Searching...
piątek, 23 września 2022

Grad

Zdjęcie, które chciałam mieć w miniaturce wpisu.  
Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie na końcu.


Internet jest. Jest, istnieje, trwa, otacza nas jak coś oczywistego i odwiecznego.
Gdyby nie zaleciało tu profanacją, to można by powiedzieć, że tak samo jak Bóg.
Choć jak się bliżej temu przyjrzeć, to bliżej temu do prawdy objawionej, niż do profanacji. Przynajmniej w mniemaniu sporej części ludzkości.
Pozwolę tu sobie przytoczyć pewien 'suchar': 


Kiedy swojego czasu pokazałam moim dzieciom to zdjęcie, nie drgnął im nawet kącik ust.
"Przecież oni nawet nie załapali, o co chodzi" - tłumaczył brak poczucia humoru latorośli mój stateczny małżonek.
"Ja rozumiem!" - wykrzyczała smarkula. "Chodzi o to, że dziecko mówi ojcu, że jest stary. I co w tym śmiesznego?"

Rzeczywiście, to raczej nieśmieszne.
Nie o wiek mi jednak chodzi, lecz o to, że ten internet, ta nie tak dawno jeszcze nowinka, ten twór dla wielu niepojęty, mimo swojej powszechności wciąż ma swoje niezbadane meandry i mroczne zaułki.
Nie 'dark web', nie 'pornhub', nie wykopywanie elektronicznej waluty - to rejony mi nieznane.
Nie netykieta, zakupy online, czy zawieranie nowych znajomości - te wydają się dobrze oswojone. Dopóki nas ktoś nie zwyzywa i nie odkryje prawdziwego adresu, po różnych śladach, które zostawiamy po sobie w sieci. Dopóki nie ulegniemy oszustwom zmyślnego naciągacza lub natrafimy na zgrabnie zakamuflowanego psychopatę.
Ale nie, żebym od razu same czarne myśli miała!

Internet jest cudny i - trudno, powiem to głośno - nie wyobrażam sobie bez niego życia.



Internet mnie zawsze fascynował. Nie jako cud techniki (Nie pytajcie mnie jak to ustrojstwo działa; choć z drugiej strony zastanawialiście się, kto tak naprawdę zarządza globalną siecią i serwerami?).
Ale jako zjawisko socjologiczno-psychologiczne.
Jak zaczynałam swoją przygodę w sieci, to dosłownie zachłysnęłam się jego możliwościami. Nie szukałam partnera na portalach randkowych, nie prowadziłam sklepu ze śmiesznym koszulkami, nie miałam ambicji na zostanie sławną vlogerką kulinarną.
Forumowałam.
Oswajałam moje nowe angielskie życie przy pomocy towarzyszek niedoli spod znaku IP, uczyłam się nazw polskich przysmaków ukrytych na półkach Asdy czy Tesco, wykłócałam się o równe prawa do zasiłków (Phew! Kto by pomyślał? :)))
Pisanie bloga było naturalną wypadkową tych fascynacji i frustracji. Potrzebowałam oswajać, krytykować, wyrzucać z siebie nadmiar emocji.
Potrzebowałam, żeby ktoś skomentował...

__________________________________________________________

Komentarze pojawiały się sporadycznie.
Jeden był kurtuazyjny, w odpowiedzi na mój pozostawiony na blogu autorki, rzadziej autora.
Inny wyrażał uprzejme zaciekawienie.
Jeszcze inny zupełnie od czapy.
Ale też moje początkowe wpisy były o niczym.
Prawdziwe dyskusje pojawiły się, gdy tematy zaczęły trochę kontrowersyjnieć.
Wtedy zrodziło się 'niepisane prawo bloga', że lista komentarzy miała przekraczać długość wpisu.
Niektórzy komentatorzy się wykruszali, ale większość stałych bywalców stała się integralną częścią tego bloga.
I stała się integralną częścią ... no właśnie! Czego?
Mojego kręgu znajomych? Mojej grupy wsparcia? Mojego życia?

I tu właśnie ten internet mi się 'zameandżył' i zaplątał na całego.
Bo czy można się emocjonalnie wkręcić w życie spotkanych wirtualnie internetowych bytów z awatarem zamiast twarzy? Czy śledzenie i komentowanie losów osób, których nierzadko znało się tylko z 'nicka' można nazwać znajomością? Czy bycie cybernetycznym gościem na czyimś ślubie, sieciową akuszerką przy porodzie wnuka czy multimedialnym asystentem międzykontynentalnej przeprowadzki czyni z nas przyjaciół?

Jest to niewątpliwie temat na głębszą dyskusję.
Ja jednak pozwolę sobie postawić taką przewrotną tezę: jeśli można się zakochać, uzewnętrznić emocjonalnie, a w końcu podjąć (i później zrealizować) decyzję o ślubie z osobą, z którą się rozmawia tylko przez ścianę 'kapsuły', nie widząc się nawzajem - co udowodnił jeden z niedawnych netflixsowych reality show pt. Love Is Blind, to można też się blogowo zaprzyjaźnić.

Zniknęłam z blogosfery. Zajęłam się układaniem kamieni i pochłonęło mnie to na dobre.
Ale często myślałam o całych zastępach moich współblogerów.
O swetrach Renyi, o naukowych wyczynach Bebe, o Kaczce wielu narodów, o Skorpionie z kręgosłupem oralnym, o Piotrze który był w trakcie porzucania Austin na rzecz Krakowa czy 5000Lib, której wielokrotnie obiecałam, że coś napiszę (niby słowa dotrzymuję, ale co nakłamałam, że zaraz wracam, to nakłamałam).
Pharlap, Ania z Aniukowego Pisadła, Sekretarka Bożeny, Rest5, Czara z Paryża, Sukienka w Kropki, Karolki, Mukla, Nemuri Neko, Żona Oburzona, Inwentaryzacja, Imigrantka z Londynu, Czarny Pieprz, Hrabina z Zielonej Wyspy i Grażyna z Wenezueli, Pimposhka z Oxfordu, Ola ze Szwecji z Pakistanem w tle, Lucy z Niemiec, Waterloo, Monika po sąsiedzku, Artdeco, Pietia, Ove ...
To tylko tak na szybko, z pamięci, po latach wciąż pamięteam najczęstszych komentatorów (niewymienieni niech mi wybaczą :))
Wszystkie te osoby stały mi się w jakiś sposób bliskie.
Choć nie będę ściemniać. Jak zniknęłam z blogosfery, to i sama porzuciłam czytanie innych blogów. Wpadałam tylko kontrolnie to tu, to tam ...

Wiele blogów zniknęło. Część zapowiadała taki stan coraz mniejszą częstotliwością wpisów. Czasami autorzy grzecznie się żegnali i zamykali za sobą drzwi.

Blog Polki w Jordanii jeden z tych, który przyciągał mnie swoją egzotyką, zniknął nagle, jakby zamknięty lub skasowany w popłochu. Tego bloga i jego autorki, mamy Amara, długo mi brakowało. Zastanawiałam się, co się mogło stać...

Kolejną internetową zagadką stała się Stardust.
Stardust - nie, nie przez przypadek pominięta w powyższej litanii.
Stardust, klnąca jak szewc, wyrazista, krwista komentatorka amerykańskiej rzeczywistości, nietuzinkowa i jedyna w swoim rodzaju blogerka o często niepopularnych poglądach, których nie owijała w bawełnę.
Dzieląca ze mną organiczną niechęć do 'pieprzonych kotecków'.
Stardust ograniczyła dostęp do swojego bloga. 
Nie wiem, czy coś przegapiłam, czy trzeba było skomentować, aby znaleźć się w gronie wybrańców, czy może Star uznała, że nie i koniec. Dość powiedzieć, że ku mojemu wielkiemu zasmuceniu dostęp do jej bloga 'Bez Odwrotu' straciłam, a Star przestała komentować moje wpisy.
A może ... była jeszcze jedna możliwość. 
Star zmagała się z nowotworem, o czym pisała na blogu. 
Ale tej opcji nie chciałam przyjąć do wiadomości.
I nie chciałam się pytać.
Zresztą nie za bardzo miałam kogo. W końcu 'wspólni znajomi' też byli wirtualni.

I to jest właśnie ten kolejny meander socjologicznego nurtu internetu.
Bo wirtualna przyjaźń przyjaźnią, ale co się dzieje, gdy bloger umiera?
Gdy umiera ktoś, kogo znałeś-nie znałeś?
Gdy odchodzi ktoś, którego historię burzliwego rozwodu, 
drugiego małżeństwa, problemów ze zdrowiem czy zawirowań rodzinnych znałeś od podszewki, a nawet nie znałeś jego imienia?
Gdy odchodzi ktoś, z nim nie możesz się pożegnać, a kogo uważasz prawie za członka rodziny, choć nawet do końca nie wiesz, ile z tego co pisał było po prostu internetową kreacją ...?

_________________________________________________________

I jeszcze była Kalina (na Bloxie - ninga).
Jedna z pierwszych osób, która odkryła mojego bloga i która zawsze rzuciła jakiś cenny komentarz,
Kalina, która zachęcała mnie, bym pisała, bo podobno miałam dobre pióro.
To był najmilszy komplement, jaki usłyszałam.
Bo Kalina była pożeraczem książek i filmów o wysezonowanym guście.
Kiedy wchodziłam na jej bloga, żeby podgonić lekturę zaległych wpisów, to zawsze otwierałam sobie w sąsiednich kartach filmweb i lubimyczytać, po to by dodawać pozycje do listy przyszłych lektur czy filmów do obejrzenia.
Recenzje Kaliny nie były długie - albo coś było rewelacyjne, albo niewarte zawracania sobie głowy. Były jeszcze odcienie szarości w stylu: 'snuj, ale przyjemny' czy 'tylko dla koneserów'.
Kalina potrzebowała trzech zdań, aby określić profil czytelnika, do którego kierowana była lektura, zarysować główną linię tematyczną i wypunktować najlepszy aspekt polecanej pozycji.
Lubiłam jej opowieści o Brwi, o Kalinin-gradzie, jej ukochanym miejscu na ziemi, o Gumisiu i o robótkach-nadrutkach.
Kalina się nie kreowała na kogoś kim nie była, nie pisała pod innych, nie upiększała 'kontentu'.

W kwestii czytania blogów zastosowałam równouprawnienie - przestałam czytać wszystkie (może kiedyś napiszę dlaczego).
Jak mnie jednak naszło, to czytałam jakieś swoje starocie i przy okazji zaglądałam na blogi z mojej listy.
Kalinin-grad mówił o zamykaniu drzwi, ale wiedziałam, że to dlatego, że zamknęli Bloxa. Nie zmieniłam linku na nowy adres.




Ostatnio zajrzałam, aby zobaczyć co tam Kalina dzierga, czyta czy ogląda.
I spadło to na mnie jak grad.
Walnęło znienacka, bez żadnego ostrzeżenia.
Jeszcze przed chwilą świeciło słońce. Jeszcze kwitły kwiatki.
A tu przyszło nagle, złomotało i zmroziło wszystko wokół.

Nie wiedziałam o chorobie Kaliny.
Nie wiedziałabym zresztą, co mam napisać.
Pocieszać? Wlewać nadzieję? Udawać, że temat nie istnieje?
Okazało się, że Kalina walczyła dzielnie przez ponad półtora roku.
Na blogu jest jej ostatni wpis. Na trzy dni przed śmiercią.
Potem klepsydra.
Na koniec zapis mowy pogrzebowej wygłoszonej przez córkę*.

Myślałam, żeby napisać komentarz ...
Ale co miałam napisać cztery miesiące po pogrzebie?
Że mi przykro?
Że znam Kalinę z bloga?
Że jestem jej znajomą-nieznajomą, która kiedyś czytała jej zapiski.
Marne i zupełnie nie na miejscu.

Ale musiałam gdzieś to z siebie wyrzucić.
Ten smutek-nie-smutek. Ten żal wirtualny, a przecież prawdziwy.
Pożegnanie Kaliny, której nie znałam, a która jednak była dla mnie kimś znaczącym.
Kaliny, której już nie spotkam (choć pisałyśmy kiedyś do siebie i naprawdę planowałyśmy spotkać się w Londynie).
Kaliny z Kalinin-gradu, z którego został tylko 'grad'
Bez Kaliny.

Odkurzenie mojego bloga i zagospodarowanie tej bezużytecznej i opustoszałej od lat przestrzeni wydało się jedynym słusznym miejscem, gdzie mogłabym to zrobić.

Kalino, być może do zobaczenia gdzieś tam ...
Dziękuję.

piątek, 23 września 2022

---------------------------------------------------------------------------------
* Nie wiem, czy to było wolą Kaliny, czy było to inicjatywą córki.
Czy tak, czy tak - uważam - to było piękne pożegnanie i zakończenie bloga. Dziękuję.


12 comments:

  1. Oh jakze ucieszylam sie widzac wpis, ale wyglada, ze powrotu nie bedzie. Nie wiedzialam o chorobie Stardust, nie mialam dostepu, na Kaliny blog wciaz wracam I placze za kazdym razem. Dziwny ten internetowy swiat, ale dla mnie to nalog, zle mi bez niego. Pozdrawiam goraco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dzięki za komentarz. Jak miło widzieć znajomy nick :))))
      Widziałam Twój komentarz u Kaliny. Ja nie czułam, się na siłach skomentować na Jej blogu. Po tylu latach nieobecności czułabym się jak intruz.
      Jest mi bardzo smutno i wciąż tkwię w niedowierzaniu. To prawda, ten świat internetowy jest bardzo dziwny ...
      Co do powrotu, to ... sama nie wiem. Często mam ochotę coś napisać, ale po tak długiej przerwie, nie wiem czy się zmobilizuję. Mam sporo wpisów zapisanych 'na brudno', cierpliwie czekających na korektę i opublikowanie.
      I trochę mi ich szkoda, więc kto wie, kto wie ...
      Szkoda tylko, że z tej naszej 'starej' pisząco-komentującej wiary mało kto się już ostał.
      Uściski

      Usuń
  2. Niemal wszystkie blogi, które w jakiś sposób były mi bliskie, zamilkły, Twój również:) Zamilknięcie każdego z nich odczułem jako pewien rodzaj straty, ale prędko polubiłem banalną i pragmatyczną myśl, że dawszy Autorom i Czytelnikom to czego potrzebowali i co lubili, spełniły swoją rolę. Lubię myśleć, że życie Autorów zyskało jakiś nowy element, na tyle absorbujący, że odciągnął ich uwagę od blogowania...
    Fidrygauko miło było Cię 'zobaczyć' po blisko sześciu latach. Bardzo lubiłem Cię czytać, bo stworzyłaś tu miejsce przytulne i ciepłe. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adamie, i mi równie miło 'zobaczyć' znajome imię (Twój blog, jak widzę, też zamknięty :)))
      Myślę, że większość blogosfery nie tyle zajęła się czymś bardziej absorbującym, co przeniosła się do szybkich i łatwych mediów społecznościowych typu Tik-Tok czy Instagram. Kultura obrazkowa - cóż poradzić? Nikomu się nie chce pisać długaśnych wpisów, których nikt nie czyta :) Ale faktycznie, smutno mi, jak pomyślę o swojego rodzaju społeczności, jaką mieliśmy. Często myślę, żeby jednak znów sobie popisać, szczególnie że cały ten blogowy boom już minął i właściwie to można powiedzieć, że pisanie blogów jest już vintage :)
      Aż nie chce się wierzyć, że nie było mnie tu już 6 lat.
      Życie pędzi.
      Choć jak widać, nie dla wszystkich ...

      Usuń
    2. Tak, mój blog spełnił swoją rolę i nie jest już dostępny publicznie, aczkolwiek nie zlikwidowalem go - trzymam go dla siebie ze względu na długą listę blogów, które czytałem, którą to listę dość regularnie kontroluję, czy aby ktoś się jednak nie objawił.Czasem też przypominam sobie te głupoty, które tam wypisywałem - niektóre nawet zabawne. Zgadzam się z Tobą - czas blogowania przeminął na rzecz vlogowania (FB i YT są tego pełne i choć to głownie badziew nie warty nawet sekundy uwagi, to można tam znaleźć też prawdziwe perełki), bo o jakichś tik-tokach nawet nie wspomnę, po traumie z 'ostrym cieniem mgły' by Adrian. Mnie również szkoda tej społeczności blogerskiej, no ale cóż poradzić, rozsypała się i obawiam się, że już się nie zsypie z powrotem:) Jeśli czujesz ochotę poblogowania sobie znowu trochę, uwolnij tę chuć - dwoje czytelników mieć będziesz na pewno: artdeco i mnie:)

      Usuń
    3. Ha, ha, naprawdę czuję tę chuć :)) Znów czuję tę chuć i choć generalnie wolę nie być wiedziona przez chucie (co nie znaczy, że mi się to udaje :))) to tym razem czuję, że ulegnę. Gdzieś to wszystko we mnie siedzi. No i parę lat przemyśleń musi znaleźć gdzieś swoje ujście.
      Stara wiara się pewnie 'nie zsypie', ale dla mnie blogowanie zawsze miało ten ważniejszy element 'ocalić od zapomnienia', który dominował nad lajkami i pokaźną liczbą followersów. Co nie znaczy, żem nie łasa na komentarze. Komentarze żywią bloga i żywią blogera, bo są niezłym bodźcem napędowym.
      Dziękuję :)

      Usuń
    4. Go for it - jakby powiedzieli w znajomym Ci narzeczu:)

      Usuń
    5. I most probably will :) Pozdrawiam.

      Usuń
  3. O rany! O mało nie spadłam z krzesła jak zobaczyłam nowy wpis. I chociaż smutny to... jakiś taki blisko. Jak dawno nie widziany kumpel. I nawet jeśli to miałby być ostatni wpis to jest to miła niespodzianka. Chciałam też nadmienić bezczelnie się autopromując, że wbrew trendom pimposhka.pl ma się dobrze i w każdy poniedziałek ukazuje się nowy wpis, a jutrzejszy wpis jest naprawdę ciekawy.
    A co do umierających blogów to też coś ostatnio w tym temacie skrobnęłam (wpis z 18 lipca, ale już linka wstawiać nie będę bo nie jestem aż tak bezczelna!). :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pimoshko! Powinnam się spytać tak jak moja córka łamanym polskim: "Jesteś ok?" Mam nadzieję, że jednak się za bardzo nie poturbowałaś :)))
      Ja do ciebie wpadałam po kryjomu, ale nie komentowałam, bo jak już się wyłączyłam z blogosfery, to na całego. W końcu trzeba śledzić nowe pomysły na renowację domu :))) Zmieniłam link na nowy, ale niestety nie pojawiają mi się uaktualnienia. Ale to nic. Ja do ciebie zawsze trafię.
      I możesz wierzyć lub nie, ale często o tobie myślę, bo ostatnio bywam w Oxfordzie parę razy na miesiąc (może napiszę dlaczego - na razie nie chcę tu składać nie wiadomo jakich deklaracji, że wrócę, bo wolę nie mówić i wrócić niż naobiecywać i zamilknąć ponownie) i zawsze mi się ten poczciwy Oxford z tobą kojarzy.
      Co do wpisu, to zaraz przeczytam. A na przyszłość śmiało linkuj!
      Zupełnie mi to nie przeszkadza.
      Sama go wstawię. O!
      https://pimposhka.pl/?p=1682

      Usuń
    2. Nie, nie poturbowałam się. Niska jestem to do ziemi mam niedaleko ;). Jeśli masz chuć żeby znów pisać to pisz. Są osoby, które mają potrzebę pisania i żądne pismo obrazkowe tego nie zastąpi. Podobnie jak ja masz zacięcie socjologa i dlatego tak bardzo lubię czytać to co napiszesz. Jeśli miałabyś ochotę kiedyś na wspólną kawę albo lancz w Oxfordzie to daj znać! Jestem otwarta na propozycje!

      Usuń
    3. Dzięki :)
      Będziemy musiały się w końcu spotkać, bo aż szkoda zmarnować 'taką bliskość' :))) Dam znać, jak będę miała jakąś wolną chwilkę.

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!