Searching...
czwartek, 31 października 2013

diamentowy kryptki czar

Do tej pory zarówno Halloween jak i Święto Zmarłych zapisały się na stronach tego bloga wpadkami.
W obu przypadkach wynikały z błogiej ignorancji i z tego, że ani z jednym, ani z drugim świętem mi nie po drodze.
Tym bardziej dziwne jest, że - w jakiś przewrotny i zgoła niezrozumiały (szczególnie dla mnie samej) sposób - śmierć i okołośmiertne tematy często panoszą się wśród moich wyspiarskich refleksji.
 

I nie wynika to, bynajmniej, z mojej fascynacji śmiercią, a raczej z zaskoczenia faktem, iż tudzie odbierają i przeżywają to 'zjawisko' na tak wiele odmiennych sposobów.

Próbuję zrozumieć, dlaczego niektórzy potrzebują choć w jednej fotografii utrwalić zmarłe przedwcześnie dziecko, a innym nie przeszkadza 'zutylizowanie' ukochanego i spuszczenie resztek do kanalizacji miejskiej.

Zastanawiam się, dlaczego jednym potrzebna jest corocznie zapalana na grobie świeczka, a inni pośmiawszy się i powspominawszy na pogrzebie zmarłego przyjaciela oddają go na zawsze w chłodne objęcia urzędowo koszonego, przykościelnego, nigdy nie odwiedzanego cmentarzyka.


Dziwi mnie zarówno 'gotyckie' obsesyjne zafascynowanie śmiercią, rozmowami z duchami i zabijaniem zombie (czymkolwiek by to miało być :)), jak i niemal mechaniczne (choć nie bez empatii) mycie trupów w kostnicy czy radość z powodu efektywnie przeprowadzonej sekcji zwłok, w efekcie której można było wyjaśnić nieznane dotąd okoliczności czyjejś śmierci.


Nie przypadła mi do gustu ani moda na wszechobecne czaszki (na majtkach, torebkach damskich czy breloczkach), nie zafascynowała warta pięćdziesiąt milionów funtów inkrustowana diamentami czaszka Damiena Hirsta.
Choć już złudzenie optyczne 'Marności nad Marnościami' (
All is vanity) Allana Gilberta ma w sobie coś przyciągającego.


Ostatnio natknęłam się na artykuł, który - sądząc po liczbie linków w internecie - poruszył już niemalże cały świat.
Właściwie, to powinnam napisać 'sądząc po liczbie zdjęć'.
Te bowiem dużo częściej są kopiowane, powielane, wklejane i opisywane.
Kiedy jednak chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat genezy powstania fotografowanych 'obiektów', informacje zdawały się dobrze poukrywać w wirtualnych zakamarkach.
Siedzę więc i próbuję ułożyć kolejną część układanki o ludzkiej naturze.
Uspokajam emocje, staram się zatrzymać myśli, zadaję sobie pytania.
I piszę kolejny wpis do 'śmiertelnej' kolekcji ...




***


W 1578 po niemieckojęzycznej części Europy zaczęła rozprzestrzeniać się wieść o znalezionych w rzymskich katakumbach setkach zwłok, które - jak chciano wierzyć - należały do wczesnochrześcijańskich męczęnników.
Niedługo po tym spora część ze znalezionych tam szkieletów została wydobyta i rozwieziona po przetrzebionych reformacją kościołach katolickich.
Próby Marcina Lutra, by wybić ludziom z głowy czczenie obrazów, modlenie się do figurek, szukanie pośredników między Bogiem a człowiekiem czy wybłagiwanie sobie odpuszczenia win przez niebiańskich wstawienników nie powiodły się w pełni.
I o ile protestantyzm (w jego różnych formach i odłamach) zaczął być religią dominującą w wielu krajach anglo-saskich, katoliccy kontreformatorzy nie umieli do końca rozstać się dotychczasowymi doktrynami i symbolami.

Potrzeba zastąpienia zniszczonych przez reformację relikwii była tak silna, że znalezione w Rzymie szkielety 'zaadoptowano' i przyjęto na łono kościoła katolickiego jako nowych świętych, mimo, iż nie spełniali chociażby tak nieodzownego 'warunku świętości' jakim była kanonizacja. Ciała nie były też nadnaturalnie zachowane (co, jak głosi tradycja, ponoć zdarzało się niektórym).*
Nowi święci mieli się stać symbolem odnawiającej się siły kościoła katolickiego

Jak przebiegała ekshumacja i transport szczątek na początku XVII wieku?
Nie udało mi się dociec.
Wiadomo natomiast, że przywożone z nakazu Watykanu na tereny (głównie) Niemiec, Szwajcarii i Austrii nowo odnalezione 'relikwie' były oddawane w ręce specjalnie do tego wyznaczonych, oddanych kościołowi zakonnic, które wierzyły w sens męczeństwa, w świętych obcowanie i dlatego właśnie były zdolne czyścić kości 'świętych' i ozdabiać je najpiękniejszymi klejnotami z taką pieczołowitością.


Cały ten splendor miał bowiem na celu przypominać wiernym o niebiańskich bogactwach, jakie czekają po śmierci na tych, którzy wytrwają w wierze.
Starannie poskładane, często zabezpieczone podobnym do gazy materiałem ciała (bo część z nich, zakonserwowana lub zasuszona w korzystnym mikroklimacie katakumb miała formę zmumifikowaną) były ozdabiane fantazyjnie udrapowanymi, ociekającymi przepychem szatami, złotymi koronkami i ubierane w peruki czy finezyjne nakrycia głowy, a nierzadko też w zbroje i korony.
 


święty Albert
 


święty Felix


Szkielety po precyzyjnym liftingu układano lub sadzano w wyszukanych pozach, ukrywając zgniliznę ciał pod niezniszczalnym metalami szlachetnymi, a zwycięstwo życia nad śmiercią pozorując władczymi gestami, przepychem i iście królewskimi precjozami.
Następnie nadawano im niebiblijne (być może apokryficzne) imiona, umieszczano w nawach, kryptach i kaplicach katolickich świątyń i wznoszono na piedestał nowomianowanych świętych.
Na patronów miasteczek i gmin, podnoszących prestiż tych miejsc. 



Święty Deodatus


 Święty Walenty

Nie było im jednak dane długo tam pozostać.
Oświecenie, ze swym racjonalizmem i zeświecczeniem, bez używania argumentów religijnych, a li i jednynie empirycznych, uznało 'niebiańskie ciała' jako fałszywe relikwie i nakazało - ustami jego piewców - usuwanie szkieletów ze świątyń.
Wiele z nich prawdopodobnie zniszczono. Jednak część sprzedano (sic!) albo ukryto w kryptach prywatnych grobowców lub w umiejscowionych w odludnych miejscach kapliczkach i wiejskich kościółkach.

Trzecie 'życie' odzyskały dzięki historykowi sztuki dr Paulowi Koudounarisowi, który prowadził badania nad wykorzystywaniem szczątków ludzkich w rytuałach religijnych i w miejscach kultu. W poszukiwaniu nieodkrytych ossuariów (miejsc przechowywania kości) autor książki 'The Empire of Death' udał się do wschodnich Niemiec, gdzie fotografował krypty w lokalnym kościółku. Pewnego dnia podszedł do niego mieszaniec tejże wsi i zaproponował, że zaprowadzi go w miejsce, gdzie znajduje się dość osobliwy szkielet.


 
 
 ossuaria; zdjęcie środkowe przedstawia kapliczę czaszek w Czermnej (nawet nie wiedziałam, że w Polsce są takie miejsca)

Koudounaris poczuł się, jak sam wspomina, jak bohater baśni Braci Grimm.
Wkrótce okazało się, że nie jest to odosobnione znalezisko i że okolica kryje w sobie niejedną zagadkę.
Efektem jego poszukiwań było nie tylko szybko zyskane przezwisko 'Indiana Bones', ale też książka z niesamowitymi zdjęciami, którą autor będzie podpisywał na odtwarciu swojej wystawy pt. 'Heavenly Bodies' w Los Angeles, 1-go listopada 2013.



Większość z owych szkieletów okazała się prawdziwymi 'trupami w szafie' (skeletons in the closet), jako że obecnie kościół katolicki stara się nimi nie afiszować, wobec i tak gorącego (=krytykowanego) tematu relikwii. Przywiezione 'znikąd', ogłoszone 'świętymi szczątkami' doczekały się momentu prawdy - gdy trzeba było przyznać, że de facto nie wiadomo, do kogo należały przyozdobione kości.
'Świętych z Katakumb' zaczęto więc ponownie usuwać.

Część z nich została ukryta lub przewieziona (który to już raz?) w miejsca odosobnione, niedostępne dla szerszej publiczności. Jeden z nich został np. znaleziony w Szwajcarii, w schowku na parkingu, gdzie tkwił wcisnięty między stare meble przez ostatnie 60 lat.

Poza tym - jako że wartość materialna klejnotów jest bardo trudna do wycenienia (nie tylko wartość samych kamieni szlachetnych i metalu, ale też wartość robionych ręcznie ozdób, których wykonanie zajmowało czasami po parę lat!) - prawdopodobnie zabezpieczenie ich przed kradzieżami stanowi dość istotny problem.

Muszę przyznać, że jest w tych zdjęciach jakieś makabryczne piękno.
Oglądałam je z wypiekami na policzkach.




święty Walery
I tak jak próbowałam wyobrazić sobie panią Nemeczkową pędzącą do fotografa na ostatnią sesję zdjęciową ze zmarłym synkiem, tak tu wczułam się w rolę siedemnastowiecznych zakonnic, które musiały babrać się z mocno (spójrzmy prawdzie w oczy) nieświętymi, śmierdzącymi kośćmi.
Próbowałam wyobrazić sobie, jaka siła musiałaby mnie zmusić do dotykania się ludzkich resztek, nawet jeśli należałyby one do moich zmarłych setki lat wcześniej braci w wierze.
 
Czy wkładanie szafirowych rozet w puste oczodoły lub nizanie na spowite w resztki całunu kosteczki rąk misternych koronek i ociekających rubinami pierścieni dałoby mi jakąkolwiek nadzieję na szczęście w życiu pośmiertnym? 

  

 święta Lucjanna z Ennetach


Czy owijanie wypolerowanej czaszki złotymi girlandami, ubieranie konstrukcji z żeber w metalową zbroję albo drapowanie pereł wokół sfingowanej szyi mogłoby przybliżyć mnie do Boga?


święty Benedykt

święta Gertruda

Czy piękno klejnotów pozwoliłoby mi na uwierzenie w zwycięstwo życia nad śmiercią?

święty Frydrych

Wzdrygam się na samą myśl.
I tym bardziej dziwi mnie dość osobliwa pasja Paula Koudounariusa.
Choć mieszanka artysty z naukowcem sporo tu chyba tłumaczy.
Jak sam mówi w jednym z wywiadów:

Nie ma to dla mnie znaczenia czy ludzie ci byli męczennikami czy nie, gdyż stali się oni czymś innym [niż zwykłymi szkieletami]. Stali się w pierwszej kolejności najpiękniejszym dziełem sztuki stworzonym z ludzkich kości, jakie kiedykolwiek powstało, ponieważ wymagało niezwykłych zdolności. Są wybitnym dziełem. Widać w nich rzemiosło, umiejętności, miłość i piękno w czystej postaci, nawet jeśli ich makabryczna elegancja jest dosadna, a patrzenie na nie może wręcz sprawiać ból. Dlatego też chciałem zmienić cały kontekst, gdyż nie jest już teraz ważne, kim ci ludzie byli. Ważne jest, czym się stali. A stali się przepięknymi dziełami sztuki, i co więcej, stali się - co nam, żyjącym we współczesnym świecie ludziom trudno jest sobie wyobrazić - członkami społeczności, w której życie i śmierć zamieszkiwały w zgodzie.

Dla mnie śmierć jest wrogiem. Złodziejem, gwałcicielem, mordercą.
Nie oswajam jej.
Przeganiam ją.
Ale próbuję zrozumieć ludzi, którzy żyją z nią w niemym porozumieniu, w niemalże symbiotycznym związku, odkurząjąc kości zmarłych przed nimi ludzi, zupełnie, jak by to były antyki odziedziczone po babci ...




A was przerażają czy zachwycają te dzieła sztuki?
I czy są to w ogóle dzieła sztuki czy raczej zahaczające o okultyzm praktyki?
Czy wystawianie ciał zmarłych na widok publiczny lub wielokrotne manipulowanie ich pozostałościami nie ma w sobie czegoś przerażającego i odrzucającego?
A może to nieodłączna część ludzkiej natury?
Chcielibyście zobaczyć te 'eksponaty' 'na żywo' :), czy uważacie, że należałoby je pochować i raz na zawsze zostawić w spokoju?
Czy ...


________________________________________________________

* Od razu zaznaczam, że podane tu informacje doktrynalne zaczerpnęłam z przeczytanych artykułów. Nie konsultowałam ich z Katechizmem Kościoła Katolickiego, ani innymi wykładniami, więc z góry (a dosłownie rzecz ujmując z dołu :))) przepraszam za ewentualne uproszczenia i nieścisłości.

Ps. Miałam nie ulegać halloweenowej presji, ale sami rozumiecie - temat się sam nawinął :)))

PS2. Źródełka: 

The Huffington Post 
Histories of things to come
Empire de la mort - stąd pośrednio lub bezpośrednio pochodzą zdjęcia 'heavenly bodies', które są autorstwa Paula Koudounariusa


PS3. Tytuł wpisu inspirowany uroczą piosenką Młynarskiego, z benefisu Jacka Wójcickiego - summa summarum nie udało mi się do niej najwiązać, ale tytuł mi się spodobał, więc został - a dla rozluźnienia nastroju - voila: 
 



czwartek, 31 października 2013

16 comments:

  1. Ani przerazaja, ani zachwycaja. Z niesmakiem patrze na tego rodzaju dziela, szczegolnie gdy pomysle o pracy tych biednych zakonnic, ktore musialy te blyszczace dzis i kapiace zlotem szkielety wpierw oczyszczac. Nie wyobrazam sobie bliskiej mi osoby tak przyozdobionej po smierci. Wole zachowac w pamieci jej usmiech niz ogladac jej truchlo chocby i w diamentach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może te zakonnice robiły to z poczuciem misji? Nawet jeśli, to i tak im nie zazdroszczę :)
      Ja też wolę zachować osobę w pamięci i nie mam żadnej potrzeby kontaktowania się ani z ciałem, ani z duszą zmarłych osób (ani tym bardziej z nimi samymi, gdybym nawet wierzyła, że to możliwe :))).
      Ale tu nie ozdabiano najbliższych, tylko pewne symbole ...
      Mnie zawsze zdumiewało wydawanie takich olbrzymich pieniędzy na przedmioty/obiekty kultu.
      Z drugiej zaś strony jest w tym coś zastanawiającego, że ówcześni woleli tyle cennego kruszcu i kamieni szlachetnych poświęcić na coś, co nie dotyczyło bezpośrednio ich doczesnego życia. W pewnym sensie była to więc jakaś ofiara.
      Czy nie daje to do myślenia (niezależnie od tego, czy wierzymy w jej sens, czy nie)?

      Usuń
  2. Po raz kolejny stwierdzam, ze warto inwestowac w zeby ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zauważ, że niektórzy mieli zęby we wręcz nienagannym stanie! Więc może genetyka tu odegrała sporą rolę? Bo te 2000 lat temu na dentystę chyba nie mieli co liczyć. Co najwyżej na kowala :)))
      Skądinąnd zawsze mnie zastanawiało, jak to możliwe, że przez tak wiele lat zęby wciąż tkwią w czaszce, skoro są to jednak oddzielne kości!
      No i sam fakt, że kości mogą przetrwać tyle lat jest dla mnie równie zdumiewający (porównując z szybkością rozkładania sie innych części organicznych).

      Usuń
    2. Też zwróciłem uwagę na zęby ;-) Ale mnie to akurat nie dziwi - ci ludzie w chwili śmierci mogli mieć po 20 -30 lat. W tamtych czasach rzadko kto dożywał sędziwego wieku.

      Usuń
    3. Nie żyli długo, szczególnie jeśli rzeczywiście byli męczennikami i zginęli przedwcześnie.

      Usuń
  3. W konkursie, "który wpis na tym blogu z okazji 1 ;listopada uważasz, za najlepszy", miałabym spory kłopot z wyborem pierwszego miejsca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, że nikt takiego konkursu nie rozpisał :)))
      Mi chyba najbardziej podoba się halloweenowa wpadka towarzyska mojego męża, który niczego nieświadomy dał straszącym dzieciom jabłka.
      W tym roku nikt do nas nie przyszedł ;)

      Usuń
  4. Mnie jakoś to nie zszokowało, ale też trudno mówić o zachwycie. Z ciekawością oglądałam zdjęcia, i tak, chciałabym zobaczyć to na żywo. Śmierć jako taka mnie nie przeraża, może dlatego, że w wieku 14 lat siedziałam z umierająca babcią, że zajmowałam się nią, jak potrafiłam(nieistotne dlaczego ja,a nie dorośli), z mojej ręki zjadła ostatni posiłek... potem praktycznie pomagałam przy jej przygotowywaniu do trumny, potem była kolejna makabra, kiedy nie można było załatwic pogrzebu natychmiast, a na dworze panowało ponad 30 st. Prawie na moich oczach rozkładała się. Wyobrażasz to sobie? Do dziś mój mózg pamięta specyficzzną mdłą woń rozpadających się tkanek... dlatego jakos nie ruszają mnie te tematy. W Irlandii opatrzyłam się z fejkowymi trupami, czaszkami i tym wszystkim około halloweenowym, więc też mnie to nie szokuje.
    Myślę, ze ludzi zawsze będzie fascynowała temat śmierci(lub przerażał), bo to coś, czego nie jesteśmy w stanie doświadczyć, a potem podzielić sie wrażeniami. Stamtąd nie ma powrotu.
    Jakoś jestem przekonana, ze umarli żyją obok nas, w jakims innym wymiarze; może nasze światy się nakładają i tylko my tego nie widzimy(a może także oni nas nie widzą) i nie obchodzi mnie co katolicy, agnostycy czy inni o myślą na temat mojej wypowiedzi:)
    Jeśli zaś chodzi o całą tę oprawę pogrzebową, to po prostu robi mi sie słabo. ja zarzyczyłam sobie(i chyba spisze to, żeby nikt nie mógł podwarzyć słów męża)żeby mnie skremować i najlepiej rozsypać prochy. wiem, że to raczej nierealne, to rozsypanie, to może choć urna z gliny, która szybko sie rozłozy i ziemia będzie mogła mnie wchłonąc. Bo, powiedz mi, co mnie obchodzi po śmierci czy jade karawanem czy mnie spalają czy leżę w drewnainej trumnie, czy moje prochy płyną w powietrzu? mi nie sa potrzebne groby, zeby pamiętac o zmarłych. oni żyją w mojej pamięci, obok mnie... stąd moja taka obojętność odnośnie szczątek.

    PS, kiedy zakopywali moją babcię, a w zasadzie wykopywali dół, wyrzucili kilka kości prababci:), pozbierałam je potem i wrzuciłam na powrót do dołu. jakoś to mną nie wstrząsnęło, kiedy moja matka nie była w stanie patrzeć w tamtą stronę.

    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj spokój! Wygląda na to że jesteś nieźle w temacie otrzaskana (a już zbieranie kości po prababci to niezły hardcore :)))
      Faktycznie, wydaje mi się że jeśli stykamy się ze śmiercią od najmłodszych lat i uczestniczymy w pewnych obrzędach - nie jest to dla nas zaskakujące ani szokujące.
      Ja - jak pisałam - nigdy się blisko nie zetknęłam ze zmarłymi osobami i byłam w zyciu na trzech pogrzebach (jeden kolegi, drugi dziadka, trzeci mojej szefowej tu w Anglii). Nigdy też nie widziałam zmarłej osoby 'na żywo', więc dla mnie to wszystko jest obce i nieoswojone.
      Też chcę być skremowana (a właściwie to mi zupełnie obojętne, co się stanie z moim ciałem po śmierci) i dlatego też zupełnie nie rozumiem tej fascynacji ciałem zmarłego.

      Też myślę, że umarli funkcjonują gdzieś tam, ale czy ich świat się jakoś zazębia z naszym - nie wiem i jako żywo, żadnych kontaktów z nimi nie pragnę :))))

      Usuń
  5. Przestań! Godzina zaraz dwunasta a ja siedzę po ciemku i oglądam trupy w wydaniu glamour :))))) To tak na początek, żeby nie było całkiem zimno i trupiasto.
    A co do samej śmierci. Temat który zawsze będzie ludzi pociągał z jednego powodu, nikt nie wie jak jest z drugiej strony.

    Mam takie jedno wspomnienie, miałam może z 10-12 lat. Zmarła sąsiadka z kamienicy gdzie mieszkała moja babcia. Mama moich kolegów. Obraz z kostnicy przy zamykaniu trumny mam przed oczami do dziś. Biegający dookoła trumny chłopczyk, w wieku przedszkolnym i drący się w niebogłosy żeby nie zamykać jego mamusi. Straszne. Niech już się ten dzień skończy i nie będziemy musieli odkopywać traumatycznych wspomnień. ;) No, to idę spać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino, choć wiem, że to zupełnie nieracjonalne - za każdym razem, gdy pisałam ten wpis czy wpis o fotografiach pośmiertnych, było bardzo, bardzo nieswojo. Jakbym wchodziła na jakieś zakazane terytorium.
      Aż musiałam się ewakuować z salonu i dokańczać wpis w sypialni, gdzie kojąco wpływała na mnie obecność męża :))))
      A co do dzieci przeżywających śmierć rodziców, to nie wiem jak sprawa wygląda teraz w Polsce, ale w Anglii jest pełno książeczek i materiałów napisanych specjalnie dla dzieci, aby pomóc im przepracować traumę. Osobiście nie mam przekonania, czy dzieci powinny uczestniczyć we wszystkich etapach ceremonii pogrzebowych, choć ... z drugiej strony to właśnie oswajanie nieuniknionego.
      Mam nadzieję, że rozpoczęłaś dzisiejszy dzień w dużo lepszym nastroju :)
      Ps. określenie 'trupy w wersji glamour' Ci się udało :)

      Usuń
  6. Niesamowite! We Włoszech widziałam kilka zwłok świętych czy błogosławionych w kryształowych trumnach, ubranych w paradne szaty ale żadne nie były przystrojone tak bogato. Osobiście jestem przeciw tego rodaju wystawom, w moim rozumieniu świętość ma wymiar czysto duchowy i jeśli do mnie przemawia czyjeś życie i stanowi dla mnie wzór do nasladowania wolę żeby to pozostało w sferze idei w tym celu nie muszę patrzeć na jego ogołocone kości...Temat jest jednak naprawdę frapujący, cieszę się, że dzięki Tobie mogłam poznać ten aspekt kultu katolickiego. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sukienko, też o tym nigdy nie słyszałam, ani o komnatach z kości, które - jak się okazuje - występują dość często. Dla mnie jakiekolwiek zajmowanie się zwłokami po śmierci (oprócz tego koniecznego - choć to oczywiście może być też względne) jest w pewnym sensie przerażające, a na pewno niezrozumiałe i (jak dla mnie) niekonieczne. Dlatego tak mnie to fascynują i zastanawiają motywacje innych.

      Usuń
  7. Mnie te zdjęcia przerażają, nie boję się śmierci, bo to naturalna kolej rzeczy, oczywiście chciałabym aby mnie dopadła w sędziwym wieku, jak i nikogo z mojej rodzinynie chcialabym nie żegnać na wieczność.Wracając do zdjęć, Czaszki w tiulu, gazach zrobiły na mnie koszmarne wrażenie, poczułam ciarki na ciele jak kiedyś kiedy czytałam u Ciebie o zdjęciach pośmiertnych......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie śmierć przeraża, szczególnie najbliższych, choć wiem, że to naturalna kolej rzeczy. Natomast nie kusi mnie w ogóle jakiekolwiek zajmowanie się umarłym ciałem - w żaden sposób! Dla mnie śmierć kończy jakikolwiek fizyczny i duchowy kontakt z taką osobą (nie mówię oczywiście o wspomnieniach).
      Aczkolwiek ... co ja tam mogę wiedzieć. Człowiek czasami się zachowuje różnie w sytuacjach dla niego nieznanych.

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!