nawet kochająca mamusia i wtedy jest płacz i wzywanie telewizji na pomoc...
2013/06/04 09:58:05
Renya, no widzisz, kolejny argument przeciwko bloxowi (choć w sondzie wyrównana walka przeciwników i zwolenników ;))
Wiem, że z rozwydrzonych dzieci wyrastają koszmarne nastolatki, ale szczerze powidziawszy, to ja już sobie dałam spokój. Tu jest to po prostu społecznie nieakceptowalne, by publicznie zwracać uwagę i oberwie się raczej 'śmiałkowi', który się odważy wejść w 'przestrzeń osibistą', niż winowajcy :(
Widziałam parę razy, jak np. zareagował kierowca - zatrzymał autobus i powiedział, że nie pojedzie dalej dopóki dziecko nie orzestanie biegać po autobusie. Dotyczyło to bezpieczeństwa, ale nie sadzę, by w kwestii hałasu czy brudzenia podjął równie skuteczne kroki. A szkoda, bo na pewno miałby większą siłę przebicia niż ja ;)))
Wiem, że z rozwydrzonych dzieci wyrastają koszmarne nastolatki, ale szczerze powidziawszy, to ja już sobie dałam spokój. Tu jest to po prostu społecznie nieakceptowalne, by publicznie zwracać uwagę i oberwie się raczej 'śmiałkowi', który się odważy wejść w 'przestrzeń osibistą', niż winowajcy :(
Widziałam parę razy, jak np. zareagował kierowca - zatrzymał autobus i powiedział, że nie pojedzie dalej dopóki dziecko nie orzestanie biegać po autobusie. Dotyczyło to bezpieczeństwa, ale nie sadzę, by w kwestii hałasu czy brudzenia podjął równie skuteczne kroki. A szkoda, bo na pewno miałby większą siłę przebicia niż ja ;)))
0 comments:
Prześlij komentarz
Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)