Searching...
poniedziałek, 10 października 2011

Bliźniaki, w-f i Księga Guinness'a

Mogę dziś chyba śmiało powiedzieć, że niejaki pan Adamczyk zabił we mnie ducha rywalizacji.
I nie boję się podać tego imienia do wiadomości publicznej: Adamczyk!

A-DAM-CZYK !!!
Nazwę gada po imieniu.
Mój facet od w-fu, który śnił mi się po nocach przez parę lat.
I nie była to zdecydowanie nastoletnia miłość na linii małolata- nauczyciel.

Ganiał nas 3 razy w tygodniu wokół Cytadeli, koszmarny kawał od naszej szkoły, bo uznawał, że klasie sportowej należy się niezły wycisk.
A ja, młodsza od ogółu o ponad rok, intelektualnie może dawałam radę, ale fizycznie i emocjonalnie już mniej.

A wiadomo, do grzania na oślep wprzód intelektu nie potrzeba wiele.
Choć akurat Adamczyk ów głupi nie był i ciętymi ripostami potrafił nas rozśmieszyć.
Wtedy myślałam o nim 'kawał chama', ale dziś myślę, że gdyby był w moim wieku, to zostalibyśmy kumplami.

Ale fakt, że mnie zniechęcił do rywalizacji, bo przez niego zawsze byłam gdzieś na szarym końcu.

Przedostatnia.
Za mną już tylko sapał klasowy tłuścioszek.

Więc się jak ten eksperymentalny szczur zafiksowałam się, że skoro nie wygram, to się nie będę starać i mam was wszystkich gdzieś.

Potem na szczęście mi się trochę odwidziało (jak trzeba było trochę powalczyć o stypendium naukowe :)).

Nigdy jednak w życiu nie udało mi się być w czymś najlepszą.
Dobra? Tak.
Naprawdę niezła? Owszem.
Srebrny medal? Znalazłby się jakiś.
Ale najlepsza? Taka naprawdę tip-top? Taka super-duper extra lux? Nigdy!!!
W związku z tym - i tu wreszcie przejdę do sedna sprawy :)) - nigdy nie rozumiałam nawiedzonych pasjonatów poświęcających całe życie na bicie kolejnych rekordów.
A szczególnie tych, których ambicją było dostać się do Księgi Guinness'a.
Ha! Owszem, niektóre rekordy są naprawdę niebywałe i oczywiście podziwiam pasję i zacięcie.
Podziwiam, ale nie rozumiem :)


A rozmyślania moje dzisiejsze są sponsorowane przez Metro, które podało newsa, że do jednej tylko klasy siódmej w Netherthorpe School w Derbyshire trafiło 9 par bliźniaków.
Dyrektor chce zgłosić ów fenomen do Księgi Guinness'a właśnie.
Fakt, jest to dość osobliwe, choć akurat rywalizacji w tym za grosz nie ma (ba, niektórzy to wyraźnie dwujajowcy).

I tak oto, pokrętną drogą skojarzeń zabrnęłam od księgi rekordów, porzez rywalizację, do pana Adamczyka i rozważań niemalże egzystencjalnych :)

Niezbadane są ścieżki kobiecej logiki.


Taka bzdetna notaka na dziś.




poniedziałek, 10 października 2011




2011/10/10 23:16:46
Zrobiłem na szybko podsumowanie mojego średnio krótkiego żywota i również muszę stwierdzić, że nigdy w niczym nie byłem najlepszy. Przynajmniej w niczym z czego mógłbym być dumny. No chyba że coś mi umknęło, albo taki skromny jestem, ale raczej wykluczam jedno i drugie;-)

2011/10/11 07:16:15
"Przynajmniej w niczym z czego mógłbym być dumny." - a tutaj bym się aż tak nie przejmowała, bo na pewno jest wiele rzeczy, z których możesz być z siebie dumny, nie będąc najlepszym.
Natomiast jakiś spektakularny sukcesik by się czasami w życiu przydał, dla podreperowania ego.
Obudziłeś we mnie nadzieję, że może mi jednak coś umknęło (argument ze skromnością też nie dla mnie :))
Przemyślę kwestię.

2011/10/11 21:40:56
Ostatnio na imprezie rodzinnej włączony był telewizor, tak sobie w tle jakiś program leciał. I nagle uwagę wszystkich przykuła pani, która biła swój własny rekord w ilości zgniecionych własnym cyckiem puszek. Bardzo się cieszyła, jak przeskoczyła z 23 na 34 puszki. Może po prostu trzeba sobie znaleźć jakąś niszę? :D

2011/10/12 10:14:59
he, he, Żono Oburzona, jest to faktycznie jakaś myśl!
Choć nie wiem, czy akurat biust wybiorę na przedmiot auto-dowartościowania :)

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!